Ucieczka do wolności

80 lat temu ponad sto tysięcy obywateli polskich wydostało się z sowieckiej matni. Znaleźli schronienie głównie na Bliskim i Środkowym Wschodzie. Wielu z nich miało nie wrócić do ojczyzny.

21.03.2022

Czyta się kilka minut

Rozdawanie chleba przez Polski Czerwony Krzyż w obozie polskich uchodźców w Teheranie, 1943 r. / Nick Parrino / Library of Congress
Rozdawanie chleba przez Polski Czerwony Krzyż w obozie polskich uchodźców w Teheranie, 1943 r. / Nick Parrino / Library of Congress

Polakom, którzy wiosną 1942 r. płyną statkami przez Morze Kaspijskie – z sowieckiego Krasnowodzka (dziś turkmeńskiego Turkmenbaszy) do irańskiego Pahlawi (obecnie Bandar-e Anzali) – towarzyszy nie tylko zrozumiały dreszcz emocji, ale także bezgraniczna radość.

Będąca wówczas dzieckiem Barbara Kulikowska zanotuje: „Za chwilę będziemy na wolnej ziemi, z dala od Sowietów, gdzie nic nam nie będzie grozić i nigdy nie zabraknie jedzenia. Bogu będziemy dziękować za ocalenie, a szachowi Persji za przyjęcie nas”.

„Zastanawiam się – dodaje Kulikowska – czy jest ktoś, kto stracił rodzinny dom, ojczyznę, przeżył niewolę i potrafiłby określić smak odzyskanej wolności. To uczucie wydaje się niemożliwe do nazwania. Do dzisiaj pamiętam te dni, kiedy niektórzy Polacy padali na kolana na wybrzeżu Morza Kaspijskiego w Pahlawi i całowali złoty piasek”.

Jak do tego doszło? Zacznijmy od początku.

Schemat eksterminacji

We wrześniu 1939 r. sowiecka Rosja wypełnia sojusznicze zobowiązania wobec nazistowskich Niemiec i siłą anektuje ponad połowę terytorium Rzeczypospolitej. W podbitym kraju terror uderza głównie, choć nie wyłącznie, w społeczne elity. Represje osiągają kulminację wiosną 1940 r.: na rozkaz Stalina NKWD morduje w zbrodni katyńskiej blisko 22 tys. Polaków – nie tylko wziętych do niewoli oficerów, lecz także cywilnych więźniów politycznych.

Na podbitym terenie władzę Kremla umacnia też brutalna polityka ludnościowa. W lutym, kwietniu i czerwcu 1940 r. oraz w maju i czerwcu 1941 r. Sowieci wywożą w głąb swego kraju łącznie ponad 320 tys. polskich obywateli: urzędników, osadników, kolonistów, leśniczych, rodziny osób aresztowanych przez NKWD, uchodźców wojennych z centralnej Polski itd. Wśród deportowanych są nie tylko etniczni Polacy, lecz także Białorusini, Ukraińcy, Żydzi. Celem operacji jest rozbicie struktur społecznych, wyrugowanie polskości i eksterminacja osób uznanych za „wroga klasowego”.

Schemat wywózek jest podobny. Dramat zaczyna się w nocy lub nad ranem. W pamięci świadków pozostaną zakodowane łomot do drzwi i krzyki: „Otkrywaj!” („Otwieraj!”), a potem rewizja, grabież, niszczenie mienia. Pada rozkaz spakowania niezbędnych rzeczy. „Bystriej!” („Szybciej!”) – ponaglają enkawudziści.

Sterroryzowani i zdezorientowani ludzie trafiają na najbliższą stację kolejową, a stamtąd ruszają w nieznane zatłoczonymi wagonami towarowymi. Podróż trwa nawet kilka tygodni. Odbywa się w ciasnocie i brudzie. Jest znaczona tragediami – śmiercią, kalectwem, chorobami. Obywatele z ziem wschodnich II RP na zawsze żegnają rodzinne strony.

„Przejeżdżając przez granicę polsko-rosyjską [tj. tę sprzed września 1939 r. – red.] zapanował smutek i płacz. Wiedzieliśmy, że wjeżdżamy w kraj biedy, nędzy i głodu, mając małe nadzieje na wydostanie się stąd. (…) Po drodze zostawialiśmy trupy starców i dzieci, którzy nie przetrzymali tej jazdy” – zapisze pewien deportowany ze Lwowa chłopiec.

