Polska – ziemia spalona

Emisja w TVP Kultura pełnej, ponad dziewięciogodzinnej wersji "Shoah" trafia w Polsce na czas szczególny. Z jednej strony nie ucichły jeszcze echa książki "Strach" Jana Tomasza Grossa, a wcześniej - publicznej debaty wywołanej jego "Sąsiadami", z drugiej - minęła właśnie okrągła rocznica wydarzeń z Marca’68.

25.03.2008

Czyta się kilka minut

Fot. Materiały dystrybutora /
Fot. Materiały dystrybutora /

W dodatku film Lanzmanna od momentu swego powstania 23 lata temu zdążył stać się czymś więcej niż szokującym dokumentalnym zapisem; stał się zjawiskiem kulturowym, inspirującym następne pokolenia artystów - by wymienić tylko znany u nas kontrowersyjny komiks "Maus" Arta Spiegelmana, krytyczne wideodokumenty Artura Żmijewskiego czy najnowszą wystawę "Lata walki" Wilhelma Sasnala.

Tak jak w wielu innych krajach, film pokazywany będzie u nas w formie miniserialu - pewnie nie tylko dlatego, że wyemitowanie go jednym ciągiem mogłoby zburzyć telewizyjną ramówkę. Spotkanie z filmem Lanzmanna musi być dla każdego widza doświadczeniem traumatycznym, niezależnie od tego, czy przekonuje go radykalna w środkach wizja reżysera. Zgromadzone przed kamerą świadectwa świadków i sprawców Zagłady (wyselekcjonowane z 350 godzin nakręconego materiału) przytłaczają swoim ogromem, ale też bezlitośnie rzeczową, detaliczną buchalterią. Metraż filmu ma swoje niebagatelne znaczenie i jest wyborem tyleż artystycznym, co etycznym. Koncepcja reżysera nie dopuszczała możliwości tworzenia formy bardziej poręcznej czy lepiej przyswajalnej. (Nigdy też francuski reżyser nie szczędził krytyki pod adresem twórców kina fabularnego mówiącego o Holokauście: dostało się m.in Wajdzie za "Wielki Tydzień" czy Agnieszce Holland za "Europę, Europę"). W dokumencie Lanzmanna obsesyjne powtarzanie faktów posłużyło nie tylko konieczności przypominania, jak było. Nieprzerwany strumień wypowiedzi bohaterów został zmontowany w taki sposób, by nadać filmowi cykliczną strukturę - rodzaj zapętlenia w czasie, które z jednej strony oddaje obłąkańczo konsekwentny rytm nazistowskiej maszynerii, z drugiej strony odzwierciedla ciągle powracający koszmar pamięci. My zaś, widzowie, możemy odczytać w tym zabiegu rodzaj ostrzeżenia dla współczesnych. Nie możemy wszak autorytatywnie stwierdzić, że Shoah w jakiejkolwiek formie już nie powróci.

