Reduta pod Wysoką

Mogłoby się wydawać, że o kampanii 1939 roku wiemy niemal wszystko. Ta historia pokazuje, jak wiele jest jeszcze do ustalenia.

06.09.2021

Czyta się kilka minut

Niemieckie czołgi z 2. Dywizji Pancernej ruszają w stronę Spytkowic, w tle płoną góralskie chaty. Zdjęcie wykonane prawdopodobnie  w rejonie wsi Jabłonka, 1 września 1939 r. / ZBIORY PIOTRA SADOWSKIEGO
Niemieckie czołgi z 2. Dywizji Pancernej ruszają w stronę Spytkowic, w tle płoną góralskie chaty. Zdjęcie wykonane prawdopodobnie w rejonie wsi Jabłonka, 1 września 1939 r. / ZBIORY PIOTRA SADOWSKIEGO

Było kilka minut po dziewiątej rano, 2 września 1939 r., gdy kapral Antoni Samujło dostrzegł wyłaniające się zza wzgórza sylwetki czołgów – kilka, kilkanaście, po chwili kilkadziesiąt.

Walka trwała już od paru godzin. Do armaty, którą dowodził Samujło, kończyła się amunicja. Kilka niemieckich maszyn na przedpolu płonęło. Leżący obok niego przy celowniku 23-letni kapral Franciszek Dziuba – w cywilu pracownik poczty w Rozwadowie koło Stalowej Woli – zaliczył tego dnia już kilka trafień. Kolejny atak ruszył prosto na nich.

Nieopodal nich bronili się ułani z Kraśnika (wbrew nazwie, nie używający już koni), a także ochotnicy w góralskich spodniach z parzenicami i przybyli znad wschodniej granicy żołnierze Korpusu Ochrony Pogranicza. Od tego, czy utrzymają swoje pozycje, zależał los południowego skrzydła polskiej Armii „Kraków”.

Na podhalańskiej flance

Cofnijmy się o kilka tygodni. Latem 1939 r. polskie dowództwo uzupełniało plany wojenne. Po tym, jak III Rzesza podporządkowała sobie Słowację, przewidywano, że atak na Polskę może nastąpić także od południa. Sformowano pospiesznie trzy jednostki, nazwane Brygadami Górskimi Strzelców. Górskie były głównie z nazwy: włączono do nich ściągnięte ze wschodu oddziały Korpusu Ochrony Pogranicza (formacji przewidzianej do osłony wschodnich rubieży) i bataliony Obrony Narodowej (terytorialne oddziały złożone z młodych ochotników i starszych rezerwistów), wzmocnione nieliczną artylerią.

Komendę „Pododcinka nr 1 Sucha” – pod tą nazwą ukryto dowództwo 1. Brygady – objął dawny legionista, płk Janusz Gaładyk. Podlegały mu dwa pułki piechoty KOP (jeden obsadzał dolinę Soły; zasłynął później obroną Węgierskiej Górki) oraz bataliony ON z Żywca i Zakopanego. Gdy wybuchła wojna, brygadę wsparli ochotnicy: robotnicy budujący „zakopiankę” i miejscowi górale, którzy zgłosili się, by bronić rodzinnych domów.

Przeciwnik był silniejszy. 1 września przez Orawę i Podhale ruszyły setki czołgów Wehrmachtu: 2. Dywizja Pancerna, 4. Dywizja Lekka (zmotoryzowana) i maszerująca za nimi 3. Dywizja Górska. Tego dnia płk Gaładyk telefonował do sztabu Armii „Kraków”: „Cała dolina Orawy pełna setek czołgów, samochodów pancernych i transportowych, sunących na Jabłonkę, Spytkowice i Czarny Dunajec. Nie zrozumcie mnie źle, 1. Pułk KOP spełni rolę Leonidasa, ale myślcie o swoim skrzydle i tyłach”.

Czarna Brygada

Dowódca brygady nie przesadzał. Mógł przeciwstawić Niemcom zaledwie garść armat i karabinów przeciwpancernych, a kierunek ataku już pierwszego dnia wojny groził – w razie przełamania obrony – że przeciwnik rychło pojawi się pod Krakowem, na tyłach rozwiniętej na Śląsku i pod Częstochową Armii „Kraków”. Świadomy zagrożenia, jej dowódca gen. Antoni Szylling natychmiast wysłał na południe swoje odwody, w tym ten najsilniejszy: 10. Brygadę Kawalerii.

