Rzeczpospolita Mobberska

Po trzech dekadach wolności. Z PKB na głowę pięć razy większym niż w roku 1990. Ze sprawiedliwością społeczną zapisaną w Konstytucji. W ramach NATO i Unii. Ale z relacjami pracy, które do tego wszystkiego wciąż nie dorosły.

17.12.2018

Czyta się kilka minut

 / BARTOSZ KRUPA / EAST NEWS
/ BARTOSZ KRUPA / EAST NEWS

Po naszym tekście „Feudalny mamy klimat” sprzed kilku tygodni (oraz internetowym apelu #przemocwpracy) do redakcji „Tygodnika Powszechnego” zaczęły falowo napływać opisy realiów polskiego mobbingu. Jedni chcą to wreszcie z siebie wyrzucić, inni wołają o pomoc. Jeszcze inni piszą, żeby dodać otuchy tym, którzy walczą teraz, jak oni kiedyś. Na podstawie tych listów da się stworzyć coś w rodzaju mapy. Krótkiego przewodnika po Rzeczypospolitej Mobberskiej. Słabo opisanej krainie, w której przyszło nam żyć.

Uczelnie, kościół, sklep

Z listów wynika, że mobbing może być obecny niemal wszędzie – nieważne, czy ustawiasz towary na półkach w dużej sieci dyskontów, czy wykładasz psychologię na szanowanej polskiej uczelni. Nie ma znaczenia, czy pracujesz w sektorze publicznym, czy w prywatnym. Ani czy branża jest schyłkowa, czy jednak na fali.

„»Tylko do worka jak koty i do Wisły« – to słowa dziekana, który lubi nam pokazać, że niczego nie umiemy załatwić” – relacjonuje Patryk. Na tej samej uczelni jeden z profesorów co roku organizuje swoje imieniny, na które jego sekretarka nie jest zapraszana. To znaczy ma obowiązek być, bo ktoś przecież musi posprzątać i zmyć naczynia. Albo renomowane liceum w dużym mieście. Pani dyrektor mówi do grona pedagogicznego tak: „Odnowione łazienki i nowe drzwi do sal, nowe kraniki i nawet miękki papier toaletowy. Wszystko macie. A wy co? Wam się w dupach przewraca od dobrobytu!”.

Celowo zaczynamy od inteligenckich bastionów – w końcu tutaj etos wydaje nam się elementarnym bezpiecznikiem. Chroni przed najgorszymi wykwitami przemocy w pracy. Ale jakoś nie chroni. Nie tylko w szkolnictwie. „W radio diecezjalnym zmuszano pracowników sekretariatu do fałszowania dokumentów, a szef ksiądz był tak agresywny, że zdarzyło mu się tracić równowagę i startować do bicia pracownicy. Wulgaryzmów używał jak przecinków”. Barbara dodaje, że większość czasu w pracy spędzała na załatwianiu prywatnych spraw przełożonego: przepisywaniu materiałów do jego publikacji naukowych, umawianiu wizyt u lekarza, płaceniu rachunków. „Bardzo źle się czułam na mszy sprawowanej przez tego księdza i gdy miałam przyjąć komunię z jego rąk. Niedługo po tym zwolniłam się z pracy i przestałam chodzić do kościoła”.

Czy lepiej działają świeckie filary demokratycznego porządku, o który tak bardzo się martwimy? „Większość decyzji wymuszana była krzykiem. Jak coś nie wyszło, to zawsze była moja wina. Nieważne, kto był winny i czy realnie w ogóle był jakiś problem. Nie można było powiedzieć słowa, bo to sprawiało, że wybuch był jeszcze większy i głębszy” – opowiada Andrzej, pracownik biura posłanki na Sejm. Mamy też obszerną relację mobbowanego pracownika sądu rejonowego oraz aplikanta adwokackiego. A czwarta władza, czyli media, które tak bardzo lubią recenzować poczynania innych. Gdy Paweł, operator w jednej z największych stacji telewizyjnych, zasugerował, że polskie prawo przewiduje nadgodziny i że może warto by o nich porozmawiać, usłyszał, że to bzdurny pomysł. A jeśli komuś się to nie podoba, to „może spier…”.

