Supermoce Dawida Podsiadły

Jest wiarygodny jako artysta, bo zapracował na sukces własnym talentem, konsekwencją i pokorą. Wkrótce może czekać go trudny moment, z którym mierzą się wszyscy, którym tak bardzo się udało. Bo ile można wytrzymać na samym szczycie?

18.09.2023

Czyta się kilka minut

Supermoce Dawida
Na Stadionie Narodowym w Warszawie, 26 sierpnia 2023 r. / MICHAŁ MURAWSKI / MATERIAŁY PRASOWE

Wyprzedać cały stadion – to jeszcze niedawno w polskim świecie muzycznym brzmiało jak niedosiężne marzenie. Na warszawskim PGE Narodowym taka sztuka przez pewien czas udawała się tylko zasłużonym gwiazdom międzynarodowej sceny: Beyoncé, Coldplay czy mogącej od lat liczyć na wyjątkowo oddane tłumy prawdziwych wyznawców grupie Depeche Mode.

Jak pobić rekord Polski

W ostatnich latach coś jednak się zmieniło i polska publiczność nie tylko chce słuchać rodzimych artystów (parafrazując znane hasło z lat 60., polska młodzież naprawdę chce słuchać polskich piosenek, nie trzeba jej do tego specjalnie zachęcać), ale też oglądać ich na żywo. Do tego jest gotowa za to doświadczenie zapłacić niemałe kwoty – nie mówiąc o dodatkowym wydatku emocjonalnym, towarzyszącym czuwaniu na stronie internetowej w nadziei na zdążenie z rezerwacją biletu.

Wiadomości dotychczas napływające z Londynu, Nowego Jorku czy Seulu o koncertach wyprzedanych w kilka minut stały się rzeczywistością i u nas. Niedawno błyskawicznie rozeszła się pula wejściówek na stadionowe występy romantycznej, poetyzującej sensacji pop Sanah (170 tys. biletów na Stadion Śląski w Chorzowie, PGE Stadion Narodowy oraz ERGO Arenę Gdańsk), a wkrótce później absolutny rekord pobił Dawid Podsiadło. W zaledwie kilka minut wyprzedał warszawski Narodowy – 80 tys. biletów. Tym samym stał się najbardziej kasowym artystą w dziejach tego niemałego przecież obiektu. Sukces ten zdyskontował zapowiadając kolejne koncerty, w Chorzowie, Gdańsku i Poznaniu: również tam z powodu zainteresowania fanów szybko padły serwery.

Ci szczęściarze, którym udało się złapać miejsce na stadionie, w nagrodę za refleks otrzymali możliwość uczestnictwa w imponującym, multimedialnym i długim (ponad dwie i pół godziny) spektaklu. Na środku płyty stadionu stanęła wielka obrotowa scena z robiącym wrażenie oświetleniem, a na ekranach pojawiały się krótkie filmy – osobiste migawki z przeszłości, bo Podsiadło świętuje w tym roku podwójny jubileusz: trzydzieste urodziny oraz dziesięciolecie obecności na scenie. W powietrzu fruwały srebrne delfiny, sypało się konfetti. Do tego artyście towarzyszyli goście. Na dwie piosenki wpadła współrekordzistka Sanah, Artur Rojek – ojciec chrzestny współczesnego polskiego alternatywnego rocka – zaśpiewał w duecie z Podsiadłą „Długość dźwięku samotności” zespołu Myslovitz, utwór, który Dawid jako gimnazjalista wykonywał na amatorskim wakacyjnym konkursie. Wreszcie pojawił się Taco Hemingway, od ich wspólnego koncertu z Podsiadłą na PGE Narodowym w 2019 r. rozpoczęła się inwazja polskiej muzyki na największe hale widowiskowe i stadiony.

W centrum wydarzenia pozostawał jednak główny bohater – ucinający sobie swobodne pogawędki z publicznością, ale nadal jakby odrobinę zakłopotany własną sławą, bezpretensjonalny „późny millenials”, a przede wszystkim jego muzyka.

Nie wiem, jak się czuję

Podsiadło jest dziś z pewnością królem polskiego pop-rocka, a do tego królem bardzo skromnym, co zaskakuje w czasach, w których gwiazdy biorą udział w wyścigu na widzialność, ekstrawagancję, pewność siebie. „Mam urok”, żartobliwie wyznał kiedyś w podkaście Wojewódzki/Kędzierski, ale źródło tego uroku jest specyficzne: zdumiewająca, mimo nieustannie rosnącej sławy, zysków i kontraktów reklamowych, odporność na tzw. sodówę.

