Przez ciemne zwierciadło

Nagrodzony właśnie Złotym Globem amerykański „Mr. Robot” i brytyjskie „Czarne lustro” to seriale posiłkujące się strachem. Naszym strachem przed nowymi technologiami.

17.01.2016

Czyta się kilka minut

Rami Malek, odtwórca głównej roli w serialu „Mr. Robot” / Fot. MATERIAŁY PRASOWE
Rami Malek, odtwórca głównej roli w serialu „Mr. Robot” / Fot. MATERIAŁY PRASOWE

Utrata pracy bywa bolesnym doświadczeniem, ale poczekajcie, aż staniecie oko w oko z morderczym robotem. Choć zapaść ekonomiczna miewa poważne konsekwencje, to małe piwo przy kradzieży facebook- owej tożsamości. Broń biologiczna nie jest dobra dla cery, ale i tak lepsza niż zimny pot po utracie dostępu do bankowości elektronicznej. To wszystko wynika z sondażu przeprowadzonego przez Uniwersytet Chapmana na dwóch tysiącach Amerykanów w różnym wieku, o różnym statusie majątkowym i społecznym. Dość powiedzieć, że wśród ich obaw – poważnych i błahych – wyższe miejsce od technofobii zajmuje tylko strach przed korupcją prezydenta i jego urzędników.

Nasze relacje z nowoczesną technologią ufundowane są na potrzebie wygody, ale i nieustannym poczuciu lęku. Synchronizujemy telefon z komputerem i tablet z konsolą do gier, a potem dziwimy się, że numer naszej karty kredytowej wędruje w sieci naczyń połączonych. Przerzucamy zdjęcia do wirtualnej chmury i relacjonujemy swoje życie na portalach społecznościowych, po czym zaklejamy kamerki w laptopach, wierząc, że Wielki Brat patrzy. Zależy nam na kontroli, a jednocześnie paraliżuje nas myśl, że ktoś tę kontrolę przejmie.

Sztuka odbija te lęki i pozwala nam dostrzec w nich coś więcej niż znak czasów. Jeszcze nie tak dawno mierzyło się z tym tematem kino. Dziś, w czasach przeniesienia ambitnych i ryzykownych treści do telewizji, z podobnych wątków korzystają głównie scenarzyści seriali. Dzięki twórcom brytyjskiego „Czarnego lustra” i amerykańskiego „Mr. Robota” doskonale znamy bilans zysków i strat ponoszonych w cyfrowym świecie. Obydwu produkcjom mógłby patronować Stanisław Lem, który przekonywał, że każda technologia to zarazem „awers nowej korzyści i rewers nieznanej biedy”.
 

Haktywiści i Lewiatan
Kiedy w listopadzie grupa sieciowych aktywistów (czy, jak wolą sami zainteresowani, „haktywistów”) Anonymous zabrała się za walkę z tzw. Państwem Islamskim, reakcje w internecie wahały się od ironii i sceptycyzmu po entuzjazm i bezrefleksyjną aprobatę. Nic dziwnego – nawet sukces w postaci zablokowania tysięcy twitterowych kont użytkowników sympatyzujących z terrorystami trudno było udowodnić. Anonymous jest tworem zatomizowanym do tego stopnia, że ich działania oscylują gdzieś pomiędzy miejską legendą a rebelianckimi gestami, które da się przypisać wszystkim i nikomu. Podobnie było w przypadku dawnych akcji: zdjęcia z anteny neonazisty Hala Turnera, zalania treścią pornograficzną rządowych serwerów Australii, walki ze scjentologami, wspomagania Arabskiej Wiosny czy wreszcie operacji Blitzkrieg, wymierzonej przeciw ruchom nacjonalistycznym i neofaszystowskim.

Anonimowość i zmienna struktura, które są największą siłą grupy, okazały się również jej największą słabością. „Anonimowy” może być informatyk z biura obok, pan z pobliskiej kwiaciarni, szefowa agencji reklamowej albo ten dziwny, aspołeczny bratanek. Pomimo złowieszczej maski Guya Fawkesa, która doskonale nadaje się na logotyp (i która pochodzi z komiksu „V jak Vendetta”, opowiadającego o walce z totalitarnym reżimem przyszłości), Anonymous nie są efektowni, „fotogeniczni”, słowem – atrakcyjni dla kina czy telewizji. Wiedział o tym twórca „Mr. Robota” Sam Esmail: jego hakerzy zrzucili maski i okazali się przystojnymi męczennikami antykorporacyjnej rewolucji.

