Kartą za lepsze życie

Pobyt i wyżywienie mieliśmy opłacone, ale w hotelu był bardzo ładny basen, z sauną i biczami wodnymi. Ja wcześniej nawet nie wiedziałem, jak takie bicze wyglądają. Więc płaciłem służbową kartą.

10.08.2014

Czyta się kilka minut

Klub, którego klient za pomocą służbowej karty wydał blisko milion w ciągu jednej nocy. / Fot. Jacek Trublajewicz / REPORTER
Klub, którego klient za pomocą służbowej karty wydał blisko milion w ciągu jednej nocy. / Fot. Jacek Trublajewicz / REPORTER

Na wieść o wysokich rachunkach, które zamieszani w aferę podsłuchową politycy opłacali służbowymi kartami z publicznych środków, wielu wyrażało święte oburzenie. Okazuje się jednak, że na co dzień nie mamy problemu z posługiwaniem się służbowymi kartami w restauracjach, pubach czy wręcz nocnych klubach. Nawet narażając własne firmy na wielkie straty.

Nigdy ponad tysiąc

Marek, pracownik firmy ubezpieczeniowej z Bydgoszczy, prosi o poufność. – Nie chciałbym, żeby szef dowiedział się o naszej rozmowie – mówi. – Polityka związana z kartami służbowymi nie jest tajemnicą firmową, inne przedsiębiorstwa działają podobnie, ale nie chcę wyjść na plotkarza.

W przypadku Marka i jego kolegów używanie karty firmowej do rozliczania rachunków charakteryzuje pełna swoboda. Przełożony Marka odpowiada za takie wydatki przed prezesem firmy. Do sprawy podchodzi na luzie: z pracownikami jest po imieniu, uczestniczy w większości wyjazdów służbowych, podczas których wszyscy korzystają z usług hoteli czy restauracji. Każdy taki wydatek jakimś cudem potrafi uzasadnić. – Może dlatego – zastanawia się Marek – że sam prezes swobodnie korzysta ze środków delegacyjnych.

– Nie widzę w tym nic nagannego – dodaje Marek. – Lunche, kolacje biznesowe, spotkania w luźniejszej atmosferze, a nawet wyjścia do klubu z przedstawicielami firmy-kontrahenta są niezbędne w pracy polegającej przecież na utrzymaniu dobrych kontaktów z klientem. Naszą rolą jest pośredniczenie, a to wymaga otwartości na to, co klient chce robić, przyjeżdżając do nas z drugiego końca Polski. Są na to środki w budżecie, stanowiące jego nieznaczną część w porównaniu do „twardych”, operacyjnych wydatków. Trzeba oddzielać świadome defraudowanie pieniędzy firmowych na własny użytek i korzystanie z firmowych środków zgodnie z wewnętrznymi ustaleniami. My, płacąc służbową kartą, nie łamiemy prawa.

– Jak to wygląda? Normalnie: prosisz o rachunek, fakturę, wyciągasz kartę przypisaną do firmowego konta i płacisz – tłumaczy Marek. – Zazwyczaj są to sumy ok. kilkuset złotych. Nigdy nie zdarzyło się, żebym zapłacił ponad tysiąc.

Platyna i czerń

Podobne formy płatności stają się coraz powszechniejszą praktyką: badanie wykonane w 2013 r. przez Visa Europe na potrzeby kampanii promującej korzystanie z kart służbowych przez małe i średnie przedsiębiorstwa pokazało, że w Polsce firmy odchodzą od tradycyjnego modelu, „z dominującą rolą gotówki”, na rzecz wykorzystania „rozwiązań elektronicznych”.

W Polsce zarejestrowano ok. 1,4 miliona małych i średnich przedsiębiorstw, z czego ogromna większość to firmy zatrudniające do dziewięciu pracowników. Badanie wykazało, że płatności elektroniczne na ich poziomie stanowią już ponad 70 proc. wszystkich płatności. Jedna trzecia badanych przyznała, że używa kart służbowych częściej niż pięć lat temu i częściej niż gotówkę, postrzeganą jako „uciążliwą w zarządzaniu” („wymaga jej przyjmowania, liczenia, zanoszenia do banku, przy czym wpłaty na konto firmowe są obciążone opłatami”). Karty firmowe są uważane za „właściwy i nowoczesny sposób prowadzenia biznesu”.

