Kwiatkowskiego wyprzedzanie czasu

Dziennikarze zauważyli, że wśród sław kolarstwa wygląda jak chłopiec, który nagle wpadł w dorosłe, męskie towarzystwo.

06.10.2014

Czyta się kilka minut

Michał Kwiatkowski u stóp Mont-Saint-Michel podczas wyścigu Tour de France, czerwiec 2013 r. / Fot. Laurent Cipriani / AP / EAST NEWS
Michał Kwiatkowski u stóp Mont-Saint-Michel podczas wyścigu Tour de France, czerwiec 2013 r. / Fot. Laurent Cipriani / AP / EAST NEWS

Nam się udało cudotwórstwo – mówi Leszek Szyszkowski, jeden z pierwszych trenerów mistrza świata w kolarstwie Michała Kwiatkowskiego. – Mimo że brakowało środków, wsparcia publiczności i działaczy, udało się osiągnąć sukces, którego świetnie dofinansowane kluby piłkarskie mogą pozazdrościć. Pieniądze są w sporcie ważne, ale nie najważniejsze.

Telefon Kwiatkowskiego zablokował się od liczby połączeń i esemesów z gratulacjami. Jak zwykle pierwsze przyszły od rodziców, ciągle mieszkających w małej miejscowości, gdzie zaczynał przygodę z rowerem.

Treningi rozpoczął w niewielkim klubie z Działynia koło Golubia-Dobrzynia. Przed jednym z pierwszych wyścigów zabrakło dla niego roweru, więc trener przywiózł mu własny. Zdarzało się, że kiedy brakło miejsca na torach, młodzi kolarze trenowali na krajowej szosie nr 80.

Leszek Szyszkowski: – Ludzie piszą do mnie, że „Kwiatek” przywrócił im wiarę w kolarstwo, że teraz, pierwszy raz od czasów Wyścigu Pokoju, mamy wreszcie prawdziwy renesans tej dyscypliny.

Sportowiec całą dobę

W Działyniu jest filia toruńskiego Pacifiku. Michał Kwiatkowski (rocznik 1990) trafia tam w 2001 r., a już cztery lata później razem z klubowymi kolegami dostaje stypendium marszałka województwa dla dobrze zapowiadających się zawodników. Suma 380 zł nie jest duża i, jak tłumaczą urzędnicy, wystarczy na zaspokojenie bieżących potrzeb, ale dla Michała pieniądze nie są najważniejsze. Wystarczy przejrzeć kilka wywiadów, których udzielił w trakcie krótkiej kariery, by zauważyć, jak jest poukładany.

Pytany o najważniejsze wartości, zawsze na pierwszym miejscu wymienia sport. Przyznaje, że codziennie ciężko pracuje („Jestem sportowcem 24 godziny na dobę”). Życie towarzyskie? Twierdzi, że pozostaje sobą, sukcesy go nie zmieniają. Przeważnie przebywa poza Toruniem, często za granicą. Od 2010 r. jest zawodnikiem hiszpańskich klubów.

Kolarski świat zadziwia już w 2007 r., zdobywając srebro na mistrzostwach Europy juniorów. Tak wczesnym sukcesem dziwią się przede wszystkim dziennikarze i miłośnicy sportu, ale trenerzy wiedzą swoje. – To od razu była iskierka – opowiada Leszek Szyszkowski, dziś prezes Pacifiku Toruń. – Rozpoznaliśmy ten charakter, tę waleczność, no i przede wszystkim predyspozycje psychomotoryczne. Strasznie lubił jeździć rowerem, co nas nie dziwiło, bo wychował się na wsi, ale u niego szybko przerodziło się to w ściganie na wysokim poziomie. Czuliśmy, że rośnie nam wielki zawodnik.

