Przykro mi...

04.05.2003

Czyta się kilka minut

Tacy poważni i godni szacunku ludzie podpisali się pod niedawnym listem - protestem zamieszczonym w „Gazecie Wyborczej” w ubiegłym tygodniu, niejednego znam osobiście i zawsze ceniłam, a teraz nic nie rozumiem. Nic a nic. Bo czytam, że „obowiązkiem ludzi myślących jest przeciwstawianie się wszelkim formom nietolerancji i solidarność z tymi, których nietolerancja dotyka”, dalej, że „kto milczy, gdy zagrożona jest wolność innych ludzi (...) wyrzeka się wolności własnej”, czytam, że „nawet jednoosobowa mniejszość warta jest obrony”, wszystko słuszne i piękne i godne poparcia, aż do zdania „cenzura, zwłaszcza wewnętrzna, jest zagrożeniem dla prawdy” - tylko ani rusz nie potrafię powiązać tego tak zasadniczego i bliskiego mi manifestu z powodem, dla którego został wydany.

Czy chodziło o ustawę, która w intencjach i skutkach faktycznie będzie kogokolwiek dyskryminować? Czy chodziło bodaj o rzeczywisty wypadek krzywdy żywego człowieka, krzywdy spowodowanej nietolerancją? Nie, chodziło o masową niechęć do akcji rozwieszania w miejscach publicznych ogromnych plakatów przedstawiających (bardzo miłe i niewinne) pary gejowskie. Ta niechęć wyrażała się albo protestami - skutecznymi - wobec zamiaru umieszczania takich plakatów, albo - tam gdzie zawisły - ich dewastowaniem (co nb. spotyka prawie każdą kampanię plakatową, choćby promocyjną czy wyborczą na przykład).

Akcja plakatowania nazywała się bardzo ładnie „Niech nas zobaczą” i była oczywiście zaprogramowana jako manifest przychylności, dla której chciano pozyskać szeroką opinię publiczną. Nie była ona żadnym faktem społecznym, któremu należy się refleksja zrodzona z szacunku dla ludzi odmiennych od nas czy nawet najbardziej nam obcych. Była działaniem świadomie wyzywającym, czego najprostszym wyrazem było samo hasło „niech nas zobaczą”. „Nas”, to znaczy przecież w tym wypadku: nie żywych ludzi z ich uwarunkowaniami i osobistymi wyborami, które wcale nie muszą stawać się tematem publicznym i powszechnie obecnym, lecz obrazków, programowo sympatycznych i udających całkowitą niekontrowersyjność. Gdzież tu miejsce na rozprawianie o „wolności słowa i prawach człowieka”, jak uczynili to autorzy listu? Po co udawać, że „nie ma sprawy”, gdy organizatorom akcji chodziło tak jasno o zdominowanie bodaj na krótko podświadomości i opinii publicznej, z pełnym zlekceważeniem faktu, że nie każdy sobie tego życzy i nie życzyć sobie ma także prawo.

Bez porównania głośniejszym echem odbija się w opinii publicznej konflikt w teatrze łódzkim. Piszę to w momencie, gdy się jeszcze nie zakończył ani uciszył, ale już wiem dosyć, by wyrazić najgłębszy niesmak sposobem sprawowania władzy, jaki w tym konflikcie zaprezentował prezydent Łodzi. Okazuje się, że można być najgłębiej ideowym człowiekiem dawnej Solidarności, politykiem mającym na sztandarach niepodważalne „wartości chrześcijańskie”, a manifestować absolutną pogardę dla innych ludzi, w tym dla podwładnych, na miarę najbardziej klasycznych wzorów materialistycznych. Można być satrapą, który dla realizowania swoich prawdopodobnie wzniosłych celów posługuje się bez skrupułów nawet siłą, o szantażu nie wspominając.

Cóż w takim razie różni prezydenta Łodzi z dawnego ZChN od lewicy postkomunistycznej albo mafijnych układów? Cel uświęca środki? Nie interesuje mnie, czy artyści protestujący przeciw arbitralnemu narzucaniu im kierownictwa mają taki czy inny procent racji. Widzę tylko, że władzę „słuszną” sprawuje się, gdy trzeba, w sposób równie gorszący, jak niesłuszną. Pan prezydent Kropiwnicki stara się mnie przekonać, że znakomicie potrafi poruszać się w koleinach, od których tak bardzo starał się kiedyś odejść.

Józefa Hennelowa

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka, publicystka, felietonistka, była posłanka. Od 1948 r. związana z „Tygodnikiem Powszechnym”, gdzie do 2008 r. pełniła funkcję zastępczyni redaktora naczelnego, a do 2012 r. publikowała felietony. Odznaczona Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 18/2003