Protokół rozbieżności

Wojciech Feleszko, wnuk autora „Kamieni na szaniec”: Niczego się nie dowiadujemy o wartościach, które ukształtowały bohaterów filmu, o domach, z których wyszli. Dlatego wycofałem swoje nazwisko, nie chciałem się pod tym filmem podpisać.

10.03.2014

Czyta się kilka minut

 / Fot. Marcin Makowski / MONOLITHFILMS
/ Fot. Marcin Makowski / MONOLITHFILMS

KS. ANDRZEJ LUTER: Jesteś kustoszem spuścizny po swoim dziadku. Opowiedz, jak wpłynął na Twoje życie?
WOJCIECH FELESZKO: Mój dziadek to postać wielowymiarowa, z tym że jeśli chodzi o wojenną konspirację, był niezwykle hermetyczny, niewiele o niej opowiadał. W rozmowach nie padały pytania w stylu: „Dziadku, jak strzelałeś do Niemców?”. Takie rozmowy nie wchodziły w rachubę.
Jako najbardziej osobiste przeżycie wspominam moment, kiedy ofiarował mi „Antka Cwaniaka”, miałem wtedy siedem albo osiem lat. Oszalałem na punkcie tej książki i natychmiast zamarzyłem by zostać wodzem zuchów. Moje marzenie spełniło się po latach, jako skutek zwykłej drogi harcerskiej w dobrej warszawskiej drużynie, aż do funkcji drużynowego. Z perspektywy czasu widzę, że dziadek umyślnie podsunął mi tę książkę, wyczuwając we mnie materiał na instruktora harcerskiego. Po latach czytając biografię i pamiętniki dziadka, zauważyłem, jak wiele z jego myśli pobrzmiewa w rodzinie do dziś.
Ile miałeś lat, kiedy dziadek umarł?
Dziesięć. Większość wydarzeń okupacyjnych z jego życia odkryłem podczas lektury książek, które on napisał albo napisano o nim. O jego roli w ratowaniu Żydów dowiedziałem się dopiero z relacji Marka Edelmana. O konspiracyjnej działalności przeczytałem w książkach Stanisława Broniewskiego „Orszy”, Andrzeja Janowskiego, Władysława Bartoszewskiego. Wiele faktów konspiracyjnych utrzymywał w tajemnicy. Wiadomo – potem był stalinizm.
Szczerze przyznam, że jego zaangażowanie społeczne i harcerskie, praca w konspiracji były zdecydowanie wyższym priorytetem niż życie rodzinne, niekiedy ku utrapieniu mojej mamy. Kiedy Aleksander Kamiński w ukryciu redagował „Biuletyn Informacyjny”, oddalona mała Ewa mogła czuć się nieco poza nawiasem jego świata. Oglądając film Roberta Glińskiego, uświadomiłem sobie różnice w pojmowaniu wartości wspólnych i spraw osobistych wtedy i dziś. Reżyser kładzie nacisk na życie osobiste bohaterów, i w mojej ocenie dokonuje nadużycia, przenosząc współczesne dylematy na tamte czasy. De facto, w tamtej generacji przejęcie kwestiami dobra wspólnego było ogromne. Być może sprawy społeczne były ważniejsze niż sprawy rodzinne? Wojna mocno zaważyła na życiu wielu ówczesnych rodzin. A dziś możemy sobie dyskutować, czy z punktu widzenia nowoczesnej psychologii i pedagogiki to dobrze czy źle.
Nie rozumiem jednak, na czym polega nadużycie Glińskiego?
Przyznaję, słowo „nadużycie” jest za mocne. Powiedzmy zatem, że jest to nadinterpretacja reżysera. Przeniesienie współczesnego histerycznego przywiązania do prywatności na ówczesne realia. Koncentrując się na tej sferze, reżyser pomija niezwykle istotną formację aksjologiczną harcerzy.
Anna Zawadzka, czyli siostra „Zośki”, w książce o swoim bracie opisuje relacje rodzinne, przypomina momenty, kiedy ojciec wyrażał dumę z roli, jaką w grupach szturmowych pełnił „Zośka”. Jest to niezwykle wierny dokument epoki, w którym nie znajdziemy tak ostrej konfrontacji między ojcem i synem, którą w filmie tak uwypuklił Gliński.
