Car-bomba

50 lat temu Związek Sowiecki zdetonował w Arktyce bombę jądrową o mocy tak wielkiej, że niewiele brakowało, aby jej wybuch zmienił orbitę Ziemi.

02.11.2011

Czyta się kilka minut

następczyni car-bomby: ładunek o mocy 100 megaton, który w 1963 r. ZSRR umieścił na terenie NRD, na szczęście nie został zdetonowany; dziś jest eksponatem w dawnym tajnym mieście Arzamas-16 / fot. SICHOV / SIPA / East News /
następczyni car-bomby: ładunek o mocy 100 megaton, który w 1963 r. ZSRR umieścił na terenie NRD, na szczęście nie został zdetonowany; dziś jest eksponatem w dawnym tajnym mieście Arzamas-16 / fot. SICHOV / SIPA / East News /

Związek Sowiecki kochał przedsięwzięcia na wielką skalę. Była to zresztą rosyjska tradycja, której najsłynniejsze przykłady to car-kołkoł i car-puszka: największy dzwon, który nigdy nie zadzwonił, i największa armata, co wystrzeliła tylko raz. W taką gigantomanię wpisuje się historia, która 50 lat temu wstrząsnęła - dosłownie - światem.

Mowa o największym w dziejach wybuchu termojądrowym, dokonanym przez ZSRR 30 października 1961 r. Eksplozja zmiotła kilka wysp w Arktyce, wywołała falę trzęsienia ziemi, która trzykrotnie obiegła planetę, i... nie służyła niczemu poza polityczną demonstracją. Bo choć najpotężniejsza, broń ta - nazwana car-bombą - nie nadawała się do praktycznego wykorzystania. Co sowiecki przywódca Nikita Chruszczow chciał więc nią osiągnąć?

Równowaga strachu

"Zimna wojna" była zimna tylko z nazwy, po 1945 r. w świecie ciągle wrzało. Berlin, Korea, Indochiny, Bliski Wschód, Afryka: wszędzie toczyła się rywalizacja Wschód-Zachód. Sytuacja nabrała nowej dynamiki po 1948 r., gdy Związek Radziecki dokonał pierwszej eksplozji bomby atomowej, zrównując się w wyścigu zbrojeń z USA. Amerykanie odskoczyli, konstruując ładunek termojądrowy, ale w 1953 r. Sowieci zdetonowali swoją bombę termojądrową. Pokój utrzymywała "równowaga strachu".

Wyścig zbrojeń polegał na detonowaniu coraz silniejszych ładunków atomowych, przy jednoczesnej ich miniaturyzacji - o przewadze decydowała nie tylko siła bomb, ale też precyzja i szybkość uderzenia. Na przełomie lat 50. i 60. USA były lepsze, jeśli chodzi o rakiety balistyczne i lotnictwo strategiczne, ale ZSRR nadrabiał zaległości. W 1961 r. umieścił człowieka na orbicie, co poza wymiarem propagandowym miało znaczenie wojskowe: statek powietrzny mógł wynieść na orbitę także bombę. Wyścig zbrojeń znów przyspieszał. Tymczasem od 1958 r. obowiązywało faktyczne moratorium na próby termojądrowe; o tej niszczycielskiej broni wiedziano wszystko, teraz koncentrowano się na środkach jej przenoszenia.

12 października 1960 r. w trakcie posiedzenia ONZ Chruszczow, aby przerwać wystąpienie przedstawiciela Filipin (porównał on ZSRR do obozu koncentracyjnego), zdjął but i zaczął walić nim w blat. To zachowanie stało się symbolem obsesji Chruszczowa: pokazania "zgniłemu Zachodowi", gdzie jego miejsce. A tłem do jego kolejnych agresywnych wypowiedzi stał się wzrost napięcia wokół Berlina i Kuby, gdzie w kwietniu 1961 r. Amerykanie przeprowadzili nieudany desant w Zatoce Świń.

Pierwszy sekretarz KPZR postanowił zademonstrować więc światu potęgę sowieckiej nauki i możliwości militarnych, detonując największą bombę termojądrową w historii - o mocy 100 megaton (tj. równej eksplozji 100 mln ton trotylu). Sto to okrągła liczba, dobrze brzmi. Moratorium na próby jądrowe dobiegało końca.

Termin: 16 tygodni

W lipcu 1961 r. Chruszczow spotkał się z zespołem naukowców, na czele z Andriejem Sacharowem - później jednym z najsłynniejszych dysydentów w ZSRR - i zadecydował: bomba zostanie zdetonowana na zakończenie XXII Zjazdu KPZR. Termin był niezwykle krótki, w tajnym mieście Arzamas-16 naukowcy przystąpili do pracy. I szybko uznali, że lepiej będzie ograniczyć bombę do 50 megaton: obawiali się, że eksplozja o mocy 100 megaton zmieni orbitę Ziemi... Chruszczow wyjątkowo dał się przekonać.