Szliśmy 200 kilometrów

Obywatele polscy, rozproszeni m.in. na bezkresach Kazachstanu, Uralu i Syberii, trafiają do nadzorowanych przez NKWD osiedli. Przeżywają szok kulturowy. Wegetują w ziemiankach, lepiankach, barakach, namiotach. Warunki socjalno-higieniczne urągają standardom. Ludzie tracą zdrowie przy wyrębie lasu, zbiorach zbóż i bawełny, w kopalniach. Umierają z powodu chorób, głodu, zimna, giną w wypadkach. Doświadczają sytuacji granicznych.

Szczególnie bolesny jest los dzieci, skazanych na łaskę i – częściej – niełaskę Sowietów. Wiele umiera. Są zmuszane do pracy, indoktrynowane, rusyfikowane, poddane ateizacji. Cierpią psychicznie i fizycznie, zwłaszcza sieroty. Po wyjściu ze Związku Sowieckiego pewien nastolatek notuje: „W Rosji straciłem i ojca, i matkę, i brata, i siostrę. Bardzo mi dlatego smutno”. Mimo represji wychowane w patriotycznym duchu dzieci wykazują hart ducha i nie poddają się.

Sytuację obywateli RP zmienia 22 czerw- ca 1941 r. atak Niemiec na ich sojusznika – Związek Sowiecki. 30 lipca tego roku premier gen. Władysław Sikorski zawiera układ z władzami sowieckimi. Na jego mocy zostają na nowo nawiązane stosunki bilateralne, powstają Polskie Siły Zbrojne (PSZ) w Związku Sowieckim, a obywateli polskich obejmuje tzw. amnestia.

Tak zwana, bo przecież z prawnego punktu widzenia nie uczynili nic złego. Jej zastosowanie nie ma więc nic wspólnego z rzeczywistością – w zamyśle Kremla służy legitymizacji bezprawnych represji popełnionych przez Sowietów po 17 września 1939 r. Mimo to gabinet Sikorskiego przyjmuje tę polityczną zniewagę – w imię ratowania rodaków.

Na czele armii polskiej w Związku Sowieckim staje gen. Władysław Anders – uwolniony z Łubianki na mocy „amnestii” żołnierz Września ‘39. Cywile i wojskowi zmierzają do miejsc formowania się armii, zlokalizowanych w republikach środkowoazjatyckich – Buzułuku, Tatiszczewie, Tockoje. Są zdeterminowani, walczą o życie. Pewien pięcioletni chłopiec pochodzący z powiatu wilejskiego notuje: „Szliśmy 200 kilometrów na piechotę, przez góry, naturalnie że boso, po ostrych kamieniach, w 40 stopniach ciepła i bez wody”.

Formująca się armia cierpi na brak kadry oficerskiej – eksterminowanej w ramach zbrodni katyńskiej. Szwankuje aprowizacja, nie starcza mundurów, ekwipunku, broni. Mimo nieprzygotowania żołnierzy już w lutym 1942 r. Stalin chce wysłać Polaków na front – jako mięso armatnie. Sprzeciwia się temu Anders.

Szalone tempo

Wobec pogarszającej się sytuacji wokół polskiej armii Anders postanawia ewakuować z „nieludzkiej ziemi” (jak nazwie ją Józef Czapski) tylu ludzi, ilu się da. Według najnowszych ustaleń historyka Sławomira Kalbarczyka zwraca się do Stalina z propozycją przeniesienia armii na Środkowy Wschód, ale nie informuje o tym władz polskich i brytyjskich. Anders diagnozuje, że sytuacja militarna wymaga wzmocnienia rejonu Bliskiego Wschodu. Polacy mogą tam pomóc Brytyjczykom w przyszłej walce z Wehrmachtem, który atakuje przez Egipt oraz Kaukaz, aby zdobyć roponośne ziemie. Po konsultacjach inicjatywa Andersa zostaje ostatecznie przyjęta wspólnie przez szefów rządów Polski, Wielkiej Brytanii i Związku Sowieckiego.

Anders chce, by do ewakuacji dołączyli cywile. Po latach pisze we wspomnieniach: „Ludzie marli w ośrodkach przejściowych i zapasowych setkami i tysiącami. Wydałem zarządzenia dołączenia do transportów wojskowych każdego Polaka, który się zgłosi. Poleciłem dołączyć sierocińce i ochronki dla dzieci”. Za tę decyzję bierze osobistą odpowiedzialność.

Niektórzy nie mają jednak szczęścia: nie dociera do nich informacja o „amnestii” i ewakuacji, nie zostają wypuszczeni z miejsca zesłania, albo są chorzy i nie nadają się do podróży, spóźniają się przez trudności komunikacyjne.

Ewakuacja do Iranu odbywa się w tempie szalonym jak na sowieckie warunki. „Pewnie bardzo zależy im na tym, by się nas pozbyć, byśmy w tak dużej masie nie byli” – czytamy pod datą 24 marca 1942 r. w dzienniku czynności gen. Andersa. Polskie władze wojskowe przygotowują wykazy ewakuowanych. Ze strony sowieckiej procedurę nadzoruje generał NKWD Gieorgij Siergiejewicz Żukow.

