Gram na trąbce

Moje utwory to raczej ciągłe wariacje na podstawie pewnych moich tematów. Powiedziałem kiedyś, że gram jedną melodię... To woda ciągle z tej samej rzeki, w każdym miejscu inna. Każda kompozycja brzmi inaczej w improwizacji, zależy także od muzyków, z którymi współpracuję.
 /
/

TOMASZ CYZ: - Co to jest jazz?

TOMASZ STAŃKO: - To muzyka improwizowana, stworzona przez Afroamerykanów na początku XX wieku. Głównie instrumentalna, choć nie tylko, wyrosła z bluesa, na gruncie muzyki niewolników. Ma własną tradycję, przechodziła przez wiele stylów. Na początku była muzyką taneczną, teraz coraz bardziej staje się koncertowa. Zmienia się zgodnie z prawami sztuki.

- Czy jazz jest bliższy klasyce, czy muzyce rozrywkowej?

- Nie jest nikomu bliższy; on to on. Trudno go z czymkolwiek porównywać, choć niby cały świat jest jednym wielkim naczyniem połączonym. Ale jazz to odmienny i swoisty gatunek sztuki. Nawet styl zachowania i ubierania się jazzmanów jest różny od innych muzyków...

Mój przyjaciel, zmarły niedawno teoretyk Roman Kowal, badał jazz jako muzykę orficzną - czyli nie posiadającą notacji. Dawne kultury nie posiadały zapisu. Wiersze Homera są skomplikowane, ale nie były zapisywane, tylko zapamiętywane. Czarni muzycy, którzy stworzyli jazz, również nie używali pisma. Być może dlatego muzyka jazzowa jest tak intensywna i żywa. Oczywiście, używamy nut do zapisania pewnych struktur. Ale rdzeń - głębia, siła, magia - polega na tym, że ta muzyka rodzi się nagle, nieprzewidywalnie. Z monotonii rytmu, który pozwala wejść w trans, kumuluje i rozładowuje energię. Niezwykłe, że muzyka garstki ludzi dała początek czemuś tak globalnemu. Przecież i muzyka pop wzięła się z jazzu, nie mówiąc o rapie, hip-hopie...

- Czy przez kilkadziesiąt lat grania zadawał Pan sobie pytanie: czy to, co robię, jest jeszcze jazzem?

- Nie, nie było i nie ma takich pytań. To, co robię, jest moją muzyką. Po prostu. Zastanawiam się nad pewnymi technicznymi aspektami, bo jestem muzykiem zawodowym. Muszę wiedzieć, co robię. Ale nie jestem teoretykiem. Gram na trąbce. Zresztą dziś wszystko rozpoczyna się i kończy szybciej. Nie wiadomo, co jeszcze może się wydarzyć. Coraz silniejsza jest popkultura, nie można do niej podchodzić obojętnie. Zresztą, bardzo nie lubię wartościowania.

- Co dziś jest najważniejsze w jazzie - i w Pana muzyce?

- Jazz ma swoją stałą wartość. Dla mnie najcenniejsza była i jest zawsze improwizacja, wolność. To muzyka, która dzięki wykorzystywaniu techniki improwizacji trwa tyle, ile samo dzieło. Ważne jest także korzystanie z błędu. W pewnym sensie my się nigdy nie mylimy, każdy błąd może zostać uzasadniony tym, co nastąpi dalej. To jest też niestety rozleniwiające.

- Pańska poprzednia płyta "Soul of Things" miała podtytuł: Variations I-XIII. Na najnowszym krążku "Suspended Night" pierwszy utwór nosi tytuł "Song for Sarah", kolejne - to także wariacje. Czy właśnie wariacyjność, zmienność, jest teraz najistotniejsza?

- Nie czuję się dobrze jako kompozytor. Kompozytorami byli Beethoven czy Mahler. Jestem improwizatorem.

Moje utwory to raczej ciągłe wariacje na podstawie pewnych moich tematów. Dlatego takie tytułowanie wydało mi się sensowne. Powiedziałem kiedyś, że gram jedną melodię... To woda ciągle z tej samej rzeki, w każdym miejscu inna. Każda kompozycja brzmi inaczej w improwizacji, zależy także od muzyków, z którymi współpracuję. Współ-improwizuję...

- Przed około dziesięciu laty spotkał Pan trójkę młodych polskich jazzmanów - Marcina Wasilewskiego, Sławomira Kurkiewicza, Michała Miśkiewicza. Jak to się dzieje, że nagle decyduje się Pan grać właśnie z tymi muzykami?

- Pomaga przypadek. To jak improwizacja. Nie potrafię usiąść w fotelu i stwierdzić, że będę grał z tym i tym. To byłoby absurdalne. Jest wielu bardzo dobrych muzyków. Dla mnie najważniejsza jest jakość: im lepsi muzycy, tym bardziej ja sam zostanę pobudzony. Wtedy też daję im dużo swobody, bo jestem pewny, że mnie nie zawiodą. Z “młodymi" gra mi się dobrze, bo są silnie osadzeni w tradycji, a ja chcę teraz grać właśnie tak, bliżej korzeni. Są też zmienni.

- Co to znaczy: chcę grać tradycyjnie?

