Wielka gra Radosława Sikorskiego: jaki plan ma szef polskiej dyplomacji

Sto dni w roli szefa MSZ kończy sporem z Izraelem po śmierci polskiego wolontariusza w Gazie. Wcześniej zdążył stać się symbolem nowej ofensywy Polski na arenie międzynarodowej, jednak jego własne ambicje znacznie wykraczają poza kierowanie dyplomacją.

09.04.2024

Czyta się kilka minut

Minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski przed spotkaniem z prezydentem USA Joe Bidenem w Białym Domu. Waszyngton, 12 marca 2024 r. // Fot. Leszek Szymański / PAP
Minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski przed spotkaniem z prezydentem USA Joe Bidenem w Białym Domu. Waszyngton, 12 marca 2024 r. // Fot. Leszek Szymański / PAP

Jeśli liczyć staż w tzw. gmachu za poprzednich rządów PO-PSL, to Radosław Sikorski, wchodząc w ósmy rok pełnienia funkcji szefa dyplomacji, ma szansę przejść do historii jako rekordzista na tym stanowisku. Jego nowe otwarcie w alei Szucha różni się jednak od poprzedniego. Pracownicy MSZ przekonują, że nie ma już rewolucyjnego zapału do reform. Dalej opowiada niepoprawne politycznie kawały, ale nie szuka złotych, korporacyjnych rozwiązań, które uzdrowią resort.

– Zmądrzał. Zdystansował się. Zrozumiał, że nie ma sensu walczyć z tymi, którzy zawsze przyznają szefowi rację. Tak, jakby na coś czekał. Tylko że tym razem cierpliwiej i bez robienia wokół siebie zamieszania – opowiada jeden z urzędników. 

Tym czymś jest najpewniej próba wejścia w projekt międzynarodowy.

– Można odnieść wrażenie, że minister jest na Szucha chwilowo. Widać to w stylu zarządzania. W zależności od wyniku wyborów do Parlamentu Europejskiego, zupełnie prawdopodobnym wariantem jest jego desant do Brukseli, na stanowisko komisarza ds. obronności. Mniej prawdopodobne jest objęcie przez niego Europejskiej Służby Działań Zewnętrznych – komentuje nasze źródło. – No, chyba że na szefa Komisji Europejskiej będzie wybierał się sam Donald Tusk. Wtedy minister będzie musiał powściągnąć ambicje – dodaje.

Odkąd w polityce europejskiej zaczęły się rozchodzić drogi Paryża i Berlina, a Warszawa wyraźnie ociepla relacje z Francją – sygnalizując np. jej udział w polskich projektach atomowych czy wspólnie lansując zmiany w Zielonym Ładzie i unijnej polityce handlowej (Paryż kwestionuje zapisy umowy o wolnym handlu ze Wspólnym Rynkiem Południa, a Polska zasady handlu z Ukrainą) – szanse Ursuli von der Leyen na ponowną kadencję nie są pewne.

Ambasadorowie między bajki

I Tusk, i Sikorski plotek kadrowych nie komentują. - Minister Sikorski nie bierze udziału w dyskusji na tematy zupełnie hipotetyczne. Wyłanianiem kandydata na stanowiska komisarzy i inne najważniejsze stanowiska unijne zajmują się rządy poszczególnych państw i frakcje parlamentarne w Parlamencie Europejskim – napisało w odpowiedzi na nasze pytania MSZ już po przesłaniu tego tekstu do druku.

Ambicje międzynarodowe ministra potwierdza jednak jego polityka. Za granicą niekontrowersyjna. Raczej spokojna i wyważona. Odmienna od tej sprzed 2015 r. Bez głośnych apeli o przywództwo Niemiec w Europie czy nawoływań USA do sprowadzenia do Polski ciężkiej brygady pancernej. Wszystko, co może budzić skrajne emocje i opinie, jest wyciszane.

W kraju podobnie. Sikorski z jednej strony realizuje retoryczną dintojrę na Zjednoczonej Prawicy, zapowiadając odwołanie 50 ambasadorów. Z drugiej, prowadzi tę wojnę tak, by za bardzo nie narazić się prezydentowi. Bo ten – na podstawie przyjętej latem ubiegłego roku ustawy kompetencyjnej – współdecyduje, kto jest polskim kandydatem na komisarza. Współdecyduje, a nie konsultuje. Jeśli więc Sikorski chce poważnie myśleć o swojej karierze międzynarodowej, musi brać pod uwagę zdanie Andrzeja Dudy.

