Rym do rondla

No i się zaczęło. "Dziennik" zainicjował debatę na temat stanu krytyki w Polsce. Po przeczytaniu pierwszego artykułu natychmiast napisałem polemikę, gdyż byłem jedną z niewielu wskazanych palcem osób. Co mi zarzucono? Otóż to, że pastwię się nad ludźmi, choć wszyscy - jak podkreśla to autorka - krzywią się z niesmakiem na moje ohydne felietonistyczne ataki. Nikt jednak - tak brzmi drugi argument - nie ma w sobie siły, żeby stanąć na ubitym polu dyskusji, wobec czego przybiera najwygodniejszą pozycję i w kącie - jak powiedziałby poeta - "milczkiem opróżnia rondel". Na dodatek ten niecny proceder uprawiam pod osłoną katolickiego tygodnika, co nadaje pikantnej dwuznaczności moim tekstom, nie mówiąc o braku kręgosłupa moralnego redaktora naczelnego "Tygodnika", drukującego takie kawałki.

03.11.2006

Czyta się kilka minut

Zarzuty te stawiają mnie w dość kłopotliwej sytuacji. Zgadzam się jedynie z drugim stwierdzeniem: że wszyscy chowają głowę w piasek. Jednak ani pierwszy, ani trzeci zarzut nie trafia celu, choć rozumiem, że autorka, która była bohaterką jednego z poprzednich felietonów, chciała mi się jakoś dotkliwie zrewanżować. Doceniam tę próbę, cieszę się z niej, ale powiadam: strzały są niecelne.

Zacznę od własnego podwórka. Nie będę się tłumaczył z tego, że nie jestem wielbłądem. Nie będę też tłumaczył, że gatunek pod nazwą felieton albo żywi się świeżą krwią, albo umiera, wyschnięty na wiór. Wystarczy poczytać najświetniejszych reprezentantów gatunku - od Słonimskiego do Pilcha - by uznać, że felietonista jest - musi być - wampirem, który zamienił noc na dzień i grasuje nie po ciemnych zaułkach, ale w świetle medialnych reflektorów. Kudy mi do Słonimskiego i Pilcha! Gatunek jednak zobowiązuje i jeśli nie przynosi czytelnikowi na tarczy jakiejś uciętej głowy, to znaczy, że jego autor powinien zająć się czymś innym, na przykład wyplataniem koszy z wikliny. Jak pisał Słonimski, którego "Kroniki tygodniowe", choć z reguły nie zgadzam się z autorem, czytuję do poduszki: "nie wolno zasypiać, nie wolno się nie rozwijać, jeśli się nie chce patrzeć na świat z wnętrza pieczary człowieka jaskiniowego". Najciekawszy komentarz do tej kwestii znaleźć można u posła Wierzejskiego, który w rozmowie z Moniką Olejnik powiedział, że on człowieka jaskiniowego nie spotkał, więc w niego nie wierzy. Ejże, panie pośle, nie spotkał pan, naprawdę?

Kwestia druga dotyczy moralnej dwuznaczności felietonowej praktyki. Jeżeli ktoś się czuje urażony moimi tekstami, to ma pełne prawo mi odpowiedzieć równie zjadliwym atakiem. Owszem, dociskam pedał do dechy, ale każdy ma prawo zrobić to samo ze mną, takie są reguły, które respektuję. Moje felietony podpisuję, albowiem nie boję się mówić tego, co myślę, podczas gdy większość ludzi z tak zwanych środowisk artystycznych tylko myśli, że się nie boi, podczas gdy robi w portki ze strachu, gdy przyjdzie im wypowiedzieć opinię niepopularną. Co wtedy robią? Szepczą po kątach i opowiadają dowcipy. Szpotański miał rację: Polacy to naród gęgaczy i szeptaczy, którzy zbijają się w chroniące ich stadka, bo w pojedynkę boją się powiedzieć cokolwiek drażliwego. Bo natychmiast kombinują: a może jak powiem coś na Iksa, to Igrek, jego przyjaciel, się na mnie obrazi; a może jak powiem coś na Igreka, to Zet, jego przyjaciel, mnie nie wydrukuje; a po co ja się w ogóle będę narażał? Opowiadają więc w swoim gronie dowcipy, śmieją się do rozpuku z głupoty innych, ale broń Boże nie powiedzą tego głośno, bo jeszcze ktoś usłyszy.

