Pomnik bałwana

Dużo myślę o tym, co przed nami. W kontrze do aktualnych trendów, które ciągną mocno w przeszłość, choć z jej mętnych wód niewiele już widać, uparcie patrzę w odwrotną stronę.

28.11.2017

Czyta się kilka minut

Najpewniej dlatego, że nie mam wyjścia, bo przecież mam dzieci. Moje starsze, ale wciąż małe dziecko mogłoby pójść za rok do szkoły. Gdyby nie uratowano maluchów, nie miałoby zresztą wyjścia. No ale teraz ma.

Zostawiam na boku te klasyczne rodzicielskie rozkminy z cyklu: czy skracam mu dzieciństwo wysyłając go do szkoły jako sześciolatka, czy też odbieram mu życiową szansę na skok rozwojowy puszczając go tam jako dziecko mające lat siedem; albo te, jaką szkołę dziś się dziecku wybiera i czy bardzo powinna nas determinować przy tym wyborze np. wizja bycia wieloletnim kierowcą kursującym na trasie: dom – szkoła – dom. Na drugi plan zrzucam nawet to, jakie będą w takiej szkole szanse na to, że dziecko z lekcji historii wyniesie coś więcej niż nauki o legendarnych przywódcach Solidarności, z których żaden nie miał inicjałów LW, itp. To wątki istotne, ale z punktu widzenia przyszłości moich dzieci chyba jednak poboczne.

Od jakiegoś bowiem czasu dręczy mnie fatalne przeczucie, że jeśli na kimś naprawdę odbije się plemienna polska wojna, to na nich. Zanurzeni w przeszłości, wyrywając sobie z gardeł przepisy na teraźniejszość, chyba nie pomyśleliśmy o tym, co rychtujemy kolejnym pokoleniom. Po nas choćby potop.

Zastanawiam się np., jak za kilka lat będzie wyglądać atmosfera w polskiej szkole, skoro teraz już nienawidzimy się tak bardzo? Jak będziemy w stanie wychowywać nasze dzieci we wspólnej przestrzeni, która ma być tym pierwszym prawdziwym miejscem spotkania z innym człowiekiem?

W dużym tekście poświęconym kryzysowi liberalnej demokracji w ostatnim „Plusie Minusie” Michał Szułdrzyński cytuje Jana Pawła II z orędzia na Nowy Rok z 1983 r., w którym przestrzegał przed pogłębiającymi się konfliktami społecznymi i apelował o dialog mówiąc: „Uwzględniając interesy różnych grup, można doprowadzić do pokojowego porozumienia przez dialog, poprzez demokratyczne przestrzeganie wolności i wypełnianie obowiązków przez wszystkich, dzięki strukturom zapewniającym współuczestnictwo oraz dzięki wielorakim instytucjom rozjemczym, w sporach pomiędzy pracodawcami i pracownikami, respektując i łącząc grupy kulturowe, etniczne i religijne tworzące naród”. Jeśli tego dialogu zabraknie – ostrzegał papież w tekście sprzed ponad 30 lat – pokój społeczny zanika, pojawia się zaś ryzyko „jakby stanu wojennego”.

Tymczasem dialogu między nami już prawie brak, a formy protestu, po jakie sięgamy, radykalizują się z każdym miesiącem. Martwi mnie ogromnie to, że idąc na oślep w ten bitewny pył zapominamy, że one wciąż na nas patrzą, słuchają domowych rozmów, nawet tych, które toczymy szeptem, przesiąkają atmosferą, którą wokół siebie budujemy.

Ciekawa jestem, co widzą. Chciałabym wierzyć w to, że dostrzegają wyłącznie odbudowujące się, zaangażowane społeczeństwo obywatelskie, swoich wspaniałych uaktywnionych politycznie rodziców, którzy angażują się w SPRAWY, dając dzieciom przykład, jak stać się podmiotem historii, a nie tylko jej niemym świadkiem.

Ale może wcale tak nie jest i nasze dzieci widzą wyłącznie wściekłych i rozgoryczonych ludzi, którzy budują wokół siebie mur i nie mają już w sobie żadnej woli porozumienia? Czy karmimy dzieci naszą nienawiścią? Nawet jeśli nam się wydaje, że przecież my jesteśmy wolni od pogardy? Gniew, który czuję w wielu sprawach, musi być zaraźliwy, jak mocno zatem ukąsi on również moje dzieci?

Gdy wybory prezydenckie z Lechem Wałęsą wygrał kandydat postkomuny Aleksander Kwaśniewski, chodziłam do siódmej klasy szkoły podstawowej. Następnego poranka po wyborach spadł wielki śnieg, który zasypał nasze miasto. W owych czasach w listopadzie śnieg się zdarzał, ale ten listopadowy śnieg był wyjątkowo obfity. Siedzieliśmy przed pierwszą lekcją w szatni, zmieniając mokre buty na szkolne kapcie, a nasz klasowy wesołek Jarek powtarzał w kółko, skacząc po szafkach: „Komuna wraca! Syberia się w Polsce już robi”. Było to fajne hasło, brzmiało, jakbyśmy mieli o czymś zielone pojęcie, więc je powtarzaliśmy wszyscy przez chwilę, witając nim kolejne wchodzące do szatni dzieci, które otrzepując się ze śniegu mówiły: „No, ej, serio, Sybir stary!”. A potem wszyscy pobiegliśmy do klasy, zapominając o powrocie komuny i Syberii, myśląc wyłącznie o tym śniegu za oknami, o sankach i nartach.

Chciałabym, aby spadł na Polskę wielki śnieg, który wyciszy i wytłumi wszystkie krzyki, żale, nienawistne hasła. Żeby nasze dzieci mogły pójść razem na sanki i olać nasz spór. Postawić na nim wielkiego bałwana. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Pisarka i dziennikarka, wcześniej także liderka kobiecego zespołu rockowego „Andy”. Dotychczas wydała dwie powieści: „Disko” (2012) i „Górę Tajget” (2016). W 2017 r. wydała książkę „Damy, dziewuchy, dziewczyny. Historia w spódnicy”. Wraz z Agnieszką… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 49/2017