Salto mortale Episkopatu

70 lat temu Kościół w Polsce podpisał z komunistycznym państwem umowę, która w teorii gwarantowała mu przetrwanie. Zaskoczyła ona Polaków w kraju i na emigracji.

13.04.2020

Czyta się kilka minut

Ingres do katedry warszawskiej nowego prymasa Polski arcybiskupa Stefana Wyszyńskiego (w środku pod baldachimem), Warszawa, 6 lutego 1949 r. / PAP
Ingres do katedry warszawskiej nowego prymasa Polski arcybiskupa Stefana Wyszyńskiego (w środku pod baldachimem), Warszawa, 6 lutego 1949 r. / PAP

W trzecim roku istnienia pojałtańskiej Polski klamka zapada. W styczniu 1947 r. komuniści fałszują wybory do Sejmu i przejmują pełnię władzy, stopniowo niszcząc legalną opozycję (Polskie Stronnictwo Ludowe) i zbrojne podziemie. Pozostaje ostatnia niezależna siła: Kościół katolicki. Celem komunistów jest jego ubezwłasnowolnienie i wykorzystanie.

Aparat władzy używa do tego narzędzi jawnych i ukrytych. W tych ostatnich specjalizuje się Ministerstwo Bezpieczeństwa Publicznego. Zgodnie ze strategią Stalina – stosowaną z sukcesem w Związku Sowieckim – władze próbują rozbić Kościół od środka i we wrześniu 1949 r. animują ruch „księży patriotów”. W sukurs idzie im tzw. postępowy laikat z grupy Dziś i Jutro (późniejszego Stowarzyszenia PAX).

Państwo wkracza na wojenną ścieżkę z Kościołem, znaczoną aresztowaniami duchownych, laicyzacją życia społecznego, presją cenzury, zmuszeniem biskupów do zawieszenia działalności stowarzyszeń katolickich (listopad 1949 r.), zawłaszczeniem charytatywnej instytucji Caritas (styczeń 1950 r.), internowaniem bp. Kazimierza Kowalskiego (luty-marzec 1950 r.), przejęciem kościelnych dóbr tzw. martwej ręki (marzec 1950 r.).

W tej sytuacji Episkopat szuka ratunku – w dialogu.

„Zatrzymaliśmy walec”

Stefan Wyszyński – od 1948 r. metropolita warszawski oraz gnieźnieński, i w tej roli także prymas Polski – dąży do utworzenia gremium porozumiewawczego między biskupami a ludźmi władzy. Ci ostatni proponują, by zajęła się tym komisja, nazwana później Komisją Mieszaną. Episkopat wyznacza do niej otwartych na dialog hierarchów Zygmunta Choromańskiego, Michała Klepacza i Tadeusza Zakrzewskiego. Władze reprezentują zastępca członka Biura Politycznego KC PZPR Franciszek Mazur, wiceminister obrony Edward Ochab i minister administracji Władysław Wolski.

Rozmowy zaczynają się w Warszawie 5 sierpnia 1949 r. Utrudnia je różnica ideologiczna między komunizmem a nauką Kościoła i brak zaufania z obu stron. Prymas uważa jednak, że podczas II wojny światowej Polska straciła zbyt wiele krwi i nie może sobie pozwolić na jej dalszy upływ. Że trzeba zyskać czas i wzmocnić siły do, jak mówi, „obrony Bożych pozycji”. Z kolei władze chcą umowy, bo w ich zamyśle ma ona pogłębić podziały w Kościele i stworzyć iluzję jego współistnienia z komunistycznym państwem. Dzięki niej ma powstać precedens zawierania porozumień z władzami przez Kościoły z krajów za żelazną kurtyną przy pominięciu Watykanu. Widać w tym rękę Kremla.

Rozmowy budzą wątpliwości hierarchów. Nie chce się w nie wikłać krakowski kardynał Adam Sapieha. Podczas konferencji Episkopatu w marcu 1950 r. Wyszyński przekonuje, że porozumienie trzeba zawrzeć. Argumentuje, że wypełni ono lukę prawną w relacjach państwa z Kościołem, jaka powstała po zerwaniu przez komunistów konkordatu we wrześniu 1945 r. Prymas łudzi się, że nowa umowa zwiąże władzom ręce i zahamuje niszczenie Kościoła.

