Przyzwoity luksus. Felieton kulinarny

Ponieważ producent Dekoracyjnego chce dalej finansować Putina, to jego główny rywal Kielecki wygrywa w tej chwili walkowerem, co mnie zresztą cieszy, bo uważam go za lepszy.

21.03.2022

Czyta się kilka minut

 / ZORYANCHIK / ADOBE STOCK
/ ZORYANCHIK / ADOBE STOCK

Trzysta euro musi kosztować słoik trufli lub butelka wina, żeby móc w oczach unijnych urzędników uchodzić za towar na tyle luksusowy, by odcięcie jego dostaw zadało cios dobremu samopoczuciu rosyjskich elit. To znaczy – cios poważny, godny tego, iżby debatowali nad tym unijni przywódcy. A zaprawdę, lista przedmiotów objętych ostatnią rundą sankcji na luksus jest długa i jej sporządzenie na pewno kosztowało wiele roboczogodzin.

Może jednak następnym razem warto byłoby przed publikacją rozporządzenia zlecić mi szybką kwerendę głupot. Zrobiłbym to za połowę najniższej brukselskiej stawki – bo i tak, z powodu nieopisanego jeszcze w podręcznikach psychiatrii zaburzenia, czytam sobie po nocach rozmaite unijne regulacje, tabele oraz aneksy. Zwłaszcza aneksy. To tam, niczym rzadkie pluskwiaki pod kamieniem, czają się najtłustsze babole i osobliwe cymelia urzędniczego świata równoległego. Gdyby ktoś mi zatem zlecił taką chałturę, zwróciłbym uwagę, że nie można żywcem przeklejać listy luksusów z rozporządzenia wydanego w roku 1987. Zakaz eksportu telefonów stacjonarnych z bezprzewodową słuchawką wydany w roku 2022 trochę bowiem osłabia powagę Komisji Europejskiej.

Zastanawia mnie, jak przebiegało szacowanie limitu ­cenowego tak, by zabolał właściwych adresatów. Zapewne ktoś wziął zbiorcze dane obrazujące eksport towarów codziennego użytku w różnych przedziałach cenowych i pociągnął kreskę pod najwyższym decylem, bo tak mniej więcej najprościej jest odcinać skrajności. Luksus bowiem jest w istocie skrajnością, przegięciem aż do granic ekscesu, balansowaniem po górnej granicy rzeczy lub obyczajów jako tako zgodnych z naturą i poczuciem przyzwoitości. A może po prostu ktoś zdecydował na czuja, kierując się tym, co dla niego i jemu podobnych znaczy „drogo”.

Większość listy to stroje i wszelakie ozdoby ludzkiej figury, w tym mantylki, welony, gorsety, szelki, muszki, fintifluszki i błyskotki zupełnie niekonieczne do życia. Wiem, to naiwne, ale gorszy mnie fakt, iż w ogóle istnieją w obiegu kiecki, portki i kaftany za półtora tysiąca złotych. Jeśli jednak chodzi o bliskie mojemu sercu dobra ujęte na liście sankcji, to ręka z zapałką drży i trudno mi podpalać lont pod równie szokującym cenowo światem wielkich burgundzkich win.

Zajrzałem do wykresów firm zajmujących się handlem dla celów inwestycyjnych (tzn. gdzie nikt niczego nie pije, tylko kupuje butelki, aby je za dziesięć lat sprzedać z przebiciem). Trzysta euro to obecnie jest mniej więcej minimalna cena uśredniona z notowań około stu sześćdziesięciu win z burgundzkich grand crus, czyli garstki najlepszych siedlisk o renomie wyszlifowanej od co najmniej półtora stulecia. Nieco mniej prestiżowe premier crus to wydatek około dwustu euro, i to nimi na razie będzie musiał się pocieszać typowy moskiewski oligarcha, kiedy już osuszy dotychczas skompletowaną piwniczkę.

Cóż, wielka krzywda mu się nie stanie. W rękach wybitnych winiarzy owoce zebrane z siedlisk klasyfikowanych jako premier cru mogą dać obłędną elegancję i potencjał ciekawej ewolucji w czasie. Choć ładne, sprawiające uczciwą frajdę burgundzkie wino można mieć nawet i za trzydzieści euro, to nie ma co udawać, że te bezczelnie droższe nie dają szczególnych zmysłowych wrażeń, niedostępnych na poziomie win „przyzwoitych”. Warto – jeśli życie ofiaruje nam taką okazję – ich zaznać, nauczyć się słów tego tajemnego języka rozkoszy. W konfrontacji z luksusem człowiek poczciwy zwykle boi się, że się uzależni, przestanie mówić językiem codziennych doznań i straci radość rzeczy zwykłych, dostępnych, za które może zapłacić z własnej kieszeni bez okradania i krzywdzenia bliźnich. Dobrze by było, żebyśmy umieli podchodzić asertywnie do najbardziej wyrafinowanych pokus: pobawić się nimi chwilę, a później pogonić, niech idą precz. Czekajmy, aż w Nuit-Saint-Georges zaczną się wymuszone utratą moskiewskiego rynku promocje, a tymczasem pijmy to, na co nas zwyczajnie stać.©℗

Bojkot firm i sieci, które dalej robią biznes w Rosji, poskutkował zawieszeniem z pozoru absurdalnego, ale jednak rozpalającego polskie media społecznościowe sporu o najlepszy majonez. Ponieważ producent Dekoracyjnego chce dalej finansować Putina, to jego główny rywal Kielecki wygrywa w tej chwili walkowerem, co mnie zresztą cieszy, bo uważam go za lepszy. Taka sytuacja to dobry moment, żeby odzyskać majonezową suwerenność, wszak przygotowanie tego sosu jest raczej proste – nie da się tego tylko zrobić „z marszu”, bo podstawowa reguła to ta, by jajka wyjąć parę godzin wcześniej z lodówki. Metodą prób i błędów warto się nauczyć drogi na skróty: do wąskiego naczynia, w którym zmieści się nam „noga” blendera, wbijamy 2 całe jajka, dodajemy łyżkę musztardy i 50 ml oleju, włączamy blender na wysokie obroty i równomiernie, powoli ciągniemy go w górę, po czym przesuwamy znów w dół i w górę, w trakcie tej operacji dolewając cienką strużką 150 ml oleju. Po kilku takich ruchach powinien nam wyjść gładki sos. Wtedy dolewamy do smaku 2-3 łyżki soku z cytryny oraz solimy. W wariancie „maszynowym” można wzbogacić majonez o nutę ziołową: dodać garść zblanszowanej i posiekanej natki pietruszki lub estragonu. Ciekawy niby-majonez wyjdzie, jeśli zmiksujemy szybko 2-3 rozgotowane marchewki z bulionu, 1 pietruszkę, kawałek selera oraz cebulę z musztardą i paroma łyżkami oliwy (aż stworzą gładką masę). Na koniec dodajemy już ręcznie kilka łyżek jogurtu greckiego i doprawiamy cytryną.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Zawodu dziennikarskiego uczył się we wczesnych latach 90. u Andrzeja Woyciechowskiego w Radiu Zet, po czym po kilkuletniej przerwie na pracę w Fundacji Batorego powrócił do zawodu – najpierw jako redaktor pierwszego internetowego tygodnika książkowego „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 13/2022