Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Zresztą, Pawlak wie, co mówi: wszak dwa razy był premierem, a i jego PSL kilkakrotnie współtworzył rządy - na temat działania służb specjalnych musi zatem "coś" wiedzieć. Chociażby to, że... ciekną, i to nie od dzisiaj. Jak zresztą mają nie ciec, skoro prawo do stosowania podsłuchów telefonicznych ma w Polsce dziewięć służb? Jak mają nie ciec, skoro żaden z rządów po 1989 r. nie potrafił ich uszczelnić, a niektóre nawet chętnie odkręcały kurek, aby zdyskredytować przeciwnika politycznego?
Jeśli nawet przyjąć, że dziennikarze Cezary Gmyz z "Rzeczpospolitej" i Bogdan Rymanowski z TVN 24 byli podsłuchiwani legalnie przez ABW (a nie jest to takie pewne), to i tak nie sposób zrozumieć, dlaczego część tych podsłuchów zamiast, zgodnie z procedurą, zostać zniszczona, posłużyła jako materiał dowodowy w procesie cywilnym, jaki wiceszef ABW wytoczył pierwszemu z nich. Kazuistyczne wywody "rządowych" prawników o legalności takiego działania nie zmienią przekonania, że wykorzystanie podsłuchów do prywatnych celów narusza standardy demokratycznego państwa. Wiceszef ABW Jacek Mąka nie powinien więc czekać na zakończenie zarządzonego przez premiera audytu w Agencji, tylko podać się do dymisji.
Jedna dymisja nie załatwi jednak problemu cieknących służb. Polska podsłuchowa, która co jakiś czas przemienia się w Polskę przeciekową, zainfekowana jest bowiem wirusami sprzed 1989 r. Nic dziwnego, że 20 lat po odzyskaniu niepodległości bliżej jej do białoruskich niż do brytyjskich standardów.