Przewaga krajowa

Taką przebodli nas ojczyzną – powiada mój przyjaciel Marek, zawsze gdy wysyła jakieś ciekawe, a jak zwykle obraźliwe dla zdrowego rozsądku informacje o Polsce, wyczytane w prasie i w sieci. Czyli codziennie.

11.02.2019

Czyta się kilka minut

Nie jest łatwo cię, ojczyzno, kochać, nie oszukujmy się. To jest prawdziwa i bardzo nierówna walka. Wszak nawet prozaiczny wjazd w twe granice po jakiejś zagranicznej ekskursji okupiony jest bólem oczu na widok pierwszego za Odrą billboardu, który wita wjeżdżających informacją o tym, że można sobie najpierw poprawić licznik w aucie, a potem z tej radości pójść np. do klubu nocnego. Historyczny billboard, dowód na znikającą cywilizację „Niemiec płakał jak sprzedawał”, tkwi w okolicach Świecka.

Ale właśnie dlatego, że miłość ta jest taka oporna, z tym większą przyjemnością, niczym matka wyjątkowo trudnego dziecka, znajduję czasem dowody na to, że pędrak „zdolny, chociaż leniwy” i że naprawdę ma trochę zalet, tylko ich na pierwszy rzut oka może jakoś nie widać. A to wszystko w związku z podróżą: oto spędziłam ostatnie dwa tygodnie jeżdżąc po Europie, korzystając z ferii i wożąc dzieci po różnych znajomkach w kilku krajach, żeby korzystać z Schengen, póki jeszcze sobie trwa. I właśnie wtedy mnie dopadła znienacka miłość do Polski.

Pierwsze czułe wspomnienie ojczyzny naszło mnie, gdy we Włoszech usiłowałam w miejscowości niedużej, ale zgoła turystycznej znaleźć aptekę. Szalenie płytki mój sen wymaga bowiem profesjonalnego wsparcia w postaci zatyczek do uszu. Bez zatyczek budzi mnie dźwięk padającego za oknem śniegu i odgłos mijającego czasu. Chcąc ocalić nasze ferie przed klęską potrzebowałam więc apteki, bo niestety pakując na wyjazd rodzinę, jak zwykle zapomniałam o sobie. Jeżdżąc coraz bardziej nerwowo po alpejskiej uroczej okolicy, myślami biegłam do miasteczek mijanych w podróżach po Polsce, gdzie pośród kościołów i sklepów monopolowych najczęściej pojawiającym się szyldem jest „apteka”. Akurat zatyczek do uszu w nich nie brak.

Albo bankomat. W Polsce zawsze będzie jakiś pod ręką, chyba że naprawdę mieszka się w lesie. Jeśli z jakichś powodów (np. chcesz cofnąć licznik i wolisz jednak zapłacić gotówką) potrzebny ci plik Mieszków, Bolesławów i innych – z łatwością znajdziesz wygodny bankomat (choćby SKOK-u), z którego wyjmiesz, co trzeba. Nie myśl sobie jednak, Polaku, że podobna bezgotówkowa beztroska czeka cię w starej Europie. Chcesz cash? To się najpierw uczciwie naszukaj. Cash może, owszem, się przydać, ponieważ oto w niemal trzech czwartych niemieckich restauracji, w których się podczas wyjazdu stołowałam, nie przyjmowano płatności kartą. Tylko gotówka – powiadali, dziwiąc się mojemu zdziwieniu/popłochowi/pytaniom o najbliższy bankomat (daleko). O, programie „Polska bezgotówkowa”, o umiłowany! Jakże tęskno mi było do ciebie, gdy jak zwykle nie miałam przy sobie gotówki. Np. w toalecie na niemieckiej autostradzie. O, najmilejszy!

W szwajcarskim kurorcie narciarskim próba zapłacenia za posiłek telefonem wzbudziła ogromne zainteresowanie niemal całej obsługi lokalu. Patrzenie na pełnych podziwu dla nowoczesności, którą ze sobą przywiozłam w Alpy, sytych Szwajcarów szalenie poprawiało moje self-esteem. Mała rzecz, a cieszy, kochani frankowicze!

A skoro już przy restauracjach jesteśmy – i tu komfortowe przyzwyczajenia krajowe okazują się dla Polaka zgubne. Lokale nasze, otwarte w nieprzyzwoicie na tle innych państw długich godzinach, czynią z nas ofiary południowego stosunku do pracy. Nic tak nie wytrąca z równowagi głodnego Polaka jak sjesta. Oto np. w zaśnieżonej i sennej bawarskiej Ratyzbonie miejscowości niekoniecznie kojarzącej się z upalnym latem, podczas którego trzeba przespać godziny od 12 do 17, w restauracji japońskiej prowadzonej przez Wietnamczyków kelnerka na widok naszej czteroosobowej gromadki wchodzącej do lokalu na godzinę przed jego zamknięciem na sjestę spojrzała wymownie na zegarek i powiedziała po niemiecku: „zostało wam 58 minut”. Następnie zaś przechadzała się niby to od niechcenia przy naszym stoliku i co pięć minut informowała, że czas tyka.

I w takich chwilach właśnie, gdy pospiesznie przełykany ryż, niczym śledź foce, tkwi w przełyku, myślę, że kocham cię, Polsko, przewijam więc odrobinkę licznik naszych niesnasek. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Pisarka i dziennikarka, wcześniej także liderka kobiecego zespołu rockowego „Andy”. Dotychczas wydała dwie powieści: „Disko” (2012) i „Górę Tajget” (2016). W 2017 r. wydała książkę „Damy, dziewuchy, dziewczyny. Historia w spódnicy”. Wraz z Agnieszką… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 7/2019