Rozmowa kontrolowana

Telewizyjny wywiad Lance’a Armstronga, siedmiokrotnego zwycięzcy Tour de France, który po latach kłamstw, pierwszy raz publicznie przyznał się do stosowania dopingu, był widowiskiem wyjątkowo – nawet jak na współczesne standardy – niesmacznym.

21.01.2013

Czyta się kilka minut

Choć mówiono o „spowiedzi”, cała operacja sprawiała wrażenie przeprowadzonej na zimno kalkulacji, od której wieje cynizmem i hipokryzją.

Zniszczony został mit, marzenie. Armstrong przyznał, że bez oszustw żaden śmiertelnik – nawet tak wytrwały i ambitny jak on – nie byłby w stanie odnieść spektakularnych zwycięstw. Pochodzący z Teksasu kolarz zawiódł zaufanie kolegów, przyjaciół, współpracowników, sponsorów, a nade wszystko fanów, którzy od połowy lat 90. z podziwem śledzili, zarówno jego sportowe wyczyny, jak i zmagania z rakiem. Daleko jednak smutniejszy i bardziej żenujący niż sama treść wyznań, był sposób, w jaki Armstrong opowiadał o przeszłości oraz to wszystko, czego nie powiedział. Sportowiec sprawiał wrażenie zupełnie niezdolnego do jakiejkolwiek skruchy. I właśnie dlatego pojawiające się w mediach słowa „przyznał” czy „spowiedź” zdają się zupełnie nieadekwatne.

Dowody na to, że Armstrong przez wiele lat przyjmował testosteron, kortyzon, hormon wzrostu, substancję EPO oraz dokonywał niedozwolonych transfuzji krwi, od dłuższego czasu leżały na stole. W ubiegłym roku Amerykański Urząd Antydopingowy (USADA) przedstawił wyniki wnikliwego śledztwa – kilkaset stron dokumentów świadczących, że Armstrong był organizatorem „najbardziej wyrafinowanego, profesjonalnie zorganizowanego i skutecznego spisku dopingowego w historii sportu”. Odebrano mu wówczas dotychczasowe tytuły; został też dożywotnio pozbawiony możliwości uczestnictwa w profesjonalnych imprezach sportowych.

To chyba właśnie wizja owego „dożywocia” – podczas wywiadu Armstrong przyznał, że dyskwalifikacja jest dla niego gorsza niż wyrok śmierci – skłoniły go do przerwania milczenia. Kolarz liczy, że przyznając się do winy, skłoni USADA do złagodzenia kary. Wydaje się to mało prawdopodobne.

SPEKTAKL

Prowadząca wywiad Oprah Winfrey słynie z emocjonalnych rozmów z celebrytami. Dziennikarka, która przez ponad 20 lat prowadziła cieszący się ogromną popularnością talk-show „Oprah Winfrey Show”, stała się pierwszą afroamerykańską miliarderką. W 2011 r. stworzyła własną telewizyjną sieć OWN, która na razie nie cieszy się wielką popularnością. Zapraszając do studia Armstronga, ona również musiała prowadzić swoje kalkulacje.

Przed emisją trwającej w sumie ponad dwie godziny rozmowy (podzielonej na dwie części i emitowanej w ciągu dwóch kolejnych wieczorów) prezenterka sama udzieliła kilku wywiadów, w których zapowiedziała, że Armstrong przyzna się do winy. Atmosfera została odpowiednio podgrzana, tym bardziej że Winfrey odmawiała „ujawnienia jakichkolwiek szczegółów”, zapewniając przy tym, że odpowiedzi, które uzyskała od sportowca, „są satysfakcjonujące”.

Swoją rozmowę z kolarzem rozpoczęła od serii krótkich pytań, na które miał udzielić odpowiedzi „tak” lub „nie”. Potem już jednak dość rzadko zmuszała go do konkretów. Chwilami rozmowa bardziej przypominała terapeutyczną sesję niż dziennikarski wywiad.

Jak przystało na amerykański spektakl, obowiązkowo pojawiły się łzy i wzruszenie – gdy Armstrong opowiadał o swojej rozmowie z trzynastoletnim synem. W grudniu ubiegłego roku miał mu powiedzieć, że zarzuty o dopingu, o których czyta w internecie i słyszy od szkolnych kolegów, nie są bezpodstawne; powinien przestać im zaprzeczać.

