Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
O ile ciekawe mogą być poszukiwania przez Jana Sowę (wywiad zatytułowany „Nadchodzi radykalna demokracja”) sposobów na zaktywizowanie wyborców, trudno zgodzić się z niektórymi jego propozycjami. Przede wszystkim z przekonaniem, że częściej organizowane wybory (np. raz na kwartał, z użyciem internetu) sprawią, iż „nasi przedstawiciele staraliby się bardziej realizować naszą, a nie swoją wolę”.
Otóż to, co najczęściej zarzuca się przywódcom krajów demokratycznych, to zbyt krótki horyzont czasu, jakim kierują się w podejmowaniu decyzji. Skutkiem tego jest odkładanie trudnych, czasami niepopularnych decyzji na okres późniejszy, a w praktyce najczęściej ich zaniechanie. Skrócenie tego kilkuletniego okresu do kwartału lub miesiąca spowodowałoby całkowity paraliż decyzyjny, albo ograniczyło działania rządzących jedynie do popularnych w danym momencie decyzji.
W Polsce i w wielu innych krajach przywódcy byli wielokrotnie krytykowani za podążanie za bieżącymi głosami opinii społecznej, sondażami i słupkami popularności. Brytyjski minister spraw zagranicznych Douglas Hurd (w latach 1989-95) trafnie zauważył przed laty, że kierowanie się jedynie głosem opinii społecznej doprowadziłoby do tego, że kraj jego kilka razy wstępowałby i występował z Unii Europejskiej.
Polityk, podobnie jak menedżer w przedsiębiorstwie, musi mieć czas na realizację deklarowanych celów, i po tym czasie być z tego rozliczonym. W ostatnich dniach media informowały o istotnej poprawie sytuacji finansowej LOT, ale przecież wcześniej wymagało to głębokiej restrukturyzacji zatrudnienia i redukcji kosztów, a więc decyzji szczególnie niepopularnych wśród zatrudnionych.
W swoim wywodzie Jan Sowa zdaje się nie dostrzegać kwestii odpowiedzialności, ważnej zarówno w mikroskali przedsiębiorstw, jak i w skali całego kraju.