Ale ta szemrana logika ma w sobie coś jeszcze bardziej obrzydliwego. Otóż dopuszcza się pełną wolność słowa, ale tylko przeciwko wrogom. Powiem wprost, choć symbolicznie: kiedy napiszę coś źle o prawicy, to lewica zaciera ręce, że się dostało oszołomom, i odwrotnie: jak napiszę coś zgryźliwego o lewicy, to patrzą na mnie z wyrzutem, jak mogłem źle o lewicy, skoro byłem przeciwko prawicy i w związku z tym jestem "ich". A tu nagle konsternacja, bo jak to? Otóż oświadczam, że oszołomy są wszędzie, a ja nie jestem ani po prawicy, ani po lewicy, bo piszę o ludziach, którzy są durni po każdej stronie. Jeśli ksiądz Boniecki to wytrzyma, to będę pisał o każdym, i o Michniku, i o Michalskim, jeśli tylko znajdę ku temu odpowiedni powód. Felieton jest gatunkiem nieskrępowanej przez nic i nikogo swobody, felietonista musi mieć prawo do odrzucenia stronniczości. Mało kto to w Polsce rozumie, bo w Polsce rządzi nie tylko - jak pisał Witkacy - "klempa publika", ale też tej klempy nieodrodny pomiot - partyjność. Anderman szydzi wyłącznie z prasy prawicowej, Bereś ze Skoczylasem znęcają się nad tabloidami, najczęściej - o dziwo - finansowanymi przez Springera, Rybiński z kolegami z drugiej strony "Dziennika" szydzą wyłącznie z "Wyborczej". Ten ostatni ubolewał ostatnio nad tym, jak to w polskich gazetach można przewidzieć, co kto napisze, znając tylko nazwisko. Otóż nie całkiem. Niech Maciej Rybiński zgadnie, o kim napiszę w przyszłym tygodniu, to mu zafunduję wycieczkę na Bali. Albo lepiej: jak nie zgadnie, niech on mnie - na Mauritius.

Ale i to jeszcze nic. Są ludzie, którzy się cieszą jak dzieci, jak napiszę coś złośliwego o ich nieprzyjaciołach, klaszczą głośno, potakują, że wspaniale, że kapitalnie, ale gdy tylko sami mieliby to powiedzieć wprost temu, kogo i tak nienawidzą, to chowaliby się po kątach, przebąkiwaliby, że to nie tak, że to bardziej skomplikowane, że owszem, ale może jednak nie, i tak by to wszystko obracali, że w końcu pokazaliby palcem, mówiąc: "To on, to on to wszystko powiedział". Godzę się więc i na to, że mnie wystawiają na odstrzał, chowając swoje tyłki, bo przecież nie o nich mi chodzi, tylko o samego siebie, o poczucie, że mówię naprawdę to, co myślę.

I teraz, na koniec już - bo nie ma co gadać o oczywistościach - uwaga dla młodej krytyczki o rzekomej podwójnej moralności "Tygodnika". Proszę mi pokazać krajowe pismo, które przez ostatnie 50 lat bardziej przysłużyło się sprawie wolności słowa. Proszę pokazać mi pismo, które więcej zrobiło dla sprawy bezstronności felietonu i dla bezlitosnej krytyki. Pismo katolickie, którego ozdobami byli ateiści, protestanci i antyklerykałowie. To, że mogę drukować moje felietony na stronie, na której drukowali Słonimski, Kisielewski, Pilch czy Lem, jest dla mnie nie tylko zaszczytem, ale i zobowiązaniem. Z powodu czyichś dziecinnych kompleksów czy megalomanii nie mam zamiaru z tego zobowiązania rezygnować. A co do tytułu. Jak ktoś chce się dowiedzieć, o kim jest ten felieton, niech przeczyta "Panią Twardowską" i znajdzie tam rym do słowa "rondel". Nie jest to bardzo trudne.

5 listopada 2006 r.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Teoretyk literatury, eseista, krytyk literacki, publicysta, tłumacz, filozof. Dyrektor artystyczny Międzynarodowego Festiwalu Literatury im. Josepha Conrada w Krakowie. Stefan and Lucy Hejna Family Chair in Polish Language and Literature na University of… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 45/2006