Rezultat jest taki, że odwołanie ambasadorów jak na razie przypomina raczej luźną dyskusję rozłożoną w czasie, a nie wojnę do ostatniej kropli krwi, jak mogłyby sugerować nagłówki w mediach. List Sikorskiego do odwoływanych dyplomatów nie ma charakteru konfrontacyjnego. Poznaliśmy jego treść. To ledwie kilka ogólnych zdań przewidujących „zakończenie misji do końca roku”. Bez szczegółów czy podania przyczyn.

W polityce symbole znaczą równie wiele co konkretne decyzje. Dlatego spotkanie Bidena z Dudą i Tuskiem było ważne dla obu stron

W Waszyngtonie prezydent i premier podzielili się rolami. Donald Tusk grał złego policjanta: „To nie jest kolejna polityczna awantura, która ma znaczenie tylko dla Ameryki. Brak działań będzie kosztował tysiące ludzkich żyć w Ukrainie” – mówił do lidera Republikanów w Kongresie, który blokuje wsparcie dla Kijowa.

Sikorski nie chce iść na noże z prezydentem i „jego” ambasadorami. Z listy 50 zależy mu na kilku kluczowych placówkach – w USA, w Ukrainie, przy NATO i UE. Na giełdzie są różne nazwiska. Przede wszystkim Jacek Najder i Robert Kupiecki. Ci mieliby pojechać do Stanów i NATO – ich kandydatury podawane są wymiennie. Powracające nazwisko byłego szefa MON Bogdana Klicha to raczej taktyka negocjacyjna, windowanie oczekiwań. Bo nikt rozsądny w otoczeniu Sikorskiego nie wierzy, że prezydent zgodzi się na polityka, którego prawica odsądza od czci i wiary, oskarżając o zaniedbania w lotnictwie wojskowym, które były jedną z przyczyn katastrofy smoleńskiej w 2010 r.

– W kontekście Kijowa wymienia się Piotra Łukasiewicza, który ma zastąpić Jarosława Guzego – mówi nasze źródło. – Z drugiej strony, nie jest też tak, że Andrzej Duda jakoś szczególnie broni ambasadorów przy ONZ, w USA, Pekinie i Bukareszcie. Czyli swoich byłych ministrów i współpracowników. Najściślej związany z prezydentem jest Krzysztof Szczerski, który kieruje placówką w Nowym Jorku przy Narodach Zjednoczonych. Na jego odwołanie najsilniej naciska też Tusk, postrzegając go jako „zagończyka” Dudy. Marka Magierowskiego w Waszyngtonie prezydent nie zamierza bronić. Pamięta mu odejście na wiceszefa MSZ, gdy resortem kierował Witold Waszczykowski. Magierowski zrobił to niespodziewanie, zaskoczył Dudę. Z kolei Jakub Kumoch w Pekinie jest w silnym konflikcie z Marcinem Mastalerkiem, który obecnie nadaje ton w pałacu. Obaj panowie niemal pobili się w czasie podróży prezydenta do Kijowa w maju 2022 r. Mastalerek namawiał Dudę, by do swojego przemówienia wprowadził fragment o wspólnej organizacji dużej imprezy na wzór Euro 2012. Kumoch był przeciw. Padły przekleństwa. Od tamtego czasu głównym zadaniem Mastalerka jest szkodzenie Kumochowi. To samo dotyczy byłego szefa BBN, a obecnie ambasadora RP w Bukareszcie Pawła Solocha – komentuje nasz rozmówca. Mityczną obronę „prezydenckich ambasadorów” można tym samym włożyć między bajki. Duda nie będzie za nich umierał.

Ze stu konkretów zrealizowano 10. Najważniejszy sukces: odblokowanie środków z KPO

Na pierwszych stu dniach rządu poważnie zaciążył kalendarz wyborczy. Według medialnych spekulacji Tusk wykorzysta ten okres do pierwszej rekonstrukcji rządu. Choć on sam tego nie potwierdził, być może niektórzy z ministrów wystartują w wyborach do Parlamentu Europejskiego.

