Samotność w wielkim mieście

Obiecałem w zeszłym tygodniu, że dokończę swoją opowieść o tym, jak dwa lata temu z moją przyjaciółką Friedą Landau, siedząc w jej apartamencie nad jeziorem Michigan, gorączkowaliśmy się zakończeniem "Seksu w wielkim mieście". Przypomniałem więc tym, którzy już zapomieli (albo wytłumaczyłem tym, którzy nie oglądali), kim były główne bohaterki serialu i jak się zmieniały w trakcie kilku lat. Teraz pora na główną bohaterkę, Carrie Bradshaw.

06.10.2006

Czyta się kilka minut

Otóż ona właśnie powinna pozostać taka, jaka była zawsze, by dowieść kilku prostych prawd, na jakich opiera się telewizja, nawet tak świetna jak HBO, albowiem główny bohater konstruowany jest nieodmiennie jako kuszące, choć niemożliwe alibi dla wszystkich widzów. Musi bowiem być gdzieś ktoś, kto jest całkowicie wolny i nieskłonny do żadnego związku, gdyż w ten sposób spełnia nasze marzenie o wolności. Co więcej, owa wolność jest podszyta swobodą seksualną, albowiem Carrie, jako autorka rubryki seksualnej, wie o seksie wszystko. Skoro ona wie wszystko i mimo to nie wiąże się z nikim, to znaczy, że mężczyźni wcale nie są kobietom potrzebni i kobieta jest w pełni kobietą tylko wtedy, gdy wraca do pustego mieszkanka na Manhatannie i pisze kolejny, zabawny i mądry felieton. Taka w gruncie rzeczy jest wymowa tego serialu, którą z okrutną jasnością zobaczyłem w zimowy poranek 2004 r., siedząc z Friedą przy zimnej kawie: mężczyźni nie są wcale kobietom potrzebni do szczęścia, kobiety w sobie tylko znajdują siłę potrzebną do przetrwania w tym paskudnym świecie. Co więcej: mężczyźni kobietom potrzebni są tylko na chwilkę, żeby miło spędzić czas, troszkę się rozerwać, bo tak naprawdę mężczyźni to niedojrzałe głupki, na których nie ma co liczyć. Albo alkoholicy, albo filateliści, jak mawia pewna doświadczona kobieta.

Gdyby jednak takie rozwiązanie nie zadowalało wszystkich kobiet (a przecież faceci też oglądają telewizję), Carrie - za namową sprytnych scenarzystów - okazuje także swoją słabą stronę i w końcu decyduje się związać z mężczyzną jej życia. Żeby jednak nie było, że ulega jednoznacznej słabości, otwierają się przed nią dwa rozwiązania. Albo zostanie z Petrowskim, dla którego Nowy Jork już się skończył, albo wróci do Mr. Biga, który prawdopodobnie wydoroślał na tyle, że będzie chciała z nim zostać, tym bardziej że przyleciał po nią do Paryża. W Petrowskiego mało kto wierzy, choć spełnia on marzenia Carrie o sztuce ponad podziałami, głównie finansowymi. Petrowski jest potwornie bogatym i snobistycznym artystą, któremu świat płaci wielkie pieniądze za wystawianie jakichś instalacji (których ani Carrie, ani my do ostatniego odcinka nie widzieliśmy) i nie chce na kolacji dyskutować o własnej sztuce, która jest prawdopodobnie za wielka na to, żeby o niej mówić, choć nie dość wielka, gdy trzeba za nią płacić. Oczywiście Carrie może spełnić swój sen o Paryżu pozostając u boku Petrowskiego, ale za dwa tygodnie będzie z płaczem pakować walizki, wracając do Nowego Jorku.

Do Mr. Biga? Come on, kto jeszcze wierzy w tego bawidamka w czarnym Lincolnie, który - to zaliczyć trzeba na jego korzyść - nie wytrzymał małżeństwa z kretynką Nataszą, niepotrafiącą odróżnić their od there? Owszem, powiedział, że kocha Carrie, ale mało razy to słyszeliśmy przez ostatnie sześć lat z ust innych facetów, którzy zostawali u niej na noc? Zgoda, Carrie nie jest szczególnie wyedukowana (prawdę powiedziawszy, poza butami i seksem nic nie przykuwa jej uwagi), więc mogłaby pasować do Biga, ale przecież nikt ich nie widział rano, po upojnym seksie, przy śniadaniu, jak czytają swoje części gazety i mówią ot tak, o tym, co właśnie przeczytali w niedzielnym "New York Timesie".

