„Prywykniesz albo padochniesz"

Jest rok 1941. Sześcioletni Tadek leży w łóżku z bratem. Głośne pukanie, krzyk mamy, mężczyźni w mundurach. Jeden z nich wchodzi do pokoju, zdejmuje święty obraz, rzuca o podłogę. Potem furmanki: jedna zabiera go z bratem i mamą do wagonu kolejowego. Druga, z tatą, jedzie kilkaset metrów w tyle. Potem skręca. Na Syberii słyszą: "Nie ma waszej Polski, tu budujcie Warszawę. Drzewa u nas skolko ugodno.

24.05.2006

Czyta się kilka minut

Władysław Dudziak dziś i jako żołnierz gen. Andersa przy grobie żony w Pachlewi, rok 1942 /fot. archiwum rodzinne /
Władysław Dudziak dziś i jako żołnierz gen. Andersa przy grobie żony w Pachlewi, rok 1942 /fot. archiwum rodzinne /

Tadek to dziś 71-letni Tadeusz Szmidt, zesłany w 1941 r. z "Zachodniej Białorusi" na dzień przed niemieckim atakiem na ZSRR.

Henryka Sowieci zatrzymali na ulicy zaraz po tym, jak Armia Czerwona zajęła Toruń, w lutym 1945 r. Było to na kilka miesięcy przed jego osiemnastymi urodzinami. Dziś Henryk Chachowski ma 79 lat.

97-letni Władysław Dudziak w momencie zatrzymania (we wrześniu 1939 r., w Stanisławowie) miał prawie 30 lat.

Trzy historie zsyłek na Syberię. Aresztowani na różnych etapach wojny, w różnych miejscach przedwojennej Polski. Z trzech różnych pokoleń.

Początek był podobny: łomotanie do drzwi, krótki czas na pakowanie. Potem furmanką na stację. Na stacji wagony.

Szerokie tory

Władysław Dudziak - wsadzony do wagonu w stroju kolejarza w Stanisławowie - myślał, że zabierają go do domu, pod okupację niemiecką (pochodził z Jarosławia; do Stanisławowa, do pracy, wysłała go w 1937 r. kolej). Zamiast tego pociąg dojeżdża do Lwowa. Pamięta cztery składy nabite ludźmi. A potem szerokie tory.

Henryk Chachowski: - Złudzenia trwały długo. Kiedy w wagonie mówiłem, że to zsyłka, inni chcieli mnie pobić. Mówili, że jedziemy do Warszawy, po dowody osobiste. Jak minęliśmy Warszawę, to mówili, że wiozą nas pewnie do Lublina, bo tam jest nowy komunistyczny rząd. Miny im zrzedły, gdy zobaczyli Ural.

Tadeusz Szmidt pamięta rozpacz, szczególnie kobiet, matek. I przeskok: z normalnego życia do zatłoczonego, śmierdzącego i zimnego wagonu. Z ciepłego łóżka na pryczę. Pamięta też (choć obrazy z pamięci mieszają się z opowieściami matki) umierające w wagonie dzieci. Umierających ludzi starszych. I ten obraz, na pewno własny: mama podczas postoju chowająca dziecko pod brzózką.

Władysław na Syberię jedzie miesiąc. We Władywostoku przystanek: posiłek, kąpiel w zimnej wodzie, konfiskata ubrań na odkażanie (panuje wszawica).

- Najgorsze było pragnienie - wspomina. - Raz, gdy wszyscy krzyczeliśmy: "wody!", podszedł jakiś Rosjanin, chyba kolejarz. Dał dwa wiadra. Podbiegli konwojenci i go zabili. Zatłukli kolbami.

Henryk Chachowski pamięta też selekcję przed transportem: - Kazali rozbierać się do naga i wszystko, co mieliśmy, rzucić na jedną kupę, do spalenia. Prosiłem: pozwólcie zatrzymać zdjęcie matki. Nie pozwolili. Do wagonów wsiedliśmy bez nazwisk.

Z wagonu zatrzymał wspomnienie chwili, gdy dzielono jedzenie: - Był taki 50-letni pan wyznaczony przez grupę jako przedstawiciel. Przynosił dla wszystkich zawinięte w koc sucharki. Rozwijał koc, łamał i układał na czterdzieści równych kupek.

