Radzik: Bez stada

Z ulgą patrzę, że moja książka adresowa obrosła w nowe kontakty: dziewczyny do fajnych szczerych rozmów, koleżanki na drinka po pracy, siostry feministki, znajome pary od weekendowych obiadów. Obok tego codzienny krąg życzliwych interakcji.

11.03.2023

Czyta się kilka minut

Zuzanna Radzik / FOT. GRAŻYNA MAKARA /
Zuzanna Radzik // Fot. Grażyna Makara

Poszłam na spotkanie znalezionego w internecie klubu książki. Anglojęzyczni ekspaci, pierwszy lepszy bestseller i pub, do którego chodzą ci, którzy nie znają miasta. Zatem klub książki w głośnym barze, końcówka pandemicznej zimy i ludzie, którzy przeprowadzili się tu w czasie zarazy i po prostu łaknęli poznania nowych ludzi. Bardziej chcieli spotkać innych, niż dyskutować o książkach. Co mogło nie wyjść? Po trzech godzinach rozmów zastałam w domu zimną kolację i pytanie: „Było aż tak fajnie?”.

No właśnie nie. Nie było fajnie. Siedziałam tak długo, bo nie chciałam wcześniejszym wyjściem dać do zrozumienia, że nic mnie z tymi ludźmi nie łączy. Nie pokazać, że nie biorę pod uwagę, iż joginka z belgijsko-irańskim backgroundem, która wierzy w siłę księżyca, albo wielbicielka aquafitnessu z Anglii zostaną moimi serdecznymi przyjaciółkami. Nie dać im nadziei, że ich desperacja, by poznać ludzi w pustce nowego miasta zmrożonego zimą i serią lockdownów, nie jest moją. Nie jest? W końcu sama wyszukałam ten klub książki i poszłam, choć podejrzewałam, dokąd to zmierza.

Nad zimną kolacją odpowiadam więc szczerze: „Chyba jestem zdesperowana, skoro tam poszłam i zostałam. Jesteś jedyną osobą, z którą rozmawiałam przez ostatnie dwa tygodnie na żywo. Muszę coś zmienić”.

Minął rok, wiosna, lato i jesień przyniosły nowe światy. Z ulgą patrzę, że moja książka adresowa obrosła w nowe kontakty: dziewczyny do fajnych szczerych rozmów, koleżanki na drinka po pracy, siostry feministki, znajome pary od weekendowych obiadów. Obok tego codzienny krąg życzliwych interakcji. Piekarnia. Księgarnia, w której sprzedawcę wydaje się obchodzić to, że przyszłam. Mandarynki i kwiaty w sklepie na rogu, który wciąż próbuję oswoić i włączyć w krąg przelotnych życzliwości, które naoliwiają świat. Na tej mapie świetlistym punktem jest flamandzka parafia, gdzie, choć z liturgii rozumiem tylko kilka słów, czuję wspólnotę i na mszy, i na kawie po niej. Kryzys migracyjnej samotności minął. Mam solidne podstawy nowego społecznego świata.

Chcę jednak pamiętać ten moment i strategie, których wymagał. Podobny czas studenckiej samotności w Izraelu osładzały hojne zaproszenia na szabatowe kolacje. Wiedziałam, że jeśli przebrnę przez tydzień, to przytuli mnie jakiś dom, jakaś rodzina lub grupa przyjaciół. Bo w kraju przybyszów oczywistym jest zadawanie pytania: a z kim spędzasz święta? Czy już ktoś zaprosił cię na piątek?

Różne są konteksty kulturowe, w których wydarzyć się może kryzys samotności. Różne jego natężenia. Różne są życiowe ścieżki, które albo nas z samotnością zderzają, albo tylko każą się o nią otrzeć. I nie zawsze trzeba przesunąć się na mapie tysiące kilometrów, by go doświadczyć, bo amerykańskie statystyki (Survey Center on American Life) mówią, że liczba Amerykanów, która deklaruje, że nie ma bliskich przyjaciół, zwiększyła się czterokrotnie od 1990 r. Deklarują też w 2021 r., że spędzają o 85 proc. mniej czasu z przyjaciółmi niż w 2013 r. Czy czynnikiem była głównie pandemia? Niekoniecznie, bo już między 2014 a 2019 r. czas spędzony z przyjaciółmi skrócił się bardziej niż w czasie pandemii. Inni winni? Wymieniane są media społecznościowe, ale też planowanie XX-wiecznych miast w taki sposób, że ciężko chodzić po okolicy i budować pieszo „na dzielni” podstawowe interakcje społeczne.

Na drugą nóżkę, słynne harwardzkie (prowadzone od 1938 r.) badanie szczęścia sugeruje, że do jego osiągnięcia trzeba dbać o ciało, jakby miało się w nim przeżyć sto lat, oraz mieć relacje z ludźmi. Intymne, przyjacielskie, sąsiedzkie, wolontariackie. Jakieś, byle gęsto. Byle nie dopadła nas społeczna pustka.

W tej perspektywie nie ma się co bać, że źle obstawimy lub że ktoś nas zrani. Lepiej być w relacjach, niż z nich rezygnować z obawy, że nas zawiodą. Powtarzam to sobie krótko po tym, gdy okazało się, że ważny duszpasterz mojej młodości podglądał dziewczyny. W dniach, gdy wychodzi na jaw, że Karol Wojtyła był jak inni biskupi. Kiedy po raz kolejny okazuje się, że ufać, mieć bliskich i ważnych ludzi lub autorytety naraża nas na rozczarowania i zranienia. Banał, grany od początku ludzkości. Podobnym banałem jest to, że bez swojego stada ciężko przeżyć i szczęśliwie żyć. Także w XXI wieku. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Teolożka i publicystka a od listopada 2020 r. felietonistka „Tygodnika Powszechnego”. Zajmuje się dialogiem chrześcijańsko-żydowskim oraz teologią feministyczną. Studiowała na Papieskim Wydziale Teologicznym w Warszawie i na Uniwersytecie Hebrajskim w… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 12/2023

W druku ukazał się pod tytułem: Bez stada