Wspomnienia rodzinne często mają charakter hagiograficzny. Ludzie mitologizują swoją przeszłość, nawet nieświadomie, należy zatem poza wspomnieniami docierać do innych źródeł. Gliński reżyserując „Kamienie na szaniec”, miał prawo wyobrazić sobie, że czas wojny to także nieuchronny konflikt pokoleniowy, a w duszy rodzica może dominować trwoga, która nie wyklucza dumy. Zresztą doskonale wiesz, że na początku wojny AK nie chciała nawet myśleć o angażowaniu harcerzy do walki zbrojnej. Sam Kamiński był temu przeciwny, mówił o strzelaniu z diamentów.
No, ale chyba nie mamy wątpliwości, że domy „Zośki” i „Rudego” były prawidłowe.
Nikt temu nie przeczy, konflikt zaś nie musi być czymś złym. Może być przecież objawem prawidłowości.
Mam przed sobą egzemplarz „Kamieni na szaniec” z lat czterdziestych, na którym Aleksander Kamiński nanosił poprawki do kolejnego wydania, odręcznie. Notatki otwiera wyraz „Domy!”. Dziadek świadomie opisuje ich znaczenie w kształtowaniu postaw przyszłych bohaterów z Szarych Szeregów. Chodzi o domy prawidłowo skonstruowane, kochające się rodziny i gniazdo rodzinne jako źródło silnych postaw moralnych.
No właśnie, czyli rodzina nie była na drugim planie, na całe szczęście. Zaprzeczasz sobie.
Nie masz racji. Rodzina była ważna, ale jej obrona polegała na obronie całej społeczności. Chciałbym też dodać, że to nie jest film o Marsjanach, ale o konkretnych osobach, także jeszcze żyjących, i których bliscy żyją. To nie może być tylko „prawda ekranu”. Szkoda trochę, że Gliński chcąc opowiedzieć swoją historię o okupacyjnym konflikcie pokoleń, postanowił sięgnąć po tę książkę. Nie mogę się oprzeć wrażeniu, że „podkręcił” nieco ten motyw. Może dla pozyskania sympatii widzów?
Fakt, że żyją bliscy bohaterów, nie może ograniczać artysty. Powiedz zatem, dlaczego wycofałeś swoje nazwisko z czołówki filmu? Nie żałujesz tej decyzji?
Nie żałuję z dwóch powodów. Po pierwsze, jak wspomniałem, ten film opowiada o autentycznych ludziach. Jednocześnie amputuje pierwszą część książki mojego dziadka, dotyczącą formacji moralnej i duchowej tej młodzieży. Reżyser nie pokazuje, jak narodziły się w tych dziewczętach i chłopcach wartości, które spowodowały, że w chwili próby podejmowali takie, a nie inne decyzje.
Sam tytuł „Kamienie na szaniec” metaforyczną klamrą spina dwie rzeczy: pamięć o zmarłych i wskazanie żyjącym kierunku ku podstawowym wartościom, pryncypiom. Kamienie to są umarli, a szaniec symbolizuje wartości, które są ponadczasowe i których należy bronić. W filmie zabrakło mi „szańca”.
Chcesz powiedzieć, że w filmie nie wiadomo, dla jakich wartości giną „Zośka” i „Rudy”? Dla mnie jest to jasne od samego początku: walczą z okupantem o wolność, i za tę wartość giną.
Takiego właśnie, spłyconego odczytania filmu się obawiałem. Przecież pobudki, które pchnęły ich na drogę Małego Sabotażu, były głębsze.
Śmierć w imię wolności to spłycanie filmu? Rozumiem, że jest jeszcze drugi powód Twojej rezygnacji.
To powód bardzo osobisty. Z tych samych motywów mój dziadek wycofał swoje nazwisko z czołówki „Akcji pod Arsenałem” Jana Łomnickiego, której był konsultantem. Zarzucał filmowi uproszczenia i swoistą westernowość.
