Pradziadek od Andersa

W szafie babci leży pudło po butach, a w nim: srebrny zegarek na łańcuszku, list w pożółkłej kopercie i notes. Tyle po siedmiu latach wojennej tułaczki przywiózł ze sobą do Polski mój pradziadek Antoni.

30.06.2014

Czyta się kilka minut

Antoni Szoszkiewicz, stoi drugi z lewej / Fot. Archiwum rodzinne
Antoni Szoszkiewicz, stoi drugi z lewej / Fot. Archiwum rodzinne

Pradziadka Antoniego nie było dane mi poznać, zmarł tuż przed wprowadzeniem stanu wojennego w 1981 r. Ale to, co po nim zostało, jest dziś rodzinną relikwią, wyciąganą z szafy przy wyjątkowych okazjach. Gdy po babcinym obiedzie na stół wędrują półmiski z domowymi wypiekami, babcia Ola rozsiada się w swym fotelu, stopy wsuwa w elektryczny but (pamiętający czasy NRD) i tym samym, niezmiennym, odkąd pamiętam, tonem pyta: „I co mi jeszcze powiecie?”. Niekiedy udaje mi się ją uprzedzić; wtedy pytam o międzywojnie, o II wojnę, komunę.

– Dziadek Antoni był pogodnym, dobrym człowiekiem – wspomina babcia, popijając zieloną herbatę. – Uwielbiał opowiadać. Gdy zaczynał jedną ze swych wojennych opowieści, siadaliśmy wokół i zamienialiśmy się w słuch. Zawsze przypominał sobie jakiś nowy szczegół i historia była inna niż poprzednio.

Babcia Ola wyciąga pudełko

– W sierpniu 1939 r. dziadka powołano na ćwiczenia do poznańskiej Cytadeli, a jeszcze przed 1 września wysłano w stronę Częstochowy. Tu macie jego książeczkę wojskową – babcia wyciągnęła z pudła zmięty dokument.

Pradziadek Antoni spoglądał ze zdjęcia nie na nas, ale na sąsiednią stronę książeczki. Owal twarzy uwydatniała łysina, jedynie nad prawym uchem można było dostrzec kępkę włosów. Pozbawiony uśmiechu, przypominał mi amerykańskiego pisarza grozy H.P. Lovecrafta. Trudno się dziwić, że się nie uśmiechał: po zajęciu Poznania Niemcy wyrzucili jego żonę z trójką dzieci z kamienicy przy ul. Grunwaldzkiej do niewielkiej oficyny na Jeżycach.

Książeczka wojskowa została wystawiona 18 marca 1941 r. A więc w czasie, gdy pradziadek opuszczał obóz w sowieckim Tockoje i nie był pewien, czy kiedyś wróci do Polski, i co w niej zastanie. A zwłaszcza, czy rodzina żyje.

Babcia sięgnęła po notes w płóciennej oprawie, który służył pradziadkowi za dziennik. Zaczęła wertować w zamyśleniu. – O, rok 1942, Iran. Tam, gdzie ty się wybierasz – babcia łypnęła na mnie sponad okularów wzrokiem, w którym wyczułem mieszaninę zrozumienia i dezaprobaty, że znów gdzieś jadę. Zaczęła czytać: „25 kwietnia 42 wyjazd do Teheranu. Pobyt w Teheranie do dnia 19 lipca 42. Następnie wyjazd samochodem do Pahlevi [do] szpitala. Dnia 11 sierpnia 42 przyjazd transportu z Rosji z ludnością Polską, który trwał do dnia 1 września. Przyjechało 7500 chorych [i umieszczono ich] w szpitalu” [pisownia oryginalna – red.].

Jesteśmy Polską wędrowną

Gdy 17 września 1939 r. uderzyła Armia Czerwona, pradziadek był już za Przemyślem. Wkrótce wraz z 200 tys. polskich żołnierzy trafił do sowieckiej niewoli – do obozu koło wsi Tockoje, 3000 km od domu. Wpisy z 1940 r. ograniczają się do krótkich notek: „25-26/1 praca przy piasku. 27/1 praca przy śniegu na szosie. 28/1 dzień wolny. 29/1, 30/1 przy śniegu na dworcu. 2/2-20/2 na izbie u chorych. 21/2 wymarsz do śniegu”.

