Popielec z ciałem

Bóg przychodzi do nas w elementach materii: chlebie z serem na śniadanie, cieple słońca, kroplach deszczu, liturgicznych znakach i pięknie ikony. Bo dusza jest cielesna.

27.02.2017

Czyta się kilka minut

 / Fot. Jason Florio / GETTY IMAGES
/ Fot. Jason Florio / GETTY IMAGES

​Język, jakim mówimy o swoim chrześcijaństwie, zapomina o ciele. „Wędrówka duszy do Boga”, „zatroszcz się o swoją duszę”, „duszpasterstwo”, „duchowość”, „ćwiczenia duchowe”. Dualistyczne rozdzielenie duszy i ciała wzmacniane jest nawet przez katechizmowe formułki, których uczymy się jako dzieci. Uczynki miłosierne wobec ciała i uczynki miłosierne wobec duszy to w tej perspektywie dwa różne zestawy działań.

Język to tylko język, ktoś mógłby powiedzieć. Służy rozróżnianiu aspektów rzeczywistości – jeśli nawet występują w nim dwa pojęcia: „duszy” i „ciała”, nie znaczy to wcale, że duszę i ciało mamy uznawać za dwa odrębne byty.

Uwaga to zasadniczo słuszna, ale z drugiej strony sposób mówienia jest sposobem myślenia, zaś sposób myślenia kształtuje sposób życia. Weźmy choćby typową formę rekolekcji wielkopostnych: składają się nań z reguły konferencje wygłaszane podczas (lub po) mszy w kościele. Podobne konferencje i indywidualne pobożne rozważania (mające kończyć się postanowieniami woli) stanowią również trzon większości bardziej intensywnych rekolekcji zamkniętych lub dni skupienia.

Jeśli już podejmujemy pewne praktyki związane z ciałem, u ich podłoża leży bardzo często wizja, w której rozdzielanie duszy i ciała okazuje się wręcz ich przeciwstawianiem („ile ciała ubędzie, tyle duszy przybędzie”).

Walka postu z karnawałem przejawia się więc jako próba przeciwstawienia się cielesnym przyjemnościom. Słowo „asceza” kojarzy się z umartwianiem ciała. A przecież pojęcie „umartwiania” zawiera w sobie ideę czynienia ciała – jakoś, choćby w pewnym aspekcie – martwym, lub choćby mniej żywym. Ponieważ zaś dzisiaj – na szczęście! – nie jesteśmy skłonni do nadmiernych umartwień, w naszych praktykach religijnych ciało – niestety! – nie odgrywa najczęściej głównej ani nawet znaczącej roli.

Fizyczne rekolekcje

Wielu z nas mogłoby się zatem zdziwić, czytając następujący starożytny chrześcijański dialog pomiędzy uczniem a mistrzem duchowym: „Pewien brat przyszedł do abby Mojżesza, prosząc go o słowo. A ten mu odpowiedział: „Idź, usiądź w swej celi, a cela wszystkiego cię nauczy” [porównaj z tekstem ks. Jacka Prusaka w dziale Wiara – red.]. Młody mnich przychodzi do doświadczonego starca po duchową naukę. Oczekuje głębokiego pouczenia, które byłoby mu przewodnikiem w jego drodze do Boga. Otrzymuje zaś wskazówkę, wydawałoby się, banalną: wróć do swojej celi i usiądź w niej. Abba Mojżesz nie wygłosił żadnej konferencji, nie wyjaśnił żadnego fragmentu Pisma. Ba, nie zalecił czytania Biblii (ani jakiegoś konkretnego jej fragmentu). Nie pouczył też o specjalnych formach modlitwy, nie zasugerował żadnych wyrafinowanych religijnych czy ascetycznych praktyk. Wszystkiego – tylko tego dowiedział się brat – nauczy cię cela, spokojne przebywanie w fizycznej samotności.

Jeśli chcielibyśmy pójść za radą abby Mojżesza, nasze wielkopostne rekolekcje powinny przybrać postać skrajnie cielesną: fizycznego ruchu w przestrzeni, którego skutkiem byłoby po prostu oddalenie się od innych ciał i spędzenie jakiegoś czasu w spokoju („siądź”) i fizycznej samotności. To jakże cielesne doświadczenie, sugeruje abba Mojżesz, będzie naszym nauczycielem w najbardziej duchowych, Bożych sprawach.