Henryk pamięta też otwór na sanitariat, smród, piecyk i trochę drewna. - Gdy opał się kończył, podczas postoju brało się następny ładunek. Ktoś znalazł na torach gwóźdź, którym rozdrabnialiśmy drewno. Mimo to było mi zimno. Innych zabierali z domów, dawali jakiś czas na przygotowanie. Mnie wzięli tak, jak stałem.

Wszyscy trzej - w różnych transportach - trafiają w końcu do Nowosybirska. Potem, barkami i furmankami, do różnych miejsc zesłania.

Najszybciej - zaraz po sowieckiej agresji na Polskę i przed pierwszą wielką falą deportacji z lutego 1940 r. - Władysław.

Deportacje, represje

Do Stanisławowa, gdzie Władysław Dudziak pracuje jako maszynista (jeździ na trasie Stanisławów-Lwów), Sowieci wchodzą 19 września 1939 r. Do domu zapukają tydzień później: - Wieczorem wróciłem jak zwykle z trasy. O północy żona wyjrzała przez okno i mówi, że żołnierze, chyba Rosjanie. Chwyciłem za rewolwer, ale wyrwała mi go z ręki i wrzuciła do popielnika. Dali się tylko ubrać. Na drugi dzień byłem znów we Lwowie, tym razem jako więzień.

Na początku listopada dojeżdżają na Syberię (łagier w Obwodzie Nowosybirskim). W obozie mężczyźni pracują przy drzewie. Władysław ma szczęście: na początku jego pobytu przychodzą paczki z amerykańskimi pieczątkami. W środku: części kotła parowego; do jego obsługi strażnicy przydzielają kolejarzy.

Gdy Dudziak dociera na Syberię, jego Stanisławów staje się formalnie częścią ZSRR. Województwa białostockie, nowogródzkie i poleskie wchodzą w skład Białoruskiej SRR, a Małopolska Wschodnia i Wołyń w skład Ukraińskiej SRR. Do sowieckiej niewoli dostają się tysiące polskich żołnierzy. 5 marca 1940 r. władze ZSRR podejmują decyzję o zamordowaniu 22 tys. jeńców, głównie oficerów wojska, policji i straży granicznej.

Wrześniowa zsyłka Władysława Dudziaka nie jest jeszcze częścią masowych deportacji. Te rozpoczynają się w lutym 1940 r. Jej ofiarą padają miedzy innymi tzw. osadnicy wojskowi (przydzielono im ziemię na Kresach) i pracownicy służby leśnej z rodzinami.

Podczas drugiej, kwietniowej fali deportacji Sowieci wywożą - zgodnie z praktykowaną w ZSRR zasadą zbiorowej odpowiedzialności - rodziny osób aresztowanych przez NKWD, a także rodziny jeńców. Trzecia fala deportacji, rozpoczęta w czerwcu 1940 r., dotyka tzw. bieżeńców, czyli uchodźców pochodzących z Polski centralnej i zachodniej.

Do kolejnej dochodzi późną wiosną 1941 r. Podlegają jej pozostałe osoby uznane przez Sowietów za niebezpieczne. W maju 1941 r. dochodzi do wysiedleń z "Zachodniej Ukrainy", a w nocy z 19 na 20 czerwca - z "Zachodniej Białorusi".

Wśród deportowanych jest Tadeusz Szmidt, mieszkający w pobliżu Wołkowyska.

"Ucieczka" na Syberię

Ojciec Tadeusza, urodzony jeszcze w XIX stuleciu, był oficerem, w 1920 r. walczył przeciw bolszewikom. Miał w powiecie wołkowyskim ziemię. Mama była nauczycielką; wykształcona, znała języki (jej ojciec był przemysłowcem). Brzostowscy, tak brzmiało nazwisko panieńskie mamy, mieli na wschodzie duże majątki. - Ojciec już trzy razy był wcześniej zatrzymywany - wspomina Tadeusz. - Gdy przyszli Sowieci, rodzice byli chyba przygotowani.

