Rodzić po francusku

Od lat Francuzki, obok Irlandek, rodzą najwięcej dzieci w Europie. Skąd baby boom w czasach kryzysu?

14.12.2014

Czyta się kilka minut

Na porodówce w paryskim szpitalu, maj 2013 r. / Fot. BSIP / AFP / EAST NEWS
Na porodówce w paryskim szpitalu, maj 2013 r. / Fot. BSIP / AFP / EAST NEWS

Dworzec kolejki podmiejskiej w Rueil-Malmaison, przedmieścia Paryża. Z roweru zeskakuje trzydziestokilkulatka. Szczupła sylwetka, młodzieżowa bluza, dżinsy. Niełatwo się domyślić, że jest już matką trojga dzieci.

– Cześć, jestem Gosia. Mamy jakieś dwie godziny, potem muszę odebrać chłopaków ze szkoły – rzuca na powitanie.

Siedząc na murku pod gmachem banku (ciszej tu niż w pobliskim gwarnym bistrze), roztrząsamy temat: skąd we Francji tyle dzieci? Bo na jedną mieszkankę tego kraju przypada dziś średnio dwoje dzieci (patrz ramka), czyli znacznie więcej niż w Polsce czy Niemczech. A taka tendencja utrzymuje się od wielu lat.

– Państwo francuskie chroni rodziny wielodzietne – mówi Gosia. – Jeśli masz jedno lub dwoje dzieci, dostajesz zasiłki rodzinne do ukończenia przez nie 3. roku życia. A jeśli trójkę lub więcej, to aż do chwili, gdy dziecko będzie pełnoletnie. Zasiłki dostają wszystkie wielodzietne rodziny, nie tylko ubogie. Poza tym przysługuje im mnóstwo zniżek, np. na komunikację miejską czy kolej. Każda osoba z takiej rodziny ma bilety tańsze nawet o połowę, i to aż do chwili, gdy osiągnie pełnoletność. Nie mówiąc już o znacznych dopłatach do czynszów dla ubogich.

Szczodry – nie tylko dla obywateli francuskich, ale też dla imigrantów – system prorodzinny ma też swe ciemniejsze oblicze: nie brak ludzi, którzy żyją z wyłudzania zasiłków. Zdarza się, że pobierają oni wciąż od państwa sutą pomoc, choć wyprowadzili się już z Francji lub mają wysokie dochody „na czarno”, zatajone przed fiskusem.

Na porodówce jak królowa

Gosia pochodzi z Gorzowa Wielkopolskiego, od 14 lat mieszka we Francji. Ma trzech synów: 9-letniego Patryka i 8-letnie bliźniaki Eryka i Aleksandra. Patryk przyszedł na świat w szpitalu publicznym jeszcze w Polsce. Do dziś Gosię dręczą wspomnienia z tego czasu.

– Gdy trafiłam na porodówkę, przez godzinę leżałam sama i nie wiedziałam, co się dzieje, bo nikt z personelu nie odezwał się do mnie. Poszłam do łazienki i tam zemdlałam. Ocknęłam się i zadzwoniłam przez komórkę po pomoc, ale nikt nie przyszedł. W końcu sama się pozbierałam i dotarłam do łóżka. Tam dostałam ochrzan od pielęgniarki, że sama poszłam do toalety – opowiada.

Ciągnie opowieść: – Słyszałam krzyki rodzącej obok kobiety, do której lekarz wrzeszczał: „Niech pani się tak nie drze, bo stresuje pani tę drugą noworódkę”.

O swoim porodzie w polskim szpitalu mówi: masakryczny. Nie podano jej żadnego znieczulenia; lekarze zrezygnowali z zastrzyku zewnątrzoponowego, aby – jak jej tłumaczyli – nie musiała ponosić „zbędnych” kosztów.

Po 14 miesiącach Gosia znów trafiła na izbę porodową, tym razem we Francji: na oddział położniczy w Paryżu. Bała się bardzo. Nie tylko z powodu wcześniejszych doświadczeń, ale też dlatego, że rodziła w 6. miesiącu ciąży.