Tytułowy Mr. Robot (Christian Slater, również uhonorowany Złotym Globem) to wywrotowiec, który planuje podciąć ścięgna gigantycznego konglomeratu, zwanego nie bez powodu Evil Corp. Werbuje aspołecznego programistę zabezpieczeń komputerowych, Elliota Aldersona (Rami Malek). I tak jak strzelisty budynek Evil Corp. służy tu za symbol współczesnego Lewiatana, oplatającego swoimi mackami wszystkie sfery życia publicznego i prywatnego, tak Alderson jest zlepkiem naszych wyobrażeń o polującym na tegoż Lewiatana haktywiście. Żyje sam, z kapturem naciągniętym na czoło przemyka niewidzialny po ulicach, a wieczorami karmi psa, zamawia pizzę i siada za sterami świata.

Ludzie są dla niego zerami i jedynkami w dosłownym znaczeniu: wiedzę o nich czerpie z profilów facebookowych, prywatnych skrzynek mailowych, bankowych kont oraz portali randkowych. Powtarzają się w serialu sceny łamania, a właściwie dedukcji haseł, która przypomina psychologiczną analizę „ofiary”. I gwarantuję, że jeśli nie macie w zwyczaju zabezpieczać komputera ciągami losowych liter i cyfr, po obejrzeniu tego serialu rzucicie się do laptopów, by zmienić imię swojego psa albo datę urodzin syna na coś bardziej skomplikowanego.

Z podsycania podobnych lęków „Mr. Robot” czerpie narracyjną energię. Batalia z Evil Corp. rozgrywa się w rzeczywistości, w której raczej nie można być offline. Każdy dobry, zły i brzydki uczynek zostaje szybko zarchiwizowany i staje się kartą przetargową w rękach wytrawnych graczy. Na tym właśnie zyskuje serial: że o technofobii mówi wprost. Bez ironii, bez asekuranckiej konwencji science fiction i bez woalu alegorii, który zawsze narzucało kino. Gdy w pewnej scenie bohaterowie oglądają „Hakerów” Iaina Softleya (dzieło, w którym komputerowe wirusy mają formę animowanych króliczków), jeden z nich pyta: „Ciekawe, który film w tej dekadzie spieprzy całemu pokoleniu wizję naszej roboty?”. Trudno nie dostrzec w tym zdaniu przytyku do pracujących na pół gwizdka reżyserów z Hollywood.
 

Zło pod ekranem
W latach 50. Amerykanie bali się, że zanim ktokolwiek dotrze do mety w wyścigu zbrojeń, przylecą kosmici i zrobią z nami porządek. U schyłku zimnej wojny Fabryka Snów dostarczała kolejnych wizji przyszłości, w których inteligentne maszyny opanowywały Ziemię, superkomputery wszczynały bunt za buntem, a świat stał na krawędzi nuklearnego holokaustu. Rozkwitła w latach 80. tradycja cyberpunku wzbogaciła te historie o wątki z dziedziny transhumanizmu, a przy okazji dorzuciła parę uzbrojonych po zęby androidów. Spadkobiercą tej filozofii jest dziś serial „Czarne lustro”. To cykl niezwiązanych ze sobą fabularnie noweli, które uświadamiają, jak mocno technologiczny postęp kształtuje nasze nawyki i styl życia.

W jednej widzimy kastowe społeczeństwo podzielone między organizatorów futurystycznego talent show oraz pracujących na ich sukces niewolników. W innej skazana na dożywocie morderczyni zostaje uwięziona w wirtualnej symulacji świata po apokalipsie – jej prześladowcy dzielą się na tych, którzy ganiają z kijami bejsbolowymi w rękach, i tych, którzy filmują telefonami akty przemocy. Jednak znacznie większe wrażenie robią te nowele, które pozostają bliżej ziemi i naszych czasów. Dzięki wszytym pod skórę mikroczipom, małżonkowie z „Entire History of You” nagrywają wszystko, na co spojrzą i co przeżyją. Staje się to przyczyną kolejnych wybuchów zazdrości i w konsekwencji – całkowitej erozji ich związku. W doskonałej scenie on analizuję mowę jej ciała podczas rozmowy z byłym kochankiem, a za materiał dowodowy służą zapisane uprzednio wspomnienia. W odcinku „Be Right Back” kobieta zastępuje zmarłego ukochanego jego idealną, syntetyczną kopią. Co zaczyna się jak gorzka komedia romantyczna, szybko zamienia się w horror. Ciekawe, że to człowiek jest tutaj katem, a robot ofiarą. Wreszcie: „The Waldo Moment”, czyli historia komika, który za pośrednictwem animowanego awatara robi zawrotną karierę w trakcie wyborów parlamentarnych i koniec końców doprowadza do całkowitej implozji życia politycznego kraju.

