Elbanowscy vs Wróbel: Nie palimy opon

Jak pan będzie miał wnuki, zobaczy pan, co to znaczy wygrać w grę planszową z sześciolatkiem. Płacz dziecka na podłodze. A z ośmiolatkiem? Po prostu przegrał.

31.08.2015

Czyta się kilka minut

Karolina i Tomasz Elbanowscy podczas spotkania z prezydentem w sprawie obywatelskich inicjatyw referendalnych (dotyczących m.in. sześciolatków), Warszawa, 18 sierpnia 2015 r. / Fot. Jacek Turczyk / PAP
Karolina i Tomasz Elbanowscy podczas spotkania z prezydentem w sprawie obywatelskich inicjatyw referendalnych (dotyczących m.in. sześciolatków), Warszawa, 18 sierpnia 2015 r. / Fot. Jacek Turczyk / PAP

JAN WRÓBEL: W Państwa książce...

KAROLINA i TOMASZ ELBANOWSCY: Przeczytał pan całą książkę w jeden dzień?

No nie, jakieś 30 procent – i tak nieźle jak na współczesnego czytelnika. Ale doczytałem się, że Państwa zdaniem „rodzice się nauczyli, że żadna władza nie jest ich sojusznikiem”.

Każdej trzeba patrzeć na ręce. Widzimy, co wyprawia obecna władza, ale nie uważamy też, że PiS jest jakimś zbawcą edukacji, Armią Zbawienia, która uratuje system. Politycy mają cele polityczne, a strona społeczna jest od tego, żeby wywierać na nich naciski. To, żeby politycy myśleli jakoś szerzej i prowadzili z własnej woli dialog społeczny, to wielka rzadkość. My byliśmy przez całe lata trollowani przez władze.

Nie bez wzajemności.

Powinien pan przeczytać pozostałe 70 proc. książki. Z naszej strony spór był merytoryczny. Odmówiliśmy nawet podpisania petycji o dymisję minister Hall. Podobnie kiedy Katarzyna Hall skompromitowała się ustawką dla tabloidu, nie podaliśmy tej informacji na naszych stronach.

Piszą Państwo w swojej książce: „zrobiliśmy rewolucję”. Co dalej?

Rodzice nabrali świadomości własnych praw i przekonali się o sile działania razem. Przełomowe było działanie ponad podziałami. Jedna z mam, czytelniczka „Gościa Niedzielnego”, prowadziła akcję wspólnie z ojcem, czytelnikiem „Nie”. Udało się to mimo negatywnej kampanii, podawania przez polityków fałszywej informacji, że jesteśmy z Ligi Polskich Rodzin, wrzucania nas w logikę partyjnych rozgrywek...


Czytaj także:

Niekończące się debaty na temat domykanej w bólach reformy wystarczyły, byśmy uwierzyli, że wiek obowiązku szkolnego ma kluczowe znaczenie dla rozwoju dzieci. Dylemat „sześć czy siedem” zagłuszył sprawy ważniejsze - raport Przemysława Wilczyńskiego.


Pisaliście o „PO – partii kłamczuchów”, że Urząd Ochrony Konsumenta powinien odebrać jej nazwę, bo wprowadza w błąd...

Proszę mi powiedzieć, tak na chłopski rozum, czy jeżeli partia nazywa się „obywatelska”, to naprawdę może odrzucać kolejne wnioski obywatelskie? Ten trzeci to nawet bez pudrowania, pozorowania dyskusji. Proszę nam to tak po prostu wytłumaczyć.

Wieprzki, bez dwóch zdań.

Mamy wielką nadzieję, że kiedy skończy się gorączka oczerniania rodziców i ich dzieci, to zacznie się czas szacunku dla rodziców.

Będą Państwo naciskać na referendum gimnazjalne? Uczciwie powiem: nie jestem referendalnym sceptykiem. Bardziej mnie porusza, czy będą gimnazja, niż to, kto zostanie prezydentem.

Gimnazja są wychowawczo niewydolne, ale nie walczymy o referendum, lecz o zmiany.

Większość rodziców dzieci, które w minionych latach poszły do I klasy, jest zadowolona.

Myśli pan o danych, na które powołuje się rząd? To propaganda oparta na badaniu, które zrobiono jeszcze przed wprowadzeniem obowiązku. W naszym projekcie nowelizacji ustawy oświatowej chcemy, żeby wybór należał do rodziców, również jeśli chcą posłać do szkoły sześciolatka. Proponujemy, by nie było obowiązku badania w poradni psychologiczno-pedagogicznej w takich przypadkach (tak było przed „reformą”). Natomiast większość dzieci nie ma w wieku 6 lat pełnej gotowości szkolnej i państwu nie wolno stosować w tej sprawie przymusu. To, co przygotowało ministerstwo, że cały rocznik sześciolatków wkracza do nieprzygotowanych szkół wbrew woli wyraźnej większości rodziców, było od początku absurdem.

