Czekając na pokój

Jeszcze niedawno zdawało się, że dni „republik ludowych” w Doniecku i Łuhańsku są policzone. Po rosyjskiej kontrofensywie Mariupol znalazł się na linii frontu.

08.09.2014

Czyta się kilka minut

Demonstracja pokojowa w Mariupolu, 4 września 2014 r. / Fot. Sergei Grits / AP / EAST NEWS
Demonstracja pokojowa w Mariupolu, 4 września 2014 r. / Fot. Sergei Grits / AP / EAST NEWS

Ukraińska blokada na drodze z Mariupola w stronę Nowoazowska – miasteczka nad granicą z Rosją, które pod koniec sierpnia zostało nagle zajęte przez regularne wojska rosyjskie, wspierające „separatystów”. Z limuzyny wysiada gubernator obwodu donieckiego Serhij Taruta. W garniturze i charakterystycznych okularach w grubych oprawkach, jak zawsze szeroko się uśmiecha, choć chwilę wcześniej skończył się tu rosyjski ostrzał artyleryjski. Za jego plecami, w aucie, siedzi żołnierz z zakrwawionym bandażem na głowie.

Taruta ma ochronę, ale jest bez kamizelki kuloodpornej, czym budzi zainteresowanie dziennikarzy. – Nie boję się – przekonuje. Tarucie często zarzucano, że robi nie dość, aby powstrzymać konflikt w Donbasie. Jeszcze w marcu zapewniał, że w Doniecku sytuacja jest pod kontrolą; wkrótce potem musiał uciekać z miasta. Teraz Mariupol to jego tymczasowa siedziba, stolica ukraińskiej Doniecczyzny. Ta tymczasowość może potrwać.

„Azow” zatrzymał Rosjan

Gdy Taruta przyjechał na front, idące naprzód siły rosyjskie były już 10 km od Mariupola. Zostały zatrzymane podczas walk w nocy z czwartku na piątek. Gubernator rozmawiał z dowódcami oddziałów, które miały tutaj bronić miasta. Zapewniał do kamery, że wszystko będzie dobrze.

Początkowo trudno było w to uwierzyć. Od rana słychać było rosyjską artylerię. Wyrzutnie rakiet, moździerze, haubice, czołgi – wszystko to prowadziło ostrzał. W stronę Mariupola wywożono kolejnych rannych. Jeden dostał odłamkiem w nogę, była poważnie złamana. Podtrzymywali go koledzy. – Chwała Ukrainie! – wołał ranny. – Bohaterom chwała! – odpowiadali żołnierze z batalionu „Azow”, który zatrzymał tutaj Rosjan.

Choć wszyscy chwalą żołnierzy z batalionu „Azow” – za odwagę i gotowość do poświęceń – to także na Ukrainie spotkać można się z krytyką. Jako jedna z niewielu jednostek ochotniczych, „Azow” powstał wokół ideologii: jego założycielem było Zgromadzenie Socjalno-Narodowe, najbardziej radykalna część Prawego Sektora, która postanowiła odłączyć się i działać samodzielnie. Dziś żołnierką „Azowa” jest też Tetiana Czornowoł. Zawsze była bardziej działaczką społeczną niż dziennikarką; w Wigilię 2013 r. to ona została ciężko pobita przez „nieznanych sprawców” (wcześniej opisywała korupcję Janukowycza). Po tym, jak Majdan wygrał i Janukowycz uciekł z Kijowa, zajmowała się walką z korupcją. Niedawno zginął jej mąż; zabił go rosyjski snajper; walczył w ochotniczym batalionie „Ajdar”. Teraz Czornowoł, formalnie doradczyni szefa MSW, jest tutaj – w mundurze, z automatem.

Opustoszała metropolia

Początkowo wydawało się więc, że bronić Mariupola będą głównie „Azow” oraz jednostki Gwardii Narodowej, a także pospiesznie sformowane oddziały samoobrony. Pozbawione ciężkiego sprzętu, nie miałyby raczej szans. Jednak w czwartek Rosjanom zaczęła w końcu odpowiadać ukraińska artyleria; kanonada trwała godzinami. W piątek rano na froncie zjawiły się też ukraińskie czołgi. Wydawało się, że miasto rzeczywiście jest gotowe do obrony.

Ale wieści z frontu i zapewnienia władz – to jedno. A strach – to drugie.

Już po pierwszych rosyjskich ostrzałach artyleryjskich w mieście zapanowała jeszcze większa panika niż do tej pory. Zresztą od wielu dni – od chwili, gdy pod koniec sierpnia Rosjanie zajęli Nowoazowsk i zdawało się, że za chwilę ruszą dalej w stronę Krymu, by utworzyć lądowy „korytarz” między półwyspem a Federacją Rosyjską – Mariupol zaczęli tłumnie opuszczać mieszkańcy. Na rogatkach, przed blokadami, o każdej porze dnia stała kolejka.