Twórcy przejaskrawiają, operują absurdem, przechodzą w groteskę. A jednak precyzyjnie definiują miejsce i czas, w którym się znajdujemy. Zło nie przychodzi z zewnątrz, nie jest nim technologia, z którą obchodziliśmy się jak dziecko z zapałkami. Jego źródłem są nasze słabości, wydostające się na zewnątrz właśnie przez czarne lustra – ekrany telewizorów, laptopów, smartfonów i tabletów. Pęknięte szkło, które widzimy w czołówce, odsłania nasze uprzedzenia, resentymenty i krzywdy.

Nieprzypadkowo w serialu roi się od metafor współczesnej sytuacji medialnej – tej, w której funkcjonujemy i która pozwala nam anonimowo rozdzielać razy. W najmocniejszym odcinku premier Wielkiej Brytanii, zmuszony przez szantażystę do seksu ze świnią, staje się po fakcie bohaterem narodowym; „prawda ekranu” odwraca jednak uwagę od rozpadu jego rodziny. Przypominam, że we wrześniu 2015 r. brytyjskie media żyły PigGate. Roztrząsały rzekomo odbyty przez premiera Davida Camerona studencki rytuał inicjacyjny, który polegał na włożeniu przyrodzenia w pysk martwego wieprza (a który wyciągnął z mroków niepamięci Lord Ashcroft w swojej książce). Dowodzi to tylko, że przestrogi twórców „Black Mirror” nie są bezcelowe.
 

Oszukani przez maszyny
W lipcu bieżącego roku w zakładach Volkswagena w niemieckim Bauntal doszło do wypadku, w którym zginął pracownik fabryki. Zabiła go maszyna do składania karoserii, a jedną z dziennikarek, które o tym poinformowały, była redaktorka „Financial Times” Sarah O’Connor. Fakt, że nazywa się tak samo jak główna bohaterka serii „Terminator”, nie przeszedł bez echa. Dziennikarka zarzekała się, że nie widziała filmów, i przypominała, że chodzi o ludzką tragedię, ale internauci wiedzieli swoje – jedni dostrzegali w tym pierwszy zwiastun buntu maszyn, inni po prostu dobry żart. Podobne nastroje panowały, gdy naukowcy z Uniwersytetu Tufts w Massachusetts przeprowadzili eksperyment z zakresu robotyki. Ich podopieczni mieli odmawiać ludziom i łamać zakazy, jeśli polecenia zagrażały ich bezpieczeństwu (raport z badań zatytułowano „Sorry, I can’t do that”, od kwestii wypowiedzianej przez nieposłuszny komputer Hal 9000 w „2001: Odysei kosmicznej”). Najczęściej powtarzanym w komentarzach wyrazem był oczywiście „Skynet”, czyli nazwa systemu operacyjnego z rzeczonego „Terminatora”, który pewnego dnia uzyskał świadomość i nieproszony odpalił pierwsze rakiety.

„Rewers nieznanej biedy” wszedł więc na dobre w popkulturowy dyskurs.

Kino też podejmuje tę tematykę, tyle że filmowcy wolą prześlizgiwać się po temacie. W „Ex Machinie” Aleksa Garlanda zdany celująco „test na człowieczeństwo” staje się dla przebiegłego androida jedyną szansą na ucieczkę. W okropnym „Terminator: Genisys” Skynet ewoluuje z aplikacji mobilnej i błyskawicznie „zaraża” wszystkie telefony z dostępem do sieci. „Transcendencja” oraz „X-Men: Przeszłość, która nadejdzie” to kolejne wizje wojny maszyn z homo sapiens, zaś w „Kapitanie Ameryce: Zimowym żołnierzu” obrywa się rządom gustującym w praktykach inwigilacyjnych.

Wszystkie te filmy powstały w ciągu ostatnich dwóch lat i we wszystkich powtarza się motyw człowieka oszukanego przez zaawansowaną technologię. Ich twórcy wskazują na dość oczywisty paradoks: choć od nowoczesnej technologii zależy w dużej mierze nasze życie, nie mamy zielonego pojęcia, jak funkcjonuje. Odsuwamy więc od siebie czarne myśli, zaklejamy kamerki, a za Anonymousa trzymamy kciuki – w końcu hakując konta terrorystów z IS, nie tylko działa w słusznej sprawie, ale też nie ma czasu hakować naszych. I będziemy mu kibicować w tej nierównej walce, wspierać inicjatywy w rodzaju „Dnia trollingu IS”. Nawet jeśli uważamy, że ten, kto wymyślił frazę o słowie ostrzejszym od miecza, nigdy nie został postrzelony z kałasznikowa. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 04/2016