Minister szanuje bezczelnych

Jeśli wejść głębiej w układ sympatii i antypatii na linii MSZ–pałac prezydencki–KPRM, sprawy nie są oczywiste. Sikorski nie zamierza upokarzać dyplomatów poprzedniej władzy, których osobiście szanuje. W rezultacie Magierowski, jako iberysta, ma dostać placówkę w Ameryce Południowej. W Argentynie albo w Brazylii, z której odwoływana jest Bogna Janke. Również dawna współpracowniczka prezydenta.

Litości nie ma natomiast wobec „zagończyków”. Tusk żąda od Sikorskiego głów. Dopytuje o efekty. Porównuje z Bartłomiejem Sienkiewiczem, który żywym ogniem czyści kadry w mediach. Można to nazwać syndromem Witolda Waszczykowskiego. Ów były minister, na polecenie prezesa Jarosława Kaczyńskiego, miał polować na absolwentów Moskiewskiego Państwowego Instytutu Stosunków Międzynarodowych. Wbrew pozorom, robił to niechętnie, bo wiązało się to z koniecznością łamania zasad, na których byli zatrudnieni dyplomaci. Formalnie zarzutem nie mogło być przecież ukończenie MGIMO, a ABW nie cofało im też poświadczeń bezpieczeństwa. Teraz jest podobnie. W przypadku osób takich jak Szczerski, Sikorski na siłę musi szukać powodów odwołania.

Rozmówcy z MSZ mówią przy tym o pewnym zaskoczeniu. Listu o odwołaniu nie dostał Andrzej Papierz, szara eminencja gmachu z czasów Witolda Waszczykowskiego i Jacka Czaputowicza, a obecnie ambasador w Podgoricy. To człowiek z „grupy Jasiona”, czyli Andrzeja Jasionowskiego – dyplomatów kojarzonych ze służbami specjalnymi (i Papierz, i Jasionowski mają za sobą służbę w Urzędzie Ochrony Państwa) i byłych dyrektorów generalnych resortu. Dla jednych są tymi, którzy „mają na wszystkich kwity”. Dla innych stanowią MSZ-owską technostrukturę, której Sikorski potrzebuje. Poza tym Papierz charakterologicznie przypomina obecnego ministra, co ten musi doceniać. Krążą legendy o tym, jak obecny ambasador w Czarnogórze podczas obrad kierownictwa MSZ w czasach Czaputowicza potrafił położyć nogi na stole, a minister udawał, że tego nie widzi. Sikorski szanuje ludzi bezczelnych. I służby, co w przypadku Papierza może wiele tłumaczyć.

Trzeci człowiek

Fascynacja Sikorskiego wywiadem to zresztą osobna kwestia. Sięga ona znacznie dalej niż do pierwszego rządu Donalda Tuska. I ma swoje konsekwencje.

– Sikorski jako minister obrony w rządzie PiS w latach 2005-07 interesował się pracą służb wywiadowczych i te służby szanował – opowiada gen. Marek Dukaczewski, były szef WSI. – Wiedział, że z nich pochodzi realna wiedza. Nie szedł w retorykę likwidacyjną Antoniego Macierewicza. To Sikorski zadzwonił do mnie i powiedział, że będę musiał odejść ze stanowiska. Nie było w nim jednak żadnej złośliwości. Nigdy nie był klasycznym PiS-owcem. Postrzegał państwo jako pewną ciągłość. Szanuję to, jak się wtedy zachował.

Oficer WSI, który przeszedł weryfikację i trafił do Służby Wywiadu Wojskowego: – To Sikorski zorganizował generałowi Dukaczewskiemu imprezę pożegnalną. Przyniósł mu wtedy w prezencie jakiś obraz. Chyba nawet przepraszał go za to, że ówczesny premier Jarosław Kaczyński nie dotrzymał obietnicy i razem z Dukaczewskim nie odwołał ówczesnego wiceministra Antoniego Macierewicza. Sikorski postrzegał to jako złamanie słowa wobec generała.