Jaki western? „Akcja pod Arsenałem” to jeden z najważniejszych filmów w moim życiu. Od premiery każdego pierwszego dnia sierpnia jestem przy grobach „Zośki”, „Rudego”, „Alka”, ale i Aleksandra Kamińskiego. Trwa to już ponad 35 lat. Nie wiem, czy ten film był udany artystycznie, ale to dla mnie właśnie bardzo „formacyjny” obraz. Nie o Łomnickim jednak rozmawiamy, tylko o Glińskim. Zarzut, że nie przedstawił on genezy ideowej Szarych Szeregów, powtarza się w kilku publikacjach. Ale przecież od samego początku wiemy, z jakich rodzin pochodzą bohaterowie. Są to inteligenckie domy, tylko Heniek jest „socjalistą” z Pragi. Gliński nie może dłużej zatrzymywać się na tym wątku, gdyby chciał pokazać bohaterów w okresie przedwojennym, byłby to inny film.
Andrzeju, jestem lekarzem, a nie filmowcem. Zabiegałem, żeby „Kamienie...” zrealizował doświadczony reżyser, który będzie wiedział, jak ten skomplikowany materiał ugryźć. No i boleję nad tym, że w czasach erozji autorytetów straciliśmy szansę pokazania dzisiejszemu młodemu pokoleniu ich rówieśników sprzed lat, którzy byli autentycznie przejęci wspólnym dobrem, jakim był wówczas dopiero co odzyskany kraj. Byli to ludzie dobrowolnie oddający się samokształceniu, słuchający na tajnych kompletach najwybitniejszych profesorów, rozważający tak współczesne dylematy jak etyczny aspekt zarobkowania. To była formacja ludzi kształcących się dla przyszłej Polski.
Przecież to wszystko Gliński sygnalizuje. Jest to film o młodych chłopakach, którzy nagle znaleźli się w sytuacji ekstremalnej i muszą podejmować decyzje o charakterze ostatecznym. W latach 80. poznałem Stanisława Broniewskiego „Orszę”, dowódcę akcji pod Arsenałem. Powiedział mi wtedy, żeby nie przesadzać z tą formacją. Mówił, że irytują go narzekania na współczesną młodzież: że zdemoralizowana i aspołeczna. „O nas w latach trzydziestych też tak mówiono”, a jednak w czasie wojny potrafili poświęcić się do granic ostatecznych. „Orsza” był przekonany, że tak samo zachowałaby się dzisiejsza młodzież. Zmieniają się dekoracje i obyczajowość, ale pozostaje ta sama skłonność do buntu, niezgody, podobne wątpliwości i poszukiwania. I jeszcze jedna sprawa. „Kamienie na szaniec” są nie do sfilmowania w całości. Bo musiałby to być film sześciogodzinny. Gliński skoncentrował się na wątku „Rudego” i „Zośki”, nawet „Alek” wypadł na drugi plan.
Ale przyznasz, że cechy młodzieży, które opisuje mój dziadek, mogłyby być nośnikiem pięknych, niezwykle potrzebnych wartości. Dzięki harcerskiemu wychowaniu, rzetelności, punktualności, karności tamta młodzież wspaniale miała wpisać się w budowę nowej Polski. I to są moim zdaniem też dzisiejsze dylematy.
Ale przecież nie o tym jest film.
Zgoda. Film nie, ale książka tak. Mam żal, że reżyser posłużył się tytułem, jednocześnie pomijając próbę naszkicowania prawdy o formacji moralnej Szarych Szeregów. Kim tak naprawdę byli ci ludzie? Niestety w zamian pojawiają się całkowicie fikcyjne i nieprawdopodobne historycznie i psychologicznie sceny. Najbardziej jaskrawym przykładem jest pościg „Zośki” za więźniarką z „Rudym”.
Wiem, tak blisko nie mógłby podjechać pod siedzibę gestapo, ale reżyser chciał pokazać w ten sposób wściekłość „Zośki”, oczekującego na zgodę przełożonych, żeby rozpocząć akcję odbicia przyjaciela.
Zgadzam się, dramaturgicznie ta scena jest uzasadniona. To nie znaczy, że ja, jako właściciel praw do książki, mogę powiedzieć: okej, wszystko jest w porządku. Tej sceny przecież w książce nie ma. Ale przyznaję, to jest bardzo dobrze zrealizowany film. Fantastyczna robota reżyserska i operatorska. Co więcej, cieszy mnie, że na bazie filmu rozgorzała tak gorąca dyskusja o pryncypiach.