12 sierpnia 1941 r. Stalin ogłosił amnestię dla obywateli polskich w łagrach i na zesłaniu. Na mocy umowy Sikorski–Majski zaczęto tworzyć polskie wojsko, nazwane armią Andersa. Pradziadek Antoni dotarł do niej i został przydzielony do 6. Dywizji Piechoty „Lwów” (podobno jej nazwa irytowała Sowietów, tłumaczono im więc, że nie chodzi o miasto, lecz o... odważne zwierzęta). Do Tockoje, które wraz z Buzułukiem i Tatiszczewem było ośrodkiem formowania się jednostek, ściągali Polacy: obok mężczyzn, także kobiety i dzieci. Drogę mieli długą, a opuszczając kołchozy, rezygnowali z wyżywienia, które przysługiwało tylko pracującym.

Władze sowieckie utrudniały formowanie armii – począwszy od pokrętnego interpretowania umowy (np. twierdząc, że prawo wstąpienia do tej armii mają tylko Polacy, a nie obywatele RP będący Białorusinami, Ukraińcami czy Żydami; to podważało suwerenność Polski), przez skąpienie żywności i broni (zresztą pochodzących w dużej części z pomocy USA), aż po opóźnianie ewakuacji z ZSRR. Brakowało oficerów; dopiero potem okaże się, że Sowieci ich rozstrzelali.

„Położenie pogarsza się stale”

W wydanych po wojnie wspomnieniach Anders pisał o tragicznej sytuacji Polaków przybywających do obozów rekrutacyjnych: „Dopóki znajdowaliśmy się w granicach ZSSR, codziennie do oddziałów naszych docierali nędzarze, osłonięci łachmanami, goniąc resztkami sił i zdrowia. Mieli za sobą dwa lata niewoli i poniżenia, przymusowej pracy ponad siły, widok śmierci swoich najbliższych, znajdując się tysiące kilometrów od domów i kraju rodzinnego w atmosferze terroru moralnego, który odmawiał im prawa do własnej narodowości, religii, cywilizacji. Ludzie ci mieli wrażenie, że wydostali się z piekła, o którego istnieniu na ziemi, wychowani w kraju cywilizowanym, nie mieli przedtem wyobrażenia”.

Stalin żądał, by sformowane już oddziały szły na front. Ale chodziło mu nie o wsparcie Armii Czerwonej, lecz o rozdzielenie i wykrwawienie powstającego polskiego wojska. Na linii Sikorski–Stalin–Anders toczył się o to spór. Aż do czerwca 1942 r. Sikorski, premier i naczelny wódz, przychylał się do stanowiska Stalina, kalkulując, że wyjście armii z ZSRR utrudni formowanie kolejnych dywizji i ewakuację pozostałych obywateli RP. Anders zaś od początku uważał, że niewiele ponad 100 tys. osób gotowych do ewakuacji powinno przejść na Bliski Wschód, ze względu na coraz gorsze warunki i prowokacje Sowietów. W czerwcu 1942 r. pisał do Sikorskiego: „Nasza sytuacja wojskowa tutaj zbliża się ku katastrofie. Nie otrzymujemy już niektórych produktów prawie zupełnie, jak tłuszczów i jarzyn, inne w znikomych ilościach. Żołnierze głodują (...). Położenie pogarsza się stale. (...) Wskutek powyższego morale wojska utrzymuje się wyłącznie nadzieją wyjścia z ZSRR i wielką narodową dyscypliną”.