Służby odwzajemniły tę miłość. Sikorski był zapraszany do tzw. Lasu na wykłady dla przyszłych oficerów wywiadów cywilnego. Do szkoły oficerskiej Agencji Wywiadu dolatywał śmigłowcem. Czarował tam przyszłych szpiegów, a oni jego.

Wojskowe służby szanowały go z kolei za Afganistan, gdzie pod koniec lat 80. XX wieku był korespondentem wojennym. Gdy Sikorski był ministrem obrony w rządzie Kazimierza Marcinkiewicza i Jarosława Kaczyńskiego, nie dało się mu wcisnąć bajek o misji. Herat znał lepiej niż WSI i Agencja Wywiadu razem wzięte. W Kabulu czuł się jak u siebie. Już jako szef MSZ w rządzie PO-PSL, gdy Polska przejęła prowincję Ghazni – jeździł również tam. Wówczas jego przewodnikiem był doradca polskiego kontyngentu władający językami farsi i dari, Piotr Krawczyk – po 2015 r. i pod rządami PiS szef Agencji Wywiadu, kojarzony z aferą respiratorową.

Jakie były konsekwencje tej fascynacji? Dwie kadencje w MSZ w rządzie Donalda Tuska w latach 2007-15 to złote lata wywiadu w resorcie spraw zagranicznych. – Nie wiadomo, kto wtedy kim kręcił – przekonuje były dyplomata na Białorusi i w Rosji Witold Jurasz. – Czy MSZ służbami, czy służby MSZ-em.

Ciekawostki i dywagacje

Samego Jurasza poróżniły z Sikorskim „pewne kwestie”, choć na początku obaj panowie nieźle ze sobą współpracowali, a szef MSZ realizował w tamtym czasie jeden z najważniejszych projektów w polityce wschodniej za pierwszego rządu Tuska. Gdy Jurasz był chargé d'affairs w Mińsku, latem 2010 r. podjęto grę z Alaksandrem Łukaszenką.

Polska za normalizację stosunków i przestrzeganie praw mniejszości polskiej zaoferowała trzy inwestycje. W Zelwie, w połowie drogi między Białymstokiem a Baranowiczami, miała powstać elektrociepłownia zasilana węglem z Bogdanki. Inwestorem miał być Jan Kulczyk, który w tej sprawie spotkał się zresztą w tamtym czasie z Łukaszenką. Atmosfera spotkania była doskonała. Biznesmen przywiózł prezydentowi zabytkowy XVIII-wieczny gadżet kancelaryjny do produkcji pieczęci, który kupił w domu aukcyjnym Christie’s za 80 tys. funtów. Drugą inwestycją miało być wejście Polkomtela do białoruskiego koncernu Beltel. Trzecią – przejęcie do 50 proc. akcji potentata ubezpieczeniowego Belgosstrach przez PZU. Łukaszenka miał wtedy ciche dni z Władimirem Putinem. Potrzebował pieniędzy i inwestycji. Polska z kolei prowadziła politykę resetu wobec Rosji, co powodowało, że jej notowania w Mińsku były wysokie.

– Sikorski chciał to wszystko spuentować wizytą. Pojawił się pomysł, by jechać do Mińska z szefem MSZ któregoś z ważnych państw UE. Minister sondował dwóch: Szweda Carla Bildta i Niemca Guido Westerwellego. Zgodzili się obaj i trzeba było któregoś spławić. Poleciał Niemiec. Wyszło to źle – opowiada Jurasz.

W Mińsku Sikorski obiecywał Łukaszence Niderlandy. Mówił o kredytach finansowanych z pieniędzy unijnych, domagając się w zamian umiarkowania w kwestii cudów nad urną, przestrzegania praw opozycji i mniejszości. Kredytów jednak nigdy nie było, obietnice nie miały pokrycia. Łukaszenka wyczuł fikcję. Również zobowiązał się do wszystkiego. I niczego nie zrealizował. Tuż po wizycie Sikorskiego na Białorusi, w grudniu 2010 r. odbyły się wybory prezydenckie. Opozycyjni kandydaci zostali spałowani i wsadzeni do aresztów. Ciężko pobito ciepło ocenianego przez Polskę Uładzimira Niaklajeua. Rannego polityka porwano ze szpitala. Przez pewien czas nie było wiadomo, czy żyje. To był koniec odwilży z Białorusią. I upadek projektu Sikorskiego, który później długo mu wypominano.