Ostatecznie biskupi opowiadają się za porozumieniem, które zostaje podpisane 14 kwietnia 1950 r. w Warszawie. Konfident UB zanotuje wypowiedź prymasa: „Zatrzymaliśmy walec, który miał nas zmiażdżyć”.

Szok dla uwięzionych

W umowie biskupi deklarują poszanowanie dla władzy i stanowionych przez nią praw, wzywają do odbudowy kraju, potwierdzają przynależność ziem poniemieckich do Polski i wolę utworzenia tam stałej administracji kościelnej. Uznając autorytet papieża w sprawach wiary, inne problemy chcą rozstrzygać zgodnie z racją stanu państwa. Zobowiązują się nie nadużywać uczuć religijnych przeciw państwu. A także odżegnują od niepodległościowego podziemia.

Zwłaszcza to ostatnie – w tym fakt, że w umowie użyto zwrotu „bandy podziemia” – wywołuje u wielu jego działaczy szok i gorycz. Szczególnie wśród tych, którzy odsiadują kary więzienia. Jak Mieczysław Pszon, ostatni delegat rządu RP w Małopolsce: skazany na karę śmierci, zamienioną na dożywocie, siedzi w Rawiczu i we Wronkach z perspektywą, że spędzi tam resztę życia. Po latach będzie wspominać, że dla niego i jego towarzyszy z celi wieść o tej umowie była wstrząsem.


Czytaj także: Bartłomiej Noszczak: Szpieg dwóch prymasów


Jezuicki prowincjał ojciec Edward Bulanda, aresztowany w styczniu 1950 r. i więziony na Mokotowie, wspominał potem, że „Trybunę Ludu” – organ prasowy władz – z informacją o umowie czytali w celi wszyscy, nie chcąc w nią wierzyć. Zakonnik musiał wyjaśniać współwięźniom, w większości młodym żołnierzom AK, przyczyny decyzji Episkopatu.

Dla uwięzionych kiepską pociechą był zapewne argument, że władze dały Kościołowi wiele gwarancji, m.in. nauczania religii w szkołach i istnienia szkół katolickich. Katolicki Uniwersytet Lubelski mógł istnieć, a duchowni prowadzić działalność charytatywną. Prasie i wydawnictwom kościelnym gwarantowano wolność słowa. Komuniści deklarowali, że nie będą przeszkadzać w kulcie publicznym, przyznali swobodę działania zakonom. Po długich debatach uznali, że papież jest najwyższym autorytetem Kościoła w sprawach wiary, moralności i jurysdykcji kościelnej.

„Walka w nowych formach”

Umowa wywołuje żywe dyskusje nie tylko w więzieniach, lecz także w całym kraju.

Wśród ludzi z partii rządzącej panuje przekonanie, że władze jej nie dotrzymają. I trafnie: już w maju 1950 r. prezydent Bolesław Bierut tłumaczy Stalinowi, że na bazie tego korzystnego dla władz kompromisu komuniści w Polsce będą rozwijać „dalsze natarcie” na Kościół. Bierut wymienia profity – jak osłabienie autorytetu Watykanu, odżegnanie się przez Kościół od podziemia i udział duchownych w „walce o pokój” (to hasło wykorzystywane chętnie przez komunistów także wobec Europy Zachodniej).

Aparat władzy instruuje kadry partyjne, że umowa to kontynuacja „walki w nowych formach”. „Porozumienie jest zwycięstwem władzy ludowej i wyrazem jej rosnącej siły” – głosi instrukcja Biura Politycznego dla pierwszych sekretarzy komitetów wojewódzkich z 15 kwietnia. Podczas narady redaktorów prasy partyjnej 18 kwietnia Ochab uznaje umowę za sukces, który zaskakuje „reakcję krajową i zagraniczną”. Zaleca jej wykorzystanie propagandowe – zwłaszcza sprawę administracji kościelnej na ziemiach poniemieckich – do pogłębienia różnic między Episkopatem i Watykanem. Precyzuje, że jest to „kompromis z siłą klasową obcą i nieprzejednanie wrogą”.

