Pseudonim Batiuszka

Żołnierzom mówi: „Chłopcy, jakby był bój, i jakby coś się ze mną stało, to pamiętajcie, żeby zabrać Eucharystię”.

06.09.2015

Czyta się kilka minut

Ojciec Wiaczesław w swojej polowej kaplicy, Myroniwskie, obwód łuhański, sierpień 2015 r. / Fot. Monika Andruszewska
Ojciec Wiaczesław w swojej polowej kaplicy, Myroniwskie, obwód łuhański, sierpień 2015 r. / Fot. Monika Andruszewska

Jest u nas ojciec Wiaczesław, z Cerkwi Prawosławnej Moskiewskiego Patriarchatu. Ciekawy człowiek... Nie, nie chodzi nawet o to, że on jest z Patriarchatu Moskiewskiego. No, musisz go poznać. Drugiego takiego nie ma – powiedzieli mi żołnierze z Pierwszego Batalionu Rezerwowego Gwardii Narodowej.


Jesteśmy w Myroniwskie, w obwodzie łuhańskim. Tuż przy linii okopów, oddzielającej pozycje ukraińskie od rosyjskich/separatystycznych. Pierwszy Batalion Rezerwowy to oddział szczególny: powstał wiosną 2014 r., a jego pierwotny skład stanowili niemal wyłącznie majdanowcy, członkowie dawnej Samoobrony Majdanu.
Szukamy ojca Wiaczesława. Gdy znajdujemy, 45-letni duchowny akurat naprawia wojskowego dżipa. Musi się spieszyć, zanim zacznie się rytualny wieczorny ostrzał. Wysuwa się spod maski i przeprasza, że nie może podać ubrudzonej smarem ręki.


Jego stan duchowny zdradza tylko mały krzyżyk, wiszący na nagim torsie.
Pierwsze wrażenie to ciepły, łagodny uśmiech i uważne spojrzenie otoczonych zmarszczkami oczu. W wojskowych spodniach wygląda jak zwykły żołnierz.


Koledzy z oddziału żartują, że przypomina Chucka Norrisa.
– Często, gdy przychodzi jakiś nowy żołnierz, nie orientuje się od razu, kim jestem. Wiele razy pytano mnie, czemu wybrałem sobie pseudonim „Batiuszka”. Bo jestem „batiuszką”, odpowiadam. A oni patrzą na mnie z niedowierzaniem – śmieje się Wiaczesław.

Obowiązki kapelana wojskowego pełni już ponad rok. – Sam zgłosiłem się do tego batalionu, w czerwcu ubiegłego roku. Wcześniej, w marcu, dostałem wezwanie do armii, z pierwszą falą mobilizacji. Zanim podjąłem Bożą Służbę, służyłem przez 10 lat w wojsku, początkowo jeszcze w armii sowieckiej, więc powołanie przyszło do mnie w pierwszej kolejności. Następnego dnia poszedłem do komisji wojskowej. Niestety, wtedy nikt jeszcze nie myślał o kapelanach, dlatego wycofano moje wezwanie – opowiada.


Wywiązał się dialog:
– Czy jesteś gotowy ponownie chwycić za broń? – zapytali go w komisji.
– Jestem gotowy służyć ojczyźnie, ale krzyżem i Ewangelią – odparł Wiaczesław.
– Przykro nam, nie mamy jeszcze takiej funkcji.

Między Kijowem i Moskwą

Wiaczesław to być może jedyny duchowny Ukraińskiego Kościoła Prawosławnego Patriarchatu Moskiewskiego, który przebywa dziś w strefie wojennej po stronie Ukrainy. To Cerkiew prawosławna działająca na Ukrainie, ale podlegająca zwierzchnictwu patriarchy w Moskwie – w odróżnieniu od dwóch innych Kościołów prawosławnych, niezależnych, których patriarchowie rezydują w Kijowie [patrz ramka – red.].


Ze względu na związki z Moskwą, Cerkwi tej często zarzuca się antyukraińskość. Nie bez racji. Wiadomo o wielu jej duchownych, którzy opowiedzieli się po stronie separatystycznych „republik”, donieckiej i łuhańskiej.


– Wstyd mi za nich. Zdradzili swój kraj – mówi Wiaczesław. – Ale dobrzy i źli duchowni są wszędzie. To nie jest kwestia takiego czy innego obrządku, tylko ludzkiej duszy. Niedawno jeden z chłopców poprosił mnie o błogosławieństwo. Bardzo mu na tym zależało, myślę, że czuł się bezpieczniej z takim aktem opieki Pańskiej. Okazało się, że kilka dni wcześniej ojciec z Kościoła Prawosławnego odmówił mu błogosławieństwa, argumentując, że ten żołnierz zabijał i idzie zabijać dalej. A ja go pobłogosławiłem. I wyjaśniłem, że postępuje dobrze, bo obowiązkiem mężczyzny jest obrona swojej ziemi. Ten chłopiec pochodził spod Doniecka. On naprawdę bronił swojej ziemi i domu.