Minister do dziś ma żal do Jurasza. W pierwszym wydaniu swoich wspomnień, pt. „Polska może być lepsza”, sugeruje, że był on związany z wywiadem. – Od tamtego czasu nie byłoby rozsądne pojawianie się w Rosji czy na Białorusi – mówi Jurasz. – Choć tak naprawdę najbardziej obraźliwe było określenie mnie mianem „źródła USA”.

Panowie niemal spotkali się w sądzie. W kolejnym wydaniu „Polski...” kontrowersyjne fragmenty wypadły. Jurasz dodaje, że do dziś nie może zrozumieć, dlaczego najdłużej urzędujący szef MSZ pozwolił sobie na takie dywagacje.

W książce pojawiło się zresztą znacznie więcej ciekawostek. Minister potwierdził, że w Polsce istniało tajne więzienie CIA, zlokalizowane w szkole oficerskiej Agencji Wywiadu w Kiejkutach. Oczywiście, od lat była to tajemnica poliszynela, pisała o tym szczegółowo prasa, zarówno w Polsce, jak i w USA. Jednak żaden minister z państw zaangażowanych w program tzw. rendition flights nie przyznał tego pod nazwiskiem.

– Aby wypłacić zasądzane przetrzymywanym w Polsce przez Amerykanów odszkodowania, powołaliśmy fundację. Chodziło o to, aby z więzieniami nie łączyć państwa, niezależnie od tego, że było to w sumie oczywiste. Chodziło o to, aby nie stawiać kropki nad „i” – opowiada wysokiej rangi dyplomata.

Sama książka „Polska może być lepsza” jest fascynująca. Takiej liczby szczegółów uprawiania polityki zagranicznej nie ujawnił jeszcze żaden polski polityk. I to w atrakcyjnej, błyskotliwej formie.

Słowa zamiast żelaza

Z występów medialnych i książek z przeszłości nikt Sikorskiego rozliczał już jednak nie będzie. To zamknięty rozdział. Tusk, zapraszając go po raz kolejny do rządu, zdawał sobie doskonale sprawę z jego zacięcia publicystycznego i talentu do facecji. Uznał jednak, że jeśli Sikorski będzie się sprawdzał w dyplomacji, nie będą miały znaczenia.

Pierwsze miesiące mu sprzyjają. Nie rozwiązał kryzysu w relacjach z Ukrainą, ale zarządził nim bez większych strat dla Polski. Z jednej strony był niezwykle poprawny wobec Wołodymyra Zełenskiego, zapewniając podczas wizyty w Kijowie o wiecznym poparciu Polski. Z drugiej, kontynuował politykę embarga na zboża z Ukrainy zapoczątkowaną przez PiS, a na forum UE lobbował za zakończeniem modelu integracji opartego na „korytarzach solidarnościowych”. Było niemal jak na ujawnionych w 2014 r. nagraniach rozmów Sikorskiego z Jackiem Rostowskim w pałacyku Sobańskich: „dwa razy obiecać to jak raz dotrzymać”.

Podczas grudniowej podróży do Kijowa minister poparł powrót Ukrainy do granic z 1991 r. Jednak już w czasie konsultacji międzyrządowych w marcu 2024 r. stwierdził, że specjalne traktowanie Ukrainy w UE odchodzi do przeszłości. „Gdy Putin blokował ukraiński eksport przez Morze Czarne, Ukraina była dopuszczona chwilowo do jednolitego rynku Unii Europejskiej. Teraz, gdy odzyskała dostęp do morza, a tym samym do swoich dotychczasowych rynków zbytu, czas tego przywileju powoli mija – komentował tuż przed spotkaniem Donalda Tuska z Denysem Szmyhalem. – Polska wspiera Ukrainę strategicznie w jej aspiracjach europejskich i euroatlantyckich, i w jej oporze w walce z imperializmem rosyjskim, co nie oznacza, że nie ma problemów w relacjach dwustronnych. Jak to między sąsiadami bywa, i to takimi, którzy mają mnóstwo historii między sobą” – dodał.