Oczywiście obydwaj ci straszni faceci są strasznie bogaci i jeśli Carrie nie wybierze żadnego z nich, to znaczy, że niezależność jest ważniejsza od pieniędzy, nawet jeśli przynoszą je przystojni mężczyzni, jak twierdzi Frieda Landau. Jeśli wybierze Petrowskiego, to znaczy, że nie chce małżeństwa i decyduje się na kilka pięknych chwil, które szybko przerodzą się w chwile udręki (nie ma gorszego miasta na świecie do przeżywania własnej depresji niż Paryż). Jeśli wybierze Biga, to tym bardziej podda ideę związku, który miałby być partnerski, bo i tak wiadomo, że Big (a tak nawiasem, czy on w ogóle ma jakieś imię?) pewnego dnia wyjedzie do Kalifornii i zapomni zadzwonić, zwiąże się z inną kobietą, po czym wróci do niej na kolanach, zmuszając do porzucenia idealnego mężczyzny, który właśnie się do niej wprowadził. Cokolwiek więc Carrie wybierze i tak pozostanie sama, bo musi być na świecie ktoś, choćby jeden, kto zdejmie z nas ciężar intymności powierzonej komuś innemu. Charlotta, Miranda i Samanta mogą się wiązać do woli i wtedy spełniać będą marzenia wszystkich kobiet o wspaniałym kochanku, który nagle zmienia się w męża, wspaniałym przyjacielu, który nagle ląduje na stałe w twoim łóżku, czy o wspaniałym tatusiu dla twojego dziecka. Carrie jednak musi zostać sama, bo niektóre kobiety wolą sobie mimo wszystko radzić same.

Zakończenie serialu trzymane było w ścisłej tajemnicy, nikomu nie wolno było zdradzić, który z trzech (!) nakręconych finałów miał ujrzeć światło dzienne. Obstawialiśmy z Friedą zakłady. Ja postawiłem dolara na to, że Carrie musi zostać sama, bo nie wszystkie kobiety muszą iść do ołtarza w sukni od Oscara de la Renty (nawet jeśli trzymają jego suknie w garderobie wielkości salonu) i niektóre z nich wolą nie prać męskich gaci z własnymi stanikami.

Ani nie przegrałem mojego dolara, ani nie wygrałem. Carrie zostawiła Barysznikowa w Paryżu, by z drugim facetem wrócić na Manhattan, więc tu poniosłem w swoich przypuszczeniach klęskę. Ale w ostatniej scenie widzimy ją jak paraduje z firmową torbą od Manolo Blahnika, więc szansa na mojego dolara wzrosła, bo nie po to kobieta kupuje kolejną parę butów, żeby marzyć o domowych pantoflach. Więc niby zostaje z facetem, ale jakby też nie zostaje. Niby wybiera, ale też jakby nie wybiera. Niby pozwala facetowi się wprowadzić, ale tylko ze szczoteczką do zębów, żeby ewakuacja była szybka i bezbolesna.

W ten długi zimowy wieczór siedzieliśmy niepocieszeni z Friedą, bo żadne z nas nie wygrało do końca. Ja, bo zbyt liczyłem na zbawczą rolę literackiego mitu. Frieda - bo zbyt wiele w życiu widziała. Wtedy się martwiłem, ale dziś myślę o tym wieczorze z nieukrywaną nostalgią. Dziś nie mamy już takiego luksusu wielu możliwych wariantów, żadna telewizja nie kręci trzech różnych finałów. Dziś dominuje zasada prostych wyborów: albo-albo. Albo wiesz, co to jest miłość, albo jesteś gówniarz. Albo jesteś porządny obywatel, albo histeryk. Albo czytasz Sienkiewicza, albo Gombrowicza. Jak dosadnie ujął ten paradoks prezes telewizji, wyrzucając Nagrodę Nike z ramówki: albo Nike albo Mackiewicz. Gdyby choć powiedział: albo Nike albo Puma, to bym zrozumiał, bo prawa rynku są nieubłagane i nie można dwóch sponsorów ssać. Ale tak? Mackiewicz w roli Pumy skaczącej do gardła Adama Michnika? Jak tu się nie bać? Jak nie czytać "Szminki w wielkim mieście"?

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Teoretyk literatury, eseista, krytyk literacki, publicysta, tłumacz, filozof. Dyrektor artystyczny Międzynarodowego Festiwalu Literatury im. Josepha Conrada w Krakowie. Stefan and Lucy Hejna Family Chair in Polish Language and Literature na University of… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 41/2006