No to już nie wiem, o co Ci chodzi. Że nie ma o tym dobru wspólnym i samokształceniu?
Szanuję wizję artystyczną Glińskiego, ale jej nie akceptuję. Mam za złe reżyserowi, że mrugając okiem do współczesnego licealisty, postanowił odbrązowić bohaterów akcji pod Arsenałem. Dziś żyjemy w czasach, w których normą staje się dekonstrukcja autorytetów, i kto pojawia się w ich miejsce? Wystarczy obserwować media.
Media uwielbiają kogoś wynieść na szczyt, a potem z hukiem go zwalić. To się sprzedaje. Gliński jednak nikogo nie zwala z pomników, ale też – na szczęście – nie zrealizował filmu o postaciach ze spiżu.
Wiem, że trudno dziś uwierzyć, iż mój dziadek opisał prawdziwych ludzi, z krwi i kości. Mało tego. Część z nich przeżyła wojnę. Proszę zauważyć, że stali się oni potem filarami odradzającego się kraju. A ci, którzy zginęli, mocno zaistnieli w zbiorowej pamięci i stanowią ważny punkt odniesienia dla współczesnych. Tego dotyczy mój trzeci zarzut do Glińskiego. Jego film nie otwiera na życie.
Co to znaczy?
Wychodząc z seansu, można mieć poczucie, że oni bezsensownie zginęli.
Można przecież mieć poczucie bezsensowności śmierci. Jaki miała sens śmierć Pawła po akcji w domu Błońskich, jaki miała sens śmierć „Alka” i „Buzdygana”, jaki ma sens ofiara Huberta, o którym zapomniano po akcji?
Rozumiem twoje wątpliwości. Każda śmierć jest niewypowiedzianym bólem. Dopiero my, żyjący tu i teraz, po przeszło 70 latach od tamtych wydarzeń, wiemy, że postawy młodych z Szarych Szeregów rezonują. Bo to były kamienie, które padły na szańcu, upominając się o pryncypia. I mam podstawy, by sądzić, że formacja, którą „Zośka” i „Rudy” dostali w „Pomarańczarni” przed wojną, miała zasadnicze znaczenie dla ich wyborów. Zauważ, że ta dyskusja mogła się jeszcze pół roku temu wydawać głęboko anachroniczna. Jednak Ukraina zdecydowanie zmieniła tę perspektywę. Dzisiaj sensowne jest stawianie pytania, jak byśmy się zachowali w podobnej sytuacji.
Czy trzeba aż śmierci, żeby opowiadać się za pryncypiami?
Dam ci przykład. Mój dziadek codziennie ryzykował życiem, żeby ratować Żydów. Ryzykował też życiem swojej rodziny, mojej mamy. Można postawić pytanie: czy warto? Ale tym właśnie są pryncypia. Wartości, dla których poświęca się rzeczy najcenniejsze. Rodzinę. Może życie?
To prawda, ale przecież nikt, także Twój dziadek, nie chciał zginąć, nawet za pryncypia. Każdy z nich chciał żyć, i „Rudy”, i „Zośka”, i „Alek”.
Oczywiście, że chcieli żyć. Ale w 1943 r., kiedy ma miejsce akcja pod Arsenałem, jest już jasne, że życiem płaci się nawet za zerwanie hitlerowskiej flagi. Dziś zapytalibyśmy: czy warto? czy się opłaca? Dlatego też ostatnia scena filmu, kiedy „Zośka” waha się i nie strzela do młodego Niemca, w rezultacie sam ginie, jest nieprawdziwa i obezwładniająca.
Weto! To jest przecież scena głęboko humanistyczna i prawdziwa. Przecież wiadomo, że „Zośka” zginął bez sensu, od zabłąkanej kuli. Tymczasem Gliński wymyślił, że w czasie akcji zbrojnej stanie przed nim chłopak niemiecki, który przed chwilą spotkał się ze swoją dziewczyną, Polką, a więc była to zakazana miłość. Stają naprzeciw siebie. „Zośka” waha się, widzi w tym młodym Niemcu chłopaka takiego jak on, może widzi w nim „Rudego”. Niemiec też się zatrzymał, ale strzelił wcześniej. Ta scena pokazuje człowieczeństwo „Zośki”, który nie był tylko mścicielem wykonującym wyroki na Niemcach. Dostrzegał tragizm sytuacji. Przecież oni wszyscy mieli wątpliwości: zabijać czy nie? „Alek” początkowo odrzucał w ogóle możliwość strzelania do Niemców. Bezwzględność wojny zmusiła go do złamania swoich zasad.