Małe i średnie przedsiębiorstwa to jedno – inny świat stanowią najbogatsi Polacy. Między jednymi i drugimi w dziedzinie kart płatniczych jest przepaść. Wyodrębniła się specyficzna hierarchia, w której najniżej znajduje się karta złota, na którą stać coraz więcej firm (wymagane zarobki na poziomie 4–5 tys. zł), wyżej jest karta platynowa, której właściciel musi zarabiać 10–20 tys. zł, a najwyżej karta czarna, dająca przede wszystkim setki tysięcy zł limitu kredytowego, do wykorzystania m.in. na saloniki dla VIP-ów na lotniskach i dworcach, zniżki w sklepach i restauracjach. Żeby ją mieć, trzeba zarabiać więcej niż 20 tys. zł miesięcznie. Najbardziej prestiżową czarną kartą jest American Express Centurion, którą jeden z bogaczy miał podobno zapłacić 30 milionów dolarów za wynajęcie odrzutowca.

Po prostu znikają

– Wrażenie okradania pracodawcy powstaje właśnie dlatego, że używamy kart, a nie gotówki – twierdzi Marek z Bydgoszczy. – Dawniej pracownik dostawał w delegację plik banknotów albo płacił swoimi, a po powrocie rozliczał. Dzięki kartom przepływu firmowych pieniędzy nie widać: to wirtualny transfer, którego w momencie transakcji się nie odczuwa. Firmowe pieniądze po prostu gdzieś „znikają”. Ale to tylko wrażenie. Zaręczam, że gdybyśmy przesadzili, trafilibyśmy do szefa na dywanik. Pieniądze, które wydajemy, należą do prywatnego przedsiębiorstwa, zarządzanego przez prywatnego przedsiębiorcę. Tym różnimy się od ludzi, którzy w ten sam sposób wydają pieniądze publiczne – dodaje Marek. – Czy działamy na szkodę firmy? Raczej na korzyść. Gdyby nie kontakty, które zdobywamy podczas tych kolacji, nie wyrabialibyśmy wymaganej normy.

Marek opisuje sytuacje, w których zdarza mu się płacić służbową kartą: – Ostatnio pojechaliśmy dogadywać klienta z miasta w południowej Polsce – opowiada. – Hotel mieliśmy wynajęty, wyżywienie oczywiście też. Za to delegacja się nie należy, tylko w niektórych przypadkach 25 proc. zwrotu. Ale są wydatki, który wychodzą poza obiadek i śniadanko. Po szkoleniu, którego słuchaliśmy, siedząc już jak na szpilkach, mieliśmy godzinę przerwy i „poczęstunek” zaplanowany na wieczór. „Bifora”, czyli popijawę przed rautem, zrobiliśmy u kolegi w pokoju. Kupiliśmy parę butelek wódki, whisky, kilka soków i kilka litrów coli. Zapłaciliśmy kartą. Raut zamienił się w regularną imprezę z tańcami. Hotelowa restauracja serwowała alkohol w cenie dwa razy wyższej niż w sklepie. Płaciliśmy kartą. Ja piłem mało, bo na drugi dzień prowadziłem samochód, ale ludzie popili się tak, że demolowali łazienki w pokojach. Rano zapakowałem ich na tylne siedzenie i ruszyliśmy. Tankowaliśmy na stacjach przy autostradzie. Płaciliśmy kartą. Innym razem, podczas wyjazdu integracyjnego, byliśmy zakwaterowani w luksusowym hotelu na Mazurach. Pobyt i wyżywienie mieliśmy opłacone, ale w hotelu był ładny basen, z sauną, biczami wodnymi. Ja wcześniej nawet nie wiedziałem, jak takie bicze wyglądają. Za te usługi też płaciliśmy kartą. Czy był dywanik u szefa? Prezes podobno sam stawiał drogą „łychę”. I płacił kartą.