Polityk PiS, który był zaangażowany w kształtowanie polityki wobec Ukrainy po 24 lutego 2022 r., przekonuje, że w Kijowie w końcu połapano się w tej grze. Potwierdzają to też sami Ukraińcy. – Wiceszef MSZ Ukrainy Mykoła Toczycki przyznał niedawno, że do pewnego stopnia przeliczono się w kalkulacjach wobec Tuska i Sikorskiego. „PiS może i mówił nam przykre rzeczy, ale dawał żelazo”, komentował Toczycki, mając na myśli broń, którą dostarczano na Ukrainę. Tusk i Sikorski dają przede wszystkim zapewnienia. Składają deklaracje, ale niewiele z tego później wynika – komentuje ukraiński dyplomata.

Nie zmienia to faktu, że Sikorski jest realnie zaangażowany w lobbowanie w sprawie ukraińskiej za oceanem. To on namawiał otoczenie prezydenta Dudy, by podczas wizyty w USA wzięło na siebie ciężar zorganizowania spotkań z przedstawicielami Republikanów. Miał również namawiać Pałac Prezydencki do odnowienia kontaktów z samym Donaldem Trumpem, i zapewnić takiej inicjatywie ochronę dyplomatyczną. Ten proces – per procura – toczy się zresztą również po stronie rządu. Na niedawną konferencję w Natolinie poświęconą przyszłości wojny szef komisji spraw zagranicznych Paweł Kowal ściągnął do Warszawy w przeszłości blisko współpracującego z Trumpem Kurta Volkera, który był jego wysłannikiem ds. Ukrainy. Jeśli – jak spekulują media w USA – sekretarzem stanu po zwycięstwie Republikanina zostanie były szef amerykańskiej wspólnoty wywiadowczej i były ambasador USA w Niemczech Richard Grenell, Volker wróci do administracji i ponownie zajmie się sprawami ukraińskimi. Zapytaliśmy Volkera o to, czy po ewentualnym zwycięstwie Trumpa pomoc USA dla Kijowa będzie kontynuowana. Dyplomata odpowiedział, że nie ma co do tego wątpliwości. – To pytanie o skalę, a nie o samo zaangażowanie – stwierdził jednak. To samo mówił Ukraińcom, w tym wicepremier Irynie Wereszczuk, w Natolinie.

Sikorskiemu nie wypada sondować Grenella czy Volkera. Jednak fakt, że były wysłannik Trumpa utrzymuje kontakty z Kowalem, świadczy o tym, że polska dyplomacja nie gra tylko na jeden ośrodek w USA. Niezależnie od tego, jak bardzo waleczne wpisy na portalu X zamieszcza Donald Tusk.

Niepokój

W tym przypadku zresztą polityka Polski może być dla USA rozczarowująca, tak samo jak deklarowana miłość wobec Ukrainy. Jak słyszymy, zachwyt Amerykanów nad nowym szefem polskiej dyplomacji trwał najdalej do odebrania nominacji przez Sikorskiego. Później zdano sobie sprawę, że do MSZ wchodzi człowiek, który będzie europeizował polską dyplomację, a słowa z nagrań w pałacyku Sobańskich o „robieniu laski Amerykanom” nie straciły na aktualności.

Możliwe, że europeizacja polskiej polityki odbędzie się kosztem kontraktów z USA. W tym tego najważniejszego, na budowę elektrowni atomowej. To dlatego po resortach miał zacząć pielgrzymować ambasador USA Mark Brzeziński, by wybadać, jaki jest stan gry. Jak przekonują nasze źródła, dyplomata chciał się też wprosić na audiencję do Sikorskiego. Ten długo kulturalnie się wymawiał, by zgodzić się wreszcie na początku lutego 2024 r. „USA i Polska mają wspólne priorytety dotyczące polityki zagranicznej w regionie, a więzi między naszymi narodami nigdy nie były silniejsze” – napisał potem w mediach społecznościowych Brzeziński.

Kolejne tygodnie przynosiły jednak coraz więcej sygnałów, że Amerykanie są najważniejsi, ale Polska, która zakończyła spór o praworządność i odblokowała KPO, będzie budowała również swój unijny wektor w dyplomacji. To dlatego do Waszyngtonu obok Dudy zaproszono też Tuska. Joe Biden chciał mieć pewność, że rozpoczęty za PiS okres kontraktów na broń i w energetyce nie zostanie poddany rewizji w roku wyborczym w USA.