Różowo nie jest

Umowa wywołuje duże poruszenie wśród duchownych. Opinie są podzielone. Sapieha ocenia, że władze jej nie dotrzymają i że jest ona trikiem mającym pokazać, iż komunizm da się pogodzić z katolicyzmem. Tarnowski biskup Jan Stepa podczas zebrania księży dziekanów odczytuje punkty umowy zapewniające prawa Kościołowi – i dodaje ze sceptycznym uśmiechem: „Co daj Boże”. W rozmowie z „zaufaną osobą” Choromański oznajmia, że umowa nie jest kapitulacją Kościoła, lecz aktem jedynym możliwym: „Otrzymaliśmy maksimum tego, co można było otrzymać”. Biskup mówi też, że Wyszyński lojalnie wykona umowę. W innej rozmowie ocenia, że spodziewa się sprzeciwu księży, którzy uważają (wedle niego: „ulegają propagandzie”), iż Episkopat ich zdradził i stracił zaufanie Watykanu. W ocenie hierarchy po umowie wzrosło zaufanie wiernych do Sapiehy, a zmalało do Wyszyńskiego.

Niektórzy księża w Warszawie uważają, że porozumienie to efekt słabości Episkopatu. Urząd Bezpieczeństwa odnotowuje niechętne wypowiedzi na ten temat. I tak, wikariusz parafii św. Michała w kazaniu 16 kwietnia mówi, że prawie wszyscy apostołowie wyparli się Chrystusa, więc „nie ma się czemu dziwić, jeżeli i dzisiaj są wysocy dostojnicy, którzy robią to samo”.

Ale są też zwolennicy umowy. Ksiądz Jan Zieja widzi w niej ratunek Kościoła przed schizmą – podziałem w Kościele na tle stosunku do władz. Księża w województwie katowickim są niepewni, czy Watykan zaaprobuje ten akt. Na ogół niższe duchowieństwo jest z niego zadowolone: uważa, że przyniesie pożytki dla państwa i Kościoła. Ale panuje też opinia, że zgoda nie potrwa długo, bo władze zaczną nową walkę z Kościołem. Duchowni na Kielecczyźnie i w Łodzi obawiają się rozłamu w Episkopacie. Wielu kapłanów ocenia, że biskupi dokonali niezrozumiałego salto mortale.

Natomiast „księża patrioci” przyjmują porozumienie z zadowoleniem. Choć są wśród nich malkontenci: duchowni z Sopotu uznają, że nie będą już potrzebni władzom, a Episkopat będzie ich szykanował.

Umowę komentują też środowiska zakonne. Według Urzędu Bezpieczeństwa np. siostry pasterki są zadowolone, bo uważają, że będą mogły dalej prowadzić zakłady opiekuńcze. Sakramentki sądzą, że warunki porozumienia „nie są różowe”, a biskupi poszli na duże ustępstwa. Siostry miłosierdzia oceniają, że umowa jest koniecznością. Paulini są zdania, że „lepszy taki pokój niż wojna”. Augustianie są zadowoleni, że mają zapewnioną egzystencję dla swoich klasztorów. Niektóre zakony mają za złe biskupom, że nie dopilnowali ich interesów.

Jednak podczas kazań wygłaszanych w niedzielę 23 kwietnia sprawa porozumienia jest na ogół przemilczana. W ocenie bezpieki większość z nich nie zawiera „ciekawszych momentów”. Tylko niektóre są – w zawoalowany sposób – krytyczne wobec umowy.

„Czerwony kardynał”

Także świeccy katolicy są podzieleni. Nie brakuje głosów krytyki wymierzonych w prymasa, któremu zarzuca się naiwność. Umowa zostaje źle odebrana przez mieszkańców Górnego Śląska, którzy nazywają Wyszyńskiego „czerwonym kardynałem”. Większość Polaków chyba nie wierzy, że obietnice komunistów są szczere i trwałe. Panuje przekonanie, że umowę zawarto pod presją. Padają pytania, dlaczego nie podpisał jej Sapieha – i zastrzeżenia, że biskupi zawarli ją bez zgody papieża Piusa XII.

Ale niektórzy świeccy wiążą z porozumieniem nadzieje – widzą w nim krok do złagodzenia relacji państwo–Kościół. Oceniają, że to wydarzenie ważne dla odbudowy państwa. Tajna policja odnotowuje głos, że władze dobrze zrobiły zawierając umowę, lecz Kościół jej nie dotrzyma, bo jest silnie związany z tradycją. Co ciekawe, z materiałów bezpieki wynika, że członkowie PZPR i robotnicy w województwie gdańskim oceniają, iż odtąd będzie można swobodnie chodzić do kościoła. Wśród tamtejszego laikatu panuje zadowolenie, że „nareszcie zniknie stan niepewności i oczekiwania”.

