Przestrzec przed wyrokiem

Rock to muzyka zabawy, buntu i wolności, ale życie rockowych muzyków to często przestroga przed zbyt dosłownym rozumieniem hasła sex, drugs and rockroll. Biografia legendarnego wokalisty grupy Dżem to najwyraźniejszy w polskiej muzyce znak ostrzegawczy.

14.08.2005

Czyta się kilka minut

 /
/

Festiwal im. Ryśka Riedla z roku na rok zajmuje coraz ważniejsze miejsce na festiwalowej mapie Polski. Zwłaszcza gdy jego termin nie koliduje z Przystankiem Woodstock. Tym razem w Tychach pojawiło się około 15 tysięcy osób, od starych hippisów po punków i fanów ciężkiego rocka. “Dzikie dzieciaki", przyjeżdżające na rockowe festiwale, to zresztą szczególnie ciekawa grupa polskiej młodzieży.

Czasem chęć zapewnienia jak najszerszego muzycznego spektrum idzie zbyt daleko - gwiazdą pierwszego dnia festiwalu była grająca pop-papkę grupa Myslovitz. Najlepiej tego dnia wypadli weterani z TSA, dając tradycyjnie mało finezyjny, ale za to ostry i żywiołowy koncert. Natomiast słuchając Kasi Nosowskiej z grupą Hey trudno było oprzeć się wrażeniu, że muzycy ci coraz bardziej stają się grupą studyjną. Ich płyty są wciąż ciekawe i dźwiękowo perfekcyjne, ale na żywo trochę nużą. Błyskiem całego festiwalu była grupa Riders. Wokalistka Ola Łysiak to jedno z lepszych rockowych gardeł w Polsce: żywiołowo wykonując standardy “Back In Black" i “Whole Lotta Love" wręcz eksploduje na scenie. Gdyby nie to, że w Polsce nie ma koniunktury na rock w czystym wydaniu, a stacje radiowe wolą promować przyjemnych naśladowców brytyjskich trendów muzycznych (patrz Myslovitz), Ola byłaby jedną z lepiej rozpoznawalnych postaci w polskim światku muzycznym.

Najciekawiej wypadła w Tychach grupa Voo Voo. Płyty studyjne to dla Wojciecha Waglewskiego po prostu pretekst do kolejnych koncertów i kolejnych aranżacji. Dlatego szkoda, że Voo Voo w Tychach ograniczyło się do odegrania (perfekcyjnie) zestawu najbardziej znanych kompozycji. Ani “Floty zjednoczonych sił", ani “Nim stanie się tak, jak gdyby nigdy nic" braknąć nie może, ale grupa - może wychodząc z założenia, że tyska publika jest mniej wyrobiona - nie sięga niestety po mniej oczywiste utwory.

Po koncercie Voo Voo stała się rzecz z artystycznego punktu widzenia niewytłumaczalna. Między Waglewskim a grupą Dżem wystąpiły zespoły Harlem i Cree. Pierwszy z nich nawet “Honky Tonk Women" Stonesów potrafi zagrać nudno. Drugi, którego liderem jest Sebastian Riedel, to dowód, że w polskiej muzyce nazwisko może wiele, ale też przykład, że uzdolniony ojciec nie daje gwarancji talentu syna. Młody Riedel muzykę traktuje jak rzemiosło i gra zupełnie bez polotu. Na tym tle występujący na koniec Dżem mógłby zagrać cokolwiek, a i tak wypadłby przekonująco. Zespół ma typowo rockandrollową historię. Przetrwał utratę legendarnego lidera, niedawno zginął im klawiszowiec. Mimo to ćwierć wieku gra równo i tyski koncert potwierdził renomę grupy. Nowy klawiszowiec, Janusz Borzucki, idealnie wpasował się w zespół.

Gwoździem festiwalowego programu była plenerowa prapremiera filmu “Skazany na bluesa" (w kinach od 12 sierpnia). Jeszcze nigdy polska kinematografia nie zgromadziła na jednym seansie kilkunastu tysięcy ludzi. Ale jeśli Riedel był polskim Jimem Morrisonem, to reżyser filmu Jan Kidawa-Błoński z pewnością nie jest Oliverem Stonem. Najmocniejszą stroną filmu jest muzyka i nie jest to zasługa ani Kidawy-Błońskiego, ani aktorów. Reżyserowi należy się jednak szacunek, że zastawił własny dom, by móc film nakręcić.

“Skazany na bluesa" wiernie oddaje siermiężność czasów PRL, niszczącą ludzi takich jak Riedel. Film nie jest wesołą opowiastką o gwieździe rocka, momentami staje się jednak zbyt oczywisty. A już scena wstrzykiwania sobie w żyłę narkotyku, po tym, co jedenaście lat temu pokazał Quentin Tarantino w “Pulp Fiction", wydaje się wzięta z jakichś warsztatów reżyserskich. Z drugiej strony istotne jest to, że “Skazany na bluesa" pokazuje prawdę o narkotykach. Nieważne bowiem, czy gra się w Londynie, Los Angeles, czy w Tychach, skazanie na bluesa może oznaczać wyrok śmierci.

Festiwal im. Ryśka Riedla w Tychach to dziwny sojusz biznesu z kontrkulturą. Oto duży bank sponsoruje imprezę adresowaną bynajmniej nie do jego klienteli. Zgromadzonej pod sceną publiczności z pewnością nie tworzą klienci banków. Sponsoring rocka - choć powszechny - to rzecz, która budzi naturalną odrazę. Ale w tym przypadku dobrze, że ktoś ma kaprys zasponsorować wielką plenerową imprezę. Chodzi bowiem o oddanie hołdu pierwszemu i największemu polskiemu bluesmanowi, jak i o promocję nienarkotykowego stylu życia.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Publicysta, dziennikarz, historyk, ekspert w tematyce wschodniej, redaktor naczelny „Nowej Europy Wschodniej”. Wieloletni dziennikarz „Tygodnika”. Autor i współautor książek: „Przed Bogiem” (2005), „Białoruś - kartofle i dżinsy” (2007), „Ograbiony naród ‒… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 33/2005