Projekt Manhattan

Historia badań nad energią atomową to również historia militarnego szału, jakiemu uległy zafascynowane tą bronią władze wielu krajów.

24.08.2010

Czyta się kilka minut

Nie byłoby bomby atomowej, gdyby nie przełom, do którego doprowadziły badania Enrico Fermiego, Otto Hahna, Fritza Strassmanna, Lise Meitner i jej siostrzeńca Otto Frisha. Zauważyli oni, że bombardowanie neutronami masywnego jądra uranu prowadzi do jego rozpadu, wydzielania się dużych ilości energii oraz dalszych, samoistnych bombardowań neutronami, co nazwano reakcją łańcuchową. Tuż przed wybuchem wojny naukowcy z USA, Wielkiej Brytanii, Francji, Niemiec i Związku Sowieckiego apelowali do swoich rządów o rozpoczęcie intensywnych badań w tej dziedzinie. Co odkrycie oznaczało w praktyce? Odpowiedzi udzielił Albert Einstein, który pisał do prezydenta Roosevelta:

"W ciągu ostatnich czterech miesięcy stało się prawdopodobne - dzięki pracom Joliota we Francji oraz Fermiego i Szilárda w Ameryce - że uda się doprowadzić do rozpoczęcia jądrowej reakcji łańcuchowej w dużej masie uranu, dzięki czemu powstaną duże ilości energii oraz nowych, podobnych do radu pierwiastków. Teraz wydaje się niemal pewne, że taki cel może zostać osiągnięty w najbliższej przyszłości. To nowe zjawisko doprowadziłoby do wyprodukowania bomb; jest także możliwe - choć znacznie mniej pewne - że mogłyby także powstać ekstremalnie potężne bomby nowego typu". (tłum. RM). Przed napisaniem tego listu Einstein musiał wyzbyć się swoich pacyfistycznych poglądów, w czym pomogli mu jego koledzy fizycy.

Eksperci Białego Domu nie zastanawiali się długo; w grudniu 1942 roku w pierwszym w historii reaktorze Chicago Pile-1 osiągnięto masę krytyczną, czyli minimalną ilość rozszczepialnego materiału, niezbędną do zapoczątkowania reakcji łańcuchowej. Jednocześnie rozpoczęły się badania w ramach Projektu Manhattan. Niewielkie na początku badania zakończyły się zatrudnieniem 130 tysięcy ludzi, pochłonęły 2 mld dolarów (22 mld w przeliczeniu na dzisiejsze dolary) i wyprodukowaniem broni atomowej na bazie plutonu.

- Naziści podczas wojny także pracowali nad własną bombą atomową - mówi "Tygodnikowi" dr Leon Fuks z Instytutu Chemii i Techniki Jądrowej w Warszawie. - Ale nie udało im się: zdaniem historyków niemiecki program był źle prowadzony, koordynacja prac była słaba, a poszczególni eksperci mieli zbyt dużą autonomię. Według niektórych badaczy naziści źle obliczyli też masę krytyczną uranu, niezbędną do rozpoczęcia reakcji łańcuchowej.

Bliżej niż ktokolwiek

Jeśli dziś przyłożymy licznik Geigera do ziemi w rejonie Trinity w stanie Nowy Meksyk, usłyszymy charakterystyczne trzaski. Badające natężenie radioaktywności urządzenie pokaże nam, że jej poziom jest w tym miejscu dziesięć razy większy od normalnego. 16 lipca 1945 roku zdetonowano tam bowiem "gadżet", jak nazwali ten ładnuek amerykańscy wojskowi. Bomba umieszczona na 30-metrowej wieży miała zaledwie półtora metra długości. Była jednak tak potężna jak 20 tysięcy ton trotylu.

Po eksplozjach nad Hiroshimą i Nagasaki Japonia skapitulowała. Ale gdy jedna wojna dobiegła końca, natychmiast rozpoczęła się druga - zimna.