Tymczasem Wehrmacht dotarł do Kaukazu – i wydawało się, że za chwilę uderzy na Irak (przez który biegł aliancki szlak zaopatrujący ZSRR) oraz na Persję (dziś Iran); oba kraje zasobne w ropę. W Afryce Północnej armia brytyjska zatrzymała wprawdzie Afrika Korps, ale kosztem przesunięcia rezerw z Iraku. Churchill złożył Stalinowi propozycję ewakuacji Polaków do Iranu i Iraku, gdzie mieli chronić pola naftowe. Stalin na to przystał, choć do końca utrudniał wyjście armii Andersa. W lipcu 1942 r. Anders pisał do Sikorskiego: „Sytuacja nasza coraz trudniejsza. Władze sowieckie aresztują szereg żołnierzy jakoby za przestępstwa przeciwko władzy sowieckiej i porządkowi publicznemu. (...) Cała ta akcja jest planowana i ma na celu wyraźną prowokację”.

Iran:brama do wolności

Ewakuacja z ZSRR odbywała się drogą morską (przez Morze Kaspijskie do Bandar-e Pahlawi w Iranie) i lądową (z Aszchabadu do Meszhedu). Większość ze 115 tys. uratowanych dotarła do Iranu morzem, a port w Bandar-e Pahlawi zyskał wśród żołnierzy miano „bramy do wolności”. Polskie obozy rozłożyły się na przestrzeni wielu kilometrów wokół Bandar-e Pahlawi.

Pradziadek Antoni był wśród ewakuowanych drogą lądową. 19 lipca 1942 r. został przydzielony do służb medycznych w Bandar-e Pahlawi. Każda para rąk była tu na wagę złota, bo każdy przybysz z ZSRR był poddawany kwarantannie, która miała zapobiec epidemii – golono włosy, palono ubrania, szczepiono. W dzienniku pradziadek wspomina, że po zakończeniu ewakuacji 1 września 1942 r. w szpitalach nadal było 7500 chorych. Niestety, do Bandar-e Pahlawi nie przypłynął już żaden polski transport. Stalin już wcześniej zablokował rekrutację do armii polskiej; przez bramę do wolności uratowała się tylko niewielka część uwięzionych i zesłanych.

We wrześniu pradziadek został odesłany na kilka tygodni do Teheranu. W dzienniku widnieje zapis: „Odpoczynek”. Większość Polaków traktowała pobyt w Teheranie tymczasowo (choć byli tacy, którzy się tu osiedlili). Wkrótce drogi pradziadka i gen. Andersa się na jakiś czas rozeszły: pradziadek został oddelegowany do pomocy chorym w indyjskim Bombaju, gdzie utworzono jeden z wielu ośrodków dla cywilów i dzieci ewakuowanych z „nieludzkiej ziemi”.

Jego śladami

Wiosną 2014 r. wybrałem się w podróż śladami pradziadka. W Teheranie mieszkałem u irańskiego małżeństwa trzydziestolatków. Polskę kojarzyli głównie z popularnych w ich dzieciństwie bajek, „Bolka i Lolka” oraz „Przygód Baltazara Gąbki”. Ale któregoś wieczoru odkryliśmy, że zaadaptowali jeszcze coś polskiego.

– Mamy coś specjalnego na Nowruz (Nowy Rok, w Iranie celebrowany w dzień równonocy wiosennej, ok. 21 marca) – oczy Majida zalśniły. Wyjął karafkę z gęstym czerwonym płynem. – Wiszniowka – oznajmił. – Wiesz, co to?

Majid i jego żona Fatemeh byli zdziwieni, gdy powiedziałem, że wiem, bo to popularny w Polsce alkohol. Okazało się, że recepturę na nalewkę z wiśni przywiozła babcia Majida z wakacji nad Morzem Kaspijskim. – Nie była przypadkiem w Bandar-e Pahlawi? – zapytałem, podejrzewając, że napitku zasmakowała dzięki Polakom ewakuowanym w trakcie II wojny światowej. – Bandar-e Anzali – poprawił Majid. – Po rewolucji zmieniono nazwę miasta, wszystko, co kojarzyło się z szachem, było niszczone. Dobrze, że wiśniówka się ostała – przechylił kieliszek.