Sam kolarz przez wiele lat zaprzeczał oskarżeniom o stosowanie dopingu. Szantażował też i wytaczał procesy o zniesławienie (domagając się milionowych odszkodowań) dziennikarzom i współpracownikom, którzy próbowali przerwać milczenie. Masażystkę, która zarzucała mu nieczystą grę, nazwał dziwką; żonę kolegi z drużyny, która podsłuchała jego rozmowę z lekarzami, zwymyślał od wariatek. Do historii przeszła wyprodukowana w 2001 r. dla firmy Nike reklamówka, w której kolarz szydził z sugestii, że stosuje niedozwolone substancje: „Pytacie, na czym jadę? Na swoim twardym tyłku, który sześć godzin dziennie wciśnięty mam w siodełko”.

Podczas wywiadu z Winfrey przyznał, że zachowywał się jak szkolny zabijaka, który tyranizuje słabszych. Ale pytany o konkrety, udzielał najczęściej wymijających odpowiedzi i manipulował faktami – wcześniej przygotowując się ponoć do występu z gronem prawników. Ani razu nie użył też słowa „przepraszam”. Przekonywał za to, że dożywotnia dyskwalifikacja jest zbyt surową karą za jego przewinienia, skoro innych zawieszono zaledwie na kilka miesięcy. Opowiadał o najtrudniejszym dla siebie momencie. Jak wyznał, nie była nim utrata trofeów czy intratnych kontraktów reklamowych, ale konieczność opuszczenia Livestrong – fundacji pomagającej osobom chorym na raka, którą założył, gdy sam zmagał się z chorobą.

MIĘDZY EMOCJAMI A SŁOWNIKIEM

Komentatorzy zarzucali mu brak emocji. Prawdą jest, że rozparty w fotelu Armstrong sprawiał wrażenie dość pewnego siebie i chwilami z zadziwiającą łatwością odpowiadał na kłopotliwe pytania. Jak sam wyznał, zawsze starał się „kontrolować narrację”. Ale nieprawdą jest, że pozbawiony był emocji. Tyle tylko, że rozczulał się głównie nad sobą, nie nad tymi, których skrzywdził.

Zapytany przez Winfrey, czy ma poczucie, że oszukiwał, odpowiedział, że w swoim czasie sprawdzał znaczenie tego słowa w słowniku. Definicja, którą znalazł – „odnoszenie korzyści kosztem wroga lub rywala” – utwierdziła go w przekonaniu, że wszystko jest w porządku. Chodziło raczej o wyrównywanie szans, wszakże wielu innych zawodników uciekało się do podobnych praktyk. Armstrong był tylko częścią tej kultury, jeśli cokolwiek różniło go od rywali, to tylko żelazna dyscyplina, ogromna wola walki, chęć odnoszenia zwycięstw.

Podczas wywiadu Winfrey przypomniała fragment przemówienia, które wygłosił po swoim zwycięstwie w Tour de France w roku 2005.

Mówił wówczas, że współczuje sceptykom i cynikom; wszystkim, którym brak wiary w kolarstwo. „Szkoda mi was. Szkoda mi, że nie potraficie marzyć. Szkoda mi, że nie wierzycie w cuda”. Oprah zapytała go, co czuje, słuchając w tej chwili tych słów – wstyd, zażenowanie, upokorzenie? Armstrong milczał przez chwilę; sprawiał wrażenie zdziwionego, że ma do wyboru tylko tak kiepskie opcje. Po chwili wyznał, że wstyd mu, iż w taki sposób zakończył karierę; to był zły moment, by przejść na emeryturę.

Pytany nazajutrz, na zakończenie drugiej części wywiadu, czy liczy jeszcze na powrót, odpowiedział, że nie wie; nie potrafi przewidzieć przyszłości.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Ur. 1969. Reperterka, fotografka, była korespondentka Tygodnika w USA. Autorka książki „Nowy Jork. Od Mannahaty do Ground Zero” (2013). Od 2014 mieszka w Tokio. Prowadzi dziennik japoński na stronie magdarittenhouse.com. Instagram: @magdarittenhouse.

Artykuł pochodzi z numeru TP 04/2013