Gdy Ethel i Julius Rosenbergowie przekazali Moskwie niezbędne materiały dotyczące bomby atomowej, Sowieci rozpoczęli własne badania i zdetonowali pierwszą bombę w sierpniu 1949 roku. Amerykanie robili wszystko, by nie zostać w tyle. "Pięć testów w jedenaście dni" - krzyczały nagłówki amerykańskich gazet. Wybuchy na pustyniach widać było gołym okiem z niektórych miejscowości np. w stanie Utah. Amerykańskie władze produkowały propagandowe filmy, by uspokoić przerażonych mieszkańców. Tymczasem wojskowe siły USA konkurowały o to, kto podejdzie jak najbliżej eksplozji. Przed jedną z prób w pustynnych okopach umieszczono 60 tysięcy żołnierzy w standardowych mundurach bez żadnych zabezpieczeń.

"Przez głośnik ktoś powiedział: »Żołnierze, witajcie w krainie gigantycznych grzybów. Będziecie bliżej wybuchu bomby atomowej niż ktokolwiek od czasów Hiroshimy«. Potem kazali nam przyklęknąć, zasłonić oczy przedramieniem i mocno zacisnąć powieki. Zakazano spoglądać w stronę wybuchu. Po końcu odliczania usłyszeliśmy trzask, potem gorąco na szyi. Najbardziej szokujące było to, że przez zamknięte powieki było widać dwie kości przedramienia w ostrym czerwonym świetle. Fala uderzeniowa rzuciła mnie na drugą stronę okopu. W życiu się tak nie bałem", wspomina żołnierz Marines, Tom Saffer.

Wyścig trwa

Jednocześnie rozpoczęły się prace nad bombą wodorową, w której dochodzi nie do rozszczepienia, a do łączenia się jąder atomów. W 1952 roku Amerykanie zdetonowali taką bombę (o sympatycznie brzmiącej nazwie "Kiełbaska") nad Pacyfikiem; była 450 razy silniejsza niż bomba zrzucona na Hiroshimę. Dziewięć lat później Sowieci przeprowadzili najpotężniejszą w historii próbę z bronią wodorową. Nad Nową Ziemią zdetonowali ładunek o mocy 58 megaton trotylu.

Tymczasem energią atomową zainteresowali się inżynierowie cywilni. W 1954 roku w Związku Radzieckim ruszył pierwszy reaktor, który produkował elektryczność. Energia ta miała być czystsza i tańsza. "Ta nowa energia, która okazała się straszliwą bronią, teraz może być wykorzystana dla dobra naszej społeczności", powiedziała w 1956 roku w brytyjskim Sellafield królowa Elżbieta II i przesunąwszy lewarek, uruchomiła pierwszą na świecie komercyjną elektrownię atomową. Sowieci zbudowali 13 elektrowni atomowych w 8 lat, między innymi w Smoleńsku, Czarnobylu czy Leningradzie. Wyjątkowymi osiągnięciami mogła poszczycić się Francja, która z potencjalnymi niedoborami ropy i węgla uporała się poprzez szybką budowę elektrowni jądrowych. Światowym liderem stała się też Japonia - jedyny kraj zaatakowany bronią atomową. W 1957 roku powołano do życia Międzynarodową Agencję Energii Atomowej działającą na rzecz bezpiecznego i pokojowego wykorzystania energii jądrowej. Rządy ukrywały jednak fakt, że oprócz elektrowni "cywilnych" budowano także reaktory produkujące pluton do bomb atomowych. Nie szczędzono wydatków na tysiące głowic jądrowych, choć jednocześnie nasilały się protesty przeciwko próbom nuklearnym. Dopiero pod koniec lat 80. USA i ZSRR rozpoczęły redukcję arsenałów jądrowych.

Podczas tegorocznej konferencji w Waszyngtonie Biały Dom potwierdził, że należy dążyć do rozbrojenia i wzmacniać rolę Międzynarodowej Agencji Energii Atomowej. Mimo deklracji wyścig zbrojeń nuklearnych nadal trwa. Jak wygląda, nie wiemy do końca - mimo nacisków kraje takie jak Korea Północna, Iran czy Izrael, które militarne programy atomowe utrzymują w tajemnicy. Neil Stevenson, pisząc o wystawie "Sto słońc", zawierającej archiwalne zdjęcia z prób jądrowych, użył słów, które świetnie opisują istotę wyścigu zbrojeń: "To świadectwo ludzkiego geniuszu i przypomnienie, że jednocześnie jesteśmy bandą szaleńców, którym w bardzo bolesny sposób udało się zbliżyć do unicestwienia własnej planety".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 35/2010

Artykuł pochodzi z dodatku „W stronę atomu 1 (35/2010)