Często odwołują się Państwo do pozytywnego wzoru Niemiec. Sześciolatki urodzone od stycznia do sierpnia idą do szkoły i cześć.

W każdym landzie jest inaczej, ale z grubsza tak właśnie wygląda. Tyle tylko, że inaczej niż w Polsce dzieci, które nie mają jeszcze ukończonych 6 lat, idą do I klasy w następnym roku.

Czy u nas nie mogłoby być podobnie?

Jakieś 20 lat temu poszłam do normalnej podstawówki w Niemczech. Dwadzieścia?

Mniej więcej. W 1987 r.

Mężczyźni bywają okrutni... W każdym razie zaczęłam szkołę w obcym kraju, znając ledwo kilka słów po niemiecku.

Wiadomo, tych z filmów o okupacji.

Jeszcze „Puppe” – czyli lalka. Mimo bariery językowej przez cały ten czas czułam się tam dobrze. Gdy skinheadzi zniszczyli mi rowerek, dyrekcja i nauczyciele zrobili wszystko, żeby nie zburzyło to mojego poczucia bezpieczeństwa. Kiedy potem przyjechałam do drugiej klasy szkoły na Bródnie, przeżyłam szok. Podejście do dziecka było skrajnie różne. Dzisiaj polskie szkoły wciąż nie przypominają chociażby mojej osiedlowej, niemieckiej podstawówki, a dopóki tak się nie stanie – nie w jednej czy drugiej szkole, lecz we wszystkich – pomysł obowiązku szkolnego dla sześciolatków trzeba odrzucić.

Na ogół polskie szkoły nie przypominają już Pani szkoły z końca lat 80.

Jeżeli tysiące dzieci zaczynają lekcje o godz. 13 albo, dla odmiany, o 6.55, jeżeli klasy potrafią być tak małe, że nawet sześcio- i pięciolatki nie mają gdzie się bawić, jeżeli w wielu szkołach uważa się kupienie nowych ławek za rewolucyjną i wystarczającą inwestycję, to znaczy, że nie jest wiele lepiej. Mamy mnóstwo listów od rodziców w sprawie powierzchownej adaptacji pomieszczeń szkolnych, takiej dla picu. Tu dywanik dla dzieci, tam pomalowane kafelki w łazience.

Przystosowanie szkół to proces wieloletni, kosztowny, oparty na fundamentalnej zmianie – przyzwyczajeń nauczycieli. Ministerstwo zainicjowało reformę niemal nie przeznaczając na nią pieniędzy, a z przewidzianych 347 mln – kropla w morzu potrzeb! – Donald Tusk ściął prawie 90 proc., bo akurat zaczął się kryzys. Następnie Sejm, bardzo z siebie zadowolony, przyjął reformę. Ale to nie Sejm, MEN i rząd zostali nazwani narwańcami i oszołomami, tylko rodzice próbujący ich powstrzymać.

Czarny obraz polskiej szkoły, jaki wyłania się z Państwa wypowiedzi, skłania do protestu w ogóle przeciwko wysyłaniu dzieci do szkoły. Nie tylko sześciolatków.

Niemal od początku musimy się mierzyć z zarzutami, jakobyśmy byli za tym, aby dzieci trzymać w domu i nie puszczać do szkoły. Jeszcze od czasów minister Łybackiej sześciolatki są objęte obowiązkiem edukacyjnym i bardzo dobrze – tyle że w ramach nauczania przedszkolnego. Niby dlaczego uważać, że obowiązek realizowany w szkołach, które są ogarnięte chorobą testomanii, w których robi się dyktanda maluchom o nieustalonej lateralizacji, miałby wspomagać rozwój dziecka? Bardzo wiele dzieci, nawet siedmiolatków, nie w naszej opinii, tylko zdaniem ekspertów, wykazuje regres mowy po przejściu z zerówki do I klasy.

Czyli należy zdjąć obowiązek edukacji szkolnej. Niech idzie do szkoły, kto się nadaje.

Ekstremalny pomysł – ale jak pan chce, proszę zbierać podpisy. My uważamy tylko, że liczne dowody pokazują ogromną różnicę w umiejętnościach sześcio- i siedmiolatków, i przedwczesne wkładanie sześciolatka do formy tradycyjnie przygotowanej dla starszego ucznia to szkodzenie dzieciom. Między szóstym a siódmym rokiem życia zachodzi wiele zmian, od ukształtowania nadgarstka do widzenia dwuwymiarowego, dzięki czemu dziecko może dobrze radzić sobie ze skupieniem wzroku na tekście pisanym w podręczniku. A przede wszystkim burza emocji. Dwulatek ma „bunt dwulatka”, bo już umie biegać i sądzi, że jest panem świata, a sześciolatek zaczyna mieć mocną samoświadomość...

...i „bunt sześciolatka” gotowy. Czemu nie w szkole?

