Potrawka z człowieka

Czuje się w filmie Agnieszki Holland mocowanie z formą, która nie jest w stanie pomieścić wszystkich szlachetnych intencji, z jakich wyrasta opowieść o Garecie Jonesie.

21.10.2019

Czyta się kilka minut

James Norton jako Gareth Jones w filmie „Obywatel Jones” / ROBERT PALKA / KINO ŚWIAT
James Norton jako Gareth Jones w filmie „Obywatel Jones” / ROBERT PALKA / KINO ŚWIAT

Są historie, które muszą zostać opowiedziane, istnieją też postacie, o których nie wolno zapomnieć. Wiedzą o tym zarówno dziennikarze rozpracowujący niewygodne w danym momencie tematy, jak i filmowcy, dla których bycie sygnalistą czy budzicielem sumień jest nie mniej – a czasem nawet bardziej – istotne, niż bycie artystą. Zwłaszcza że indywidualna i zbiorowa pamięć oraz dominująca polityka historyczna czy intelektualne mody arbitralnie wyznaczają własne rankingi cierpienia.

To dlatego filmografia dotycząca Hołodomoru na sowieckiej Ukrainie była dotychczas tak skąpa, a postać walijskiego dziennikarza Garetha Jonesa, który jako pierwszy ów temat wyciągnął na światło dzienne, w ogóle została przez kino przemilczana. Jedno i drugie zdążył „przykryć” Holokaust, nagłaśniane medialnie XX-wieczne czystki etniczne czy inni bohaterowie minionego stulecia.

Obywatel Duranty

Scenariusz Andrei Chalupy, której dziadek przeżył Wielki Głód, odzyskuje oba tematy naraz i stanowi to dla filmu nie lada wyzwanie. Bo jak tu połączyć pionierską dla kina biografię indywidualną z przemilczanym ludobójstwem, szacowanym w samej tylko Ukrainie na ponad trzy miliony ofiar? Jak skojarzyć uniwersalną, wychyloną w teraźniejszość opowieść o rzetelnym dziennikarstwie i jego dylematach z zapomnianą tragedią, wręcz wołającą o epicką rozległość? W nagrodzonym niedawno Złotymi Lwami „Obywatelu Jonesie” udaje się to połowicznie.

Grający tytułową postać James Norton wyspecjalizował się w brytyjskich komediach romantycznych i filmach kostiumowych – stąd pewien staromodny rys, który nosi w filmie Agnieszki Holland: prymusik, nudziarz, idealista, niepasujący do swego miejsca i czasu. A jednocześnie ten sam bohater nie zawaha się, by sfabrykować list polecający byłego premiera Lloyda George’a, dla którego kiedyś pracował w charakterze doradcy ds. zagranicznych, ażeby w 1933 r., już jako dziennikarski wolny strzelec, wyruszyć na własny koszt i na własne ryzyko do Związku Sowieckiego. Jones miał wtedy zaledwie 28 lat i film ani przez chwilę nie pozostawia wątpliwości, że mamy do czynienia z bohaterem niezłomnym.


CZYTAJ TAKŻE

CIĘŻAR GATUNKU: Kronikarze komunizmu Arthur Koestler i Gareth Jones pracowali jako dziennikarze, ale poczuli się dziennikarzami dopiero wtedy, gdy odmówiono im prawdomówności >>>


Zwłaszcza w konfrontacji ze spotkanym w Moskwie Walterem Durantym (Peter Sarsgaard), korespondentem „New York Timesa”, wieloletnim szefem miejscowego biura prasowego gazety i laureatem Pulitzera, ale też kimś, kogo dziś nazwalibyśmy dziennikarskim celebrytą. Scena, w której Gareth trafia na zorganizowane przez niego dekadenckie sex party, ustawia definitywnie podział ról: oto balujący za stalinowskie ruble amerykański karierowicz kontra odpowiedzialny za słowa reporter, w dodatku cytujący walijskich poetów.

Być może Duranty byłby ciekawszym materiałem na film, jako że brakuje ekranowemu Jonesowi tych wszystkich wątpliwości i pęknięć, które zwykle stanowią o atrakcyjności bohatera i naszym utożsamieniu z nim. Gareth tymczasem jest w filmie czystą, lecz i pustą kartą, kimś w rodzaju medium, z którym widz ma wyruszyć w podróż na Ukrainę, by tam, poprzez dziennikarski i jednocześnie ludzki filtr, zaglądnąć w sam środek otchłani.

