Rozdzieranie ran boli

Lech Kaczyński był w Kijowie - to dobrze. Padł za to ofiarą krytyki - też dobrze, bo dzięki temu mógł zobaczyć, jak ryzykowne jest mieszanie historii do polityki. Czy wyciągnie z tego lekcję? Byłoby świetnie.

25.11.2008

Czyta się kilka minut

Widmo polityki historycznej krą­ży po Europie od kilku lat. Od Hiszpanii, gdzie sędzia Baltasar Garzón upomina się o ofiary wojny domowej (1936-39), po Ukrainę, gdzie Wiktor Juszczenko prowadzi kampanię pamięci ofiar Wielkiego Głodu (1932-33) - na marginesie: Polacy ginęli wówczas i tu, i tu - choć jedni dobrowolnie walcząc po stronie komunistów, a drudzy byli komunistów ofiarami. I tak jak często sprzeczne są interesy polityczne różnych krajów, tak sprzeczne muszą być ich polityki historyczne. Narody dotychczas ciemiężone domagają się prawa do wykrzyczenia krzywd, a kraje, które do tej pory biły się w piersi, opisują własne krzywdy i nie chcą być ciągle stawiane w roli kata. Polacy i Ukraińcy są w tej szczególnej sytuacji, że XX w. przypisał im rolę ofiar - ale też katów.

Ofiary Wołynia kontra III RP

Zaplanowana operacja UPA na Wołyniu była zbrodnią. I, niestety, nie był to margines działalności UPA, jak niedawno napisał Marcin Wojciechowski w "Gazecie Wyborczej". Czy ofiarom tamtych wydarzeń należy się pamięć i uroczystość z udziałem głowy państwa? Należy się, i obecność Lecha Kaczyńskiego na lipcowych uroczystościach 65. rocznicy tragedii powinna być czymś oczywistym.

Prezydent jednak udziału w nich nie wziął. Wycofał też patronat nad konferencją przygotowywaną przez IPN (swoją drogą: ktoś najpierw zdecydował, żeby patronat nadać, i to jeszcze wtedy, gdy plany konferencji były kontrowersyjne, np. nie przewidywano udziału strony ukraińskiej).

Nie można zdjąć odpowiedzialności z przywódców UPA, ale rzecz nie dotyczy tylko dwóch narodów. Ta tragedia była na rękę Sowietom i Niemcom, którzy dołożyli starań, by nakręcić polsko-ukraińską spiralę nienawiści. Dlatego prawdziwa refleksja nad Wołyniem wymagałaby uczestnictwa także Niemców i Rosjan. A na to się nie zanosi, bo oba kraje prowadzą własną politykę historyczną: Niemcy przypominają o wypędzeniach, Rosjanie na polskie pretensje wyciągają "anty-Katyń", czyli los jeńców z wojny polsko-bolszewickiej w 1920 r.

Sobotnia obecność Lecha Kaczyńskiego na uroczystościach w Kijowie ku pamięci ofiar Wielkiego Głodu też była czymś oczywistym, tak jak oczywista jest obecność polityków podczas obchodów rocznicy wyzwolenia obozu Auschwitz. Okazało się jednak, że wyjazd prezydenta do Kijowa został cierpko przyjęty przez środowiska wołyńskie i prawicową prasę, które przypomniały sobie o sporach z lipca. Wtedy nieobecność prezydenta podczas wołyńskich uroczystości "Rzeczpospolita" nazwała uczestnictwem w zmowie milczenia elit III RP, która polega na pomijaniu polskich racji w imię pojednania z Ukrainą.

Nieprawda: Aleksander Kwaśniewski poświęcał kwestii Wołynia sporo uwagi, a Lech Kaczyński wycofał patronat i zachował się tak, a nie inaczej z powodu formy, jaką zaplanowano dla obchodów, a nie dlatego, że w ogóle miały miejsce. Teraz "Rzeczpospolita" ironicznie odnotowała aprobujący dla postawy prezydenta i jego wizyty w Kijowie komentarz "Gazety Wyborczej". I tak pamięć o tragedii na Wołyniu i Wielkim Głodzie sprowadzono do rywalizacji "Rzeczpospolitej" z "Gazetą Wyborczą". Wiadomo: to Michnik posłał prezydenta do Kijowa.