Inspiracją dla Michała jest starszy brat Radek, który ściga się już od jakiegoś czasu. – W 2001 r. postanowiliśmy w Pacifiku zrobić nabór również w regionie toruńskim i stworzyć filie w mniejszych miejscowościach – mówi Szyszkowski. – Pasję Michała wspierali rodzice. Szybko przeniósł się do Torunia, do Szkoły Mistrzostwa Sportowego, zamieszkał w internacie.

Michał trafia w ręce trenerów, którzy już wtedy przeczuwają: to brylancik. – Przeszedł przez ręce Zbigniewa Barcikowskiego, Marcina Mientkiego, Tomasza Owsiana i w końcu moje – wylicza Szyszkowski. – Szybko zobaczyliśmy, że potrafi walczyć i odnosić sukcesy. W końcu postanowiliśmy, że musi się sprawdzić z trudniejszymi rywalami, żeby nauczyć się też przegrywać. Ale on w takiej rywalizacji był jeszcze bardziej zadziorny. Kiedy kilka lat później podczas Tour de France wyprzedzał na szosie Fabiana Cancellarę, było widać, że rośnie mistrz.

Najpierw mistrzostwo, potem szkoła

Jako osiemnastolatek znów wyprzedza rówieśników o głowę: zdobywa w RPA mistrzostwo świata juniorów. Trzymając w rękach złoty medal, trochę nie dowierza: na co dzień uczy się w liceum i dba o dobre oceny, bo to jeden z priorytetów, który stawiają przed nim trenerzy. Co chwilę powtarza, że jego sukcesy to praca wielu osób. Podkreśla rolę rodziców i szkolenia każdego z trenerów.

– Kolarstwo to dyscyplina drużynowa – komentuje Leszek Szyszkowski. – Koledzy widzą, że mają w drużynie lidera, więc pomagają likwidować stratę do reszty zawodników, osłaniają od wiatru, podają bidon z wodą. Wiedzą, że lider ma przycisnąć dopiero w końcówce.

Kwiatkowskiego chwalą największe gwiazdy kolarstwa. – Strach pomyśleć, jaka czeka go kariera – zachwyca się Czesław Lang. – Jeździ inteligentnie – dodaje Ryszard Szurkowski. – Stać go na wszystko – twierdzi Lech Piasecki. Ale on twardo stąpa po ziemi. – Kocham kolarstwo, kocham jeździć na rowerze i będę robił wszystko, by w przyszłości osiągać dobre wyniki – mówi w wywiadach. – Z drugiej strony nie mogę zaniedbać nauki.

Dla kolarstwa poświęca wiele. Trenuje, trzyma się ścisłej diety. Rzadko widzi się z rodzicami, przyjaciółmi. Podczas jednego z turniejów wycofuje się ze startu, bo uznaje, że upał może okazać się niebezpieczny dla zdrowia. Twierdzi, że kolarstwo – mimo skandalu z Lancem Armstrongiem – to jedna z najczystszych dziedzin sportu. Wylicza, że jednego roku przechodzi kilkanaście kontroli antydopingowych. – Tak już wygląda ten nasz sport – tłumaczy dziennikarzom. – Nie będę narzekał.

Po jednym z wyścigów zamieszcza na Facebooku zdjęcie z fast foodu. – Chciałem ludziom pokazać, że jestem normalnym człowiekiem – komentuje. – Że nie jestem jakimś cyborgiem, który widzi rower, wsiada na niego, rusza i potem ocenia świat z perspektywy dwóch kółek.

Bałtycki tygrys

Jest antytezą sportowca urodzonego w Polsce i „odchowanego” przez zachodnią myśl szkoleniową. Wywodzi się z małego klubu z miasta o małych tradycjach kolarskich. Dopiero jako kolarz z międzynarodowymi sukcesami zaczyna jeździć w hiszpańskim klubie.

Tamtejsze gazety zaczynają go nazywać „bałtyckim tygrysem”, angielscy fani mówią o nim „Flowerman”. Eksperci całkiem serio pytają, kiedy dojdzie do zwycięstwa Kwiatkowskiego w Giro d’Italia czy Tour de France. Dziennikarze zauważają, że wśród sław kolarstwa wygląda jak chłopiec, który wpadł nagle w dorosłe, męskie towarzystwo.