- To znaczy, że gram muzykę coraz bardziej komunikatywną. Nie nowocześnie, jak wtedy, kiedy zaczynałem w latach 60. i na okrągło słuchałem Ornette Colemana. Dziś interesuje mnie powrót do tradycji i przez ten pryzmat patrzę na swoją muzykę. Ważny jest słuchacz, respektuję jego potrzeby. Chcę podać moją muzykę w takiej formie, by była przystępna.

- Czy muzyka coś opowiada?

- Nie. Moja muzyka, i pewnie żadna inna, niczego nie opowiada. Jest abstrakcją. Dlatego staram się nie nadawać utworom tytułów. Muzyka tworzy pewne emocje. Każda sztuka tworzy ład, porządkuje. To nie jest ład związany z przyrodą.

Nieraz może się wydawać, że gram coraz mniej. To nie do końca prawda. Po prostu kontroluję całość, nadaję jej formę, dramaturgię. Lubię grać oszczędnie. Mam bardzo intensywny dźwięk, częste granie byłoby burzeniem całości. Solista ma zawsze tendencję do wychodzenia na czoło, “chwalenia się". Staram się pozostawiać miejsce innym. Budować sytuację niedopowiedzianą, żeby w całości forma stawała się narracyjnie czysta. To jest najważniejsze, dlatego gram stosunkowo niedużo dźwięków. Mistrzem w tym był Miles, który jednym dźwiękiem nadawał piętno całości.

W jazzie niezwykła jest sama przyjemność grania. Ale ona działa dezinformująco. Nie wiemy tak naprawdę, jaka ta muzyka jest. Granie jazzu wciąga jak narkotyk, na dodatek pozbawia krytycznego spojrzenia na samego siebie. To przypomina branie coraz większej ilości heroiny, więcej i więcej. Przyjemność rośnie, ale jest pusta, zaśmieca spojrzenie. Chcę to eliminować.

- Tomasz Stańko gra z didżejami w jednym z krakowskich klubów, koncertuje z orkiestrą "aukso", ilustruje poezję, pisze muzykę do spektakli teatralnych czy filmów. Ciągle Pan szuka?

- Niespecjalnie szukam, tylko jako improwizator wykorzystuję okazję grania z różnymi zespołami w różnych konstelacjach. One narzucają ramy, przestrzeń. To odświeża moją wrażliwość, na nowo mnie “ładuje". Lubię “grubieć", rozrastać się. Tym samym poszerzam swoją warstwę emocjonalną. “Grubieję" od pewnych emocji, których nie znałem. Każde granie jest czymś innym, nowym, wzbogaca mnie. To jest niekończący się proces.

- Nie ma więc jednej wytyczonej drogi?

- Zdecydowanie nie. Staram się być otwarty na wszystko. Jak pan widzi, w tym pokoju jest wszystko pod ręką, żebym mógł na chwilę chociaż sięgnąć po książkę, nie musiał jej szukać. Żebym mógł cały czas “grubieć". To daje mi siłę, napęd i świeżość. Ta droga nie jest jedna, ta droga nie ma końca. Cały czas jest możliwy jakiś kolaż. Mogę tym sterować, mogę kojarzyć rzeczy dotychczas nieskojarzone - na przykład elementy japońskie z salsą... Tworzyć zderzenie, przez to nową jakość, która może inspirować kolejne. Może to być intuicyjne. Intuicja jest bliska technice improwizacji. Jeśli chcę robić coś nowego, to nie koncypuję, ale wsadzam kij w mrowisko i zaczynam nim ruszać. Zaczynam sobą poruszać. Słucham też, co podpowiada mi życie, bo ono jest mądrzejsze ode mnie.

- Jazz nie znosi kalkulacji?

- Sztuka nie lubi kalkulacji. Nie kalkuluje i dlatego jest sztuką.

- A czego słucha Tomasz Stańko?

- Bardzo różnych rzeczy. Ostatnio pieśni Gaetano Veloso, Bartóka, Ravela, Red Hot Chili Peppers. Oczywiście Milesa. Także odgłosów przyrody nagrywanych podczas wypraw naukowców. Szukam różnych przestrzeni. Ale nie słucham za dużo.

Jazz potrzebuje odpowiedniego rytmu, nie wolno go zanadto zaburzać. Jazz dba o rytm jak może żadna inna muzyka. Jest jak walka - o płynność. Rytmiczność jest tu bardzo wyrafinowana, wyjątkowo precyzyjna, ale nie jest zapisana, nie potrzebuje notacji. W muzyce poważnej fascynuje mnie to, że jest tworzona przez dwie strony - kompozytora i wykonawcę. Że istnieje zapis, który ktoś odczytuje. Tego nie ma w jazzie. Parę lat temu widziałem dużą orkiestrę w Brazylii grającą całą muzykę z pamięci. Nie z nut! Grali z pasją, z energią, z serca. Kiedy człowiek nie ma zajętego wzroku, odczuwa wszystko mocniej, głębiej, intensywniej.

- Skoro jazz jest pozbawiony zapisu, czy można się go nauczyć?

- Oczywiście. Czy pismo jest jedyną istotną rzeczą w edukacji? Notacja jest przydatna. Ale najważniejszy jest duch. Owszem, rodzi się pytanie, jaką farbą malować, pędzlem czy palcem. Ale najważniejsze jest to, co płynie ze środka.

---ramka 326989|strona|1---

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 14/2004