Przez in vitro do władzy

To nie jest walka o bezpłodne małżeństwa, ani, wbrew pozorom, o uszanowanie nauki Kościoła. To brutalna walka o władzę.

25.06.2015

Czyta się kilka minut

Premier Ewa Kopacz podczas przyjęcia przez rząd projektu ustawy o in vitro, 10.03.2015 Warszawa.  / Fot. Jan Bielecki / East News /
Premier Ewa Kopacz podczas przyjęcia przez rząd projektu ustawy o in vitro, 10.03.2015 Warszawa. / Fot. Jan Bielecki / East News /

Sejm przyjął ustawę o leczeniu niepłodności, która reguluje m.in. zasady stosowania zapłodnienia metodą in vitro. Za przyjęciem ustawy głosowało 261 posłów, przeciwko 176, a sześciu wstrzymało się od głosu. Przyjmowanie ustawy o leczeniu niepłodności w tym momencie to zły pomysł. W sytuacji gdy na prezydenta niebawem zostanie zaprzysiężony Andrzej Duda i gdy zmiana władzy już tej jesieni jest wysoce prawdopodobna, można się spodziewać szybkiej akcji odwetowej.

Nie łudźmy się. In vitro od samego początku debaty na ten temat było wtłoczone w polityczną maszynę Rzeczpospolitej Polskiej: zarówno tej trzeciej, jak i czwartej. Prawo i Sprawiedliwość miało swoją szansę w latach 2005-2007. Nie wykorzystało jej. Gdy w 2008 roku kompromisowy projekt ustawy zgłosił Jarosław Gowin (wtedy jeszcze w PO), ani prawica, ani Kościół nie poparli go. Bardziej dlatego, że wyszedł ze środowiska Platformy Obywatelskiej, niż dlatego, że był zły. Dziś zresztą i PiS, i Episkopat przyznają, że inicjatywa Gowina była najbardziej sensowna.

Bez kompromisu

Ale jak widać sensowność w tej grze ma niskie notowania. Donald Tusk przez wiele lat był tym, który rozdawał karty, a jednak cynicznie wolał nie robić nic lub inspirować ruchy pozorne. Od lat tak naprawdę zamiast faktycznej troski o rzetelne uregulowanie tego trudnego problemu na długie lata, obserwujemy wykorzystywanie in vitro jako elementu walki politycznej. Rząd PO-PSL doprowadził w końcu do głosowania nad ustawą, bo zwyczajnie boi się jesiennych wyborów i utraty władzy. Miał wszak prawie 8 lat bezpiecznej sejmowej większości, by dawno temu zrobić to samo. Konsekwencje są łatwe do przewidzenia. Wy nam tak? Bez żadnej próby kompromisu? To my niedługo wam się odwiniemy. I zobaczymy kto tu rządzi!

A przecież zapłodnienie pozaustrojowe to jeden z tych problemów współczesnego świata, którego nie da się uregulować prawnie w sposób zadowalający wszystkich. Jedyną rozsądną i demokratyczną drogą jest poszukiwanie możliwie szeroko zakrojonego kompromisu, który winien być poprzedzony szeroką debatą społeczną. Wydawało się, że Jarosław Kaczyński to rozumie. Przypomnijmy, że w lipcu 2012 roku niespodziewanie zaproponował rozmowy okrągłego stołu poświęcone in vitro. Czy wróci do tego pomysłu, gdy PiS wygra wybory?

Winy Kościoła

W tym kontekście trzeba niestety napisać, że na przestrzeni tych dziesięciu lat, gdy dyskutujemy o zapłodnieniu „w szkle”, jednym z głównych hamulcowych w osiągnięciu społecznego kompromisu był i jest Kościół katolicki. Walka o całkowity zakaz in vitro jest tak bardzo utopijna, że aż przeciwskuteczna. Popierając kilka lat temu projekt Gowina oraz przekonując do tego Jarosława Kaczyńskiego, biskupi mieli szansę zawalczyć o uchwalenie rozwiązania co prawda nie w stu procentach zgodnego z nauką Kościoła, ale bardzo mocno ograniczającego szkodliwość procedury. Woleli jednak stać na pozycjach skostniałych. Dlatego wina za to, że dziś Sejm RP przegłosował taką, a nie inną ustawę spada również po części na Kościół. Komunikat prezydium KEP z marca tego roku – w którym po raz pierwszy dopuszczono jakąś możliwość prawnego kompromisu – ukazał się zdecydowanie za późno.

Kościołowi potrzebna jest dziś refleksja samokrytyczna. Również dlatego, że kwestię dzisiejszego głosowania można odwrócić i zapytać dlaczego ani posłowie, ani większość obywateli nie słucha katolickiego głosu. Wszak stanowisko Episkopatu znają wszyscy od dawna. A jednak społeczeństwo wierzących Polaków, a wraz z nimi wielu wierzących posłów opowiada się za prawną legalizacją in vitro. Czy nie ma tu żadnej winy po stronie samego Kościoła?

Niedawno rozmawiałem z młodą, wierzącą i praktykującą katoliczką z tradycyjnego Podhala. „Ale dlaczego Kościół nie chce, żeby niepłodne małżeństwa miały dzieci z in vitro? Nie rozumiem tego” – powiedziała. No właśnie, polscy katolicy nie rozumieją co jest złego w in vitro. To nie jest ten sam casus, co z aborcją. Tu wszyscy dobrze znają istotę problemu. W przypadku zapłodnienia pozaustrojowego przekaz nauczającego zwyczajnie nie trafia do wierzących. Czy na pewno wina leży tu tylko po stronie samych wiernych?

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz i publicysta, zastępca redaktora naczelnego portalu Aleteia.pl, redaktor kwartalnika „Więź”, współpracownik „Tygodnika Powszechnego”.