Jest wiarygodny jako artysta, który zapracował sobie na sukces własnym talentem, konsekwencją i pokorą. Raczej małomówny, szybko wpadający w żartobliwe tony, wolny od pokusy prowokowania czy ostentacji, nieodmiennie sprawia wrażenie człowieka, którego trudno wyprowadzić z równowagi, a przede wszystkim – skupionego na muzyce.

W przerwach pomiędzy zapełnianiem hal gra akustyczne, „leśne” koncerty, a chwilę przed rekordowym występem na PGE Narodowym świętował dziesięciolecie pierwszego występu live nad Wisłą w Warszawie piosenkami z debiutanckiej płyty – nie mówiąc nic nikomu i zaskakując przechodniów. Incognito pojawił się również na tegorocznym OFF Festivalu jako jeden z muzyków specjalnie na tę okazję powołanej supergrupy Udary, z którą zagrał cały album nowojorskiego zespołu The Strokes, „Is This It”.

Od tej wydanej w roku 2001 płyty rozpoczął się fenomen zwany nową rockową rewolucją. Nonszalancja, proste nowofalowe riffy, sceniczna energia, skórzane kurtki i wąskie spodnie, trochę punka, trochę bluesa – tak brzmiał początek XXI wieku. Franz Ferdinand, Arctic Monkeys, The Black Keys. W Polsce ­rozpromowała ją radiowa Trójka i wielkie festiwale, Open’er i OFF.

Wśród polskich zespołów, które eksperymentowały z garażowym brzmieniem, znaleźli się też Curly Heads, licealni kumple z Dąbrowy Górniczej. Dawid Podsiadło, wówczas uczeń szkoły muzycznej w klasie puzonu, objął rolę wokalisty. „Brzmią trochę jak skrzyżowanie The Strokes z The Doors”, chwaliła ich „Gazeta Wyborcza”, gdy dostali się na dużą scenę festiwalu w Jarocinie. Gdy jednak spróbowali swoich sił w telewizyjnym programie „Mam Talent”, jurorka Agnieszka Chylińska skreśliła zespół, proponując, by do dalszego etapu przeszedł jedynie Dawid.

Wybrał lojalność. Samodzielnie zgłosił się do „X-Factora”, gdzie zaprezentował się od bardziej lirycznej strony. W finale zwyciężył, śpiewając w duecie z Katie Melua. „Jeszcze nie wiem, jak się czuje zwycięzca X-Factora”, mówił zakłopotany przed kamerą, gdy zapytano go, „jak się czuje bogatszy o 100 tysięcy złotych”. Znów dochował lojalności przyjaciołom: z nagrody sfinansował remont sali prób dla Curly Heads.

Młody dorosły

Oprócz niemałego przelewu, zwycięzcy „X-Factora” przysługuje kontrakt na wydanie płyty w dużej wytwórni. To sądny moment dla wszystkich zwycięzców talent show: otrzymują często gotowiec dla wszystkich i dla nikogo, skrojony przez zawodowych songwriterów, do którego nie pasują i w efekcie tracą osobisty styl, za który pokochała ich widownia. Historii sensacyjnych debiutantów, którzy przepadli przez próbę wpasowania się w cudzy repertuar, jest niestety bardzo wiele.

Szczęśliwie Dawid Podsiadło znalazł wspólny język z szarymi eminencjami polskiej muzyki: producentem Bogdanem Kondrackim (dawnym członkiem grupy Kobong, później odpowiedzialnym za brzmienie płyt Brodki i Ani Dąbrowskiej) oraz kompozytorką i autorką tekstów Karoliną Kozak (artystką avant-popową, kiedyś śpiewającą w grupie Dr No). Razem wypracowali melancholijne, ciepłe brzmienie zbliżone nieco do stylu brytyjskich grup Coldplay, Travis czy Snow Patrol, jedna z nielicznych na płycie „Comfort and Happiness” piosenek po polsku – „Trójkąty i kwadraty” – stała się wielkim przebojem, a płyta zapewniła Podsiadle sporo nagród, wierną publiczność i miejsce w składzie szalenie popularnej trasy Męskie Granie.

Potem poszło już z górki: kolejne koncerty, festiwale, drugi, znów diamentowy album „Annoyance and Disap­pointment”, również w większości po angielsku, przeboje „Pastempomat” i „W dobrą stronę”. W międzyczasie pojawiła się duża płyta z Curly Heads, bardziej garażowa, rockandrollowa niż solowe nagrania, kojarząca się trochę z The Kills czy Queens of the Stone Age. Do tego zapowiedzi wydawania za granicą i charakterystyczny wąsik.

