Radość opowiadania

Jak odróżnić rasowego gawędziarza od natrętnego ględzioły? Ten pierwszy, nawet jak się powtarza, za każdym razem robi to z niespożytą pasją i uwodzicielskim wdziękiem.

29.08.2016

Czyta się kilka minut

Adriana Ugarte w filmie „Julieta” / Fot. Gutek Film
Adriana Ugarte w filmie „Julieta” / Fot. Gutek Film

Przekonał o tym niedawno Woody Allen w „Śmietance towarzyskiej”, gdzie po raz enty zmiksował ze sobą Nowy Jork i Los Angeles, rozważność i romantyczność, a na dokładkę jeszcze nostalgię, jazz, żydowskie szmoncesy i swój własny głos zza kadru, dostarczając widzowi najczystszej przyjemności. Reżyserowi, który niedawno przekroczył osiemdziesiątkę, nadal nie brakuje szwungu i precyzji (choć ostatnimi czasy bywało z tym różnie). Przede wszystkim jednak czuć w jego najnowszym filmie radość samego opowiadania i miłosny stosunek do swoich bohaterów – wszystkich, bez wyjątku.

Podobna gawędziarska energia rozpiera o ćwierć wieku młodszego Pedra Almodóvara, który po nieudanych „Przelotnych kochankach” odkurzył sprawdzoną playlistę tematów, nastrojów i estetycznych kluczy – i też na tym wygrał.

Zasada „Znacie? No to posłuchajcie” rządzi „Julietą” już od samej czołówki, wydrukowanej na tle zmysłowo falującego czerwonego muślinu. W tym samym soczystym kolorze są szminki, lakiery do paznokci, suknie, auta, tatuaże, a nawet „grająca” w filmie falliczna figurka autorstwa hiszpańskiego rzeźbiarza Miguela Navarra. Wszak okres czerwony trwa u Almodóvara od co najmniej 20 lat, a intensywny kolor stał się dlań rodzajem autorskiego stempla. Hiszpański reżyser postawił też na to, za co świat ukochał go najbardziej, czyli na kobiety, choć bohaterki najbardziej „kobiecych” jego filmów („Kwiatu mego sekretu”, „Wszystkiego o mojej matce”, „Volvera”) były raczej barwnymi fantazmatami aniżeli istotami z krwi i kości.

W „Juliecie” Almodóvar raz jeszcze opowiada o macierzyńskiej miłości i doświadczeniu utraty, namiętnie mitologizując i estetyzując wszelkie sfery związane z kobiecością. Tytułowa bohaterka, będąca w średnim wieku, cofa się w przeszłość, by odtworzyć historię swojego małżeństwa, które zaczęło się iście bajkowo i zakończyło niczym grecka tragedia. Wielką nieobecną jest tu postać Antíi – córki Juliety, zaginionej przed 12 laty w niewyjaśnionych do końca okolicznościach.

Jak w każdej „almodramie” znalazło się miejsce na cudowne zrządzenia losu. Jeleń biegnący za oknem pociągu znacząco popycha bieg wydarzeń. Klątwa służącej (w tej roli Rossy de Palma, jedna z ikon Almodóvara) rychło znajduje swoje dramatyczne spełnienie w losie Juliety. Wszystko, co najbardziej nieprawdopodobne i najbezwstydniej melodramatyczne, rozpuszcza się tu w prowadzonej jak po sznurku anegdocie. Przypomina, że każda rzecz dzieje się w życiu po coś.

Dojrzała Emma Suárez i młoda Adriana Ugarte grają tytułową postać wczoraj i dziś. Nie są do siebie szczególnie podobne, co jeszcze wzmacnia umowność opowiadania. Bardziej jednak akcentuje zmianę, która zaszła w życiu bohaterki – jakby Almodóvar chciał powiedzieć, że przed stratą i po stracie to tak naprawdę dwa różne życia, z udziałem dwóch różnych osób. Upływ czasu znaczą kolejne torty pieczone przez Julietę z okazji urodzin ciągle nieobecnej Antíi, za każdym razem lądujące w koszu na śmieci. Takich smaczków jest więcej, i to one, gładko wkomponowane w tkankę filmu, decydują o jego ponętnym kształcie.

Reżyser celowo lekceważy pojawiające się tu i ówdzie gorące tematy, jak religijny fanatyzm czy sugestię lesbijskiej relacji. Wielbiciele dawnego Almodóvara – obrazoburczego, poszukującego rozmaitych transgresji – nie znajdą tym razem soczystej pożywki. Scenariusz „Juliety” redukuje i ugrzecznia psychologiczną głębię do wymiarów niemalże telenowelowych. Trzy opowiadania z „Uciekinierki” Alice Munro były zaledwie luźną inspiracją.

Rasowego gawędziarza poznaje się także po tym, jak kończy. Nikt nie lubi, kiedy to, co przyjemne, urywa się zbyt raptownie. Film Almodóvara w pewnym stopniu tym właśnie grzeszy, pośpiesznie ucinając anegdotę, której chciałoby się słuchać jeszcze i jeszcze. Historia matki szukającej przez lata zaginionej córki nie osiąga też spodziewanie silnego katharsis. Dostarcza za to po drodze wielu drobnych rozkoszy. Ktoś może nazwać to szlifowaniem autorskiego stylu, ktoś inny odcinaniem kuponów. Oby jednak wszyscy dawni mistrzowie żyjący z eksploatacji samych siebie robili to tak lekko i radośnie. ©

„JULIETA” – reż. Pedro Almodóvar. Prod. Hiszpania 2016. Dystryb. Gutek Film. W kinach od 2 września.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Krytyczka filmowa „Tygodnika Powszechnego”. Pisuje także do magazynów „EKRANy” i „Kino”, jest felietonistką magazynu psychologicznego „Charaktery”. Współautorka takich publikacji, jak „Panorama kina najnowszego”, „Szukając von Triera”, „Encyklopedia kina”, „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 36/2016