W wagonie Tadeusza z rodziną zastaje niemiecki atak na ZSRR. Szmidt pamięta wybuchy bomb niedaleko pociągu: - Maszynista kilka dni nigdzie nie stawał. Pociąg tylko gnał i gnał. Potem bomby ucichły.

Z Nowosybirska dostają się barkami do miejscowości Inkino (Okręg Narymski), gdzie trafiają do tzw. specposiołku, osady zakładanej przez NKWD dla rodzin zesłańców.

Jest początek lata - ogromne ilości meszek, robactwa, wszy. Ciągły brud. Umierają ludzie, głównie na tyfus. Tadeusz: - Matka od początku musiała ciężko pracować, żebyśmy mieli co jeść. Była pogryziona przez robactwo, opuchnięta. Raz poszła do obozowego felczera. A on do niej: Prywykniesz. A jak nie prywykniesz, to padochniesz.

Zimą 1941 r. mamę Tadeusza zabierają do tajgi na wyręb lasu. Chłopcy zostają sami. Tadek ze starszym bratem kradną z pobliskiej przystani drzewo, by mieć czym palić w piecu. Jurek, silniejszy, ładuje, a Tadek stoi na warcie.

Po powrocie z wyrębu matka zaczyna się jakoś "organizować".

Tadeusz: - Jej sposobem na głód było wróżenie z kart. Wróżyła, a miejscowe kobiety, których mężowie nie wracali z frontu, pytały: Babuszka,

a szto z mojom synom? Wróci, czy nie wróci? "Wróci" - odpowiedziała kiedyś, siedząc nad kartami, żonie jakiegoś enkawudzisty. No i on za kilka dni wrócił. Tak rozniosła się fama, że Polka potrafi wróżyć.

Dzięki temu mieli co jeść.

Ale wkrótce potem mamę biorą do więzienia. Na odchodne mówi: "Być może rozstajemy się na zawsze. Musicie dostać się do Polski, odnaleźć tatę".

Kilka dni później Tadek z Jurkiem błąkają się pod więziennymi murami. Podchodzi nieznajomy mężczyzna. - Zabrali ją na zawsze - mówi.

W sierocińcu do chłopców dociera wiadomość, że ojciec nie żyje.

Po "amnestii"

W 1941 r. Władysław Dudziak ma 31 lat. Gdy do obozu dociera wiadomość o "amnestii" (30 lipca podpisano układ Sikorski-Majski regulujący m.in. powołanie armii pod polskim dowództwem na terenie ZSRR oraz udzielenie "amnestii" pozbawionym wolności obywatelom polskim), siedzi już w łagrze dwa lata.

Wspomina, że początkowo nic nie wskazywało, by los zesłanych miał się zmienić: - Komendant łagru powiedział, że Niemcy uderzyli, ale ZSRR wygra. Wbrew nam, Polakom, którzy "są po stronie Hitlera".

Władysław w obozie przyjaźni się z Wańką, rosyjskim "politycznym". W 1941 r. Wańce upływa 10-letni wyrok, ma wrócić do żony i dzieci. Krótko przed datą wypuszczenia przybiega zapłakany i krzyczy, że przedłużyli mu wyrok o kolejną "dziesiątkę". Potem znika. Władysław do dziś pamięta czyjś krzyk: "Wańka wisi na drzewie!".

Po "amnestii" Władysław z żoną stają się wolni. Formalnie, nie faktycznie. Jak tysiące innych szansę prawdziwego wyzwolenia widzą w armii gen. Władysława Andersa. Ale do miejsc jej koncentracji dociera tylko część chętnych. Inni są mylnie kierowani. Niektórzy umierają po drodze. Są i tacy, którzy mimo "amnestii" nie opuszczają obozów.

Organizacja wojska napotyka trudności: rząd sowiecki zwleka z obiecanym wyposażeniem oddziałów w sprzęt i żywność. Epidemie, choroby, wycieńczenie zabijają żołnierzy i cywilów, którzy ciągną za wojskiem w nadziei na ratunek.

