Resort izolacji

O najważniejszych działaniach Polski na zewnątrz decyduje centrala partii, a nie MSZ. Partyjnym interesom służyć będzie szykowana właśnie ustawa o służbie zagranicznej.

19.03.2017

Czyta się kilka minut

Witold Waszczykowski, szef polskiej dyplomacji, po sejmowej debacie na temat polityki zagranicznej, Warszawa, 9 lutego 2017 r.  / Fot. Radek Pietruszka / PAP
Witold Waszczykowski, szef polskiej dyplomacji, po sejmowej debacie na temat polityki zagranicznej, Warszawa, 9 lutego 2017 r. / Fot. Radek Pietruszka / PAP

 

Po ostatnim szczycie w Brukseli Polska została zmarginalizowana. Konsekwencją tej katastrofy jest to, że mało kto chce w Brukseli pojawiać się w polskim towarzystwie. A tymczasem polski rząd nie zwraca na to uwagi i krytykuje Unię. Doradca ministra Witolda Waszczykowskiego i prezydenta Andrzeja Dudy prof. Przemysław Żurawski vel Grajewski uważa, że trzeba przede wszystkim odczarować debatę o Unii Europejskiej.

– Dzisiaj problemem jest brak demokratycznego mandatu. Wykonywanie działań władz UE musi być akceptowane przez wszystkich europejskich wyborców. A okazuje się, że o spłacaniu lub niespłacaniu greckich długów decydują w efekcie wyborcy niemieccy, bo to oni dają mandat kanclerz Merkel, która ma kluczowy wpływ na podejmowane w Brukseli decyzje. Instytucje europejskie, choćby je wzmacniać kolejnymi regulacjami i przepisami na papierze, będą niewydolne, jeśli decyzje dalej zapadać będą bez zgody obywateli poszczególnych krajów – mówi „Tygodnikowi”.

Wtóruje mu wiceprzewodniczący Parlamentu Europejskiego z ramienia PiS Ryszard Czarnecki. – Ostatnie spotkanie w Wersalu, gdzie samozwańcza wielka czwórka mówiła o Europie „dwóch prędkości”, było zabiegiem czysto piarowym. Liderzy czterech dużych krajów, z których w dwóch, a może trzech wkrótce odbędą się wybory, wysłali komunikat wyłącznie do swoich elektoratów, żeby ułatwić, jak w przypadku Francji, własnemu obozowi politycznemu reelekcję – stwierdza w rozmowie z nami.

Jednak pomysł na ofensywę dyplomatyczną na forum Unii ograniczył się ostatnio do próby utrącenia kandydatury Donalda Tuska na przewodniczącego, który zdaniem rządu nie reprezentował polskich interesów. To nieprawda, chociaż skądinąd obrona interesów kraju pochodzenia nie jest zadaniem przewodniczącego RE. Tusk wprowadził do unijnej agendy temat rurociągu Nordstream 2. RE wezwała Komisję Europejską do zadbania o to, aby wszystkie projekty dotyczące energetyki były tworzone w oparciu o prawo europejskie. Wcześniej Niemcy stały na stanowisku, że Nordstream 2 jest ich wewnętrzną sprawą i Unia nie powinna się do tego mieszać.

– Zarzuty pod adresem Tuska są bezzasadne. Jego stanowisko jako przewodniczącego RE było często zbieżne z interesem Polski, w sprawach takich jak walka z terroryzmem, energetyka czy stosunek do Rosji. Tusk wniósł do RE wrażliwość naszego całego regionu – mówi „Tygodnikowi” europoseł Kazimierz Michał Ujazdowski, który kilka miesięcy temu opuścił szeregi PiS-u.

Minister nie widzi problemów

A jak naprawdę wygląda polska dyplomacja? Minister Waszczykowski zawsze może liczyć na dwie dziennikarki PAP, podpisane pod kilkoma wywiadami z nim, które albo zadają mu pytania zgodne z linią MSZ, albo po prostu potwierdzają jego słowa. Już po referendum brexitowym dowiedzieliśmy się od szefa dyplomacji, że Wielka Brytania dalej jest – jak to minister ujął w exposé – strategicznym partnerem Polski w Europie. Po zerwaniu w niejasnych okolicznościach negocjacji na dostawę helikopterów Caracal relacje z Francją zostały zamrożone. Wizytę odwołał prezydent Hollande, na konsultacje nie chciał przyjechać minister spraw zagranicznych Jean-Marc Ayrault. A szef polskiej dyplomacji utrzymuje w PAP-owskich wywiadach, że stosunki z Paryżem są iście partnerskie.