W grupie Dziś i Jutro dominuje radość z sukcesu własnej polityki i przekonanie o historycznym znaczeniu porozumienia. Środowisko to uważa, że akt ten jest dla Zachodu dowodem, iż ułożenie stosunków katolików z komunistami jest możliwe.

Akcja wyjaśniająca

Biskupi widzą, jak różne reakcje wywołało to, co zrobili – i podejmują działania, by uzasadnić sens umowy. Na zjeździe duszpasterzy szkolnych w Łodzi bp Klepacz mówi, że jest ona „płodem niedonoszonym” (sic!), bo jej podpisanie nastąpiło pod presją władz, a zwłoka Episkopatu przyniosłaby nowe uderzenia w Kościół. Choć umowie nie wróży „długiego żywota”, to podkreśla, że księża muszą wykazać maksimum dobrej woli. Klepacz nie dopuszcza do żadnej dyskusji na temat dokumentu.

Z kolei podczas zebrania księży z Warszawy Choromański oznajmia, że umowa uderza w „rewizjonistów niemieckich, londyńskich i emigracyjnych” (sic!). Twierdzi, że względnie dobrze komentuje ją Ameryka: z jednej strony jako chęć władz do „nieprzeciągania struny”, a z drugiej jako pragnienie uniknięcia przez Episkopat dalszych klęsk i ocalenia tego, co można ocalić. Według biskupa Watykan był informowany o mającym nastąpić porozumieniu i nie wyrażał dezaprobaty.

Zgodnie z instrukcją Choromańskiego, przedstawiając wiernym sens umowy, księża mają akcentować, że Episkopat chciał skierować wszystkie siły duchowieństwa do jak najbardziej pozytywnej pracy religijnej, moralnej i dobroczynnej, zgodnie z potrzebami katolickiego narodu. W sukurs biskupom idzie prasa katolicka, która wyjaśnia sens porozumienia. W podobnym tonie wypowiadają się pisma „postępowych” katolików.

Punktem kulminacyjnym akcji wyjaśniającej jest komunikat, przygotowany podczas Konferencji Plenarnej Episkopatu w Gnieźnie (21-22 kwietnia) i przeznaczony do odczytania w kościołach w niedzielę 30 kwietnia. Nad jego treścią toczy się wśród biskupów żywa dyskusja. W komunikacie mowa jest o trudnych okolicznościach powstania porozumienia oraz o tym, że zabezpiecza ono sprawy najważniejsze dla Kościoła. Podkreśla się sprawę pokoju, którego „tak potrzeba polskiej ziemi”.

Według UB w większości kościołów księża odczytują słowa biskupów „poprawnie i bez komentarzy”, choć jest kilka incydentów. Na przykład w kościele bernardynów w Krakowie ksiądz oświadcza: „To, co odczytałem, jest mało ważne, natomiast ważne jest, aby wiara katolicka się wzmacniała i aby katolicy nie dali się mamić”. W kościele Wszystkich Świętych w Warszawie ksiądz wzywa, by katolicy „nie uginali się w walce”.

Resort ocenia, że odczytanie komunikatu „podziałało na masy pozytywnie, gdyż zadało kłam wrogiej propagandzie, że tekst porozumienia jest w prasie podany fałszywie bez zgody biskupów i prymasa”.

„Mnie starego wystawiliście”

Już 15 kwietnia Wyszyński informuje Watykan o umowie, co wywołuje tam zaskoczenie. Nerwowe reakcje za Spiżową Bramą wzmaga plotka, że Kościół w Polsce zawarł wręcz konkordat.

Kard. Sapieha, który jeszcze w kwietniu 1950 r. jest w Rzymie, w rozmowach z Piusem XII i urzędnikami watykańskimi wyjaśnia jej sens i broni prymasa. Przekonuje, że porozumienie jest zwycięstwem Kościoła w Polsce, który jako jedyny w krajach za żelazną kurtyną zyskał gwarancję dalszej pracy. Ale kardynałowi nie udaje się do końca przekonać środowiska watykańskiego. Ma podobno żal do innych polskich biskupów, że musiał sam jechać do Rzymu: „Mnie starego wystawiliście, bym zaznał tyle goryczy”.