W 2012 r. zajmuje drugie miejsce w Tour de Pologne i zdobywa wicemistrzostwo Polski. Na igrzyska do Londynu jedzie spragniony zwycięstw. Któregoś dnia w porze obiadowej wchodzi na ogromną stołówkę dla sportowców. Szuka wzrokiem polskich siatkarzy, ale pomieszczenie jest tak duże, że ich nie znajduje. Obiad zjada sam. – Dziwnie było znaleźć się nagle w tym samym miejscu, co oni – opowiada po powrocie. Na olimpiadzie zajmuje 60. miejsce, ale zapowiada, że za cztery lata powalczy o medal.

Jako 23-latek znów wychodzi z roli „młokosa”, którą chętnie przypisaliby mu inni: zakłada własną akademię sportową. – Na taki krok nigdy nie jest za wcześnie – tłumaczy. – Sam doskonale pamiętam, jakie były moje początki. Wiem, jaką drogą trzeba iść, aby w tym sporcie coś osiągnąć. Dlatego chcę pokazać dzieciom, ile może dać kolarstwo. To nie tylko sport, ale też życiowa droga, która kształtuje i wychowuje. Później nie wszyscy zostaną kolarzami, ale na pewno – wykształconymi ludźmi.

W Akademię Copernicus inwestuje pieniądze zarobione na szosach Europy. Twierdzi, że wpływy z akademii to sprawa drugorzędna: liczą się sukcesy przyszłych kolarzy. Zresztą szybko pozyskuje sponsorów. Jednym z trenerów zostaje Marcin Mientki, jego opiekun z czasów występów w Pacifiku. W tym roku akademia szkoli już 140 młodych zawodników.

Najpierw piłka, potem rower

Jaki jest przepis na sukces w kolarstwie i dlaczego nie potrafimy go zastosować choćby w piłce nożnej? Leszek Szyszkowski: – Ważny jest stabilny sponsor, który pozwala stworzyć w miarę dobre warunki pracy.

Pierwszy klub Michała Kwiatkowskiego miał do takiego sponsora szczęście, dlatego młody kolarz mógł sobie pozwolić na przejście na zawodowstwo. – Po drugie, mierzenie się z wyzwaniami z zagranicy, rywalizacja z coraz mocniejszymi zawodnikami – wylicza Szyszkowski. – Kiedy Michał zaczął iść do góry, rozpoczęliśmy poszukiwania mocnych sparingpartnerów, potem próbowaliśmy sił na międzynarodowych zawodach. Nie bez znaczenia jest też pomoc drużyny, o której mówiłem wcześniej.

– A tak już zupełnie szczerze panu powiem: w dyscyplinach, które lubimy uznawać za nasze „narodowe”, jak piłka nożna, są zdecydowanie za duże pieniądze, a za mało profesjonalnego, zaangażowanego szkolenia – mówi Leszek Szyszkowski. – A dlaczego w piłce jest więcej pieniędzy? Bo jest też silny lobbing biznesowy. To sport widowiskowy, stadionowy, o którym wszędzie głośno. Ale proszę zauważyć, że kluby z dużym budżetem nie zawsze są dobre sportowo. Za to tam, gdzie bywa biednie, zdarzają się talenty na miarę światową. My mieliśmy to szczęście, że zdarzył nam się wielki zawodnik, który swoimi sukcesami pociągnął nas w górę.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Reporter, z „Tygodnikiem” związany od 2011 r. Autor książki reporterskiej „Ludzie i gady” (Wyd. Czerwone i Czarne, 2017) o życiu w polskich więzieniach i zbioru opowieści biograficznych „Himalaistki” (Wyd. Znak, 2017) o wspinających się Polkach.

Artykuł pochodzi z numeru TP 41/2014