Gdy armia polska w ZSRR liczy 96 tys. żołnierzy (nie licząc cywilów, koczujących w obozach lub wokół nich), szef zaopatrzenia Armii Czerwonej zawiadamia Andersa o zmniejszeniu liczby racji żywnościowych do 26 tysięcy Andersowi udaje się podnieść tę liczbę do 44 tysięcy.

W Londynie, podczas rozmów z Mołotowem, Churchill proponuje przeniesienie polskiego wojska na Bliski Wschód. Stalin wyraża zgodę. Premier Sikorski, mimo początkowych protestów, również.

Letnia ewakuacja 1942 roku obejmuje także Władysława. Jedzie sam - cywile, w tym żona, mają dotrzeć kolejnym transportem. Przez Morze Kaspijskie płyną z Krasnowodska do portu irańskiego w Pachlewi. W Iranie Władysław dostaje wiadomość, że podczas podróży żona zmarła na tyfus.

Władysław: - Nie uwierzyłem. Dostałem przepustkę i pojechałem z powrotem. Mogłem tylko obejrzeć jej grób... Trzeba było zacisnąć zęby i iść dalej. I poszedłem. Pod Monte Cassino mnie zranili.

Po ewakuacji armii Andersa stosunki polsko-sowieckie pogarszają się (m.in. Sowieci nie wypuszczają za wojskiem części cywilów). Na początku 1943 r. Kreml narzuca ponownie obywatelstwo sowieckie obywatelom RP z Kresów. W kwietniu, po odkryciu grobów w lasku katyńskim, ZSRR zrywa stosunki dyplomatyczne z Polską. Stalin zaczyna tworzyć swój "własny" polski rząd, w Moskwie, który w 1944 r. ma wejść do Polski w ślad za Armią Czerwoną.

"Wyzwolenie"

W styczniu 1944 r. Sowieci przekraczają granicę z 1939 r. W kolejnych zajmowanych miastach rozbrajają i aresztują oddziały Armii Krajowej. Represje dotykają też terenów Polski "pojałtańskiej".

4 lutego 1945 r. Henryk Chachowski wychodzi z toruńskiego kościoła Marii Panny. Widzi żołnierzy sowieckich i polskich cywilów z biało-czerwonymi opaskami. Rosjanie proszą o pomoc w kopaniu dołów, aby pochować swoich poległych. Henryk zgłasza się. Po powrocie do domu awantura. Mama krzyczy, że Rosjanie wywożą na Syberię. Henryk ją uspokaja, przecież potrzebują tylko do pracy.

Dwa dni później, w słoneczne lutowe popołudnie, wychodzi przed kamienicę. Stoi z odkrytą głową, w swetrze. Naprzeciwko widzi idących z karabinami żołnierzy sowieckich. Prowadzą grupę cywili. Ruchem ręki przywołują i jego.

Gdy ulicami Torunia dochodzą do Collegium Maius - budynku toruńskiego uniwersytetu - napotkanych "ochotników" jest już około dwudziestu. Henryk dostaje się do zatłoczonego pomieszczenia. Zamykają pokój na klucz, nie dają jeść, przez kilka dni nie dają wyjść do ubikacji.

W niewielkim Toruniu szybko rozchodzi się wieść o zatrzymaniach. Pod oknami budynku gromadzą się kobiety - żony i matki uwięzionych. Przez otwarte okno Henryk dostrzega matkę. Rzuca jej piękny skórzany portfel (prezent od taty) z kartką w środku: "Jedziemy na Syberię".

Ulicami Torunia - św. Jakuba, Grudziądzką, Kościuszki - maszerują na Dworzec Wschodni, do wagonów kolejowych.

Powroty

Gdy Henryka wywożą na Syberię, Władysław (ranny pod Monte Cassino) przebywa w Szkocji na rekonwalescencji: - Chciałem wracać do kraju, ale narzeczona, Angielka, zaczęła płakać, żebym został. Bała się o moje bezpieczeństwo.

W tym samym czasie 10-letni już Tadek tuła się z bratem po sowieckich sierocińcach. Najpierw są w Tomsku, potem jadą na Kaukaz, niedaleko Krasnodaru. W pamięci zachował taką scenę: - Lato, ciepły dzień. Idziemy z Jurkiem po polnej drodze, naokoło chaszcze. Widzę przed sobą grupę ludzi. Za nimi idzie pani z tobołkiem. Podchodzi bliżej. To mama.