Nie było czasu na szukanie nowych koncepcji - jak wspominał Sacharow, każda pomyłka mogła oznaczać dla naukowców "zatrudnienie" na Syberii - konstrukcję bomby oparto więc na sprawdzonej koncepcji Tellera-Ulama, gdzie ładunek atomowy zapoczątkowuje reakcję termojądrową. Bomba musiała być niezwykle ciężka: ważyła ponad 27 ton, montowano ją na kolejowej platformie do przewozu czołgów. Szaleńcze tempo nie pozwalało na dokładne obliczenia, choć więc trudno to sobie wyobrazić, szereg rozwiązań przyjęto "na oko".

Równolegle przygotowywano bombowiec Tu-95, jedyny, który mógł unieść taki ciężar (żadna rakieta balistyczna, nawet ta, która wyniosła Gagarina na orbitę, nie mogła dźwignąć takiego ładunku). Ale i tak bomba nie zmieściła się w luku Tu-95 i wystawała z luku bombowego. Okazało się, że nawet ten strategiczny bombowiec byłby przy tak dużej bombie nieefektywny: latałby za wolno. Np. lot nad Chicago przez terytorium Kanady trwałby 7-8 godzin, samolot byłby więc łatwym łupem dla amerykańskich myśliwców.

Teoretycznie car-bomba - tak ją popularnie nazwano - mogła znaleźć zastosowanie tylko w przypadku celów europejskich, i to bliskich. Ale i tu pojawił się problem: jej detonacja np. nad Danią zagrażałaby krajom Układu Warszawskiego i zachodnim obszarom ZSRR. Jej siła niszcząca była bowiem tak wielka, że w promieniu 25 km nie przetrwałby żaden budynek, a śmiertelne oparzenia III stopnia wystąpiłyby w promieniu 170 km (np. w przypadku detonacji nad Łodzią objęłyby większość Polski).

Tymczasem w Arzamas-16 jeszcze na kilka dni przed "godziną zero" naukowcy mieli wiele obaw. Spory przeciął Sacharow, prace ukończono w terminie, czym Chruszczow nie omieszkał pochwalić się publicznie. Świat czekał na wielki wybuch.

Armagedon

Kolejowa lora podjechała pod samolot, bombę o kodowej nazwie RDS-220 podwieszono. Po starcie dowódca Tu-95, major Durnowcew, wziął kurs na Nową Ziemię - nad jej zachodnim wybrzeżem zlokalizowano poligon atomowy, miejsce zrzutu. W punktach obserwacyjnych zasiedli członkowie Komitetu Centralnego KPZR. W powietrzu, w bezpiecznej odległości, czekało też amerykańskie "latające laboratorium" szpiegowskie.

O godzinie 11.31 czasu moskiewskiego Durnowcew wydał komendę i bombardier uwolnił ładunek. Zrzut zaczął się na wysokości 10 km. Po 40 sekundach bomba, spowalniana spadochronem o powierzchni 1600 m2, osiągnęła pułap 4,5 km - i eksplodowała.

Kula ognista osiągnęła powierzchnię ziemi, topiąc skały na powierzchni - wyglądały potem jak wyprasowane gigantycznym żelazkiem. Siła wybuchu starła z powierzchni kilka wysp na Oceanie Arktycznym. W promieniu 200 km unicestwiono wszelkie życie biologiczne. Fala wstrząsów sejsmicznych o mocy 5,2 stopnia w skali Richtera trzykrotnie okrążyła planetę, grzyb pyłów sięgnął wysokości 64 km. W odległości 700 km od "punktu zero" wyleciały szyby, kulę ognistą widać było z odległości tysiąca kilometrów.

Obliczono potem, że eksplozja wytworzyła energię równą 1 proc. energii powierzchni Słońca i że 3500-4000 razy przekroczyła energię wybuchu w Hiroszimie. Na szczęście broń termojądrowa nie powoduje takich skażeń jak "klasyczna" broń atomowa (skażenie pochodziło tu jedynie od atomowego "zapalnika"). Gdyby było inaczej, promieniotwórczość powstała w wyniku tego wybuchu równałaby się 25 proc. wszelkich skażeń będących skutkiem wszystkich prób jądrowych.

Amerykańskie "latające laboratorium" zanotowało większą siłę wybuchu niż deklarowana przez Sowietów: określono ją na 58 megaton. Moskwa przyjęła tę ocenę za swoją, Chruszczow mówił potem o silniejszej bombie niż planowano. Im więcej megaton, tym większy sukces...

Rzecz jednak w tym, że termojądrowa "pokazówka" nie wpłynęła na bieg światowej polityki. Zachód pojął, iż car-bomba jest bezużyteczna. Lata upłynęły, zanim Sowieci wyprodukowali bombę o ponad dwukrotnie mniejszej mocy, nadającą się do przenoszenia.

***

Dwa lata później Chruszczow znów spróbował atomowego szantażu: ogłosił, że posiada bombę o mocy 100 megaton, umieszczoną na terenie Niemiec Wschodnich. Ale nikt już się tym nie przejął.

Poza filmowcami. Zbliżona koncepcja stała się kanwą filmu z 1983 r. o agencie 007, w którym grany przez Rogera Moore’a James Bond uniemożliwia detonację ładunku jądrowego, umieszczonego przez sowieckich agentów w bazie USA w Niemczech Zachodnich. Film nosił lekki tytuł: "Ośmiorniczka".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 45/2011