Jakoś to będzie

W lutym 2013 r. tygodnik „Wprost” opisał sprawę Jakuba Śpiewaka, założyciela fundacji Kidprotect.pl, zajmującej się ochroną dzieci przed pedofilią i wykorzystywaniem seksualnym. Śpiewak miał wypłacić z konta fundacji w bankomatach 170 tys. zł (od stycznia 2011 do marca 2012 r.). Najpierw bronił się twierdząc, że pieniądze przeznaczane były na delegacje dla pracowników fundacji prowadzących szkolenia w całym kraju, ale wkrótce okazało się, że w 2011 r. wydał niemal 30 tys. zł w sklepach odzieżowych, prawie 6 tys. zł w perfumeriach i sklepie z zegarkami, a ok. 4 tys. zł w księgarniach i aptekach, z fundacyjnych pieniędzy opłacił też wakacje w Turcji. Dostęp do służbowej karty miał jako jedyny, najczęściej płacił nią w centrum handlowym Złote Tarasy. Prokuratura postawiła mu zarzut roztrwonienia 413 tys. zł – grozi mu do 10 lat więzienia.

Czy prywatne wydatki pokrywał służbową kartą, bo – jak mówi Marek z Bydgoszczy – „pieniądze po prostu gdzieś znikały”? „Okazuje się, że jestem bałaganiarzem, człowiekiem niefrasobliwym – tłumaczył Śpiewak. – Myślę, że kierowało mną niemądre myślenie »jakoś to będzie«, »papiery nie są najważniejsze«. Myślę, że, gdy po latach naprawdę chudych, kiedy jako nałogowcowi zdarzało mi się zbierać niedopałki na ulicy, przyszedł czas lepszy, w jakimś stopniu zachłysnąłem się tym. A ponieważ nie przeszkadzało to długo w działalności, to żyłem w przekonaniu, że nic złego się nie dzieje”.

Ledwo stał, ale płacił

W internecie pełno opowieści o wydatkach pokrywanych kartami służbowymi. Na rzeczy niezbędne do przetrwania w podróży: benzynę, nieplanowany nocleg i wyżywienie, ale także na „bonusy”, jak ciasteczka i batoniki, taksówki, prywatne samochody przewożące z lotniska do hotelu, alkohol i inne napoje zamawiane w samolotach i salonikach lotniskowych, alkohol kupowany na nieoficjalnych spotkaniach w kawiarniach i ekskluzywnych klubach.

Wiosną tego roku media informowały o klientach klubów ze striptizem Cocomo, którzy budzili się z ciężkim kacem i dziwnie lekkim portfelem – dzień po zakrapianej imprezie w towarzystwie roznegliżowanych tancerek stwierdzali spore braki na bankowych kontach. Natychmiast uznawali, że wydatki musiały być spowodowane nielegalnym „ściąganiem” pieniędzy z kart kredytowych, którymi najczęściej płacili, przez przeszkolone do tego kelnerki.

Na razie jednak – jak mówią prokuratorzy z kilku miast w Polsce, w których mieszczą się kluby – na przestępstwa nie znaleziono dowodów. Właśnie tak skończyła się sprawa pracownika (sądowe dokumenty mówią o „prawniku”, media donoszą, że był to dyrektor) jednej z firm metalurgicznych spod Torunia. X (tak go nazwijmy) obudził się z cięższym kacem niż inni „poszkodowani”. Okazało się, że za alkohol i taniec erotyczny w klubie w Poznaniu zapłacił prawie milion (dokładnie 977 tys.), a płacił kartą służbową. Ważny szczegół: kapitał zakładowy firmy, w której pracował, wynosił okrągły milion.