– Czasem żołnierze nie mogą uwierzyć: „Jak to, wy ojcze u nas? A wam tak w waszej Cerkwi pozwalają?” – śmieje się „Batiuszka”. – Odpowiadam, że nie pozwalają, ale i tak tu jestem.


– W naszym batalionie są żołnierze z różnych regionów Ukrainy: Kijów, Charków, Lwów, Kirowograd, Iwano-Frankiwsk, Odessa... Wielu z nich, szczególnie tych z centrum i wschodu kraju, też jest wyznania prawosławnego i formalnie należy do parafii podlegających pod mój Patriarchat. Często wstyd im się do tego przyznać. Wiem, że nasza Cerkiew cieszy się złą sławą. To dla mnie zrozumiałe. Ale to nie jest ich osobisty wybór: po prostu, dzieci chodzą do tej cerkwi, do której chodzili ich rodzice. A Patriarchat Moskiewski był jedynym legalnie działającym na Ukrainie w czasach Związku Sowieckiego... – opowiada Wiaczesław.

– Tak, mam problemy z moją Cerkwią – przyznaje. – Nasze starszeństwo częściej spogląda na Moskwę niż na Kijów. To dla mnie absurdalne. Przecież wszyscy żyjemy na Ukrainie. Jeśli podoba im się Moskwa, niech jadą do Moskwy.
– Najbardziej bolało mnie to w czasie Majdanu – kontynuuje. – Na głównej scenie Majdanu odbywały się codziennie ekumeniczne nabożeństwa wszystkich religii i wyznań, ale duchowni naszego Patriarchatu nie mogli się tam oficjalnie pojawić. Potem rozmawiałem z kolegami i okazało się, że wielu z nich przychodziło na Majdan incognito, tak jak ja. Obawiali się, że gdy zrobią to publicznie, zostaną wyrzuceni z Cerkwi. I oto rabin i ksiądz katolicki przełamywali bariery i stali na Majdanowej scenie, a bariery wewnętrzne w prawosławiu okazały się tak duże, że duchowny z Patriarchatu Moskiewskiego nie mógł – i nie może – stanąć obok duchownego z Patriarchatu Kijowskiego. To przykre, Bóg jest jeden.


Wiaczesław: – W naszej Cerkwi dominuje postsowieckie myślenie, strach. I pogląd, że „mnie to nie dotyczy, mi będzie dobrze, moja chata z kraja”. Wprawdzie wielu naszym duchownym nie pasuje polityka Cerkwi, ale boją się utraty wygodnego życia, gwarantowanego przez status duchownego. Czasem mam wrażenie, że oni bardziej wierzą w ten status niż w Boga.

Chrzest na wzgórzu Karaczun

Batiuszka pokazuje mi miejsce, gdzie odprawia nabożeństwa.
Budynek, stojący na terenie bazy Pierwszego Batalionu Rezerwowego, jest na wpół zrujnowany. Ale pokój przeznaczony na kaplicę starannie posprzątano. Gdyby nie okno zakryte folią zamiast szyby i dziury po odłamkach w drzwiach, wyglądałby jak zwykłe pomieszczenie sakralne.


– Chłopcy pomogli mi dokładnie pozamiatać i skompletować przedmioty potrzebne do Bożej Służby – opowiada Wiaczesław. – Kiedy moi żołnierze jadą na rotację do domu, sami z siebie szukają dla mnie atrybutów nabożeństwa. „Musi ojciec wszystko mieć, żebyśmy czuli się tak jak w rodzinnej cerkwi”, tłumaczą. To krzepiące, że tak im zależy. Jednocześnie widzę, że niektórzy z nich nigdy nie odczuli jeszcze potrzeby spowiedzi. Choć widzimy się każdego dnia, razem jemy, razem stoimy na posterunku. Po prostu, nie są gotowi. Wierzę, że któregoś dnia do mnie przyjdą.
– Moje zadania kapelana wojskowego to w zasadzie te same funkcje duszpasterskie, co w kościele parafialnym: komunie, modlitwy, msze żałobne, prowadzenie rozmów – opowiada o swojej posłudze. – Nawiasem mówiąc, jeden żołnierz nawet przystąpił do sakramentu chrztu. To było na górze Karaczun pod Sławiańskiem. To takie wzgórze, z którego z jednej strony widzisz Sławiańsk, a z drugiej Kramatorsk. Toczyły się o nie ciężkie walki. Akurat miałem ze sobą wszystkie potrzebne rzeczy. Zawsze mam ze sobą antymis, poświęconą chustę. Można ją potraktować jako rodzaj przenośnego ołtarza. Z nią mogę odprawić liturgię nawet w polu.


Zawiesza głos: – Czasem mówię: „Chłopcy, jakby był bój, i jakby coś się ze mną stało, to pamiętajcie, żeby zabrać Eucharystię. Nie można zostawić Ciała Jezusa na zbezczeszczenie”.

Żona źle znosi

Do polowej kuchni, gdzie pijemy herbatę, wpada młody żołnierz z przekleństwem na ustach. Dostrzega Wiaczesława, przystaje, milknie, jakby wstydliwie.