10. Brygada – w 1939 r. jedyna w pełni zmotoryzowana wielka jednostka Wojska Polskiego (tworzenie drugiej, Warszawskiej Brygady Pancerno-Motorowej, przerwał wybuch wojny) – jednostką kawaleryjską była tylko z nazwy. Tworzyły ją pułki ułanów i strzelców konnych (konnych też tylko z nazwy), dywizjony rozpoznawczy, przeciwpancerny i artylerii, kompanie czołgów i tankietek, saperzy i działa przeciwlotnicze – łącznie kilkadziesiąt pojazdów pancernych i ponad 4,5 tys. ludzi, w pełni zmotoryzowanych i wyróżniających się ubiorem: pancerniackie kombinezony, hełmy niemieckiego wzoru (pozostałe z I wojny światowej) i czarne skórzane kurtki, od których przyjęła się nazwa „czarna brygada” (na marginesie podkreślmy, że wbrew pokutującym przez lata opiniom, w 1939 r. w jednostkach kawalerii Wojska Polskiego koń był wprawdzie w użyciu, ale jako środek transportu; żołnierze tych jednostek walczyli pieszo, a sporadyczne szarże związane były np. z próbami przebicia się z okrążenia).

Tamtego dnia dowódca „czarnej brygady” płk Stanisław Maczek otrzymał rozkaz: nie wypuścić wroga z górskich dolin, nie przepuścić za linię Myślenice-Dobczyce. Już 1 września po południu małopolskimi drogami mknęły na Podhale kolumny pojazdów. Na czele, jako pierwszy, szwadron dział przeciwpancernych porucznika Wiesława Kiersza. Wśród nich – działon kaprala Samujły.

Trzy szturmy Wysokiej

Po zajęciu pierwszego dnia wojny Spytkowic, żołnierze wiedeńskiej 2. Dywizji Pancernej kierowali się na północ, w stronę Jordanowa. Drogę zagrodzili im kopiści i górale. „Dobre wojsko te dwa baony KOP, a nawet ci pełni zapału, choć niemal z gołymi rękami górale, za starzy lub za młodzi do wojska regularnego, a ochotą zapełniający kompanie Obrony Narodowej” – pisał we wspomnieniach Maczek. I dodał: „Nie zawiedli”. Kriegsschüler, „uczniami szkoły wojennej”, nazwą potem Niemcy broniących Wysokiej żołnierzy z kompanii szkolnej KOP kpt. Jana Batorskiego.

Obrońcy obrzucają z bliska niemieckie czołgi granatami i butelkami z benzyną – w 1939 r. użyto tej broni, która zasłynęła później jako „koktajle Mołotowa”. A przede wszystkim: trafiają w cel pociski armat, notują trafienia karabiny przeciwpancerne wzór 35 (to jedna z legend tej kampanii, wciąż wzbudzająca niekończące się dyskusje pasjonatów). Na konto rekordowego tego dnia działonu, dowodzonego przez plut. pchor. Józefa Mroza, strzelającego z dobrze ukrytego stanowiska między zabudowaniami wsi Wysoka, zapisano aż 13-14 trafień (według innego źródła – osiem).

Czołgi cofają się, przegrupowują, wznawiają natarcie, przejeżdżają przez linie obrony KOP, ale odbijają się od głównej linii, której bronią żołnierze 10. ­Brygady. Część czołgów rusza w stronę armaty Samujły. Przy celowniku leży Dziuba. Aby lepiej zamaskować armatę, zdjęli płytę pancerną, nie są więc chronieni. Dziubę, który od ukończenia gimnazjum pracował na poczcie, powołano do wojska z rezerwy. Teraz, poruszając pokrętłami, mierzy do kolejnych czołgów. Wiele uszkadza, pięć rozbija. Gdy ginie prowadzący natarcie niemiecki oficer, atak się załamuje.