Przebywanie w celi oznaczało w tamtych czasach również pozbawienie bodźców, jakie dzisiaj zapewniają muzyka, dobra lektura, film lub gry komputerowe, odcięcie od informacji, których zalew mamy w prasie, telewizji czy internecie, a także wycofanie się ze społecznych interakcji (także w postaci uczestnictwa w serwisach społecznościowych). Trzeba jednak pamiętać, że nie chodzi tu jedynie o odcięcie się od niematerialnych sygnałów, niesionych przez te fizyczne bodźce. Niezależnie od jakich informacji się odetniemy siadając w naszej „celi”, oddalimy się tym samym od ich fizycznego oddziaływania na nasze ciało i zmysły.

Doświadczenie fizycznej samotności – przestrzennego oddalenia od innych ludzi (innych ciał!), ograniczenia fizycznych bodźców oraz cielesnych aktywności („usiądź: nie krzątaj się, nie rób porządków, remontu, przysiadów ani nie ćwicz hantlami”) – to właśnie przyziemne doświadczenie będzie twoim duchowym nauczycielem.

Jeżeli pozwolisz temu doświadczeniu trwać jakiś czas (czas! – to też wymiar świata fizycznego), skonfrontuje cię ze sobą samym. Wypłyną nagle albo stopniowo na powierzchnię świadomości twoje pragnienia (te subtelne i wyrafinowane oraz te pierwotne, biologiczne, jak głód czy poruszenia seksualne), ale także obawy i lęki. Natłok roznoszących cię myśli będzie zapewne przeplatać się z nudą i jej właściwym typem rozdrażnienia: „cóż można by zrobić?”. Ojcowie pustyni wiedzieli: pokusa ucieczki z celi – „wyjść choćby na chwilę i zobaczyć drugiego człowieka” – pojawi się nieuchronnie.

Przez oddech do Boga

Wpływ fizycznego, spokojnego osamotnienia na naszą psychikę, wolę, świadomość – czyli na wszystko to, co uważamy za duchowe – pokazuje, jak bardzo dusza, umysł i ciało stanowią jedność. Dlatego późniejsi ojcowie pustyni i mnisi podążający drogą wskazaną przez abbę Mojżesza wiedzieli, że dodatkowe ćwiczenia duchowe, które mogą przydać się podczas pobierania nauk z mądrości „celi”, mają postać bardzo cielesną.

Owszem, nie chodziło im wyłącznie o organizm biologiczny. Podążali ścieżką modlitwy i uwagi umysłu, pozwalającą na doświadczenie jedności z Bogiem. Wiedzieli jednak, że modlitwa i uwaga umysłu jest (także) pewnym zachowaniem ciała.

Św. Filoteusz z Synaju wskazuje, że do uwagi umysłu prowadzą konkretne fizyczne zachowania, bardzo proste, choć wcale nie łatwe: „Pierwszą bramę do duchowej Jerozolimy, a więc do uwagi umysłu, stanowi świadome milczenie ust, nawet jeśli umysł nie osiągnął jeszcze wyciszenia. Drugą jest odpowiednia wstrzemięźliwość w pokarmach i napojach”.

Filoteusz jest tu uczniem innego z ojców, św. Jana Klimaka, który bardzo wyraźnie głosił jedność ciała i duszy: „Uwaga i modlitwa ściśle się ze sobą jednoczą, podobnie jak dusza i ciało. Jeśli zabraknie jednego elementu, drugi nie może istnieć”. Klimak, przeciwstawiając się także oddzielaniu modlitwy i uwagi umysłu od wymiaru materialno-cielesnego, sformułował zasadę powtarzaną i wykorzystywaną później przez wielu autorów: „Niech pamięć o Jezusie złączy się z twym oddechem, a wtedy poznasz pożytek z wyciszenia”. To właśnie oddech – podstawowa fizjologiczna funkcja naszego ciała – stał się w tym nurcie chrześcijańskiej tradycji „wehikułem” najgłębszego doświadczenia duchowego. Jeśli zatem mamy kłopot, co robić siedząc w naszej „celi”, możemy wykorzystać ich wskazówki opisujące sposób duchowego – i jednocześnie cielesnego – ćwiczenia.

