Przysięga niewinności

W powojennej Republice Federalnej długo utrzymywał się mit "czystego" Wehrmachtu, którego żołnierze jakoby nie popełniali zbrodni.

20.06.2011

Czyta się kilka minut

Wojska niemieckie wkraczają do Lwowa, 29 czerwca 1941 r. / fot. Narodowe archiwum cyfrowe /
Wojska niemieckie wkraczają do Lwowa, 29 czerwca 1941 r. / fot. Narodowe archiwum cyfrowe /

"Czekaj, niech no tylko przyjdzie tu Ruski!": takie słowa można było usłyszeć często w młodziutkiej Republice Federalnej, jak kraj długi i szeroki. Gdy wówczas, w 1949 r., powstawało państwo zachodnioniemieckie, straszliwe skutki niedawnej wojny przynależały do codzienności każdej rodziny. Mimo pierwszych oznak tego, co później nazwano "cudem gospodarczym", kraj leżał na łopatkach, do tego podzielony. Niemieccy jeńcy pozostawali w ZSRR; ostatni z nich mieli wrócić do domów dopiero w 1955 r. Wizja sowieckich czołgów wkraczających do RFN miała wydawać się groźna jeszcze długo, aż do końca lat 60. - do chwili, gdy za sprawą Ostpolitik Willy’ego Brandta strach przed Rosjanami stopniowo opadł.

Chodziło tu o klasyczną projekcję, za którą kryło się nieczyste sumienie. Żyło się w przekonaniu, że Sowieci chcą napaść na Republikę Federalną i zająć ją z zemsty za to, co Niemcy uczynili narodom ZSRR po 22 czerwca 1941 r. Operacji "Barbarossa", atakowi III Rzeszy na ZSRR, towarzyszyć miała bowiem Vernichtungskrieg: wojna totalna, wojna na wyniszczenie, jakiej świat jeszcze nie widział. Po 1945-49 r. Niemcy Zachodni próbowali o tym zapomnieć. Nieczyste sumienie kompensowali strachem przed "Ruskimi".

"Rycerski" Wehrmacht

Przez wiele powojennych lat, nawet dekad, kolektywne wyparcie własnych zbrodni prowadziło do kolektywnego oszustwa: do kłamstwa o czystym, "rycerskim" Wehr-

machcie. 10 lat po wojnie, gdy z ZSRR wracali ostatni jeńcy, doszło do wydarzenia kuriozalnego. W grudniu 1955 r. byli żołnierze Wehrmachtu, zebrani w tzw. obozie przejściowym dla powracających we Friedland, złożyli przysięgę "przed niemieckim narodem": przysięgali, że walcząc przeciw ZSRR stosowali się ściśle do międzynarodowych reguł prowadzenia wojny.

Historyk Wolfram Wette nazywa to dziś "kolektywnym krzywoprzysięstwem", "absolutnie typowym" dla tamtych czasów. "Zbrodnie nazistowskie były generalnie przemilczane lub podważane" - mówił niedawno w tygodniku "Die Zeit". - "Antybolszewizm okresu nazistowskiego żył nadal pod postacią antykomunizmu zaczynającej się zimnej wojny. Patrząc z takiej perspektywy, wojna III Rzeszy z ZSRR mogła wydawać się nawet usprawiedliwiona".

Przez wiele powojennych lat, nawet dekad, popularna była także teza, iż "Barbarossa" była uderzeniem prewencyjnym, którym Hitler musiał uprzedzić ofensywę Stalina. Nie chciano wierzyć, że Hitler od dawna planował atak na ZSRR. W końcu jeszcze w 1939 r., podczas wizyty w Berlinie, sowiecki minister Wiaczesław Mołotow wznosił toast za Wehrmacht, a Heinz Guderian, mistrz pancernego Blitzkrieg, odbierał razem z sowieckimi oficerami defiladę obu armii w zajętym właśnie Brześciu. Niespełna dwa lata później dwaj sojusznicy, partnerzy paktu z 23 sierpnia 1939 r., mieli zmierzyć się w starciu, jakiego cywilizacja nie widziała. A kiedy było już po wszystkim, byli żołnierze Wehrmachtu i ich rodziny - łącznie parędziesiąt milionów ludzi (podczas II wojny w wojsku służyło niemal 20 mln niemieckich mężczyzn) - z wdzięcznością przyjmowali fakt, iż nie zadawano im trudnych pytań.