Czy po tym wszystkim możemy się dziwić relacji Sabiny, pracownicy gastronomii? „Przyszłaś tu do pracy, a nie na seks” albo ,,z tymi pomalowanymi ustami wyglądasz jak burdelmama”. Nie mówiąc już o standardowym powiedzonku jej szefowej ,,nie wkurwiaj mnie”.

Jaki rynek, tyle mobbingu

Największy błąd to uznać, że winny jest „materiał ludzki”. I że gdyby tylko pojedyncze osoby były dobre, a nie złe, to przemocy by w polskiej pracy nie było. To nie tak. Mobbing jest nadużywaniem władzy. Płynie z braku równowagi. Im potężniejszy pracodawca, a pracownik słabszy, tym mobbing będzie bardziej prawdopodobny. Trudno jednak nie zauważyć, że utrzymujące się przez lata strukturalne wychylenie rynku na korzyść pracodawcy stworzyło podglebie, by potencjał przemocy wobec słabszego faktycznie się rozwinął.

Przykład z branży teleinformatycznej. „Pensja tzw. »managerów« zależy od realizacji »targetów«. Wszyscy oczywiście »na firmach«, a więc ze świadomością, że po dwóch latach »małego ZUS-u« nadejdzie »duży«. Więc jak targety nie idą, to narasta ogólna frustracja. Na kim można się wyładować tak łatwo i bezkarnie, jeśli nie na pracownikach niższego szczebla. Czyli na tzw. »konsultantach«?!” – tłumaczy Wojtek, pracownik firmy, do której duża sieć satelitarna outsourcowała swoje usługi.

Adriana dostała pracę w rosnącej jak na drożdżach firmie z przyszłościowej branży. Z jednej strony: dostatek, perspektywy i optymizm. Z drugiej: polityka obliczona na to, by trzymać pracownika w szachu tak długo, jak się da. „Najpierw śmieciówka, żeby mi się w głowie nie poprze- wracało. Potem okres próbny. Potem na rok z dwutygodniowym okresem wypowiedzenia. Teraz widzę, że był to rodzaj panowania”– relacjonuje. Przez pierwszych pięć lat pracownik daje z siebie wszystko i o nic nie prosi. A potem zaczyna stawiać warunki. Więc odchodzi. A firma zatrudnia nowego. I tak to się kręci.

Na razie było miło. Ale może być też niemiło. Na początku Ewa dawała jeszcze wybór. Jako dyrektor ds. personalnych w dużej spółce Skarbu Państwa realizowała politykę nowego szefa. Ta polityka polegała na wymianie jak największej części kadr. Po co? Bo nowi będą wdzięczni nowemu kierownictwu. A starym się ciągle coś nie podoba i czegoś chcą. Wybór, który dawała zwalnianym, polegał na tym, że najpierw wręczała rozwiązanie umowy za porozumieniem stron. Oczywiście nie było to żadne porozumienie, bo pracownik odchodzić nie chciał. Wielu brało jednak, co dawała. „Brali, bo w drugiej ręce miałam kij. Artykuł 52. kodeksu pracy. Czyli zwolnienie dyscyplinarne. Ostrzegałam szefa, że pracownik może iść z tym do sądu pracy. Nie robiło to na nim większego wrażenia. I co z tego – mówił. Będzie się sądził dwa-trzy lata. W tym czasie nie ma człowieka” – relacjonuje nasza rozmówczyni.


Czytaj także: Feudalny mamy klimat - raport "Tygodnika" o mobbingu


Elastyczny rynek pracy był od początku XXI w. traktowany przez polskich polityków (niezależnie od opcji) jak cudowne antidotum na wysokie bezrobocie. I wreszcie jest na rekordowo niskim poziomie. Pytanie o koszt tego sukcesu pojawia się jednak rzadko. Wszechwładza pracodawcy (np. w kształtowaniu treści elastycznych umów cywilnoprawnych) to jeden z kluczowych składników tej ceny. „Widziałem już karę 100 zł za »spóźnienie się do pracy«. Albo 400 zł za »nieobecność«. Albo 5000 zł odszkodowania za zerwanie zlecenia. Oczywiście, w jedną stronę, bo szef może zerwać umowę »w każdym czasie«. Sam prawie padłem tego ofiarą. Chciałem negocjować, ale szefowa wpadła w furię! Zamknęła drzwi i krzyczała, że »nie wypuści mnie, jeśli tego świstka nie podpiszę«” – relacjonuje Mariusz, człowiek z 20-letnim doświadczeniem w niejednej branży.