Waszczykowski dalej też wierzy w USA, chociaż Stany nie za bardzo wierzą w niego. Jeszcze za Obamy i lewicowy rząd, i zdominowany przez prawicę Kongres krytykowały Polskę za odchodzenie od standardów demokracji, szczególnie przy zmianach w Trybunale Konstytucyjnym. Nasz minister nadzwyczaj afirmatywnie przyjął wynik amerykańskich wyborów, ciesząc się, że za Trumpem stoją życzliwe Polsce think tanki.

– Ostrożny byłbym wobec panującej, nawet w części mojego obozu, radości z powodu zwycięstwa Trumpa. Jego i nas łączy nieżyczliwość liberalnych mediów, ale to na razie za mało, byśmy mogli z nim wiązać nadzieje. Poczekajmy, co zrobi – dystansuje się Ryszard Czarnecki.

Tymczasem – jak by nie patrzeć – w którąkolwiek stronę pójdzie prezydent USA, trudno w tym szukać korzyści.

Jeśli zbliży się do Rosji, stracimy na tym. Jeśli, co zapowiadał w kampanii i co powtórzył ostatnio jego główny doradca Steve Bannon, Ameryka postawi na izolacjonizm i zostawi Europę samą sobie – stracimy na tym jeszcze więcej.

Misja Parysa

Waszczykowski i Konrad Szymański (sekretarz stanu w MSZ odpowiedzialny za Europę) jechali do Brukseli lansować kandydaturę Jacka Saryusza-Wolskiego na następcę Tuska z duszą na ramieniu, bo wiedzieli, że zakulisowe konsultacje w takiej sprawie zaczyna się wiele miesięcy przed szczytem. A pomysł z łódzkim europosłem PO narodził się na Nowogrodzkiej ledwie kilka tygodni wcześniej. Łącznikiem między siedzibą Prawa i Sprawiedliwości a MSZ jest szef gabinetu politycznego ministra Waszczykowskiego, Jan Parys. W rządzie Jana Olszewskiego kierował MON i od początku był skłócony z prezydentem Lechem Wałęsą. Gdy go zdymisjonowano, na ulicę wyszły tzw. Komitety Obrony Parysa, przekształcone wkrótce w Ruch Trzeciej Rzeczpospolitej, który nigdy nie odegrał większej roli w polityce. Teraz były minister wrócił z lamusa.

W gabinecie politycznym Waszczykowskiego jest jeszcze jedna ciekawa postać: Sylwia Ługowska, jeden z tzw. aniołków Kaczyńskiego, czyli młodych dziewczyn mających ocieplić w kampanii 2011 r. wizerunek prezesa. Pracownicy MSZ się jej bardzo boją, bo podobno spędza sporo czasu w mediach społecznościowych i tropi ewentualną nielojalność członków służby zagranicznej.

Wielką rewolucję w dyplomacji kulturalnej przeprowadził wiceminister Jan Dziedziczak, dziesięć lat temu rzecznik rządu Jarosława Kaczyńskiego. Wymienił kadry w kilku kluczowych z 25 Instytutów Kultury w najważniejszych miastach świata. Dotąd priorytetem MSZ w tej sferze było budowanie za granicą przekonania o atrakcyjności i wyjątkowości kultury polskiej, zwykle z wielkim sukcesem. A teraz nastąpił radykalny zwrot: dyplomacja kulturalna ma być zaadresowana do Polonii. To o tyle dziwne, że dotąd odpowiadały za to konsulaty. Agata Grenda, dyrektorka Instytutu w Nowym Jorku, została odwołana pomimo stanowczych protestów szefów najważniejszych tamtejszych placówek muzealnych i scen impresaryjnych, bo import polskiej kultury miał się znakomicie. I tak zamiast Warlikowskiego i Śląskiego Teatru Tańca będzie to, co przyciąga mieszkających w USA Polaków – koncerty folklorystyczne i wieczory patriotyczne. Sam minister Dziedziczak mówił w radiowej Dwójce, że Instytuty powinny się skupić na promocji Kopernika, Chopina i Skłodowskiej-Curie, a nie „LGBT, czyli środowisk homoseksualnych, transwestytów i wieczorków z Feminoteką”.