– O rany, wybacz, ojcze. Zdenerwowałem się, bo nie wiem, gdzie mój karabin – mówi zarumieniony. – Nie chciałem...
Wiaczesław uśmiecha się, zakrywa dłońmi uszy. Nic nie słyszał.


Mówi o doświadczeniu, które zdobył, gdy służył w kijowskiej parafii w dzielnicy Obołoń: – To nie pomieszczenie się liczy, tylko wiara. Sama cerkiew jest święta, ale ludzie, którzy w niej pracują, są słabi, to tylko ludzki czynnik, który ulega pokusom. Tam nastąpiło przedłużenie sytuacji, gdy duchowny jest jak car, daleki od ludzi. Zauważyłem, że wierni przychodzą na spowiedź zdenerwowani, boją się zwierzyć z problemu. Dlatego staram się podchodzić ciepło, po ludzku. Chcę, żeby służba zbliżała mnie, a nie oddzielała od ludzi. Tak jest i tu, w ATO [strefie wojny, popularnie „ATO”, strefa operacji antyterrorystycznej – red.].


– Nie jestem z kamienia, ja także tęsknię za rodziną. Rozumiem żołnierzy, sam mam żonę i dwoje dzieci. Żona bardzo źle znosi mój pobyt na wojnie.


Sutannę, „żelazny” atrybut zwłaszcza duchownych prawosławnych, nosi tylko czasami: – Gdybym zachowywał się jak tak zwany poważny duchowny i krążył po okopach w sutannie, żołnierze czuliby się niekomfortowo. A przecież jestem tu dla nich.


Niedawno w Kijowie zastrzelono duchownego z Patriarchatu Moskiewskiego, przyjaciel Wiaczesława. Za kilka dni Wiaczesław jedzie na jego pogrzeb.


– Rozmawiałem z jego żoną. Zaatakowano go w jego własnym mieszkaniu. To był akt czysto rabunkowy, bandyci nie wiedzieli, że to mieszkanie duchownego. Chcieli go po prostu okraść – opowiada emocjonalnie. – Wchodzę do internetu, a tu wszystkie rosyjskie media piszą, że w Kijowie banderowski Prawy Sektor morduje duchownych z Patriarchatu Moskiewskiego. Obrzydliwa manipulacja.

Bez powrotu

Czy strzelał? Wiaczesław: – Strzelałem. Ale myślę, że nikogo nie zabiłem.
– Moi chłopcy starają się mnie chronić, odwodzą mnie od grzechu – dodaje. – „Ojcze, my cię jakoś nie widzimy z automatem”, powiedzieli. Gwarantują mi, powiedzmy, mniej bojowe zadania.
– Nie, nie czuję się dobrze z bronią. Ale nie będę nawet o tym myśleć, żeby nie brać broni do ręki, gdy wokół są młodzi chłopcy i nawet dziewczyny, które walczą. Mają po 20 lat, to dla nich wiosna życia, czas, żeby kochać i zakładać rodziny, a nie nosić karabin.


– Gdy aresztowano Jezusa, apostoł Piotr wziął miecz i chciał walczyć z ludźmi, którzy przyszli zabrać Pana. Odciął jednemu ucho. Wtedy Jezus wziął ucho i je przykleił, i kazał Piotrowi schować miecz. Ta opowieść pokazuje, że nie broń jest najważniejsza, tylko siła ducha. Ona decyduje o klęsce lub zwycięstwie. Jestem tu, żeby tę siłę ducha podtrzymywać.


Wiaczesław wie, że po wojnie pewnie nie będzie mógł wrócić do swojej Cerkwi. ©
 

PRAWOSŁAWIE NA UKRAINIE


DWIE TRZECIE OBYWATELI UKRAINY to wyznawcy prawosławia. Przed Majdanem i wojną z Rosją 31 proc. ludności utożsamiało się z Cerkwią Prawosławną Patriarchatu Kijowskiego (powstała po ogłoszeniu przez kraj niepodległości, nie jest uznawana w świecie prawosławnym za kanoniczną), 26 proc. z Cerkwią Prawosławną Patriarchatu Moskiewskiego (podległą patriarsze Moskwy), a 2 proc. z Ukraińską Autokefaliczną Cerkwią Prawosławną (powstała po I wojnie św., w Związku Sowieckim rozwiązana, po 1991 r. odtworzona).
Za wcześnie, aby ocenić, jak Majdan i wojna zmienią tu „krajobraz” religijny – ale niewątpliwie się on zmienia. Podczas Rewolucji Godności na Majdanie obecni byli duchowni wszystkich religii i wyznań – poza tymi z Patriarchatu Moskiewskiego. To, jak również fakt, że wielu księży tego wyznania poparło separatystyczne „republiki” – i że rosyjskie prawosławie wspiera Putina – sprawia, iż wielu wiernych z Patriarchatu Moskiewskiego przeszło do Patriarchatu Kijowskiego. Odbywa się to indywidualnie lub zbiorowo (całymi parafiami), ale na razie trudno ocenić skalę tego zjawiska. ©℗
WP

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 37/2015