Przez wiele powojennych dekad nawet historycy nie byli w stanie skorygować legendy o "czystym" Wehrmachcie. Owszem, ukazywały się liczne książki czy filmy dokumentalne. Ale w wymiarze kolektywnym przełom nastąpił dopiero w połowie lat 90., gdy wielką debatę społeczną w Niemczech (już zjednoczonych) wywołała wystawa hamburskiego Instytutu Nauk Społecznych, pod tytułem "Vernichtungskrieg: zbrodnie Wehrmachtu 1941-1944".

"Naziści" z RFN

Nie tylko obywatele RFN długo żyli w kłamstwach. Przed rokiem 1990 w podzielonych Niemczech podzielona była także pamięć zbiorowa. Wprawdzie Niemców z komunistycznej NRD nikt nie musiał straszyć "Ruskimi" - bo oni już w NRD byli, przez propagandę prezentowani jako przyjaciele - ale także oni mieli swoje zbiorowe kłamstwa. Jedno z nich mówiło, że Niemcy z NRD, tych 16 mln ludzi, należą do zwycięzców II wojny światowej, do zwycięzców historii. Wprawdzie wcześniej, zanim powstała NRD, również ci Niemcy (względnie ich ojcowie, mężowie, synowie) brali udział w wojnie z ZSRR, z którym teraz łączyła ich "braterska przyjaźń". Ale teraz nie miało być to dla nich obciążeniem, bo przecież zbrodnie popełniali nie oni, ale jacyś abstrakcyjni "naziści". A "nazistów", jak podpowiadała propaganda, w NRD nie było; "naziści" istnieli wyłącznie w Niemczech Zachodnich.

Rzeczywistość była inna - zresztą po obu stronach niemiecko-niemieckiej granicy. Gdy w 1955 r. zaczęło się tworzenie Bundeswehry, kanclerz Konrad Adenauer miał zażartować, że armią nie mogą przecież dowodzić porucznicy, dlatego musi sięgnąć po dawnych generałów. Walter Ulbricht, komunistyczny przywódca, nic nie mówił, ale robił to samo: także Narodową Armię Ludową NRD organizowali generałowie Wehrmachtu.

Niemcy ze Wschodu i Zachodu, a także ci z utraconych niemieckich "Kresów Wschodnich", rozwinęli w sobie po wojnie rozmaite mechanizmy wyparcia i różne strategie przetrwania. Wspólne było im jednak to, że - wbrew temu, co później twierdzili - większość z nich już przed rokiem 1945 albo wiedziała, albo co najmniej mogła przypuszczać, co dzieje się na różnych frontach tamtej wojny. Także na froncie wschodnim.

Mówią o tym również archiwa, na przykład Służby Bezpieczeństwa SS, która regularnie sporządzała raporty (poufne, rzecz jasna) o tym, co naprawdę myślą obywatele III Rzeszy. Przykładowo, w raporcie z 21 stycznia 1943 r. czytamy: "Sytuacja na froncie wschodnim nadal postrzegana jest przez ludność jako poważna i będąca powodem do trosk. Kierując się oficjalnymi raportami Wehrmachtu, ale także bardzo pesymistycznymi opowieściami żołnierzy przebywających na urlopach i listami od żołnierzy walczących na froncie, wielu obywateli Rzeszy jest przekonanych, jakoby wojna osiągnęła najgorszy możliwy stan".

Przełożył WP

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
(1935-2020) Dziennikarz, korespondent „Tygodnika Powszechnego” z Niemiec. Wieloletni publicysta mediów niemieckich, amerykańskich i polskich. W 1959 r. zbiegł do Berlina Zachodniego. W latach 60. mieszkał w Nowym Jorku i pracował w amerykańskim „Newsweeku”.… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 26/2011