Międzymrzonki

Partia Kaczyńskiego, w kontrze do „starej” Unii, próbuje z nostalgią reaktywować doktrynę dyplomatyczną z czasów II RP, czyli Międzymorze. Samo pojęcie wzięło się z satyry Jana Kochanowskiego, w której dzielny Zygmunt August przeciwstawia się knowaniom silnych sąsiadów i buduje prężną Rzeczpospolitą od Bałtyku po Morze Czarne.

Józef Piłsudski, jeszcze przed 1914 r., zastanawiał się nad koncepcją państwa federacyjnego w środkowej Europie, w którym Polska odgrywałaby dominującą rolę. Podstawową ideą integrującą sąsiadujące narody był lęk przed Rosją. A już po odzyskaniu niepodległości marszałek powiedział: „Polska nie może być naprawdę niepodległa między dwoma kolosami. (...) Dopóki liczne narody pozostaną w jarzmie rosyjskim, dopóty nie możemy patrzeć w przyszłość ze spokojem”.

Ewentualny sojusz z Kijowem zakończyła wojna polsko-bolszewicka. Potem kilkakrotnie próbowano stworzyć sojusz między Skandynawami, Bałtami, Polską, Czechosłowacją, Węgrami, Rumunią i Bałkanami, ale zawsze okazywało się to utopią. Bałkany były od zawsze skłócone, dzielił je też stosunek do sowieckiej Rosji, Kowno nie chciało rozmawiać z Warszawą, Praga też niespecjalnie, a Budapesztowi najbliżej było do Berlina. Blisko Polski stała tylko Rumunia. Historyk wojskowości prof. Lech Wyszczelski pisze tak: „Polskie ambicje polityczne uzyskania statusu mocarstwa (przez przewodnictwo grupie państw) nie miały poparcia adresatów, do których były kierowane”. Po wojnie powrót do Międzymorza proponowała część polskiej emigracji.

Do idei wrócił w wygłoszonym na początku kadencji przed Sejmem exposé minister Waszczykowski. Jeszcze przed zwycięskimi dla PiS-u wyborami parlamentarnymi na spotkaniu w „Civitas Christiana” przekonywał, że „musimy mieć aktywną dyplomację, która rozjedzie się po krajach środkowej Europy i zacznie im mówić o zagrożeniach, które nas czekają, jeśli nie będziemy zjednoczeni i solidarni”. Dodał, że szykujący się do przejęcia MSZ eksperci nie nazywają koncepcji Międzymorzem, a „strategią karpacką”.

Żurawski vel Grajewski uważa, że diabeł tkwi w szczegółach i że do celu trzeba będzie dochodzić powoli: – Skandynawowie nie pozwolą sobie na marginalizację w Unii. Ostatnio minister finansów Finlandii, kraju o bardzo zdrowej gospodarce, zagroził opuszczeniem strefy euro, jeśli Helsinki będą odsuwane od kluczowych decyzji w ramach „dwóch prędkości”. Czas będzie działać na korzyść Polski, trzeba tylko umiejętnie z tego korzystać – mówi „Tygodnikowi”.

Zdaniem tego prezydenckiego doradcy na solidarność Wyszehradu możemy liczyć w sprawach budowy infrastruktury, bezpieczeństwa energetycznego oraz w kwestii uchodźców: – Możemy też przewodzić wzmocnieniu wschodniej flanki Sojuszu Północnoatlantyckiego i zademonstrować solidarność całego NATO w obliczu wyzwania płynącego ze strony Rosji. W listopadzie 2015 r., w czasie spotkania państw wspomnianej flanki na szczycie w Bukareszcie („bukaresztańska dziewiątka”) uzyskaliśmy poparcie tych krajów – dodaje.

Profesor wspomina jeszcze, że planowana ze współudziałem TVP telewizja wyszehradzka mogłaby być platformą wspólnego przekazu politycznego. Problem w tym, że z planów wycofały się Czechy i Słowacja. Nie chcą uczestniczyć w potencjalnie antyniemieckiej kampanii.