Ale realia okupacyjne były zgoła inne. Zgadzam się, nie chcieli śmierci, i my żałujemy, że oni zginęli. Ale to był właśnie ten szaniec. Kamiński zresztą wkłada w usta „Zośki” słowa: „z nami to jak z lasem. To i tamto drzewo pada pod siekierą, a tymczasem cały las rośnie i pnie się ku górze”. Zwróć uwagę, że te postawy przekazywane są przez pokolenia. Rezonują. I w czasie powstania warszawskiego, i w późniejszych latach, aż po dzień dzisiejszy. Dla całych rzeszy współczesnych harcerzy ofiara życia, jaką złożyli ich poprzednicy, jest punktem odniesienia. „Zośka”, „Rudy” i inni pokazują, że czasami trzeba oddać życie dla wyższych ideałów.
Wolałbym, żeby rezonowało życie, a nie śmierć tych młodych niewinnych ludzi. Według Ciebie w filmie są kamienie, ale nie ma szańca, a moim zdaniem jest jedno i drugie. Na szczęście Gliński pokazuje wątpliwości i rozdarcie „Zośki” i „Rudego”.
Też bym wolał, żeby rezonowało życie. W moim odczuciu film oddaje wymowę książki tylko połowicznie, dlatego nie mogę się pod nim podpisać jako spadkobierca Aleksandra Kamińskiego. Kompletnie nieprawdziwa jest scena, kiedy „Zośka” żachnął się na odznaczenie Virtuti Militari i ironizując, mówi: „Ku chwale ojczyzny”. Pamiętnik „Zośki” opisuje jego prawdziwe odczucia. Albo kiedy przed akcją pod Sieczychami mówi, że „znowu zabijemy kilku Szkopów”. Prawdziwy, doniosły cel tej akcji gdzieś widzowi umyka. Tych nieścisłości jest więcej, także w sferze obyczajowej, ale wypowiedzieli się już o nich historycy.
Skąd wiadomo, że „Zośka” nie mógł się żachnąć i ironizować? Był przecież poirytowany, bo gdyby akcja odbyła się kilka dni wcześniej, może „Rudy” by przeżył. Tak zapewne sądził. A teraz pośmiertnie order dają ci, którzy wstrzymali akcję. O Szkopach mówi także ironicznie, bo ma coraz więcej wątpliwości. Czy naprawdę uważasz, że oni byli tacy bez skazy?
Nie byli bez skazy, to oczywiste, ale byli to ludzie do bólu przejęci patriotycznymi ideałami. Nie kwestionuję prawa reżysera do stworzenia własnej wizji postaci. Tylko postacie stworzone przez Glińskiego to nie są ci ludzie, których opisał mój dziadek. Reżyser wyciął z nich pewne fragmenty, dokleił swoje. To jest jego dzieło autorskie.
To już wiemy. Mam jednak wrażenie, że chciałbyś, ażeby powstał film pomnikowy.
Nie pomnikowy, ale bardziej wierny duchowi książki. Sądzę jednak, że młodzież znakomicie odbierze ten film i zaakceptuje. Mam nadzieję, że przeczyta także książkę i przekona się wtedy, że „szaniec” jest ostoją wartości. Kamiński mówi ustami „Rudego”, że życie tylko wtedy ma wartość i tylko wtedy daje radość, kiedy jest służbą. A formy służby mogą być różne. To przecież szalenie chrześcijańskie. Jeśli ktoś ginie bezsensownie, to nie ma tego życia, nie ma tej służby. Młodzież Szarych Szeregów to nie tylko twardość i rzucanie granatami czy butelkami z benzyną, ale to także „Zośka” uczący się pływać, a „Rudy” – tańczyć.
Ale czy nie ma czegoś nieludzkiego w tym rzucaniu kamieni na szaniec pryncypiów?
Ależ skąd! W moim odczuciu książka spełnia potrzebę identyfikowania się z bohaterami, którzy wierzyli w coś ważnego. Mam wrażenie, że reżyser nie do końca polubił te motywacje.