Średniowieczny mnich Nicefor Pustelnik, opierając się na znanej sobie koncepcji fizjologicznej, zgodnie z którą oddech wchodzi do serca, zaleca wykorzystanie oddychania w osiągnięciu duchowego celu, czyli skupienia umysłu w sercu: „Usiądź, skup swój umysł, wprowadź go drogą, przez którą tchnienie wchodzi do serca. Nakłaniaj go i zmuszaj, aby zstąpił do serca wraz z wdychanym powietrzem”. Nicefor wpisuje się tu w szerszą tradycję, wyrażoną już w XIII-wiecznym, anonimowym piśmie pt. „Metoda świętej modlitwy i uwagi”, w którym znajdujemy uwagi o zalecanej fizycznej postawie: czytamy tam o siedzeniu z głową skłonioną ku piersi i wzrokiem skoncentrowanym w samym środku ciała (w okolicy pępka) oraz nieco spowolnionym oddychaniu.

W tej praktyce chodzi zatem o skupienie na oddechu – na podążaniu świadomością za nim, gdy podczas wdechu „wchodzi” w głąb płuc („do serca”), i na świadomym, nieznacznym powstrzymywaniu wydechu (zatrzymywaniu umysłu „wewnątrz serca”). Praktyce tej sprzyja też odpowiednia pozycja ciała: stabilne, nieruchome siedzenie, z pochyloną głową i spojrzeniem skoncentrowanym na pępku (jak zalecali dawni mnisi) lub z wyprostowanym kręgosłupem i wzrokiem ustabilizowanym w pewnej odległości na podłodze (jak radzą współcześni, inspirując się radami mistrzów dalekowschodnich). Obie pozycje przez samo ułożenie ciała sprzyjają duchowej uwadze umysłu. Jak bardzo zaś „wcielony” jest umysł, widać, gdy zauważy się, że wybór którejś z nich zmienia stan świadomości.

Ojcowie radzą, by spokojnemu siedzeniu i świadomemu oddychaniu towarzyszyło powtarzanie prostego modlitewnego wezwania pomagającego zachować pamięć o Bogu. Już jednak samo siedzenie i oddychanie otwiera na Boga: sprawia bowiem, że nasze myśli powracają z wędrowania „hen tam”, stopniowo wyciszają się, a nawet jeśli doświadczamy w głowie ich gonitwy, oddech zakotwicza naszą świadomość w ciele – które nie znajduje się gdzieś i kiedy indziej, tylko tu i teraz. Poprzez oddech świadomość jednoczy się więc z rzeczywistością, w której jesteśmy osadzeni i w której przychodzi do nas Ten, który jest Istnieniem wszystkiego, co jest, każdego punktu otaczającej nas przestrzeni i każdej upływającej w nas chwili.

Cielesność duszy

Ćwiczenie duchowe może być dla większości z nas tylko elementem, i to zapewne marginalnym, życia. Można powiedzieć, że może być tylko chwilą specjalnej ascezy. Słowo „asceza” nie łączy się tu jednak w ogóle z pojęciem „umartwienia”. Ćwiczenie „celi”, choć trudne, wcale nie czyni ciała bardziej martwym – przeciwnie: pozwala dogłębniej doświadczyć cielesnego życia. Zajęci światem idei, jesteśmy bowiem często odcięci od cielesnych siebie.

Poza momentami wysiłku nie wiemy, że oddychamy, nie czujemy bicia swego serca, tętna krwi. Nie wiemy, gdzie są nasze nogi, nie zauważamy dotyku powietrza na skórze, smaku pożywienia. Siedząc i oddychając świadomie w „celi”, możemy dostrzec o wiele wyraźniej, jak przepływa w nas życie. Życie bogate i wielorakie – biologiczne, emocjonalne, intelektualne, duchowe – ale zawsze jedno życie.

To doświadczenie wielorakiej, cielesno-duchowej jedności życia, którego może nauczyć nas „cela”, pozwala wyjść z niej znacznie bardziej świadomymi, niż gdy do niej wchodzimy.