Jak pan będzie już miał wnuki, zobaczy pan, co to znaczy grać w grę planszową z sześciolatkiem i wygrać. Płacz dziecka na podłodze... A z ośmiolatkiem? Po prostu przegrał. Szkoły są nieprzystosowane do dzieciaków, które jeszcze nie potrafią zaakceptować porażek. A fundują dzieciom system oceniania, od którego nauczyciele nie mogą się odzwyczaić. Dziecko powinno w tym wieku bawić się, biegać, eksplorować świat, żeby wszystkie jego zmysły miały szansę się zintegrować.

Jesteśmy fanami edukacji przedszkolnej, to w jej obronie prowadzimy naszą akcję. Nauczyciele przedszkolni przeszli swego czasu mnóstwo warsztatów i szkoleń. To mocny punkt naszego systemu, najlepiej wykształcona grupa nauczycieli. Podstawa programowa, którą przyjęła Katarzyna Hall, praktycznie wyrugowała jednak uczenie czytania w przedszkolu. Cała reforma skraca edukację i pogarsza jej jakość.

Państwa kampania mogła być kampanią właściwie pozytywną, a wyszła w zasadzie negatywna.

Cały czas powtarzaliśmy, że trzeba określić obligatoryjne standardy, jakie ma spełnić szkoła. Odbijaliśmy się jednak jak od ściany. Próba lukrowania rzeczywistości i zupełny brak woli współpracy. Dziwi się pan, że mówiliśmy o problemach? Nie jesteśmy przeciw systemowi szkolnemu, jesteśmy za tym, by system służył małym ludziom. Nie palimy opon, tylko opiniujemy i przygotowujemy ustawy. Często polemizuje się z nami, pokazując jakieś miejsce w Polsce, w którym jest świetnie. I proszę, „średnio” i statystycznie jest dobrze. Statystycznie?! Dzieci to nie statystyka.

Zawsze brakowało mi, jako nauczycielowi, uspołecznienia ogółu rodziców. Jednak w kampanii „ratującej maluchy” nauczyciele są na ogół ulokowani po stronie zagrożeń dla dzieci. Tak, nauczyciel jest trochę zagrożeniem, ale chyba nie przede wszystkim.

Ten ruch jest również ruchem nauczycieli. Nie antagonizujemy rodziców i nauczycieli, co nie przesłania faktu, że większość nauczycieli w szkołach podstawowych nie uczyła sześciolatków i nie powinna bez porządnych szkoleń zabierać się do tego. Kiedy wprowadzono reformę gimnazjalną, odbyły się tzw. szkolenia kaskadowe. Zdaniem ekspertów nie zdały dobrze egzaminu, ale były jakąś próbą oswojenia szkoły z nadchodzącym nowym. Teraz nie było nawet odpowiednika tamtych szkoleń. Przecież minister Hall wystąpiła z pomysłem w 2008 r., a w 2009, na bombę, miały znaleźć się w szkołach dwa roczniki. Nauczyciele często mówią nam zresztą, że nie mogą jawnie krytykować reformy, ale badania pokazują, że są jej przeciwni.

Często się Państwo odwołują do przykładów „ktoś powiedział”, „ktoś napisał”... Ci moi znajomi, którzy mają dzieci w publicznych podstawówkach (prawda, że to przykłady warszawsko-krakowskie), są zwykle zadowoleni.

To dlaczego 50 proc. rodziców w Krakowie nie wysłało swoich 6-letnich dzieci do szkół?

Może ulegli propagandzie kampanii „Ratuj Maluchy”?

A może porozmawiali z nauczycielami z tych podstawówek? I dowiedzieli się, że szkoły nie dają rady? Ponad 1,5 mln podpisów pod naszymi inicjatywami nie wzięło się znikąd. Jeżeli szkoły będą naprawdę dobrze przygotowane, w klasach nauczyciel będzie miał asystenta, a dziecko będzie czuło się bezpieczne itd., rodzice sześciolatków bez żadnego przymusu wyślą swoje dzieci do I klasy, tak jak bez oporów wysyłali je do zerówek.

Nie spotkali Państwo złych rodziców?

Rodzice kochają swoje dzieci bardziej niż ktokolwiek inny.

Są rodzice, na których widok my, nauczyciele, mówimy: „Uff, chociaż w szkole ich dzieciak ma trochę spokoju”.

Nie możemy tak ustawiać sprawy, że rodzice mają się nie wtrącać, a nauczyciel jest mądrzejszy. Oczywiście są rodzice, którzy radzą sobie gorzej, ale nie można wyciągać z tego fałszywego wniosku i podważać roli rodziców w ogóle. A różni mądrale próbują to robić. Nawet Rzecznik Praw Dziecka ogłosił wyniki badania, z którego wynika, że tylko 8 proc. rodziców ma kompetencje wystarczające, by wychowywać dzieci. Metodologia tego badania była do niczego. A co RPD chciał udowodnić? Że trzeba wymienić społeczeństwo? ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 36/2015