Czy tak będzie, to się jeszcze okaże. Stanowisko szefa MSZ nie jest w tej kwestii w stu procentach precyzyjne. Znów są przede wszystkim słowa, gesty i gra. Choćby takie, jak pochwalenie się, że syn Radosława Sikorskiego i Anne Applebaum, Tadeusz – służy w armii USA. A dokładnie w Cyber Corps (CC), utworzonym we wrześniu 2014 r., kilka miesięcy po aneksji Krymu przez Rosję.

Szef MSZ szybko uciął dyskusję na temat służby syna. Niepotrzebnie, bo to wyjątkowo interesujący wątek. Cyber Corps jest najnowszą strukturą w siłach USA, z siedzibą w Fort Eisenhower w Georgii, wywodzącą się przede wszystkim z wywiadu wojskowego (Military Intelligence Corps). Oprócz walki z rosyjskimi trollami ingerującymi w amerykańskie wybory, CC zajmuje się SIGINT-em, czyli przechwytywaniem danych w sieci. Znaczna część wiedzy Amerykanów na temat planów i postępowania Rosjan w Ukrainie pochodzi albo z agencji wywiadu elektronicznego NSA, albo właśnie z Cyber Corps. O tym, jak bardzo perspektywiczną branżę wybrał młody Sikorski, świadczą zapowiedzi Pentagonu, że do końca tej dekady liczebność formacji ma zostać podwojona. Departament Obrony nie ukrywa, że już teraz Cyber Corps szkoli Ukraińców np. w zagłuszaniu dronów rosyjskich. Można więc powiedzieć, że syn szefa polskiego MSZ w jakimś sensie znalazł się w awangardzie tego konfliktu.

Sarmata

Swoje pierwsze sto dni na stanowisku szefa MSZ Sikorski kończy poważnym kryzysem. Po zabiciu polskiego wolontariusza Damiana Sobola pociskiem wystrzelonym z izraelskiego drona resort dyplomacji reagował ospale. Już pierwszego dnia MSZ-y państw, z których pochodzili zabici pracownicy World Central Kitchen, wyraźnie dociskały Izrael. Żądały, nie prosiły. Wzywały, nie zapraszały. Oburzały się, a nie czekały na wyjaśnienia. Sikorski zaostrzył retorykę dopiero, gdy pół polskiego internetu zapałało gniewem na ambasadora Ja'akowa Liwnego za jego bezczelne komentarze o tej śmierci.

Znacznie lepiej Sikorskiemu poszło z polską lekarką porwaną w Czadzie na początku lutego. Po kilku dniach siłami czadyjskimi i we współpracy z Francją udało się ją uwolnić. A minister rozegrał wszystko niczym wytrawny PR-owiec.

Sikorski w kontaktach z dziennikarzami nie ukrywa, że ambicje ma znacznie większe niż funkcja szefa MSZ. I nie chodzi tylko o stanowiska międzynarodowe. Jak relacjonuje jeden z reporterów, po niedawnej rozmowie z prezydentem Łotwy Edgarsem Rinkēvičsem szef polskiego MSZ powiedział: „Właśnie spotkałem się z kolejnym ministrem spraw zagranicznych, który został prezydentem”. W samolocie na do widzenia z emfazą dorzucił: „To był kolejny dobry dzień dla Polski”. Wcześniej nie poskąpił sobie niepoprawnego politycznie kawału o księżach zastanawiających się, czy ich dzieci doczekają zniesienia celibatu. W ten sposób – jak sam zwykł mawiać – karmił bestię medialną.

Sikorski jest – jak pisał w „Strefie zdekomunizowanej” Łukasz Warzecha – w grupie „pięciu najciekawszych, najoryginalniejszych i z największymi widokami na przyszłość polityków”, pozostając przy tym „konserwatystą niewyrzekającym się sarmackiego dziedzictwa (...) i indywidualistą, średnio nadającym się do gry zespołowej”. Był taki w 2007 r., gdy Warzecha pisał swoją książkę. I jest taki do dziś.