Strukturalnie kiepskie płace w wielu dziedzinach to część tego samego mechanizmu. „Osoby, które się na nie godzą, stawiają się z góry na przegranej pozycji. To jakby dawać sygnał: »Możecie zrobić ze mną, co chcecie«” – opowiada Anna, która w trakcie swojej kariery zaliczyła trzy uczelnie publiczne i jedną prywatną. W każdej doświadczyła mobbingu.

Sam się nie obronisz

Ofiary mobbingu czują się często jak tytułowy Kopciuch ze sztuki Janusza Głowackiego. To ta historia, gdy do zakładu karnego dla młodych kobiet trafia nowa dziewczyna o niepokornym usposobieniu. Zaczyna wierzgać przeciw terrorowi strażników. Zostaje jednak złamana. Ale nie przez opresyjne władze. Linczu dokonują współtowarzyszki niedoli. Te, które kiedyś też wierzgały, ale potem się dopasowały i próba podważenia status quo albo je drażni, albo budzi lodowatą obojętność.

Taki nastrój rozczarowania dystansem pomieszanym z wrogością współpracowników powraca w wielu opowieściach. Jest niestety klasyką gatunku. „Zastępczynie mojego szefa? A owszem, mówiłem im o sprawie. Jedna nie kryła, że ma to gdzieś. Druga uważała, że przesadzam, bo on taki jest, jak się zdenerwuje. Trzecia niby coś widziała, ale nie potrafiła zareagować konkretnie” – napisał Marek. „Kiedy idziesz na wychowawczy?” – koleżanki z działu mnie o to pytały, choć wiedziały, że nie stać mnie na bezpłatny urlop. Szefowa je nastawiła, bo jej zdaniem chodzę na opiekę za często. Tylko jedna mnie o to nie spytała. I jestem jej do dziś wdzięczna” – relacjonowała Marta.

Większość nie oczekiwała heroizmu od współpracowników. Ale obojętność bolała. „Mój prześladowca rozpowiadał, że jestem »chora psychicznie«. Kilka osób napisało mi w mailu, że jego zachowanie ocenia jako niewłaściwe, ale nikt nie wstawił się za mną publicznie. Najgorsze było, gdy niektórzy sugerowali, że sama jestem sobie winna i że »prawda zapewne leży gdzieś pośrodku«”.

Jeżeli jednak w listach, które do nas napłynęły, można wyczytać jakieś pocieszenie, to płynie ono z oparcia w grupie. „Gdyby nie związek zawodowy, zostałbym już dawno zwolniony z pracy. Mobbing polega na tym, by ofiarę wypchnąć poza nawias wspólnoty pracowników. Pokazać, że jest sama, i w ten sposób sprawić, by pękła. To, że mogłem czuć się częścią związku zawodowego, było zbawienne” – mówi Aleksander. Takich głosów było więcej. Nie chodzi o to, że za każdym razem istniejący w zakładzie związek zawodowy albo inna forma organizacji pracowniczej pomagały. Zasada jest inna: jeśli już ktoś mobbowanemu pomógł, był to najczęściej związek zawodowy.

Ja ofiarą mobbingu? Ja???

Wspomniana już Ewa – dyrektor personalna w dużej spółce publicznej – współpracowała ze swoim prezesem już wcześniej. Wiedziała, że trudno się z nim współpracuje. Potrafił powiedzieć: „Rozum to chyba przy szlabanie pani zostawiła”. Ale nie mówił tego do niej, więc puszczała mimo uszu. Nawet jej tym swoim zdecydowaniem wyniesionym z doradztwa w firmie konsultingowej imponował. Czy wiedziała, że będzie robił czystkę? Tak, wiedziała. Pękała powoli. Za każdym razem przywoływał ją do porządku. W końcu usłyszała, że skoro nie umie zwalniać, to zwolni się ją. Wtedy zrozumiała, że tylko pozornie grali w jednej drużynie. Tak naprawdę tkwiła w mobberskiej relacji od dłuższego czasu. Musiała jednak zajść aż tak daleko, żeby to zrozumieć.