Widz polski musi zmierzyć się z "Shoah" - tak jak musi się mierzyć z samą tą nazwą pisaną bez cudzysłowu. W 1986 roku TVP wyemitowała film Lanzmanna w wersji okrojonej do dwóch godzin, skupiając się niemal wyłącznie na polskiej winie (w wyborze materiału miał swój znaczący udział Lew Rywin), co musiało spotkać się z reakcjami skrajnie nieprzychylnymi. Nawet oglądany w całości, dokument Lanzmanna w wielu miejscach (ba, w całej swojej ogólnej koncepcji) przeczy szlachetnie rozumianej sztuce dokumentu. Bohaterowie dobrani zostali tendencyjnie (niestety, typowy Polak w filmie Lanzmanna to niewykształcony, grubo ciosany plebejusz chory na znieczulicę - taki typ antropologiczny figuruje m.in. na plakacie do filmu), rzeczowe pytania zadawane zza kadru mają wyraźnie wpisany podtekst, a reżyser nie omieszka w razie potrzeby skorzystać z ukrytej kamery. To, co jednak najbardziej w tym filmie uderza, to jego zarażenie śmiercią, trupi zapach, wszechobecny odór spalonych ciał. Już sam tytuł wskazuje na apokaliptyczny wymiar tematu: shoah w języku hebrajskim oznacza całkowite unicestwienie, zagładę totalną. Lanzmann fotografując z perwersyjną lubością sielankowy pejzaż polski, niemego świadka wydarzeń sprzed 40 lat, widzi przed sobą ziemię spaloną, na której nawet ślady uległy rozmyślnemu zatarciu. I o tym właśnie traktuje film, nie siląc się na przedstawienie obiektywnej prawdy. Nie znajdziemy w nim więc ani Sprawiedliwych Wśród Narodów Świata, ani opisu działalności "Żegoty", ani też oskarżeń pod adresem obojętnych mocarstw. Obecność Jana Karskiego, kuriera informującego świat o dokonującym się na polskich ziemiach ludobójstwie, została w filmie zredukowana do minimum, na rzecz dominującej tezy: Polacy-katolicy wyssali antysemityzm z mlekiem swoich matek. Z tą tezą nie mogło się zgodzić wielu odważnie myślących Polaków (z Jerzym Turowiczem czy Władysławem Bartoszewskim włącznie), a co dopiero rzesze hurrapatriotycznych oszołomów, którzy (podobnie jak dziś po lekturze przełomowych książek Grossa) jeszcze mocniej okopali się na swoich pozycjach.

W wywiadzie udzielonym przed 11 laty Annie Bikont z "Gazety Wyborczej" Lanzmann nie ukrywał swoich intencji: "To jest fikcja, gdzie rzeczywistość Zagłady przeżywana jest na nowo. To dzieło sztuki". Wobec takiej deklaracji aż prosi się przyjąć kryteria nieco inne niż wobec klasycznego dokumentu. Filmem Lanzmanna rządzi więc minimalizm: żadnych archiwaliów czy retrospekcji - jedynym pomostem między dawnymi a dzisiejszymi laty jest ludzka pamięć, uchwycona pod wpływem dziesiątków szczegółowych, pozornie nieistotnych pytań: jaką trasą jechał pociąg z transportem Żydów? ile trwało ogolenie głowy?... Film złożony wyłącznie ze świadectw mówionych musi mieć swoją skazę: łatwo w nim o prowokację czy wybiórcze traktowanie tematu. Wszystko to miało jednak służyć wyższemu celowi: miało wywołać wstrząs i obudzić uśpioną pamięć.

Problem w tym, że niejeden widz, nieświadom artystycznych intencji bądź oporny na działanie tychże, może odebrać "Shoah" jako dzieło uchodzące za dokument historyczny, którym przecież film Lanzmanna nie jest i - co ważne - wcale być nie chce. Ta niejednoznaczność przekazu złożyła się zarówno na sukces, jak i na wyklęcie dzieła Lanzmanna, który co innego deklarował, co innego zaś przedstawił w samym filmie. Dziś warto obejrzeć je inaczej: nie tylko jako świadectwo Holokaustu, ale też jako przykład pewnego sposobu przeżywania tego zdarzenia w świadomości tak żydowskiej, jak i polskiej. Jako świadectwo wzajemnego resentymentu i niezrozumienia. Jakkolwiek polskiemu widzowi trudno zdzierżyć jego oskarżycielską retorykę, "Shoah" Lanzmanna, obwołany w świecie arcydziełem, obraz mocno nieobiektywny i niesprawiedliwy, pozostaje filmem-symbolem. Dowodem na to, jak bardzo splątana jest wspólna polsko-żydowska historia i jak boleśnie, pomimo upływu lat, pozostaje dla nas żywa.

SHOAH, reż.: Claude Lanzmann, dokumentalny, Francja 1985, TVP Kultura, cz. 1: wtorek, 1 IV, 22.40; cz. 2: 8 IV, 22.00; cz. 3: 15 IV, 22.25

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Krytyczka filmowa „Tygodnika Powszechnego”. Pisuje także do magazynów „EKRANy” i „Kino”, jest felietonistką magazynu psychologicznego „Charaktery”. Współautorka takich publikacji, jak „Panorama kina najnowszego”, „Szukając von Triera”, „Encyklopedia kina”, „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 13/2008