Mama żyje. Wypuszczona z więzienia, szukała synów. Po trzymiesięcznej tułaczce dotarła do Krasnodaru.

W marcu 1946 r. wracają. Tadeusz pamięta wjazd do Przemyśla, witających na dworcu ludzi i w końcu białe bułki (na Syberii było tylko czarne pieczywo). - Cieszyliśmy się, ale mama powtarzała, że to nie będzie ta sama Polska - wspomina.

Henryk w obozie (łagier w rejonie anżero-sudżeńskim, ok. 300 km od Nowosybirska) spędza pół roku. Wiele przechodzi: wyniszczająca praca, upokarzające zajęcie obozowego fryzjera, który goli nagich więźniów i więźniarki, wreszcie zakończona cudownym niemal ocaleniem choroba, gdy na wpół nieżywego wrzucili go już między trupy, do kostnicy.

W lipcu 1945 r. do obozu dociera majowy egzemplarz "Prawdy" z informacją o zakończeniu wojny. Kilka dni później władze obozowe organizują pracę dla ochotników. Pędzą do stacji i pokazują wagony: to dla was na powrót do domu, trzeba opróżnić.

Nie dotrzymują słowa: z 80 ochotników transportem do Polski wraca tylko 20. Wśród nich 18-letni Henryk. 18 sierpnia docierają do Iławy (dawne Prusy Wschodnie), do punktu repatriacyjnego, skąd większość zamiast do domów jedzie na roboty do powstających PGR-ów. Henryk: - Rozpłakałem się, że chcę do domu, do mamy, babci, brata. Na drugi dzień zaczęli formować kolumny do wymarszu. Podszedł żołnierz, wręczył papier i mówi: macie, jedźcie do matki, do cycka.

Pociągiem towarowym dociera na toruński Dworzec Wschód. Potem po ciemku - tymi samymi co pół roku wcześniej uliczkami, w tym samym swetrze, w którym w lutym wyszedł "na chwilę" - do domu. Jest po 22, gdy sprzed drzwi krzyczy do przestraszonej matki, kim jest. Mama na to, że syna wywieźli na Syberię. Potem chwila ciszy i krzyk wybiegającej babci: "Heniek wrócił! Heniek z Syberii wrócił!".

Wielu innych wróci po latach. Niektórzy nigdy.

Henryk pamięta piekarza z Torunia: - Przywołał mnie do łóżka, zdjął obrączkę i mówi: jesteś młody, przeżyjesz. Jak wrócisz, daj to mojej żonie.

***

Kilka lat po wojnie Henryk Chachowski spotyka na przyjęciu sowieckiego oficera. Wspomina, że był na Syberii.

- Charaszo, charaszo, eto ja toże Sybirak - cieszy się Rosjanin (powie potem, że jako młody chłopak wyjechał na służbę wojskową, szybko awansował, o Syberii prawie zapomniał).

Po przyjęciu zaprasza Henryka do domu. Na stole wódka. Rosjanin pyta: - Powiedz, jak tam jest, na tej Syberii?

- Dobrze.

Po kilku kieliszkach znowu: - Powiedz mi, Henryk, jak tam jest. Ale tak naprawdę.

Korzystałem między innymi z książki Juliana Siedleckiego "Losy Polaków w ZSRR 1939-1986", raportu Stanisława Ciesielskiego, Wojciecha Materskiego i Andrzeja Paczkowskiego pt. "Represje sowieckie wobec Polaków i obywateli polskich" oraz "Historii Polski 1914-2001" Wojciecha Roszkowskiego. Za pomoc dziękuję dr. hab. Andrzejowi L. Sowie z Instytut Historii UJ.

---ramka 433285|strona|1---

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz działu krajowego „Tygodnika Powszechnego”, specjalizuje się w tematyce społecznej i edukacyjnej. Jest laureatem Nagrody im. Barbary N. Łopieńskiej i – wraz z Bartkiem Dobrochem – nagrody Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. Trzykrotny laureat… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 22/2006