Mazepa rusza do boju

Obecność Lecha Kaczyńskiego w Kijowie została cierpko skomentowana także w Moskwie. Dla Rosjan, którzy wiedzą, jak skomplikowane były stosunki polsko-ukraińskie w XX w., przyjaźń kolejnych polskich prezydentów z Juszczenką tłumaczy się tylko jednym - jest ona wymierzona w Rosję, tak jak tarcza antyrakietowa i popieranie Saakaszwilego (niestety, w świadomości Rosjan to się wszystko jakoś zlewa). Bo dlaczego Polacy wykazują tyle wyrozumiałości w sprawie Wołynia, a w sprawie Katynia są tak uparci? Nieprzypadkowo, zdaniem rosyjskich mediów, ci sami ludzie: prezydenci Polski, Litwy, Ukrainy, Gruzji - spotykają się to w Tbilisi, w czasie sierpniowej wojny, to w Kijowie podczas obchodów rocznicy Wielkiego Głodu (które zbiegły się z czwartą rocznicą Pomarańczowej Rewolucji), to znów w Tbilisi podczas obchodów rocznicy Rewolucji Róż.

Jeśli rzeczywiście prowadzenie polityki historycznej wespół z Juszczenką jest elementem przeciągania Ukrainy na Zachód (a taki był wydźwięk sobotniego wystąpienia Lecha Kaczyńskiego w Kijowie), trzeba powiedzieć głośno, że postępujemy tak, bo jest to w dobrze pojętym interesie Polski. Ale to już nie jest polityka historyczna, tylko czysta polityka. Ze wszystkimi jej konsekwencjami i tym, co jest kontynuacją polityki...

I tak jak w Gruzji słychać strzały, tak między Kijowem a Moskwą toczy się wojna. Tyle że propagandowa. Niestety, bez udziału Rosjan i bez współpracy z rosyjskimi historykami prawdy o Wielkim Głodzie nie poznamy, bo to w ich archiwach znajduje się wiele dokumentów. Głos Kijowa byłby lepiej słyszany (także w Rosji), gdyby więcej - i nie w ostatniej chwili - mówiono o wszystkich ofiarach Głodu (także rosyjskich), bo mapa tej tragedii wykracza daleko poza Ukrainę. A tak Rosjanie dostają do ręki argumenty, że działalność Juszczenki jest politycznym projektem.

I bywa, że w tej propagandowej wojnie strzelają celniej. Nie negując faktu Wielkiego Głodu, nie zgadzają się jednak z interpretacją, że było to celowe antyukraińskie działanie, lecz - mówią - ogólnoludzka tragedia.

Potrafią pokazać, że zdjęcia przygotowane do wystaw zostały "podrasowane", by wyglądały bardziej dramatycznie, albo pochodzą w ogóle z innych republik. Potrafią wyliczyć, ilu ludzi w radzieckim kierownictwie miało ukraińskie korzenie, potrafią też wypomnieć historykom współpracującym z władzami dzisiejszej Ukrainy, że za czasów radzieckich głosili zupełnie inne tezy. I dodają, że Ukraina nigdy nie zaistniałaby w dzisiejszych granicach, gdyby nie dwóch radzieckich przywódców: Stalin, który dał jej Galicję ze Lwowem (tu puszczają oko do Polaków), i Chruszczow, który podarował jej Krym (to na użytek wewnętrzny, ale i, ostatnio, międzynarodowy).

Żeby te zapasy dotyczyły tylko XX wieku, ale argumentów szuka się nawet w XVII w. Ukraina np. przypomina postać hetmana Mazepy, który walczył u boku Szwedów, i gloryfikuje ofiary rosyjskiego szturmu na Baturyn. Co robią Rosjanie? Wysyłają dziennikarzy do Szwecji, by pokazać, że dla tamtejszych historyków Mazepa to postać marginalna, a dla ówczesnego króla Szwecji Kozacy nie byli żadnymi sojusznikami, lecz tanią siłą roboczą. Równocześnie wyciągają z archiwów poddańcze listy, jakie Mazepa pisał do rosyjskiego cara. I tak dalej - cofać się można zapewne nawet do epoki żelaza.