MSZ od pewnego czasu przygotowuje się do wielkiej konferencji, która ma skonsolidować sąsiadów wokół „strategii karpackiej”. Polscy dyplomaci lobbują w Waszyngtonie za tym, aby zjawił się na niej Donald Trump, a przynajmniej minister spraw zagranicznych Rex Tillerson. Tymczasem w amerykańskiej stolicy usłyszeliśmy, że nobilitowanie tej chybotliwej koncepcji przez udział głowy państwa lub nawet szefa dyplomacji jest w zasadzie niemożliwe.

Minister Waszczykowski zdaje się też zapominać, że skoro w obliczu zagrożenia ze strony Stalina i Hitlera państwa regionu nie zacieśniły współpracy, to nie będą chciały o tym słyszeć dziś, szczególnie z Polską jako samozwańczym liderem. Rządy krajów wyszehradzkich, a szczególnie Węgier, sprzyjały ostatnio raczej prorosyjskiej polityce Unii. O ironio, to najbardziej przewodniczącemu Rady Europejskiej Tuskowi na sercu leżały sankcje wobec Moskwy za inwazję na Ukrainę. Kaczyński i Waszczykowski doskonale muszą zdawać sobie sprawę z tego, że Polska jest za słaba i politycznie, i gospodarczo na takie wychodzenie przed szereg, ale prą do „strategii karpackiej” na użytek krajowy, do mobilizacji swojego elektoratu za pomocą snu o Polsce jagiellońskiej.

– Najgorsze jest to, że nastawianie wrogo Berlina wpycha nas w orbitę Rosji. Co więcej, po ostatnich kompromitacjach naszej dyplomacji straciliśmy w Brukseli resztki autorytetu w sprawach Wschodu. Skończył się Giedroyciowski sen, w którym mieliśmy misję wobec Ukrainy – mówi nam Jerzy Maria Nowak, były ambasador w Hiszpanii i przy NATO.

Opcja zerowa w ambasadach

W minioną środę premier Beata Szydło z dumą ogłosiła, że rząd przyjął projekt ustawy o zmianie ustawy o służbie zagranicznej. Mówiąc najogólniej, chodzi o pozbycie się złogów po PRL-u, nie tylko współpracowników służb, ale też wszystkich absolwentów Moskiewskiego Państwowego Instytutu Stosunków Międzynarodowych (MGIMO). Minister Waszczykowski ocenił, że z pracy odejdzie około stu osób.

Dotarliśmy do ministerialnego omówienia szkicu reformy. Pojawiają się tam ogólniki przyświecające każdej kadrowej rewolucji, takie jak „nepotyzm, kumoterstwo, niski profesjonalizm kadr”, ale też osobliwie brzmiące zarzuty, że [pisownia oryginalna] „polskich dyplomatów łaczą niedostatecznie silne więzi z Państwem Polskim” albo nastąpił „odpływ wartościowych kadr do instytucji europjeskich” (przypomnijmy: Polska jest członkiem UE, jej obywatele naturalnym prawem mogą awansować w jej strukturach) oraz że „brak obecności polskich dyplomatów w globalnych forach, w których odbywa się dyskusja o przyszłości świata”.

W zarysie nowego prawa są oczywiście sprawy, które trzeba uregulować, np. wprowadzenie obligatoryjnej zasady uzyskania zgody szefa MSZ na wykonywanie zadań przez funkcjonariuszy policji, ABW, Agencji Wywiadu, CBA i innych formacji wywiadowczych. Do tej pory bywało tak, że służby się w resorcie panoszyły. Pytanie tylko, czy jeden przepis zmieni stan rzeczy. Pewnym porządkującym pomysłem jest włączenie do służby zagranicznej pracowników MSZ „zatrudnionych w komórkach organizacyjnych zapewniających obsługę ministra właściwego do spraw europejskich”. Urzędu Komitetu Integracji Europejskiej nie ma od lat, a minister ds. europejskich Konrad Szymański jest sekretarzem stanu w MSZ i z powodu niezależnego statusu urzędników zajmujących się Europą ten ostatni cieszył się dużą autonomią. Nie jest tajemnicą, także poza resortem, poważny konflikt między nim a Waszczykowskim. Szymański boi się, że szef pozwalnia mu lojalnych, wypróbowanych dyrektorów.

Czarnecki broni rządowego dokumentu: – Minister Waszczykowski był ostrożny przy zmianach personalnych w kierownictwie placówek. Każdy rząd ma przecież prawo do własnej polityki, także kadrowej.