Supermoce Dawida

U szczytu tego szaleństwa Podsiadło ogłosił urlop, z którego wrócił po ponad roku – już nie jako indie-rockowy marzyciel z głową w chmurach, lecz jako młody dorosły, trochę idealistyczny, a trochę rozczarowany, z nowym pakietem myśli i rozterek. Zdeklarowany „małomiasteczkowy”, choć Dąbrowę Górniczą (120 tys. mieszkańców) trudno mimo wszystko nazwać małą.

Największą zmianę oznajmił już na okładce: „To jest mój trzeci album zatytułowany Małomiasteczkowy i zawiera 10 piosenek, które napisałem i zaśpiewałem po polsku”. Płyta, wyprodukowana tym razem przez Bartosza Dziedzica (który współpracował m.in. z Arturem Rojkiem), przyniosła brzmienie bardziej popowe, choć nadal z wyraźnym alternatywnym rodowodem.

Przede wszystkim jednak artysta zaczął śmielej mówić we własnym imieniu – decyzja o śpiewaniu po polsku nie była przypadkiem, lecz elementem odświeżonego wizerunku. Dylematy wczesnej dorosłości, trudne decyzje, mocowanie się z emocjami, cienie sławy, tęsknota za bezpiecznym, spokojnym życiem – ale też więcej humoru, przekąsu. „Marudzę jak miastowa młodzież”, ironizował w „Najnowszym klipie”. „W kraju nad Wisłą każdy mówi mi na Ty, a moje nazwisko to czytany głośno szyld”, wyznawał w „Trofeach”, przyznając się, że marzy, by „na stary rower wsiąść, zamieszkać w kamienicy, nie myć rąk”. Znane problemy, ale bezpretensjonalne wyśpiewane świeżą, zwyczajną polszczyzną porwały słuchaczy.

Podsiadło zdobył podwójną diamentową płytę, po czym ruszył w trasę – „Małomiasteczkową” (w największych miastach) i „Wielkomiejską” (w mniejszych). Z decyzją o wzięciu odpowiedzialności za teksty przyszedł też nowy rodzaj medialnej odwagi. Wcześniej zakłopotany i cichy Podsiadło odkrył w sobie żartownisia i gawędziarza. Z Radosławem Kotarskim z edukacyjnego kanału YouTube Polimaty uruchomił podkast o wszystkim i o niczym, w RMF FM prowadził autorską audycję „Małomiasteczkowy program”. Z testu trzeciej płyty, uznawanej często za najtrudniejsze wyzwanie dla artystów, wyszedł obronną ręką.

Dyskretne manifesty

Rekordowy koncert na Stadionie Narodowym był częścią trasy Postprodukcja Tour, promującej najnowszy album „Lata Dwudzieste”. Wyprodukowana przez Jakuba Galińskiego płyta to zwrot w kierunku elektronicznie nacechowanej muzyki pop – trochę tak, jakby Podsiadło postanowił podążyć drogą Katarzyny Nosowskiej (pojawiającej się zresztą gościnnie na płycie). Wydaje się też, że wziął sobie do serca swój status najpopularniejszego polskiego artysty, bo obok osobistych słów pojawiają się dyskretne ­manifesty („Zabierz te Pottery, te tęczowe rowery, weź mi to wszystko spal” – ironizuje z ideowych zacietrzewień w singlowym „Poście”).

Choć bowiem Dawid Podsiadło nie jest typem z zasady zmierzającym na barykady, nie popada zarazem w rodzaj asekuranctwa, zgodnie z którym chcąc podobać się wszystkim, trzeba trzymać język za zębami; popierał Strajk Kobiet, zapowiedział apostazję, a przede wszystkim zachęca do udziału w wyborach. Jednocześnie na płycie zdarzały mu się też chwile gorzkiej autorefleksji: „Dejw, z małej mąki mały chleb, co nie?”, pytał w nostalgicznych „Tazosach”, a w elegijnym „Mori” zastanawiał się nad śmiercią. Niewątpliwie czeka go wkrótce trudny moment, z którym mierzą się wszyscy artyści, którym tak bardzo się udało: ile można wytrzymać na samym szczycie?