Dochodzenie do uświadomienia sobie: „Tak, jestem ofiarą mobbingu”, to długi proces. Często przychodzi po fakcie. Bardzo często – nigdy. Pułapka polega na tym, że mobbing najmocniej uderza w tych, którzy swoją pracę traktują poważnie. Bo oni walczą. Nie chcą się pogodzić. Próbują. To powraca niemal we wszystkich opowieściach. „Czułam się winna, tak bardzo załamana, że ona mi nie wierzy, że przecież ja to miejsce kocham jak mój własny dom, na uszach staję, żeby wszystko się sprzedało” – mówi Zofia. Nie ona jedyna. „Zatrudniliśmy cię, zaufaliśmy ci, a ty nie wykonujesz swoich zadań. Może się zastanów, czy nadal chcesz być częścią naszego zespołu...” – tak brzmi najskuteczniejszy „argument”, który mobber może odpalić w kierunku ofiary.

Cena jest bardzo realna

Marzena pisze tak: „Przytyłam w sumie 30 kg. Tylko jedzenie mi dawało ulgę. Rodzina widziała, co się dzieje, ale nie umieli pomóc. Zaczęłam psychoterapię, ale to kosztuje i musiałam w pewnym momencie przerwać. Trzęsą mi się ręce, mam atak hiperwentylacji, nie jestem w stanie skończyć zadań, które sobie próbuję wyznaczyć na dany dzień. Na samą myśl łzy mi lecą. Znowu mam ich widzieć w piątek, jak tam dojadę. Sztukę udawania, że wszystko jest w porządku, już opanowałam”.


Czytaj także: Listy Czytelników "TP" o przemocy w pracy


Joanna: „Byłam nieustannie napięta i ciągle chciało mi się płakać. Zaczęłam mieć problemy ze snem i zdrowiem, strasznie się roztyłam. Czułam się samotna i nic niewarta. Na sam koniec zaczęłam reagować agresją, miewałam myśli na temat podpalenia lokalu, kradzieży pieniędzy, wrzucenia mięsa za regał, zacementowania dziurki od klucza. Miałam tendencje autodestrukcyjne. Przepełniała mnie czarna rozpacz i nienawiść. Wyszłam stamtąd z poczuciem upokorzenia, wstydu, smutku i rozpaczy”.

To jest walka o demokrację

Żyjemy w czasach, gdy znów wiele mówi się o znaczeniu demokracji. Taki namysł jest potrzebny. Również dlatego, żeby pokazać, jak bardzo niedemokratycznym miejscem mogą być polskie zakłady pracy.

Jeden z naszych rozmówców nazwał to „mikrototalitaryzmem”. Mikro, bo może istnieć sobie na kilkudziesięciu metrach kwadratowych biura, hali czy lokalu. Albo nawet bez terytorium: sterowany przez telefon albo wymianę maili. W mikrototalitaryzmie najważniejsza jest osoba wodza. Czasem wódz sam buduje system. A czasem przychodzi na gotowe po poprzednim wodzu. Wszechwładzy sprzyja brak ograniczeń w długości i regułach piastowania funkcji. Wódz kocha kontrolować, a nienawidzi, gdy on jest kontrolowany. Kocha przyłapywać innych, a nienawidzi być przyłapany. To buduje jego moc i władzę.

Doskonałym miernikiem skali mikro­totalitaryzmu jest tempo, w jakim pracownik, do tej pory uważany za przestrzegającego zasad współżycia, pod wypływem awansu na stanowisko kierownicze zmienia się w mobbera. Jego gorliwość może początkowo budzić śmiech, z czasem jednak już tylko przerażenie. Innym wyznacznikiem jest pustka na korytarzach. Rozmawia się cichcem po pokojach w bardzo ograniczonych gronach.