Pytania o granice człowieczeństwa

Ukraińskie piekło jest u Holland lodowato zimne, dziwnie ciche, wyprane z kolorów. Jones trafia tu w bydlęcym wagonie, przechytrzając pilnującego go sowieckiego szpicla. W pociągu trafia na otępiałych z głodu ludzi-zombie. Scena, w której powoli, w czasie rzeczywistym, bohater obiera jaskrawopomarańczową mandarynkę na oczach wygłodniałych wieśniaków, retorycznie działa mocniej nawet niż widok przydrożnych trupów, opustoszałych chałup, niż ciżba tłocząca się na stacjach przeładowujących zboże czy osierocone dzieciaki śpiewające głodową pieśń na cześć Stalina. Podczas tej ostatniej konfrontacji film przechodzi w wymiar zgoła fantasmagoryczny, a upiorna piosenka będzie prześladować Garetha aż do końca. Odsłania się tu kolejny, ledwie muśnięty potencjał filmu, który równocześnie próbuje dawać historyczne świadectwo i zaglądać głęboko w duszę bohatera.

Samotna ukraińska odyseja Jonesa pośród głodu i chłodu, stawiająca kolejne pytania o granice człowieczeństwa i częstująca obserwatora potrawką z ludzkiego mięsa, ma stanowić kontrapunkt dla postawy akredytowanych w Moskwie dziennikarzy. Dla tych wszystkich pożytecznych idiotów, hołubionych przez sowieckie władze za teksty o sukcesach planu pięcioletniego i uciszanych, również w trybie ostatecznym, za wszelkie próby wyjścia poza propagandowy matriks.

Nie dokonując łatwej redukcji ad Stalinum, film Holland stawia pytanie o to, jaką rolę ma do spełnienia w totalitarnym (ale czy tylko?) systemie osoba najwyższego zaufania publicznego, i jaka może być cena głoszenia przez nią prawdy. Plątanina kolorowych kabli w moskiewskiej centrali telefonicznej staje się w „Obywatelu Jonesie” metaforą każdego systemu kontrolującego przepływ informacji, czy to z pobudek politycznych, czy ekonomicznych.

Maszyna dziejów

Czuje się w filmie mocowanie z formą, która nie jest w stanie pomieścić wszystkich szlachetnych intencji, z jakich ta opowieść wyrasta, albowiem mieszanka filmu biograficznego, thrillera szpiegowskiego i apokaliptycznego horroru wydaje się niewystarczająca i rozpada się na poszczególne epizody. Zanim dotkniemy samej istoty, czyli spotkania Jonesa z ręcznie sterowaną katastrofą humanitarną na Ukrainie, czeka nas przydługie preludium, a potem jeszcze walijski epilog, spięte efektowną klamrą w postaci George’a Orwella, piszącego na maszynie swój „Folwark zwierzęcy”, inspirowany w znacznej mierze doniesieniami Jonesa. Ta akademickość formy przysłuży się zapewne edukacyjnej wymowie filmu, trudno więc krytykować go za rzetelne wypełnienie owej misji. Czasami migną nam przed oczami przebłyski brawury – jak wtedy, gdy pociąg zmierzający na wschód zostaje „przepisany” na czarno-białe archiwalia, stając się rozpędzoną maszyną dziejów, a równocześnie ironicznym hołdem złożonym awangardowemu kinu sowieckiemu lat przedwojennych. Wtedy właśnie odsłania się ogromny, acz niewykorzystany potencjał tej historii – emocjonalny, polityczny i filmowy. ©

OBYWATEL JONES (Mr. Jones), reż. Agnieszka Holland. Prod. Polska/Wielka Brytania/Ukraina 2019. Dystryb. Kino Świat. W kinach od 25 października.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
79,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Krytyczka filmowa „Tygodnika Powszechnego”. Pisuje także do magazynów „EKRANy” i „Kino”, jest felietonistką magazynu psychologicznego „Charaktery”. Współautorka takich publikacji, jak „Panorama kina najnowszego”, „Szukając von Triera”, „Encyklopedia kina”, „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 43/2019