Przeszłość ma wielką przyszłość

W sferze pamięci o komunistycznej dyktaturze mamy w Niemczech do czynienia z prawdziwym pluralizmem. Kolorowa różnorodność wolnych ludzi to najlepszy kontrapunkt dla komunizmu.

06.05.2007

Czyta się kilka minut

"Partia, partia, ona zawsze ma rację" - brzmiały słowa słynnej niegdyś "Pieśni partii" Louisa Fürnberga z 1950 r. Jeszcze dosadniejszy był refren: "Z leninowskiego ducha/wyrasta, przez Stalina jak stal ukuta/partia - partia - partia". Nikt chyba jaśniej nie sformułował tego, co było esencją każdego reżimu komunistycznego: że "słuszne", a zatem także i "prawdziwe" jest to, co ustalą sprawujący akurat władzę, i że nie ma miejsca dla otwartych debat.

Komunistyczne "upartyjnienie" było przeciwieństwem pluralizmu, fundamentu każdego otwartego, zachodnio-liberalnego społeczeństwa. Właśnie dlatego tak wielką wagę ma to, że proces przezwyciężania NRD-owskiej przeszłości oraz kształtowania pamięci o tamtych czasach jest dziś tak pluralistyczny i zróżnicowany - nawet jeśli zróżnicowanie to bywa czasem irytujące.

"Krajobraz", który w sferze pamięci o NRD tworzą rozmaite instytucje i ludzie, jest wielobarwny pod wieloma względami: funkcjonują tu zarówno instytucje państwowe, jak i stowarzyszenia prywatne; instytucje na płaszczyźnie lokalnej, regionalnej, jak i ogólnonarodowej; niektóre inicjatywy troszczą się "tylko" o jakiś jeden aspekt, inne zajmują się nie tylko historią NRD, ale też Niemiec hitlerowskich. Różnorodne są także metody pracy: muzea oferują wystawy, biblioteki i archiwa udostępniają materiały badawcze, miejsca pamięci troszczą się o przechowanie autentycznych śladów, ważnych dla historii i pamięci. Niewielką przesadą byłoby stwierdzenie, że w sferze pamięci o dyktaturze komunistycznej nie ma czegoś takiego, czego nie dałoby się znaleźć gdzieś między Łabą a Odrą oraz Bałtykiem a Rudawami.

Niełatwo jest tutaj o jakieś usystematyzowanie, skoro bywa i tak, że niektóre instytucje noszą mylące nazwy. Na przykład pełnomocnicy na szczeblu landów ds. dokumentów Stasi (Landesbeauftragten für die Stasi-Unterlagen) - którzy istnieją w Berlinie, Saksonii, Turyngii, Saksonii-Anhalt i Meklemburgii (nie ma go natomiast w Brandenburgii) - nie mają nic wspólnego ani z Urzędem Pełnomocnika Rządu Federalnego ds. Dokumentów Stasi (Bundesbeauftragter für die Stasi-Unterlagen), ani nie zajmują się też archiwami Stasi. Zadaniem ich jest doradzanie ofiarom dyktatury komunistycznej i pomaganie im w ich zmaganiach z dżunglą niemieckiej biurokracji. Poza tym zajmują się także edukacją publiczną.

Z kolei miejsca pamięci, mieszczące się w dawnych więzieniach, pokazują zwiedzającym realia "raju robotniczo-chłopskiego": były centralny areszt śledczy Stasi w Berlinie-Hohenschönhausen stał się ulubionym miejscem także dla czynnych jeszcze "weteranów" komunizmu i Stasi; w Torgau miejscowa inicjatywa obywatelska przypomina o cierpieniach ponad 4 tys. nieletnich, których "izolowano" tutaj w warunkach urągających ludzkiej godności, z zamiarem ich "reedukacji". W Poczdamie, Schwerinie, Magdeburgu i w innych miejscach istnieją centra dokumentacji, upamiętniające los więźniów politycznych. To one właśnie, miejsca autentyczne, gdzie rozgrywały się konkretne wydarzenia historyczne, robią największe wrażenie na zwiedzających.

Równie wielkie znaczenie mają miejsca pamięci, założone w dawnych budynkach Stasi. Dawna centralna siedziba Ministerstwa Bezpieczeństwa w Berlinie, bardziej znana pod budzącą grozę nazwą ulicy - Normannenstraße - to dziś obszerna wystawa; prezentuje ona m.in. w nienaruszonej postaci ministerialne gabinety Ericha Mielkiego, który szefem resortu bezpieczeństwa był przez 42 lata. Także dawny urząd wojewódzki Stasi w Lipsku - XIX-wieczny gmach o półokrągłym narożniku, zwany "Runde Ecke" [oparta na przeciwieństwie gra słów: "Okrągły Kąt" - red.] - zamienił się w wystawę; po dawnych gospodarzach pozostał wyczuwalny ciągle jeszcze zatęchły zapach korytarzy i gabinetów. Inaczej niż np. na wystawie w "Domu Terroru" w Budapeszcie, o który toczyły się na Węgrzech spory, w muzeach tych - których korzenie sięgają często roku 1989 r., gdy budynki zajmowały komitety obywatelskie opozycji - nie mamy do czynienia z historyczną inscenizacją. Tu chodzi bardziej o zachowanie pamięci poprzez pokazywanie autentycznych miejsc, z typową dla nich - i robiącą takie wrażenie - mieszanką bezwzględnej brutalności z drobnomieszczaństwem w wydaniu NRD-owskim.