Wolność jest blisko. Ale śmierć – np. z głodu i wyczerpania – nadal dziesiątkuje całe rodziny. W jednym z kołchozów w Uzbekistanie z siedmiu polskich rodzin przeżywa tylko dwuletnia dziewczynka. Świadek zapamięta jej słowa: „Tatuś nie chce wstać. Zosia płakać i płakać”. Dalsze losy dziecka są nieznane.

W pierwszej turze ewakuacji – od 24 marca do 5 kwietnia 1942 r. – Związek Sowiecki opuszcza ponad 33 tys. żołnierzy i prawie 11 tys. cywilów, w tym 3 tys. dzieci. Z Krasnowodzka zatłoczone do granic wyporności sowieckie statki z uchodźcami płyną do Pahlawi (noszą one m.in. takie nazwy jak „Beria” czy „Mołotow”). Kilkudniowa podróż odbywa się w trudnych warunkach. Jest też lądowa droga ewakuacji: prawie 3 tys. cywilów przybywa przez malownicze góry Kopet-dag do Aszhabadu, a stąd do irańskiego Meszhedu; później zostają przetransportowani do Teheranu. Część uchodźców – głównie dzieci – jedzie do Indii.

Stan zdrowia ewakuowanych, a zwłaszcza najmłodszych, jest generalnie bardzo zły.

Z mrocznego snu

Przybycie do Iranu wywołuje wśród polskich obywateli euforię. Dotyczy to wszystkich – bez względu na płeć, wiek, wykształcenie. Rabin Wojska Polskiego Pinkas Rosengarten zapisze we wspomnieniach: „Nastroje uciekinierów zmieniły się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki w momencie przybycia do irańskiego nabrzeża, do portu Pahlevi – tak jakby obudzili się z długiego, mrocznego snu. Z gardeł setek podróżnych wydobywały się okrzyki radości, szczęścia i zadowolenia. Z chwilą zejścia na irański ląd ludzie wpadali w euforię, gdyż kończyli długą podróż pełną niebezpieczeństw i cierpień”.

Silne emocje towarzyszą też tym, którzy docierają do Iranu drogą lądową. Iwona Gronkowska, wtedy dziecko, zapamięta: „Po karkołomnej jeździe górską drogą dotarliśmy do granicy perskiej. Po jej przekroczeniu – kiedy zdaliśmy sobie z tego sprawę – smutny nastrój zmienił się w euforię. Łzy smutku przeobraziły się w łzy radości. Popłynęły modlitwy dziękczynne, śpiewy, okrzyki. Nie mogłam uwierzyć, że to rzeczywistość, że naprawdę opuszczam ten kraj naszego nieszczęścia, udręki, kraj straszny, krainę zła niemożliwego do wyobrażenia, rządzoną zasadami perfidnymi, pokrętnymi i skazującymi człowieka na zagładę, niedającą mu szans”.

W Pahlawi powstają prowizoryczne obozy relokacyjne, a w Kazwinie szpital. Wielu nocuje pod gołym niebem – na plażach. Z powodów sanitarnych muszą spalić swój dobytek: płomienie trawią znoszone mundury, ubrania cywilne. Nikt nie żałuje spalonych rzeczy. Korzystają z możliwości obmycia się w słonej wodzie. To swoisty rytuał oczyszczenia i początek nowego życia.

Do 25 kwietnia 1942 r. pierwsza rzesza uchodźców opuszcza gościnne Pahlawi i górskimi serpentynami dociera do Teheranu.

Powrót do życia

Wśród wygnańców zachodzi trudny, choć zarazem fascynujący proces „przyzwyczajania się z powrotem do świata”. Odkrywają egzotykę Orientu; na ich oczach materializuje się świat znany dotychczas z opowiadań z „Księgi tysiąca i jednej nocy”.

Początkowo, mimo starań Brytyjczyków (w czym ważną rolę odgrywa m.in. szef ich misji ppłk Alex Ross) i gościnności Irańczyków, egzystencja uchodźców z Lechistanu jest ciężka. W biednym i zróżnicowanym społecznie Iranie brakuje pomieszczeń, lekarstw, ubrań, wśród uchodźców szaleją choroby z tyfusem na czele. W Pahlawi zostaje założony polski cmentarz.

Z czasem maszyna administracyjna zaczyna działać coraz sprawniej. Polskie władze wojskowe i cywilne, w tym zwłaszcza poselstwo pod kierownictwem ministra Karola Badera, współpracują z Irańczykami i robią, co mogą, by pomóc uchodźcom.