Trzeci szturm rusza z dwóch kierunków. Czołowy atak kieruje się na rozpoznane polskie stanowiska; spada na nie ogień artylerii i czołgowych dział. Jeden z batalionów pancernych rusza inną drogą: osłonięta zasłoną dymną kolumna objeżdża polskie pozycje, przekracza dolinę strumienia i atakuje z flanki. Na skrzydło głównej linii polskiej obrony w jednej chwili wypada kilkadziesiąt pojazdów.

Polski sukces taktyczny

Na skraju polskiej linii stoi jedna tylko armata Samujły, z resztkami amunicji – zabrakło czasu, by uzupełnić ją po poprzednim starciu. Na nią wypada kilka tuzinów maszyn wroga. Choć Niemcy koncentrują na niej ostrzał, jej obsługa walczy: otwiera ogień, strzela do potężnej sylwetki czołgu Panzer IV.

Tak ich ostatnie chwile zapamięta dowódca, porucznik Kiersz: „Na armatę kpr. Samujły skupia się ogień artylerii i szeregu czołgów. Po kolei padają drzewa rosnące w rejonie działonu. W jakiś czas pada jeden ze strzałów artyleryjskich kilkanaście kroków przed st. uł. Dziubą (kpr. Samujło został ciężko ranny w brzuch i w nogę) [i] gdy chmura dymu ustępuje, oddaje on ostatnim pociskiem strzał celny do najbliższego czołgu. Natychmiast potem trafia pocisk artyleryjski w jego armatę i pada on trupem”.

Ginie Dziuba (przełożony zapisał błędnie jego stopień), pada śmiertelnie ranny ułan Stanisław Broś, amunicyjny. Ciężko rannego Samujłę znosi dowódca szwadronu wraz z ułanem Jakubem Młodzińskim – jedynym z obsługi tej armaty, który wychodzi z bitwy cało. Przeżył ją także dowodzący kompanią szkolną KOP kpt. Batorski, ciężko raniony ponoć aż jedenastoma odłamkami.

Niemieckie czołgi prą dalej. 300 metrów wyżej, pod szczytem wzgórza, ustawiono kolejne stanowisko ułanów: dwa cekaemy, których ogniem kieruje kapral Wincenty Dziechciarz. Strzelają celnie: ich przeciwpancerne pociski eliminują trzy czołgi. Gdy obsługa jednego z cekaemów ginie, Dziechciarz ją zastępuje i trafia kolejne dwie maszyny. Po chwili i on ginie.

Mimo poświęcenia żołnierzy kpr. Samujły i drużyny kpr. Dziechciarza – oraz innych – Niemcy odrzucają obrońców, zajmują Wysoką i wkrótce Jordanów. Ale płacą za to wysoką cenę: 35 zabitych (kilku kolejnych umrze z ran), kilkakrotnie więcej rannych i 45-50 unieszkodliwionych czołgów, w tym większość pod Wysoką (spora część wróci do służby po naprawie gąsienic i uzupełnieniu załóg). To rzadki w 1939 r. przypadek, gdy straty niemieckie i polskie są porównywalne – wskutek przewagi technicznej przeciwnika i trudności w ewakuacji rannych zwykle straty polskie były kilkakrotnie większe.

Dla strony polskiej jednak kluczowe jest tu coś innego: bitwa pod Wysoką zatrzymuje Niemców na cały dzień. Także w kolejnych dniach brygada Maczka i strzelcy Gaładyka powstrzymują Niemców w beskidzkich dolinach, zajmując kolejne pozycje obronne pod Skomielną Białą, Lubniem i Mszaną Dolną. Opóźniając przeciwnika, osłaniają skrzydło armii, dając jej czas na wycofanie się ze Śląska pod Kraków i zajęcie nowej linii obrony.