Watykan nie wydaje oficjalnego komunikatu po zawarciu porozumienia. Wie, że mógłby on mieć niekorzystne skutki dla Kościoła w Polsce. Ale zadra tkwi. Podczas obrad Komisji Głównej Episkopatu 20 maja 1950 r. Sapieha odczytuje list, podpisany przez podsekretarza Sekretariatu Stanu Domenica Tardiniego, który zawiera zastrzeżenia do rangi podpisanego dokumentu, niektórych jego punktów i języka tekstu (jest oczywiste, że Tardini nie zrobił tego na własną rękę, i że za tym listem stoi Pius XII).

W czerwcu Wyszyński odpowiada: broniąc umowy, ocenia, że była koniecznością, której nie dało się uniknąć – Kościołowi w Polsce nie pozostało nic innego, jak bronić tego, co się jeszcze dało bronić. Także podczas swojej wizyty w Rzymie, w kwietniu 1951 r., Wyszyński musi się tłumaczyć. Ostatecznie uzyskuje akceptację Piusa XII dla swojej polityki. Ale w ocenie pracownika Sekretariatu Stanu Giovanniego Montiniego (późniejszego papieża Pawła VI) Watykan nigdy formalnie nie zatwierdza tej umowy.

„Zawieszenie broni”

Dokument wywołuje również rezonans międzynarodowy. Na przykład sowiecki tygodnik „Nowoje Wriemia” stwierdza, że porozumienie wywołało zadowolenie katolików w Polsce, a dla Watykanu jest ciosem, bo „demaskuje” jego „oszczerstwa o rzekomych prześladowaniach Kościoła w Polsce”.

Z kolei brytyjski konserwatywny dziennik „The Daily Telegraph” ocenia, że komunistom nie zależy na sekularyzacji Kościoła, lecz zinfiltrowaniu duchowieństwa i przekształceniu Kościoła w instytucję podległą państwu. Dziennik orzeka, że władze doprowadziły do umowy za pomocą nacisków i nacjonalistycznych frazesów.

Natomiast zachodnioniemiecka „Die Neue Zeitung” uważa, że część umowy dotycząca budowy administracji kościelnej na ziemiach poniemieckich jest iluzją, podobnie jak zobowiązanie Kościoła do zwalczania podziemia; umowa ma być tylko „zawieszeniem broni”.

Wydawana w Szwajcarii „Gazette de Lausanne” donosi, że zdaniem Watykanu ugoda nie mogła być zawarta w brzmieniu podanym przez Warszawę. Władze komunistyczne zarzucają Watykanowi, że odmawia uznania ziem poniemieckich za polskie, lecz on może to zrobić dopiero po zawarciu traktatu pokojowego z Niemcami. Według gazety rządzący muszą się liczyć z przywiązaniem Polaków do katolicyzmu, Watykan zaś musi uważać w swej polityce, by wierni w Polsce nie zostali narażeni na represje.

Ciąg dalszy nastąpił

Ludzie polskiego Kościoła szybko zdają sobie sprawę, że porozumienie, które podpisali, jest iluzoryczne – komuniści systematycznie łamią jego postanowienia i zaostrzają politykę wyznaniową. Złudzenie co do możliwości ułożenia stosunków z komunistami szybko traci też prymas Wyszyński. Już w czerwcu 1950 r. mówi w rozmowie z „zaufaną osobą”: „Dość już pertraktacji, nigdy nie pójdę na rozmowy, gdyż one do niczego nie doprowadzają. Lepsza jest pozycja Kościoła, kiedy wojuje, wówczas władze bardziej się liczą, chociaż są ataki w prasie i represje”.

Kolejne lata przyniosą praktyczne rozwinięcie tych słów, a porozumienie stanie się nic nieznaczącą kartą papieru. Gdy we wrześniu 1953 r. Wyszyński zostanie aresztowany, nikt w Polsce nie będzie nazywać go już „czerwonym kardynałem”. ©

Autor jest historykiem, pracuje w IPN w Warszawie. Wkrótce ukaże się jego nowa książka o działalności zakonu jezuitów w stolicy w latach 1945-56.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 16/2020