– Szpital z zewnątrz był stary i brzydki, ale z najlepszą aparaturą dla wcześniaków i niebywałą obsługą. Gdy zaczęły się skurcze porodowe i dałam sygnał, obsługa zrobiła wszystko, żebym poczuła się jak królowa. Dostałam za darmo znieczulenie zewnątrzoponowe, bo wiedziałam, że drugi raz takiego bólu nie wytrzymam – wspomina. I dodaje, że jednej ze scen z porodu nie zapomni do końca życia: – Podeszła pielęgniarka i mówi: „Może mnie pani wyzywać, może pani się ze mną kłócić, tylko proszę, niech mnie pani nie gryzie”. Zrobiłam wielkie oczy i spytałam z niedowierzaniem: „Może pani powtórzyć?”.

Lekarze nie chcą brać

Cały poród w paryskim szpitalu odbył się w kwadrans i bez komplikacji. – Dzieciaki wyskoczyły, inkubator czekał. Choć tego wieczora na sali było 25 porodów, wszystko przebiegło szybko i sprawnie – dodaje Gosia.

Jej bliźnięta jako wcześniaki musiały zostać na oddziale położniczym przez 3,5 miesiąca po porodzie. – Mogłam do szpitala dzwonić o każdej porze dnia i nocy, mogłam się spotkać z lekarzem, kiedy chciałam. Wszystkie koszty, łącznie z pieluszkami, pokryło państwo – wspomina.

Kiedy potem chciała razem z mężem podarować coś lekarzom jako dowód wdzięczności, ci odmówili tłumacząc, że będzie to potraktowane jako łapówka.

O dobrej atmosferze na porodówce opowiada też 30-letnia Kasia. W paryskim szpitalu publicznym im. Armanda Trousseau urodziła dwójkę dzieci: 8-letniego dziś syna i 3-letnią córkę.

– Ekipę lekarzy i pielęgniarek zapamiętałam jako świetną i przyjazną – wspomina. Choć, dodaje, po pierwszym, bardzo bolesnym porodzie długo dochodziła do siebie mimo znieczulenia. Skurcze trwały aż 13 godzin, skończyło się porodem kleszczowym. Za drugim razem poszło łatwiej, gdyż – jak mówi – „znieczulenie zdziałało cuda”.

Kasia: – Właściwie nic nie czułam. Wody odeszły same i córka urodziła się po czterech godzinach od pierwszych skurczy. Lekarze w szpitalu pomagali mi i doradzali, a po porodzie położna przez dwa tygodnie przychodziła do mojego domu.

Wyścig o żłobek lub tania niania

We Francji każda matka ma prawo do „becikowego”, w kwocie ok. 900 euro na dziecko, wypłacanej jeszcze przed urodzeniem (w 7. miesiącu ciąży). Bardzo rozbudowana we Francji jest sieć żłobków, które mają ogromne wzięcie. Miejscowa prasa donosi jednak od lat, że chronicznie brakuje tam miejsc. Aby być pewnym, że znajdzie się miejsce dla swego malucha, trzeba go zwykle zapisać, zanim pojawi się na świecie: zwykle w 5.-6. miesiącu ciąży. Pierwszeństwo mają dzieci pracujących rodziców.

– Otrzymanie miejsca w żłobku w Paryżu graniczy z cudem – ubolewa Kasia. – Za każdym razem byłam zapisana na listę już w 6. miesiącu ciąży. Syna przyjęto, jak miał niecały rok, a córkę, jak miała prawie dwa lata. Trzeba się wykłócać w merostwie dzielnicy i pisać listy do dyrektorów żłobka.

Podobną batalię musiała stoczyć Marianna, Polka z Paryża, matka 4-letniej dziś Iwony: udało jej się zapisać dziecko po rocznych staraniach. Z kolei Gosia dowiedziała się w urzędzie, że powinna zapisać dzieci do żłobka już w czasie ciąży. – Dostałam ich listę w mojej miejscowości i mogłam wybrać jedno z nich. Nie skorzystałam z tego jednak, bo zdecydowałam się wychowywać w domu – opowiada.