Od rewolucji islamskiej w 1979 r. w Iranie zakazano sprzedaży i spożycia alkoholu. – Tę wiśniówkę robiła moja mama. Ja wyrabiam wino, co roku jakieś sto litrów dla mnie i znajomych – uśmiechnął się Majid, pokazując zdjęcia z zaimprowizowanej winiarni w starym garażu. Na jednym z nich Majid radośnie podskakiwał w plastikowej misce pełnej winogron, rozgniatając je podeszwami kaloszy. Choć alkohol jest zakazany, społeczeństwo Iranu jest dziś jego trzecim największym konsumentem w świecie islamskim (więcej spożywa się tylko w Turcji i Libanie).

„Spoczywajcie w pokoju”

Gdy wybuchła wojna, Persją rządził król (szach) Reza Szach Pahlawi, który swą pozycję budował w opozycji do Moskwy i Londynu: dwóch potęg zainteresowanych Persją i jej ropą.

Szach zainicjował modernizację kraju, zaczął też używać terminu „Iran” zamiast „Persja” (uznał, że pomoże to w konsolidacji wielonarodowego państwa). W 1939 r. zadeklarował neutralność, ale sympatyzował z Niemcami. We wrześniu 1941 r. Brytyjczycy i Sowieci zaatakowali więc Iran i zmusili władcę do abdykacji, na tronie osadzając jego prozachodniego syna.

Teraz przez Iran biegł szlak, którym wędrowała aliancka pomoc dla Sowietów. A na wybrzeże Morza Kaspijskiego przybyła armia Andersa. Jej stan był tragiczny; na cmentarzach w Bandar-e Pahlawi i Teheranie spoczęło 3,5 tys. Polaków. Większość zmarła na tyfus.

Na przedmieściu Teheranu jest cmentarz Dulab; spoczywa tu ponad 2 tys. polskich żołnierzy i cywilów. Co piąty nie ukończył 18. roku życia. Podobne nekropolie powstały w Bandar-e Pahlawi (650 grobów) i Isfahanie, gdzie na ormiańskim cmentarzu wydzielono polską kwaterę.

Gdy próbowałem dostać się na ostatni z nich, pilnujący go Irańczyk zażądał pisemnego zezwolenia od księdza z pobliskiego kościoła ormiańskiego. Ostatecznie zgodził się mnie wpuścić, żebym rozejrzał się przez kwadrans; tyle zostało do zamknięcia cmentarza. Groby kilkunastu Polaków są przy głównej drodze, na końcu nekropolii. Większość to dzieci i młodzież. Na jednej z płyt umieszczono napis: „Nie widziało światła dziennego. R.I.P” (Niech spoczywa w pokoju).

Jeszcze w czasie wojny do Isfahanu skierowano ponad 2,5 tys. cywilów, głównie dzieci: sieroty, które uratowały się z ZSRR dzięki utworzeniu przez Andersa tzw. oddziałów junackich (dzieci stanowiły 30-35 proc. zesłańców). Anders kazał przyjmować wszystkich, bez względu na wiek i narodowość, wystarczyło polskie obywatelstwo; do wojska trafiały nawet 14-latki. W Isfahanie dzieci otoczono opieką, zorganizowano im naukę. Wiele z nich – głównie te pochodzące z Kresów – po 1945 r. wyjechało do Nowej Zelandii, Libanu, Indii.

Ze Szkocji do Polski

Pradziadek Antoni w Isfahanie nie był; przynajmniej nie wynika to z jego dziennika. Z Teheranu trafił do Indii. A potem, pod koniec wojny, znów do Andersa: wraz z II Korpusem wyzwalał północne Włochy. Wcześniej, przekraczając równik, otrzymał okolicznościowy certyfikat, który teraz leży w babcinym pudełku. Gdy babcia Ola zasiądzie w fotelu i przypomina sobie jego opowieści, jest wśród nich wspomnienie, jak w Afryce pradziadek gotował jajka w piasku...

A po wojnie? Po wojnie najpierw próbował ściągnąć rodzinę z komunistycznej już Polski do Szkocji, gdzie znalazł pracę i chciał osiąść. A gdy się nie udało, wrócił do bliskich, do kraju – chociaż nie do takiego, o jaki walczył. Ale to już inna opowieść.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 27/2014