Owocem i rozszerzeniem ascezy świadomego oddechu jest uważne doświadczanie tego, co dzieje się z naszym ciałem podczas innych codziennych czynności: jak rozgryzamy i smakujemy pokarm, jak woda spływa po skórze podczas kąpieli, jak uczucie marznięcia informuje nas, że jesteśmy nieodpowiednio ubrani, albo jak ból daje sygnał choroby...
Rozpoznawszy jedność ciała-i-ducha zyskujemy wrażliwość na rozmaite elementy materii, w których przychodzi do nas Bóg: chleb z serem na śniadanie, ciepło słońca, krople deszczu; sakramentalne, liturgiczne znaki; piękno ikony, harmonię symfonii. Cielesna, cicha i samotna nauka „celi” uzdalnia zatem do głębszego zaangażowania w bardziej aktywne i wspólnotowe formy praktyki duchowej i religijnej. Pozwala doświadczyć duchowego znaczenia rytualnych gestów, takich jak klęknięcie i powstanie albo podniesienie rąk, oraz sensu konkretnej postaci symbolicznych znaków: wody, ognia, woskowej (a nie plastikowej!) świecy.

Ale nauka „celi” nie dotyczy tylko tego (nawet jeśli są to fundamentalne dla chrześcijaństwa formy aktywności – jak celebracja Eucharystii). Paradoksalnie, samotna, mogłoby się wydawać, nauka „celi” odnosi się przede wszystkim do naszego bycia z innymi osobami.

Uwrażliwiając na to, co dzieje się z naszym ciałem – także w jego duchowym wymiarze – pozwala na przykład zobaczyć, jak bardzo sieć międzyosobowych relacji utkana jest z położenia i z gestów naszych ciał. Umożliwia zatem bardziej świadome cieleśnie tworzenie takich relacji, ich rozwijanie (albo i wygaszanie). Czas w „celi” wyostrza też zmysły-i-ducha na gesty innych: te tworzone przez nich świadomie, jak wyciągnięta dłoń na powitanie, oraz te powstające poza kontrolą woli, jak smutek w kącikach oczu.

Wyostrzona w „celi” świadomość pozwala bowiem głębiej doświadczyć duchowego wymiaru ciała; tego, o czym w bardziej spekulacyjny sposób pisał Tomasz z Akwinu, stwierdzając, że dusza jest formą substancjalną, kształtującą ludzkie ciało. Według Akwinaty każda forma substancjalna łączy się z tzw. materią pierwszą, czyli z pewnym podłożem zupełnie bezkształtnym, pozbawionym jakichkolwiek właściwości. To właśnie forma – w przypadku człowieka: dusza – nadaje owemu bezkształtnemu podłożu tożsamość: określony zbiór cech i sposobów możliwego funkcjonowania. W perspektywie Tomasza materia pierwsza ukształtowana przez duszę to ciało, czyli człowiek. Widząc prawdziwie swoje ciała – to, jakie są, oraz co i jak robią, co się z nimi dzieje – widzimy swoje dusze. Dostrzegamy bowiem, że rozmaite cielesne działania posiadają w sobie pewien sens: w określonych sytuacjach (każdy sens pojawia się w jakimś kontekście) samo fizyczne przytulenie jest podniesieniem na duchu, a uderzenie jest poniżeniem godności osoby.

Pozornie abstrakcyjny język Tomasza (szerzej pisałem o tym niedawno w dodatku „Umysł i ciało”, zob. „TP” 07/2017) wyraża i rozwija biblijną wizję człowieka – w której jest on ciałem obdarzonym życiowymi funkcjami biologicznymi, psychicznymi (wraz ze świadomością i wolnością) i podlega przemianie w ciało, którego tożsamość określa relacja do Boga.

Różne bowiem są okoliczności życia. Wszystkie one jednak są drogami duchowości wcielonej. Jak pisał w II w. św. Ireneusz z Lyonu, jeden z najważniejszych ojców Kościoła, „chwałą Boga jest żywy człowiek” – żywy we wszystkich wymiarach swej egzystencji. A jak w innym miejscu podkreślał tenże Ireneusz, pełnia człowieczeństwa obejmuje jedność ciała, duszy i ducha. Warto spojrzeć na naszą praktykę wiary – także na wielkopostną ascezę – w tej właśnie perspektywie. To nie umartwianie, lecz ożywianie: ćwiczenie duchowego ciała, by żyło pełniej – głębiej uczestnicząc z Życiu. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Filozof i teolog, publicysta, redaktor działu „Wiara”. Doktor habilitowany, kierownik Katedry Filozofii Współczesnej w Uniwersytecie Ignatianum w Krakowie. Nauczyciel mindfulness, trener umiejętności DBT. Prowadzi też indywidualne sesje dialogu filozoficznego.

Artykuł pochodzi z numeru TP 10/2017