Powrót na stadiony

Dawid Podsiadło mówi nam przy okazji coś o dwóch fenomenach: jednym lokalnym, drugim globalnym. Po pierwsze – polska publiczność kocha przede wszystkim melodię. Nie produkcja, nie rytm, lecz refren, który można zanucić, to klucz do polskich uszu. Oczywiście, wielkim posłuchem u nas, jak wszędzie indziej, cieszy się scena rapowa, a światowe gwiazdy r&b sprzedają sporo biletów na koncerty – jednak najszersza publiczność od lat pragnie się wzruszać i świętować przy alternatywnie zabarwionym popie i rocku z łagodnie elektronicznymi aranżacjami.

To efekt długiego trwania dziedzictwa starej radiowej Trójki, kuratorskich działań Artura Rojka, a wreszcie wielu lat popularności trasy Męskie Granie, która pomogła ukształtować to kanoniczne brzmienie. Dawid Podsiadło, Daria Zawiałow, Krzysztof Zalewski, Ralph ­Kaminski, Vito Bambino, Kaśka Sochacka – wszyscy ci artyści nie tylko grywają razem, ale też brzmią odrobinę podobnie, bo wierny słuchacz chce, by było lirycznie, trochę rytmicznie, a przede wszystkim życiowo w tekście. Ta scena i skala jej popularności to niewątpliwie nasza krajowa specjalność – gdy prędzej czy później dojdzie do światowego renesansu rocka, będziemy na to przygotowani.

Drugi fenomen to wielki powrót stadionowych koncertów. Co takiego musiało się wydarzyć, by rozpieszczona obfitym festiwalowym menu publiczność nie tylko zapragnęła słuchać na żywo pojedynczych artystów, ale była gotowa wręcz bić się o ich bilety? To zjawisko w Polsce niewidziane chyba od czasów największych sukcesów zespołu Hey czy „pomarańczowych tras” Kultu.

Oczywiście polska publiczność nie unika koncertów i gromadzi się na nich tłumnie, jednak przez wiele lat dotyczyło to wydarzeń festiwalowych na wolnym powietrzu, gdy koncert stanowi część większej imprezy. Znaczenie mają wówczas również koszty: dotychczas odnotowane rekordowe tłumy zgromadziły się właśnie na imprezach darmowych, czyli tradycyjnie na festiwalu Pol’and’Rock (w 2019 r. niemal milion osób słuchało tam na żywo Kazika i Kultu!), albo na legendarnej trasie Inwazja Mocy, organizowanej w latach 90. przez radio RMF FM. Tam na lotnisku w Pobiedniku pod Krakowem 700-tysięczna publiczność przybyła na koncert niemieckich weteranów rocka z grupy Scorpions.

Co do pojedynczych koncertów byliśmy jednak zawsze wybredni i nawet największym gwiazdom trudno było zapełniać stadiony, chyba że mowa o grupach, które cieszyły się wyjątkowym, wieloletnim kultowym statusem, jak Metallica, Pearl Jam czy Depeche Mode. Teraz błyskawicznie wyprzedają się koncerty i gwiazd polskich, jak Dawida Podsiadło czy Sanah, jak i zagranicznych – wszak wielka bitwa o rezerwacje biletów na trasę Taylor Swift miała i swój polski epizod.

Ten fenomen idzie w parze z kurczącą się sprzedażą płyt, zarówno „na fizyku”, jak i w formacie cyfrowym. Ta spada z roku na rok i nawet cesarzowa rankingów, Taylor Swift, sprzedaje obecnie w Stanach Zjednoczonych mniej więcej „marny” milion (kilkanaście, a nawet jeszcze mniej niż dziesięć lat temu nakłady płyt były standardowo kilkakrotnie wyższe). Jednocześnie branża koncertowa ma się doskonale, powstaje nawet cała gałąź turystyki związana z podróżowaniem za idolami i transmitowaniem wypraw online. Wygląda więc na to, że Dawid Podsiadło wybrał najlepszą z możliwych opcji, decydując się na obrotową scenę pozwalającą na kontakt z publicznością z każdej strony stadionu: w czasach streamingu i smartfona zależy nam bardziej niż kiedykolwiek na prawdziwym, osobistym doświadczaniu muzyki na żywo. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Badaczka i pisarka, od września 2022 r. felietonistka „Tygodnika Powszechnego”. Autorka książek „Duchologia polska. ­Rzeczy i ludzie w latach transformacji”, „Wyroby. Pomysłowość wokół nas” (Nagroda Literacka Gdynia) oraz rozmów „Czyje jest nasze życie” ­(… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 39/2023

W druku ukazał się pod tytułem: Supermoce Dawida