Typowa struktura społeczna w mikrototalitaryzmie: na szczycie wódz, potem jego ludzie, następnie szeregowi pracownicy, którzy są potrzebni, ponieważ ktoś musi pracować, a na końcu wichrzyciele. Ruchy kadrowe dokonują się głównie w obrębie szarej masy, czyli tych, którzy siedzą cicho. To z tej grupy może wyłonić człowiek wodza lub wichrzyciela. Gdy akurat wódz poczuje pęd do upadlania podczas kontroli X-a, ten ma dwie możliwości: paść pokornie na kolana i prosić o łaskę lub twardo obstawać przy swych prawach. Jasne jest, że w drugim przypadku X prędko zostaje zakwalifikowany do grupy wichrzycieli i dopiero wtedy następuje solidny atak. Brak nagród, awansów, kontrole, przenosiny, izolowanie. Wreszcie zwolnienie.

Wódz nagradza swe sługi. Jest w tym łaskawy i szczodry. Sprzyja temu niejasny system. Najlepiej, by nie było regulaminu w formie pisemnej, tak by nie były jasno określone kryteria. Bywa, że wódz dla przykładu wybaczy temu, kto pobłądził, okazując chwilowe nieposłuszeństwo. Ale uwaga, osoba ta koniecznie będzie musiała okazać wodzowi wdzięczność.

Szeregowi pracownicy zwykle mają świadomość, jaka jest sytuacja. Jednak wódz jest spokojny. Doskonale wie o tym, że mają oni dzieci na utrzymaniu, kredyty do spłacenia. Wychodzą z założenia, że wytrzymają te kilka godzin w pracy, a w domu odpoczną. Mylą się. Lęk to nie jest coś, co gwałtownie włącza się o siódmej rano i gaśnie po piętnastej z momentem wyjścia z pracy. Raczej wchodzi do krwiobiegu i już go nie opuszcza.

Wielu czytelników złapie się pewnie na tym, że ten zaczerpnięty od czytelnika opis jest im dziwnie znajomy. Może więc czas się zastanowić, czy walki o obronę/ /odnowę polskiej demokracji nie należałoby rozpocząć właśnie od mikrototalitaryzmów w miejscach pracy. ©℗

Mam tu dziesięciu na twoje miejsce. Zwiń sobie ten raport w rulon i wsadź w d… Niczego nie potrafisz zrobić dobrze. Jesteś zerem.

TO NIE SĄ „NORMALNE” ODZYWKI SZEFA.

To przemoc w pracy. To mobbing. To łamanie polskiego prawa.

A JEDNAK W NASZYM KRAJU TO WCIĄŻ CODZIENNOŚĆ.

Dlatego chcemy rozpocząć rozmowę na ten temat. Będzie trudna, ale jest konieczna.

BYLIŚCIE PONIŻENI, ZASTRASZENI, WZGARDZENI PRZEZ PRACODAWCĘ?
Opiszcie to z hashtagiem #przemocwpracy lub wyślijcie na przemocwpracy@tygodnik.com.pl, opublikujemy Wasze świadectwa anonimowo. Napiszcie też, co wtedy czuliście.

POKAŻMY OFIAROM, ŻE NIE SĄ SAME.
A sprawcom, że kończy się ich bezkarność, że zachowania, które uchodziły za dopuszczalne, według pracownic i pracowników są już nie do przyjęcia.

Czytaj także na www.tygodnikpowszechny.pl/przemocwpracy

Administratorem Pani/Pana danych osobowych jest Tygodnik Powszechny sp. z o.o., z siedzibą w Krakowie, ul. Wiślna 12, 31-007 Kraków.

Podany adres e-mail przetwarzamy wyłącznie w celu pozyskania informacji o przypadkach mobbingu, które do celów akcji mogą zostać wykorzystane w sposób całkowicie anonimowy. Podstawą przetwarzania jest art. 6 ust. 1 lit a RODO, czyli Pani/Pana zgoda, która jest wyrażona poprzez przesłanie maila na podany adres.
Pani/Pana adres e-mail będzie przetwarzany nie dłużej, niż jest to konieczne do odebrania zawartych w nim informacji.

Przesyłanie wiadomości e-mail na adres przemocwpracy@tygodnik.com.pl jest dobrowolne.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz ekonomiczny, laureat m.in. Nagrody im. Dariusza Fikusa, Nagrody NBP im. Władysława Grabskiego i Grand Press Economy, wielokrotnie nominowany do innych nagród dziennikarskich, np. Grand Press, Nagrody im. Barbary Łopieńskiej, MediaTorów. Wydał… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 52/2018