Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Ostatnia płyta Hargrove’a jest dobrym przykładem metody, stosowanej przez muzyków jazzowych w celu dotarcia do szerszej publiczności. Na “The RH Factor" jazz w czystej postaci występuje w ilościach śladowych, przeważają natomiast soul, rhythm and blues, funk - a więc style niemal historyczne, które zostały tu podrasowane nowoczesnymi rytmami. Trudno dociec, czy jest to ukłon w stronę przeszłości, czy też próba spreparowania kolejnej mieszanki, którą spece od marketingu zdążyli już ochrzcić mianem neo-soul/jazzu.
Do nagrań Hargrove zaprosił wielu znanych wykonawców, m.in. Erykę Badu, Steve’a Colemana i D’Angelo, przez co muzyka na pewno zyskała na różnorodności. Powstał produkt w jakimś sensie eklektyczny, niejednolity, w którym elementy dawniejsze (brzmiące chwilami jak dosłowne cytaty muzyki lat 70.) i współczesne (hip-hop) okazały się wyjątkowo oporne na próbę syntezy. Niełatwo w tej sytuacji ocenić rolę Hargove’a, zwłaszcza jako muzyka jazzowego. Jego trąbka rozpływa się gdzieś w gąszczu pozostałych dźwięków, choć przecież w “Joint", czy “Liquid Streets", odnajdujemy ślady tego, za co bardziej konserwatywni fani lubią Roya najbardziej. Mimo różnych zastrzeżeń album może się podobać - zwłaszcza tym, których bardziej interesują “pozytywne wibracje" (to właśnie one - według słów trębacza - są najważniejszym składnikiem jego muzyki) niż czystość gatunków.