Zagadka kaprala Dziechciarza

Postacie Samujły i Dziuby na lata zniknęły w niepamięci. Najbardziej znanym bohaterem tego boju został bowiem Dziechciarz. Stało się to za sprawą Franciszka Skibińskiego, szefa sztabu 10. Brygady. Ten autor wydanych w 1979 r. w Polsce wspomnień „Pierwsza Pancerna”, obdarzony dobrym piórem, ukształtował obraz walk pod Wysoką (inaczej niż Maczek, Skibiński wrócił do kraju). Choć pamięć miał świetną, opisując po latach bitwę, którą pamiętał z perspektywy sztabu, scalił kilku ułanów w jedną postać kaprala Dziechciarza, który w jego relacji miał zniszczyć ogniem armaty siedem czołgów.

Rozwiania wątpliwości wokół najbardziej znanego bohatera walk pod Wysoką nie ułatwiała plotka, że Dziechciarz przeżył. Była to plotka poniekąd prawdziwa, bo w 10. Brygadzie było dwóch Wincentych Dziechciarzy. Jeden poległ na Wysokiej, drugi dożył podobno spokojnej starości. Przeżył też Antoni Samujło – ciężko rannego wynieśli koledzy – jednak on nigdy nie wypowiadał się publicznie o bitwie.

Nie wyjaśniły sprawy dokumenty 10. Brygady – zachowane, ale w Londynie, w latach PRL niedostępnym dla krajowych badaczy. Tam, w jednej z teczek, leżał podpisany przez Maczka wniosek o odznaczenie Dziuby Virtuti Militari.

Sprawę odznaczenia dla zapomnianego pocztowca przypomniano dopiero niedawno. W kwietniu 2017 r., 78 lat od wybuchu wojny, nadany przez władze RP na uchodźstwie Order Wojenny Virtuti Militari o numerze 12139 przekazał rodzinie Franciszka Dziuby p.o. Szefa Urzędu do Spraw Kombatantów i Osób Represjonowanych, Jan Józef Kasprzyk.

Cmentarny chaos

O ile zagadkę kaprala Dziechciarza rozwiązano – i przypomniano nazwiska innych bohaterów tamtego dnia – o tyle pozostała jeszcze jedna tajemnica: gdzie pochowano Dziubę i Brosia?

Wracający po walce do domów górale zastali zniszczone gospodarstwa i żołnierskie groby, rozrzucone po polach Wysokiej i Spytkowic. Potem, w latach ­1940-41, zaczęło się porządkowanie grobów niemieckich: mogiły z całej południowej Polski przenoszono na zbiorowy cmentarz w Bielsku. Być może to zapoczątkowało legendę (opowiadaną w wielu miejscach wrześniowych walk, także w okolicy Wysokiej) o ogromnych niemieckich stratach i wywożeniu ciał ciężarówkami. Pozostały polskie mogiły, rozsiane w miejscach walk.

Co działo się dalej i jak powstał istniejący dziś na Wysokiej cmentarz wojenny – jeden z dwóch w Małopolsce odrębnych cmentarzy wojennych z 1939 r., podobnych do założeń znanych z I wojny światowej (drugim jest uroczysko Osikówka w Puszczy Niepołomickiej; pozostałe wpisano w cmentarze parafialne bądź w kwatery z Wielkiej Wojny) – prześledził dr Piotr Sadowski, autor monografii bitwy jordanowskiej, odtwarzający losy żołnierzy Maczka, w tym listę poległych. Jego śladem prześledźmy archiwa.

Zniszczenia i straty czasu wojny, w tym także groby wojenne, ewidencjonowano w Małopolsce po raz pierwszy tuż po 1945 r.: w rozsyłanych przez urzędy wojewódzkie ankietach zapisywali je wójtowie i sołtysi. Dziś są często wartościowym źródłem, opisującym losy nawet małych miejscowości – o ile się zachowały (tu: tylko częściowo). Niektóre wypełniano skrupulatnie, inne niekoniecznie – bywało, że poległych, których dało się jeszcze zidentyfikować, spisano jako bezimiennych.