To prawda, jednak kiedy kazał wracać wielu szefom ambasad, nie potrzebował do tego specjalnej ustawy.
Ujazdowski się zgadza, że trzeba wreszcie rozwiązać problem obciążenia służby zagranicznej PRL-em: – Ale nie można do tego używać kroków tak radykalnych jak ta ustawa – stwierdza.

Projekt dopiero trafi do Sejmu i będzie jeszcze szlifowany, jednak już teraz największe obawy, także w części obozu rządzącego, budzi art. 7, którego pkt. 1 brzmi: „Stosunki pracy nawiązane z członkami służby zagranicznej przed dniem wejścia w życie ustawy wygasają po upływie 6 miesięcy od dnia wejścia w życie niniejszej ustawy, jeżeli przed upływem tego terminu członkom służby zagranicznej nie zostaną zaproponowane nowe warunki pracy lub płacy na dalszy okres albo w razie nieprzyjęcia nowych warunków pracy lub płacy”.

10 marca do premier Szydło list wysłał Zdzisław Raczyński, przewodniczący Komisji Zakładowej NSZZ „Solidarność” Służby Zagranicznej, w którym pisze: „Wygaśnięcie stosunków pracy z wszystkimi urzędnikami służby zagranicznej (...) jest działaniem nadzwyczajnym, którego nie usprawiedliwia ani sytuacja międzynarodowa, ani obecny stan polskiej służby zagranicznej”.

– Na moje oko rząd będzie wyrzucać, kogo chce. Szacuję, że 250 osób z Warszawy i drugie tyle z placówek. Chcą się przede wszystkim pozbyć kadr wychowanych przez Bronisława Geremka, w następnej kolejności ludzi, którzy przyszli do pracy za Radosława Sikorskiego, a dopiero potem absolwentów MGIMO i resztek agentów, głównie przecież wywiadu wojskowego, a nie bezpieki. Wybitni i niekontrowersyjni dyplomaci, tacy jak Robert Kupiecki i Adam Kobieracki, są dziś pozbawieni zadań. Ustawa ma zwyczajnie umożliwić ich zwolnienie – komentuje ambasador Nowak.

Na ciekawą sprawę zwraca uwagę Raczyński: „Pozostawienie poza służbą zagraniczną osób (...) posiadających unikatową wiedzę o państwie i służbie dyplomatycznej, które mogą się zetknąć z problemami ze znalezieniem źródeł utrzymania, stanowi potencjalne zagrożenie dla fundamentalnych interesów Polski i jej bezpieczeństwa”.

Służba partii

Pozostaje jeszcze kwestia „wstawania z kolan”. Kierownictwo MSZ zdaje się nie mieć świadomości, że wyjście znajdzie się zawsze, jeżeli ma się ochotę rozmawiać. Kulturę dialogu i kompromisu Waszczykowski zdaje się uważać za kapitulację. Myśli, że jak ktoś obraża i krzyczy, to buduje swój autorytet. Nowak przypomina sobie sytuację z początku lat 90. Waszczykowski przyjechał do niego do Wiednia na swoją pierwszą placówkę i był bardzo zdziwiony, że ambasador pilnuje ogłady przy negocjacjach.

W PRL-u, przy braku suwerenności, dyplomacja opierała się na lojalności wobec interesów partyjnych, a nie narodowych. I nie jest tak, że to dopiero PiS oczyści MSZ.

– Krzysztof Skubiszewski zmienił kryteria naboru ludzi, od razu odsunął osoby znane z atakowania Zachodu i NATO, i dość szybko zaczął „hodować” nowy etos bezstronnego dyplomaty. Szybko na europejskich salonach pojawili się tak utalentowani ludzie jak Geremek, Janusz Lewandowski, Władysław Bartoszewski, Adam Daniel Rotfeld czy... Jacek Saryusz-Wolski. A problem z zaufaniem władz do służby zagranicznej pojawił się w 2005 r., kiedy po raz pierwszy padły hasła o „odzyskaniu MSZ”. Jeśli ustawa wejdzie w życie, wtedy dopiero do służby wróci nadrzędność interesu partyjnego nad narodowym – dodaje Nowak. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Zajmuje się polityką zagraniczną, głównie amerykańską oraz relacjami transatlantyckimi. Autor korespondencji i reportaży z USA.      więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 13/2017