I wreszcie wystawy na temat granicy niemiecko--niemieckiej - np. w Berlinie profesjonalne Centrum Dokumentacji przy Bernauer Strasse, ale także w prywatnej kamienicy przy dawnym amerykańskim punkcie kontrolnym Checkpoint Charlie, do dziś sprawiające wrażenie prowizorycznego. Także poza Berlinem - w Mödlareuth, Schifflersgrund i w innych miejscach - zakonserwowano dla potomnych pozostałości po dawnej "strefie śmierci".

A jeśli ktoś szuka czegoś więcej niż tylko muzealnych wystaw? Solidnych, pogłębionych informacji? Także on znajdzie coś dla siebie. Np. Towarzystwo im. Roberta Havemanna posiada nie tylko spuściznę po tym naukowcu, w NRD uznanym za "wroga publicznego", ale także bogaty zbiór na temat opozycji, czy szerzej: oporu społecznego. Mała, ale w swej "niszy" niemająca sobie równej jest Biblioteka Ekologiczna (Umweltbibliothek) w miejscowości Großhennersdorf w Saksonii (ekologia, przez władze zakazana, była jedną z ideowych płaszczyzn opozycji). Istniała ona już za czasów NRD, zbierając informacje z dziedziny polityki i ekologii, i łamiąc monopol informacyjny władz. Podobnie jak prywatne Turyńskie Archiwum Historii Najnowszej, noszące imię Matthiasa Domaschka, który w 1981 r. zmarł w areszcie Stasi w niewyjaśnionych do dziś okolicznościach. Jego przyjaciele nigdy nie uwierzyli w oficjalną wersję, że Domaschk popełnił samobójstwo.

Jednak mimo tej różnorodności, Niemcy to nie jest eldorado dla oddolnych inicjatyw poświęconych pamięci historycznej. Nie tylko stowarzyszenie "Historia (-ie) Najnowsza (-e)" z Halle musi walczyć dziś o przetrwanie, gdyż obcięto mu dotacje ze środków publicznych. Problem sytuuje się także - i nadal - w sferze idei: ciągle można odczuć skutki indoktrynacji, polegającej na odwoływaniu się do ideologii "antyfaszyzmu", którą niemieccy komuniści do dziś legitymizują istnienie NRD-owskiej dyktatury - jak gdyby ludzie prześladowani przez tę dyktaturę byli "faszystami". Skutkiem jest podskórna "konkurencja ofiar", będąca zarazem przyczyną rozgoryczenia u wielu ofiar komunizmu, które dopiero po 1990 r. zaistniały w świadomości publicznej.

Z przeciwstawianiem sobie zbrodni komunistycznych i (patrząc na liczbę zabitych jeszcze straszniejszych) zbrodni nazistowskich walczy stowarzyszenie "Gegen Vergessen - Für Demokratie" (Przeciw zapomnieniu - na rzecz demokracji). Jego przewodniczący Joachim Gauck, kiedyś pełnomocnik rządu ds. archiwów Stasi, sprzeciwia się relatywizowaniu czerwonej dyktatury poprzez "przykrywanie" jej dyktaturą brunatną. "Tworzyć podstawy dla demokratycznej przyszłości w oparciu o lekcje historii" - tak brzmi dewiza stowarzyszenia.

A skoro od pluralizmu zaczęliśmy: jakkolwiek nie byłby on ważny i pożyteczny, potrzebuje on także koordynacji; bez koordynacji każde oddolne zaangażowanie, choćby najbardziej szlachetne, skazane jest w dłuższej perspektywie na porażkę. W Niemczech istnieje cały szereg takich instytucji finansowanych z budżetu - np. federalne i landowe Centra Edukacji Publicznej (Bundeszentrale und Landeszentralen für politische Bildung) - których zadaniem jest koordynowanie i wspieranie działalności oddolnej. Nie można zapomnieć o najważniejszej z tych instytucji - berlińskiej Fundacji Badań nad Dyktaturą w NRD (Stiftung zur Aufarbeitung der SED-Diktatur), wspierającej cały szereg inicjatyw i stowarzyszeń, w tym niektóre z wyżej wymienionych. Na wszystkie nie starcza - nawet w sytuacji, gdy budżet fundacji tworzy także dawny majątek NRD-owskiej partii komunistycznej.

Ale także dzięki tej fundacji, powołanej w 1998 r. przez Bundestag, przezwyciężanie komunistycznej dyktatury w Niemczech i zachowanie pamięci o niej mają zapewnioną przyszłość. To niemało - skoro, jak się dziś okazuje, obok komunistycznych "weteranów" zagrożeniem wydaje się również trywializacja pamięci oraz jej skomercjalizowanie. Przykładem prywatne Muzeum NRD w centrum Berlina, o którym nie tylko dawni opozycjoniści mówią, że jest uosobieniem "Ostalgii" w postaci wręcz laboratoryjnej. W Wittenberdze powstało z kolei Muzeum Codzienności NRD, niewiele lepsze.

Dla barwnej i różnorodnej "infrastruktury pamięci" jest jeszcze wiele do zrobienia.

Przeszłość ma ciągle wielką przyszłość.

SVEN FELIX KELLERHOFF (ur. 1971) jest szefem działu historycznego dziennika "Die Welt". Absolwent historii i dziennikarstwa na Wolnym Uniwersytecie w Berlinie (Zachodnim), opublikował szereg książek historycznych. Mieszka w Berlinie.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 18/2007

Artykuł pochodzi z dodatku „Historia w Tygodniku (18/2007)