Autor jest dziennikarzem „Dziennika Gazety Prawnej”


Minister z teflonu czy na pasku Berlina

Nie unikał skandali na stanowisku ministra w rządzie PO-PSL. I tych realnych, i domniemanych. Do dziś prawica nie może Radosławowi Sikorskiemu wybaczyć zachowania w czasie jego misji w Ukrainie zimą 2014 r., gdy chwiały się rządy Wiktora Janukowycza. Wówczas Polak razem ze swoim ówczesnym odpowiednikiem z Niemiec – Frankiem-Walterem Steinmeierem – próbował namawiać skompromitowanego prezydenta, by poszukał porozumienia z Majdanem. Do tego samego przekonywał ukraińską opozycję. Sikorskiemu udało się doprowadzić do rozwiązania, które zakładało reformę konstytucyjną i odejście Janukowycza ze stanowiska najpóźniej do grudnia 2014 r. Rada Majdanu po burzliwych dyskusjach zaakceptowała ten kompromis głosami 34 do 2. W czasie tamtego spotkania padły słynne słowa, które wypowiedział Sikorski: „Jeśli tego nie poprzecie, będziecie mieli stan wojenny, armię, wszyscy zginiecie”. Do dziś ma to być koronny zarzut ze strony polskiej prawicy na szantaż pod adresem ukraińskiej opozycji i granie na rzecz Janukowycza. Gdy razem z Michałem Potockim zimą 2014 r. pytaliśmy Ołeksija Harania, tego, do którego zwrócił się Sikorski słowami „wszyscy zginiecie” – polityk nie miał pretensji i widział to nieco inaczej. Cytowaliśmy go w książce „Wilki żyją poza prawem. Jak Janukowycz przegrał Ukrainę”. „Owszem, tamta rozmowa Sikorskiego nie była najprzyjemniejsza (…) ale proszę, żebyście dobrze przekazali moje słowa: to, że Janukowycz nie poszedł na ostateczną pacyfikację Majdanu, jest wielką zasługą Sikorskiego” – mówił już po rewolucji Harań.

Minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski podczas rozmowy z dziennikarzami po spotkaniu z prezydentem Ukrainy Petrem Poroszenką. Kijów, 15 lipca 2014 r. // Paweł Supernak / PAP

Równie nieprawdziwe są zarzuty wobec Sikorskiego w kwestii sabotowania polityki Lecha Kaczyńskiego wobec Gruzji czy podczas szczytu NATO w Bukareszcie wiosną 2008 r. Z depesz Wikileaks wynika, że ówczesny szef MSZ był zwolennikiem dostarczania broni do Gruzji. Jako pierwszy miał przekazać również Amerykanom, że Rosjanie w sierpniu 2008 r. przekroczyli tunel rokijski i rozpoczęli inwazję. Z kolei w Bukareszcie – mimo już wówczas ogromnej podejrzliwości ze strony Lecha Kaczyńskiego – grał na rzecz nadania Ukrainie i Gruzji MAP, czyli Planu Działań na Rzecz Członkostwa, który był gwarancją, że oba państwa wejdą do NATO. W Bukareszcie okazało się to niemożliwe ze względu na postawę Niemiec, które były jednoznacznie przeciw. Ale też braku sprawczości George’a W. Busha, który był na finale swojej drugiej kadencji.

Jednoznaczne zaangażowanie we wsparcie dla Ukrainy, Gruzji, ale też próba poszerzania pola dla Białorusi i rozmowy o europejskiej perspektywie dla Mołdawii nie pozwalają uwiarygodnić tezy o tym, że Sikorski chodził wówczas na pasku Berlina w polityce wschodniej. Reset z Rosją w czasach rządów PO-PSL wpisywał się w ogólnoeuropejski trend wiary w to, że Kreml związany z Zachodem jest mniej niebezpieczny. Nie było w tym działania w złej wierze. Czym innym jest brak rezultatów w polityce wobec Rosji, a czym innym krytyka balansująca na granicy zarzutu agenturalności.

Tekst zaktualizowano 15 kwietnia 2024 r.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 15/2024

W druku ukazał się pod tytułem: Plan Sikorskiego