Najdokładniejsze informacje zapisano – to częsta sytuacja w przypadku żołnierzy września 1939 r. – w parafialnych księgach (choć i tu nie zanotowano wszystkich poległych). Szczęśliwie był wśród nich Wincenty Dziechciarz, pochowany „na wzgórzu zwanym Dział” wraz ze swym podkomendnym. Zapisano przy nich: „udokumentowani metalowymi tabliczkami” (czyli tzw. nieśmiertelnikami). Niestety nie wszyscy żołnierze je otrzymali (prawdopodobnie nie dostał ich KOP), ale kilku udało się rozpoznać dzięki dokumentom lub relacjom ludności. Jest i kolejna zagadka: z jednego z grobów podniesiono dwa ciała (spalone) i pochowano w Jordanowie, przypuszczalnie przy pierwszowojennej mogile; ich nazwisk nie ustalono. Spekulowano też, że mogło ich być nie dwóch, lecz sześciu lub siedmiu.

Grób pod boiskiem?

Nie udało się wyjaśnić sprawy, gdy w 1949 i 1950 r. prowadzono komasację wrześniowych mogił, przenosząc do Wysokiej szczątki poległych żołnierzy polskich (jak się potem okazało, nie tylko ich). Nie szukano chyba dokładnie: wmurowana w 1955 r. tablica zawierała tylko 15 nazwisk, innych przeoczono – zapewne przez zaniedbanie urzędników. I zapewne wtedy zaginęła bezpowrotnie część dokumentów żołnierzy, złożonych w urzędzie parafialnym – ostatni raz widziano je w 1949 r.

Z pomocą przychodzą relacje – wspomnienia najstarszych mieszkańców pamiętających wojnę lub przynajmniej ekshumacje z 1949 r. – oraz dokumenty: zbierane w kraju materiały ZBoWiD (te przyniosły nazwisko partyzanta, pochowanego tu w 1945 r.), sowieckie (w nich odnaleziono nazwisko Polaka służącego w Armii Czerwonej, zmarłego w 1945 r. w pobliskim szpitalu polowym) i wyciągnięte z londyńskich archiwów akta 10. Brygady. Dzięki badaniom dr. Sadowskiego i staraniom rodzin poległych znamy dziś nazwiska 28 z 35 żołnierzy spoczywających na Wysokiej.

Ale wiemy też o sześciu poległych, których na cmentarzach „brakuje” – są wśród nich kapral Dziuba i ułan Broś. Czy przeniesiono ich, jako „spalonych”, do Grobu Nieznanego Żołnierza w Jordanowie, czy też spoczywają jako NN na Wysokiej? Czy może pochowano ich w nieznanej do dziś mogile, gdzieś między gospodarstwami? Wskazywało takie miejsce kilku świadków, ale poszukiwania nie przyniosły rezultatu.

Pojawił się kolejny trop: zdjęcie żołnierzy Wehrmachtu, kopiących lub zakopujących dół w pobliżu rzędu niemieckich grobów. Wskazówka wydała się obiecująca: opis wykonany przez niemieckiego żołnierza i widoczny na zdjęciu teren wskazywały na okolice dworu w Wysokiej – w miejscu, gdzie obecnie jest boisko. Choć dziś to zaskakuje, zdarzało się chowanie obok siebie żołnierzy polskich i niemieckich. Bywało, że po ekshumowaniu w 1940 r. Niemców pamięć o pochowanych w sąsiedztwie Polakach zanikała. Kolejne stare zdjęcia ujawniły jednak, że to nie Wysoka – chodzi o inne miejsce, w Radłowie (także na szlaku 2. Dywizji Pancernej, lecz daleko od Wysokiej).

Gdzie zatem pochowano Franciszka Dziubę i Stanisława Brosia? Ta zagadka czeka na wyjaśnienie.

***

Wydawać by się mogło, że o wydarzeniach kampanii 1939 r. wiemy już niemal wszystko. Tymczasem przypadek Wysokiej nie jest wyjątkowy: braki w dokumentacji i zaniedbania z czasów ­PRL-u sprawiają, że wielu żołnierzy tamtego września pochowano bezimiennie. Jest jednak nadzieja, że dokładne poszukiwania mogą przywrócić im tożsamość i opowiedzieć ich historię. ©

Korzystałem z prac Piotra Sadowskiego „Jordanów 1939” (Pcim 2019) i Jerzego Majki „Brygada Motorowa płk. Maczka” (Rzeszów 2004).

Autor jest historykiem, pracuje w Biurze Poszukiwań i Identyfikacji Oddziału IPN w Krakowie.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 37/2021