Reżyser pokazuje na przykład, czym jest prawdziwe męczeństwo. „Rudy” chciał żyć, nie myślał o śmierci. Umierając, rozpacza, że śmierć od kuli to byłoby bohaterstwo, a teraz skatowany zdycha jak pies. Ale nie ma racji. Ten, kto bezmyślnie chce zginąć za największe nawet pryncypia, jest raczej kabotynem, męczennikiem zaś jest ten, kto chce bardzo żyć, a jednak w chwili najważniejszej próby oddaje życie. Przecież on zginął jak prawdziwy męczennik, nikogo nie wydając, i nikt nie miałby prawa mieć do niego pretensji, gdyby kogoś wydał, ponieważ nie można od nikogo wymagać heroizmu. To jest jego świętość. Czy są jakieś większe pryncypia ponad to jedno: oddać życie za przyjaciół? To jest wartość Chrystusowa.
Byłbym ostrożny używając w tej rozmowie określenia „kabotyn”. Pamiętajmy, że harcerze ryzykowali życie nie dlatego, że adrenalina ich podniecała, ale dlatego że nie mieli wyboru. A takie właśnie wrażenia można odnieść po obejrzeniu pierwszego kwadransa filmu. „Zośka” chciał żyć i zostać architektem, ale nie bał się zaryzykować swojego życia dla wartości, które uważał za ważniejsze.
Męczeństwo „Zośki” ma inny charakter. Tadeusz siedzący w łazience z pistoletem w ręku to człowiek zdruzgotany, śmierć przyjaciela okazała się traumą nie do przezwyciężenia. Wpadł w depresję, to fakt historyczny. Gliński, chcąc wzmocnić wymowę dramatu chłopaka, równolegle pokazuje rozstrzeliwanie dziesiątek ludzi, cywilów (jeden z Niemców krzyczy: „to jest zemsta za akcję pod Arsenałem”). Oto „prywatny” dramat „Zośki”.
Motyw sugerowanej próby samobójczej „Zośki” uważam za mocno nieautentyczny. Faktem jest, że stawali wobec dramatycznych dylematów, ale akurat żaden z nich nie był hamletowski. Natomiast scena z rozstrzelaniem jest bardzo prawdziwa. Reżyser chce zmusić widza do zastanowienia, czy rzeczywiście warto było walczyć, skoro jedna akcja powoduje tyle niewinnych, cywilnych ofiar. Zgodzisz się chyba, że jest to fałszywy wybór moralny, roboczo analizowany na seminariach przez studentów filozofii. Człowiek, który walczy w imię pryncypiów, broni się w ich imię, nie może kalkulować, czy zginą inni.
Ryzykowna teza. Czy rzeczywiście walka o pryncypia wszystko usprawiedliwia? Przecież nikt nie potępia Szarych Szeregów za akcję pod Arsenałem, ale możemy się zastanawiać, czy to miało sens. Reżyser nie mówi, że oni byli niemoralni, organizując akcję. Przeciwnie, ten film jest jej apoteozą, ale jednocześnie powstają wątpliwości. To są problemy nierozwiązywalne w czasie wojny. Na tym polega jej potworność.
Zapewne my też nie rozwiążemy tych dylematów w naszej rozmowie. Chciałbym jednak podkreślić, że moja decyzja o wycofaniu nazwiska z czołówki nie oznacza, że odrzucam ten film. Doceniam jego wagę i cieszę się, że wzbudził tyle emocji. Proszę mnie zrozumieć, wiedziałem, że nie będzie to wierna adaptacja książki, natomiast oczekiwałem tej „drugiej nogi”, tego „szańca” broniącego pryncypiów. Nie wpisuję się też w ton ataków, które pojawiły się na przykład na łamach „Naszego Dziennika”. Żałuję, że moje nazwisko pojawia się w tym kontekście.

Film nas poróżnił, ale kult dla „Zośki” i „Rudego” nas łączy.   

„Kamienie na szaniec” reż. Robert Gliński, zdj. Paweł Edelman, wyst. Kamil Szeptycki, Marcel Sabat, Tomasz Ziętek. Film na podstawie powieści Aleksandra Kamińskiego. W kinach od 7 marca 2014 r.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 11/2014