„Tygodnik” dotarł do postanowienia sądu w sprawie uchylenia wniosku o aresztowanie kelnerki z poznańskiego klubu. Była podejrzana o to, że – jak czytamy – zawarła 41 transakcji z nieświadomym (w wyniku upojenia alkoholowego) X, który korzystał z firmowej karty. Liczby wymienione w dokumencie wydają się nierzeczywiste. X kupił: 99 butelek alkoholu za ponad 934 tys. zł oraz drinków i „usług w postaci tańców erotycznych” za ponad 43 tys. zł. Alkohol sprowadzano tej nocy specjalnie z klubów w Szczecinie, Toruniu i Warszawie.

Zeznania pracownic klubu były zbieżne. Wszystkie przyznawały, że do ich obowiązków należy nakłanianie klientów do kupna alkoholu, co robiły. Koledzy X w większości nie pamiętali, co się działo. Poza tym, jak przyznali, „wypili trzy butelki wódki, a na miejscu mieszali wódkę, piwo i szampana”, wiedząc, czym to grozi. X miał trudności z utrzymaniem równowagi. Podczas przesłuchania zeznał, że własnoręcznie wpisywał PIN karty służbowej. Dlatego sąd uchylił wniosek o aresztowanie kelnerki.

„Zachowanie, którego dopuścił się [X – przyp. MS] 27 marca 2014 r., musi być analizowane w kontekście działania na szkodę interesów reprezentowanej przez niego spółki, jak również w kontekście sprzeniewierzenia oddanych mu do dyspozycji zasobów finansowych” – stwierdzono w postanowieniu sądu. Jak to możliwe, że pracownik naraża firmę na milionowe straty w ciągu jednej nocy, i dlaczego robi to w klubie ze striptizem? Jakie są tego konsekwencje dla przedsiębiorstwa? Możemy się tylko domyślać – X nie odpowiedział na prośbę o wypowiedź. W internecie można znaleźć zdjęcie z ubiegłorocznego święta gminy, w której działa jego firma. Dyrektor odbiera nagrodę dla przedsiębiorcy roku.

Wakacje księgowej

Skąd więc oburzenie na ministrów, którzy na jeden obiad wydawali po 1400 zł? P., przedsiębiorca z Warszawy, zatrudniający 8 osób, przyznaje, że w budżecie firmy przewiduje wydatki reprezentacyjne, które jego pracownicy mogą opłacać przy użyciu kart. Ale za moralistę się nie uważa. – Argumentem, że wydawanie publicznych pieniędzy jest nieetyczne, zagłuszamy własne poczucie winy – w końcu sami na co dzień wydajemy cudze pieniądze. Cudze, bo firmowe – twierdzi. – Typowa polska hipokryzja.

W lutym 2012 r. zapadł wyrok w sprawie Małgorzaty T., księgowej, która w latach 2004–2007 ukradła z kasy portu lotniczego w Bydgoszczy 995 tys. zł. Kupowała ubrania i perfumy luksusowych marek, wydała także 90 tys. zł na wakacje, które spędziła ze znajomymi na wyspie Rodos – za wszystko płaciła kartą służbową. Została skazana na 3,5 roku więzienia z zawieszeniem na 8 lat. – Takie przypadki to dla mnie historie o niespełnionych aspiracjach – mówi P. – Ludzie po prostu kiepsko żyją. Nie lubią swojej pracy i swojego czasu wolnego. I marzą: o lepszym mieszkaniu, lepszych ciuchach, samochodzie, wakacjach na Rodos. Te marzenia muszą być na tyle silne, że kiedy nadarza się okazja, wykorzystują ją, żeby trochę lepiej pożyć. Być może my, przez te biznesowe lunche i hotelowe imprezy, też realizujemy marzenia o lepszym życiu. Bo prywatnie nas po prostu nie stać.


Niektóre imiona zostały zmienione.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Reporter, z „Tygodnikiem” związany od 2011 r. Autor książki reporterskiej „Ludzie i gady” (Wyd. Czerwone i Czarne, 2017) o życiu w polskich więzieniach i zbioru opowieści biograficznych „Himalaistki” (Wyd. Znak, 2017) o wspinających się Polkach.

Artykuł pochodzi z numeru TP 33/2014