Jeśli rodzice nie zdobyli miejsca w żłobku i wychowują dziecko w domu, nie są zostawieni przez państwo sami sobie. Młode matki mogą dostać zwrot połowy kosztów zatrudnienia niani (w formie odpisu podatkowego). Matkom trojga lub więcej dzieci poniżej 3. roku życia przysługuje dodatkowe wsparcie: dotowana z publicznych środków opiekunka do dzieci. Może być całkiem bezpłatna albo bardzo tania, to zależy od dochodów rodziny.

Kobiety wychowujące w domu mogą też – jak to uczyniła Gosia – skorzystać z publicznej placówki w rodzaju sali zabaw dla dzieci poniżej 2. roku życia. Dzięki temu zostawiała tam dziecko pod opieką wychowawców raz lub dwa w tygodniu i w tym czasie spokojnie szła do fryzjera czy na spotkanie z koleżankami.

Na początek roku szkolnego mniej zamożne rodziny dostają sporą wyprawkę, w formie czeku: – W tym roku otrzymaliśmy po raz pierwszy taką porządną wyprawkę szkolną. Mogę tę kwotę wydać na przybory, bilety na zajęcia sportowe, kino czy teatr dla synów – wylicza Gosia.

W szkole podstawowej, czyli do 12. roku życia, wszystkie podręczniki i zeszyty są za darmo, gdyż funduje je państwo.

– We Francji masz bardzo duży „socjal”. Państwo dopłaca do stołówek szkolnych, zajęć dodatkowych dla dzieci czy ferii. Według zasady: im mniej zarabiasz, tym mniej za to płacisz – dodaje Marianna.

Jak pogodzić dom z pracą

Nad Sekwaną urlop macierzyński jest krótszy niż w Polsce: trwa standardowo 4 miesiące (1,5 miesiąca przed porodem i 2,5 po). Każdemu ojcu przysługuje też płatny urlop (obecnie: od 11 do 18 dni). Ojcowie, podobnie jak matki, mogą również korzystać z bezpłatnego urlopu wychowawczego, trwającego maksimum 3 lata.

Ale krótki urlop macierzyński nie jest dla matek powodem do zmartwień, gdyż wiele z nich po porodzie chętnie wraca do pracy. Choć niewiele z nich tak szybko jak była minister sprawiedliwości Rachida Dati, która wróciła do obowiązków zaledwie 5 dni po urodzeniu dziecka.

Nieźle rozwinięta sieć żłobków i przedszkoli oraz dopłaty państwowe do prywatnych nianiek ułatwiają łączenie pracy z wychowaniem. Mimo to niektóre matki wolą zrezygnować z pracy. Czasami bardziej opłaca im się zostać w domu, zwłaszcza jeśli mają co najmniej troje dzieci.

Gosia przez 7 lat zajmowała się dziećmi w domu: – Przy trójce dzieci, gdy obliczyłam moje potencjalne zarobki i odjęłam od nich opłaty za przedszkole lub nianię, wyszło mi, że zostałoby mi na rękę 150 euro. Wolałam tej kwoty nie mieć, zrezygnować z pracy i wychowywać w domu. Przy okazji robiłam studia magisterskie i zajmowałam się księgowością w firmie męża – tłumaczy. Dopiero półtora roku temu wróciła do pracy zawodowej; pracuje na pół etatu jako pedagog w szkole integracyjnej.

Kasia, która kierowała sklepem spożywczym, wróciła do pracy, gdy syn miał 10 miesięcy i znalazł się w żłobku. – Było mi ciężko, bo pracowałam wtedy po 12 godzin dziennie i rzadko widywałam dziecko. Po drugim porodzie to się zmieniło: wróciłam do pracy dopiero po urlopie wychowawczym, gdy córka skończyła 2 lata. Mam więcej czasu dla rodziny – dodaje.