Część uciekających stanowili tzw. uchodźcy wewnętrzni – ci, którzy już wcześniej uciekli z Doniecka do Mariupola, licząc, że tu będzie spokojnie. Półmilionowe nadmorskie miasto było popularnym celem dla tych, którzy uciekali z miejsc ogarniętych walkami.

Szybko okazało się, że życie w nowym miejscu nie będzie proste. Pieniędzy ubywało, wynajem mieszkań podrożał, znalezienie pracy stało się niemożliwe. – Nie chcą nawet sprzątaczek – mówiła Ołena z Doniecka. W podobnej sytuacji znalazło się wielu uchodźców; wielu decydowało się teraz – choć może to brzmieć nieprawdopodobnie – na powrót do Doniecka. A przynajmniej – tak deklarowali. Tak jakby powrót do swoich mieszkań, nawet jeśli uszkodzonych w trakcie walk, wydawał się lepszy od dalszej tułaczki.

Mariupol opustoszał. Jeszcze niedawno w weekendy ulice były pełne ludzi, teraz – puste. Ci, którzy zostali, próbowali wypłacić pieniądze z banków. Ale większość już nie działała. Pod nielicznymi, nadal otwartymi, tłoczyły się zawsze grupy ludzi. Zamykano także sklepy, wywożono towar. Szczególnie ten cenny zniknął z półek. Tak na wszelki wypadek. Wieczorami coraz rzadziej słychać było muzykę, za to coraz częściej dalekie eksplozje.

Opuszczeni z Wołnowachy

Mariupol miał i tak szczęście, że jako metropolia – i ważny punkt strategiczny na drodze w kierunku Krymu – mógł liczyć na to, że wojska ukraińskie będą go bronić. Gorzej było w innych miastach, które pozostawiono niemal same sobie.

Jednym z nich była Wołnowacha, między Donieckiem i Mariupolem – 24-tysięczne kiedyś miasto, ważny węzeł komunikacyjny. Zajęcie go przez Rosjan utrudniłoby dostarczanie posiłków i zaopatrzenia dla Mariupola, który byłby wtedy odcięty od wschodu i północy.

Władze miejskie Wołnowachy nie chciały udzielać komentarzy dziennikarzom. – Przyjeżdżacie do nas, a następnego dnia dzieje się jakaś tragedia. Dla was to show, dla mnie odpowiedzialność – przekonywał urzędnik.

Choć przed budynkiem wisiały ukraińskie flagi, a w jego gabinecie tryzub, godło państwowe, to mój rozmówca wypowiadał się wstrzemięźliwie. Nie popierał, jak mówił, „separatystów”, bał się, że wkrótce miasto będzie w ich rękach. Ale postanowił wybrać „ketman”, uznając, że jego zadanie to tylko zabezpieczenie infrastruktury. A gdy przyjdą „separatyści”? Będzie robić to, co do tej pory.

Ale zanim ktoś potępiłby tego człowieka za nielojalność czy tchórzostwo, dodajmy: urzędnik twierdził, że nie może liczyć na żadną pomoc. – Nie mamy żadnych informacji od Taruty. Nie wiemy, co robić – przekonywał.

Kilka dni wcześniej Wołnowachę opuściły jednostki ukraińskie. Jeżdżąc po mieście i okolicy, nie widziało się żadnych oznak, że miasto będzie bronione. Miejscowy milicjant z dumą odpowiadał, że podjęli niezbędne środki do obrony, czyli... okratowali okna posterunku. – Wygląda na to, że zostawiono nas samych sobie – mówiła dwudziestokilkuletnia Tatiana.

W istocie, można było odnieść wrażenie, że koncentrując się na obronie Mariupola, siły ukraińskie porzuciły Wołnowachę.

Zawieszenie broni

W miniony piątek, w ciągu dnia, wojska rosyjskie i siły „separatystyczne” kontynuowały ostrzał i ataki w kierunku na Mariupol. Zostały zatrzymane.

W piątek po południu pojawiła się informacja, że strona ukraińska i przedstawiciele dwóch „ludowych republik” na spotkaniu w Mińsku ustalili zawieszenie broni. W piątek wieczorem rozejm wszedł w życie. Jak długo się utrzyma?

Swietłana, uciekinierka z Doniecka, powiedziała: – Nam jest już wszystko jedno. Chcemy pokoju.


Tekst ukończono wieczorem 5 września.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego". Relacjonował wydarzenia m.in. z Afganistanu, Górskiego Karabachu, Iraku, Syrii i Ukrainy. Autor książek „Po kalifacie. Nowa wojna w Syrii", „Wojna, która nas zmieniła" i „Pozdrowienia z Noworosji".… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 37/2014