Gdy głowy są gorące

Widmo polityki historycznej krąży po Europie. W efekcie wszystkie narody, które ją prowadzą, znajdują się w stanie emocjonalnego wzburzenia. Bo rozdzieranie ran boli. A w czasie kryzysu wszyscy robią się bardziej nerwowi i jeśli szukają winnych, to raczej dookoła siebie. W takich warunkach trudno rozmawiać. I nie ma co się teraz przekonywać na siłę, bo można się tylko zakrzyczeć.

Ukraina próbuje oddalić się od Rosji i ukuć własną tożsamość. Rosja ogłosiła, że wstała z kolan i nie da się sprowadzić do poprzedniej pozycji poprzez wypominanie jej win z przeszłości. Nie będzie nikogo przepraszać. Obecny kryzys nie tyle zachwiał wiarą we własną stabilność, co tradycyjnie wywołał nostalgię za "sprawnym menedżerem". W Rosji znów wzbiera fala neostalinizmu. Podczas niedawnej rocznicy Rewolucji Październikowej komunistyczni liderzy odwoływali się do Stalina jako tego, który potrafił przezwyciężyć kryzys. Co tam komuniści: prezydent Dmitrij Miedwiediew jest podobnego zdania - twarde, ale sprawne rządy Stalina pozwoliły państwu przetrwać ofensywę faszyzmu.

Czy w takiej sytuacji można spodziewać się gotowości do spojrzenia na ciemne strony ZSRR? Rosja, będąca spadkobierczynią Kraju Rad, nie jest dziś w stanie zrozumieć, że z psychologicznych przyczyn kraje będące ofiarami Kremla muszą jakoś odreagować - choćby przenosząc pomniki, jak Estończycy.

Nie każdy naród potrafi pożegnać się z imperium tak elegancko jak Anglicy. Rosjanie na pewno nie. Tym bardziej że sami byli ofiarami własnego imperium i nie mogą sobie z tym poradzić.

A Polska? Interesy Ukraińców i Polaków w pierwszej połowie XX wieku były nie do pogodzenia, wszelkie zaś próby w tym względzie przypominały przerabianie koła w kwadrat. Po latach, gdy historycy próbują opisać te koła i kwadraty przy pomocy historycznych wzorów, jest to równie trudne. Przy pomocy wzoru na kwadrat nie da się obliczyć powierzchni koła. I odwrotnie.

Kwestia Lwowa, instrumentalnie potraktowany sojusz z Petlurą i potem, po pokoju ryskim, pozostawienie Ukraińców na pastwę Stalina, a gdy ci stali się ofiarami Wielkiego Głodu - milczenie. O to wszystko będą nas pytać Ukraińcy. I będziemy musieli odpowiadać, dlaczego II Rzeczpospolita pod rządami Józefa Piłsudskiego milczała, dlaczego przedkładała poprawę stosunków z Kremlem nad los umierających z głodu. I musimy umieć odpowiednio reagować także na pomysły, by Ukraińcy czcili pomnikiem ofiary trzech okupacji: polskiej, niemieckiej i sowieckiej.

Upływający czas nie sprawi, że kąty kwadratu się zaokrąglą, ale z czasem opadnie fala polityki historycznej rozumianej jako narzędzie polityczne. Wtedy, być może, na uroczystości wołyńskie przyjedzie prezydent Polski, ale też przywódcy Ukrainy, Rosji i Niemiec, a do Kijowa na kolejne obchody upamiętniające ofiary Wielkiego Głodu stawi się prezydent Rosji i przywódcy wszystkich narodów, które ucierpiały w tej tragedii.

Andrzej Brzeziecki jest redaktorem "Nowej Europy Wschodniej" i stałym współpracownikiem "TP", prowadzi bloga www.trzyzolwie.blog.onet.pl.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Publicysta, dziennikarz, historyk, ekspert w tematyce wschodniej, redaktor naczelny „Nowej Europy Wschodniej”. Wieloletni dziennikarz „Tygodnika”. Autor i współautor książek: „Przed Bogiem” (2005), „Białoruś - kartofle i dżinsy” (2007), „Ograbiony naród ‒… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 48/2008