Ważny jest los najmłodszych. Dzieci i młodzież przebywają w Teheranie. Sierocińce powstają w Meszhedzie i Isfahanie; w tym ostatnim mieście panują korzystne warunki klimatyczne i mieszkaniowe, dlatego dotrze tam najwięcej, gdyż ponad 2 tys. małych uchodźców. Wspólnie uczą się i bawią w utworzonych dla nich zakładach wychowawczych.

Pod koniec lipca 1942 r. władze sowieckie pozwalają przesunąć na Środkowy Wschód pozostałą część polskiej armii i cywilów. W drugiej turze ewakuacji od 10 sierpnia do 1 września 1942 r. przybywa do Pahlawi ok. 44 tys. żołnierzy i urzędników państwowych oraz 26 tys. cywilów, w tym 9,6 tys. dzieci. Do połowy października ludzie ci zostają ulokowani w stolicy Iranu.

Okno zostaje zamknięte

W sumie w roku 1942 Związek Sowiecki opuszcza ponad 112 tys. obywateli polskich, w tym 77 tys. żołnierzy; wśród cywilów jest prawie 13 tys. dzieci. Niestety, większość obywateli polskich pozostaje na „nieludzkiej ziemi”. Część wróci później – żołnierze z podporządkowaną Sowietom armią, a cywile w ramach ekspatriacji. Wielu tam umrze.

Tymczasem siły polskie w Iranie wchodzą w skład brytyjskiej 10. Armii (z obawy przed wzrostem wpływów Berlina od przełomu sierpnia i września 1941 r. Wielka Brytania okupuje Iran razem z Sowietami). 12 września 1942 r. Sikorski wydaje rozkaz utworzenia jednolitej Armii Polskiej na Wschodzie, powstałej z połączenia jego oddziałów z jednostkami wchodzącymi w skład Wojska Polskiego na Środkowym Wschodzie. Są rozlokowani w obozach na pustyniach Iraku. Z kolei w Palestynie powstają tzw. szkoły junackie (dla nastolatków), działa też Legia Oficerska, Pomocnicza Służba Kobiet, ośrodki szkoleniowe.

Równocześnie pogarszają się stosunki polsko-sowieckie. Jeszcze w kwietniu 1942 r. Kreml wstrzymuje pobór do armii Andersa. W styczniu następnego roku wprowadza tzw. paszportyzację, która oznacza, że wszyscy mieszkańcy ziem zajętych w 1939 r. przez Armię Czerwoną stają się automatycznie obywatelami sowieckimi.

Wreszcie 13 kwietnia 1943 r. wybucha polityczna bomba. Niemcy informują o odkryciu w Katyniu grobów polskich oficerów zamordowanych przez NKWD. Rząd Sikorskiego oczekuje wyjaśnień, a w odpowiedzi 25 kwietnia Kreml zrywa stosunki dyplomatyczne z legalnymi władzami RP w Londynie. Okno ewakuacyjne dla Polaków zostaje zamknięte.

Później

Los rozdziela żołnierzy i cywilów. Armia Polska na Wschodzie, która od lipca 1943 r. nosi nazwę 2. Korpusu Polskiego, szkoli się na pustyniach Iraku, Palestyny i w górach Libanu. W grudniu 1943 r. żołnierze płyną z egipskiej Aleksandrii przez Morze Śródziemne do Włoch, gdzie będą walczyć z Niemcami. Szlak bojowy „tułaczej armii” wyznaczą miejsca symbole, jak Monte Cassino, Ankona, Bolonia.

Natomiast w dwóch dużych falach relokacji, jesienią 1943 oraz 1945 r., uchodźcy-cywile wyjadą z Iranu na wszystkie kontynenty: do Argentyny, Australii, Indii, Kanady, Libanu, Meksyku, Nowej Zelandii, Palestyny, USA, Wielkiej Brytanii, krajów Afryki Południowej i Afryki Środkowej. Niektórzy zdecydują się potem na powrót do ojczyzny, gdzie panuje już komunizm (dla wielu krok ten skończy się źle).

Charakter nowego systemu panującego w Polsce poznaje też wspomniany ppłk Ross: pragnąc zobaczyć po wojnie, co dzieje się w jego „ukochanej Polsce” (w 1933 r. spędził w niej rok, ucząc się języka polskiego), razem z brytyjską drużyną piłkarską jedzie do Warszawy.

Po latach jego syn David zanotuje: „Nie wiem, jaki był wynik meczu, ale wiem, że Ojciec był przerażony tym, co tam zobaczył”.©

Autor jest doktorem historii, pracuje w warszawskim oddziale IPN.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 13/2022