Teraz zarabia jako kierowca w prywatnej polskiej firmie. Mąż, który pracuje od szóstej rano do późnego popołudnia, pomaga jej w domu: odbiera dzieci ze szkoły, przygotowuje im kolację, kąpie i usypia. – Radzimy sobie, choć czasem ciężko to wszystko pogodzić – przyznaje Kasia.

Marianna, z zawodu technolog odzieży, po urlopie wychowawczym odeszła z firmy w następstwie sporu z pracodawcą.

Dzieci, czyli inwestycja

Francuski baby boom tłumaczy się czasem napływem imigrantów z krajów islamskich i Afryki, dla których wielodzietność jest tradycją. Czy słusznie? Według danych instytutu statystycznego INSEE wskaźnik urodzeń u imigrantek jest nieco większy od przeciętnego (najwyższy jest w przypadku kobiet przybyłych z muzułmańskiego Maghrebu, czyli głównie Algierii, Tunezji i Maroka: wynosi od 3,3 do 3,5 dziecka na kobietę).

Ale specjaliści twierdzą, że wpływ imigracji na wysoką dzietność we Francji bywa często wyolbrzymiany, także dla celów politycznych, a imigrantki w wieku reprodukcyjnym to niewielki odsetek ogółu. „Nawet bez imigrantek z innych krajów wskaźnik urodzeń dla wszystkich kobiet we Francji byłby niższy tylko o 0,1 procenta” – tłumaczy raport demografów z INSEE (z 2012 r.). A zatem i w takim hipotetycznym przypadku Francja zajmowałaby jedną z najwyższych pozycji w rankingu płodności krajów Europy.

Francuski sukces demograficzny jest w dużej mierze wynikiem długotrwałych, kolosalnych – liczonych w dziesiątkach miliardów euro – nakładów państwa w tej dziedzinie. Ale konsekwentna polityka prorodzinna to nie wszystko. Ważna jest też specyfika kulturalna: choćby to, że we Francji postrzega się wielodzietne rodziny i aktywność zawodową matek jako rzecz naturalną.

Można powiedzieć, że Francuzi pojęli już dawno, iż inwestycje w dzieci – począwszy od porodówek aż po szkołę – po prostu się opłacają.

Lekcję francuską warto przestudiować – zwłaszcza w Polsce, gdzie coraz częściej słyszymy ostrzeżenia przed nadchodzącą katastrofą demograficzną.


Autor dziękuje Paryskiemu Babińcowi – Sieci Kreatywnych Polek w Paryżu – i Konsulatowi RP w Paryżu za pomoc w dotarciu do bohaterek artykułu.

FRANCUSKI BABY BOOM W LICZBACH
2 dzieci na kobietę (w 2013 r.) – z tym wskaźnikiem urodzeń Francja zajmuje jedną z najwyższych pozycji pod względem dzietności w Europie, tuż po Irlandii. Dla porównania: w Polsce to tylko 1,3 dziecka na kobietę.

800 tysięcy dzieci rodzi się co roku we Francji (ten poziom utrzymuje się od 2005 r.).

4 proc. PKB – tyle państwo francuskie przeznacza łącznie na swoją politykę rodzinną.

30 lat – wiek, w którym Francuzka zwykle rodzi swoje pierwsze dziecko.

57 proc. dzieci we Francji przychodzi na świat poza małżeństwem.

60 proc. młodych Francuzów chce założyć rodzinę i mieć dzieci (wg badań Fundacji na Rzecz Innowacji Politycznej).

Źródła: INSEE i Ambasada Francji w Polsce

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, współpracownik „Tygodnika Powszechnego”, tłumacz z języka francuskiego, były korespondent PAP w Paryżu. Współpracował z Polskim Radiem, publikował m.in. w „Kontynentach”, „Znaku” i „Mówią Wieki”.

Artykuł pochodzi z numeru TP 51-52/2014