Nie możemy się chować

Działaczki społeczne, dziennikarki, urzędniczki – w Afganistanie kobiety aktywne w sferze publicznej ciągle padają ofiarami ataków.

29.03.2021

Czyta się kilka minut

Szahba Szahruchi (31 lat) musiała ostatnio zmienić wiele przyzwyczajeń, by nie narażać się na niebezpieczeństwo. Kabul, luty 2021 r. / PAWEŁ PIENIĄŻEK
Szahba Szahruchi (31 lat) musiała ostatnio zmienić wiele przyzwyczajeń, by nie narażać się na niebezpieczeństwo. Kabul, luty 2021 r. / PAWEŁ PIENIĄŻEK

Do biura jadę jednym samochodem, a wracam innym. Spędzam dwie noce w moim domu, a kolejne dwie u kogoś z rodziny. To wszystko z powodu zagrożenia – tłumaczy 31-letnia Szahba Szahruchi, aktywistka na rzecz praw kobiet.

W ostatnich miesiącach Szahruchi musiała zmienić wiele ze swoich przyzwyczajeń i codziennej rutyny.

Przestała także informować na bieżąco, gdzie się znajduje. Jeśli idzie na spotkanie, w serwisach społecznościowych pisze o tym nie wcześniej niż następnego dnia. Nie chce, aby ktoś ją namierzył, ustalił jej rytm dnia, jej kalendarz spotkań.

Jeszcze kilka lat temu Szahba Szahruchi mogła bez obaw z wyprzedzeniem publicznie informować o swoich spotkaniach i tematach, które będą podczas nich poruszane. Teraz musi robić to niejawnie, adresując swoje relacje do wybranych osób i w ostatniej chwili, aby nikt nie mógł zawczasu przygotować ataku. To utrudnia jej działania. Jest to jednak konieczne, dla jej bezpieczeństwa.

Od rozpoczęcia rozmów pokojowych między talibami a rządem w Kabulu we wrześniu 2020 r. w Afganistanie wzrosła liczba ofiar cywilnych. Talibowie ograniczyli ataki wymierzone w obecne w kraju siły międzynarodowe (na czele z USA), za to zintensyfikowali akcje, których celem są rodacy – związani z instytucjami państwowymi lub w inny sposób identyfikowani jako przeciwnicy talibów oraz ich wizji świata i społeczeństwa.

Zapanował powszechny strach. Przy czym jego główną przyczyną są teraz nie zamachy na dużą skalę, z użyciem kamizelek lub aut pełnych materiałów wybuchowych, w których ginęły dziesiątki ludzi, lecz precyzyjne ataki z użyciem bomb magnetycznych czy zabójstwa [patrz „TP” nr 10 – red.]. Aktywne kobiety, które także są celem ataków, dziś muszą unikać sfery publicznej – z obawy o życie swoje i bliskich.

Straszny rok dla kobiet

Wprawdzie w raporcie Misji Wsparcia Narodów Zjednoczonych w Afganistanie (UNAMA) za rok 2020 czytamy, że w porównaniu z rokiem 2019 liczba cywilnych ofiar wojny spadła o 15 proc. (zginęło 3035 cywilów, a 5785 raniono). Jak by te liczby nie były przygnębiające, były to najniższe straty cywilne od siedmiu lat.

W zeszłym roku doszło też do przełomowych wydarzeń politycznych. Najpierw talibowie i USA podpisały porozumienie pokojowe, a w jego rezultacie kilka miesięcy później doszło do rozmów między talibami a przedstawicielami afgańskiego rządu. To precedensowe wydarzenie w ostatniej odsłonie konfliktu, która trwa od niemal 20 lat.

A jednak – liczba aktów przemocy wzrosła. Po raz pierwszy od 2009 r. – czyli od momentu, gdy UNAMA zaczęła prowadzić statystyki – liczba ofiar cywilnych była w czwartym kwartale wyższa niż w poprzednich podobnych okresach. Zwykle późna jesień i zima uniemożliwiały bowiem prowadzenie większych operacji (także ze względu na pogodę), a wiosną „tradycyjnie” następowała ofensywa. Jednak rok 2020 był inny: gdy porówna się czwarty kwartał z lat 2019 i 2020, liczba ofiar cywilnych wzrosła aż o 45 proc.

Odkąd UNAMA prowadzi statystyki, miniony rok był też najgorszy, jeśli chodzi o sytuację kobiet: zabito 390, a 756 raniono (łącznie stanowiły 13 proc. wszystkich ofiar cywilnych). Do jednego z najbardziej ponurych ataków doszło w maju w stołecznym Kabulu: nieznani sprawcy zaatakowali szpital położniczy. Zabili 23 osoby i drugie tyle ranili. Wśród ofiar były matki tuż po porodzie i noworodki.

Kobiety i dzieci padły także ofiarą przemocy seksualnej, jak gwałty. Jednak z powodu ograniczonego dostępu do wymiaru sprawiedliwości, a także kulturowego tabu nie da się oszacować jej skali.

Lepiej pracować z domu

Amerykański Komitet Ochrony Dziennikarzy uznał Afganistan za najbardziej niebezpieczny kraj dla pracowników mediów. Według Reporterów bez Granic, w tym roku (do 15 marca) na świecie zabito dziewięciu dziennikarzy, z czego aż czterech w Afganistanie. Trzy z nich to kobiety: Mursal Wahidi, Sadia Sadat i Szahnaz Raofi. Miały od 20 do 25 lat. Pracowały dla Enikass; to rozgłośnia radiowa i telewizja. Zajmowały się dubbingiem. Zostały zastrzelone 2 marca w mieście Dżalalabad we wschodnim Afganistanie. W ten sam sposób pod koniec grudnia zginęła dziennikarka Enikassu Malalaj Majwand i jej kierowca.

Za zamachy odpowiedzialność wzięła lokalna filia Państwa Islamskiego, szczególnie aktywna w tej części kraju.

„Afgańskie kobiety stają się celami i są zabijane zbyt często” – napisała na Twitterze po morderstwie w Dżalalabadzie Szaharzad Akbar, przewodnicząca Niezależnej Komisji Praw Człowieka w Afganistanie.

Szef Enikassu Zalmaj Latifi powiedział dziennikowi „Guardian”, że dopóki sytuacja się nie uspokoi, nie jest on w stanie zatrudniać kolejnych kobiet. Mówił, że aż do ostatnich dramatów starał się, aby w Enikassie pracowało jak najwięcej kobiet. Dodał, że pozostałe pracownice firmy zostały poproszone, aby nie opuszczały domów i wykonywały powierzone obowiązki zdalnie.

Dwa dni po zabójstwie pracownic Enikassu, w Dżalalabadzie zginęła ginekolożka Sadaf Eljas – zabiła ją bomba magnetyczna.

Trudna miłość

Także 42-letnia Makia Munir, dziennikarka rozgłośni Voice of America, uważa, że to zły czas dla dziennikarzy. Nie chce jednak rezygnować z zawodu. – Dziennikarstwo to moja miłość. Ta praca jest trudna, szczególnie dla kobiet. Czasami mnie męczy, ale gdy wstaję rano, zabieram się za nią znowu – śmieje się Munir, gdy rozmawiamy w Kabulu.

To weteranka dziennikarstwa. Zajęła się nim tuż po tym, gdy w 2001 r. rządzący krajem talibowie zostali obaleni za sprawą amerykańskiej interwencji wojskowej. Wówczas kobiety mogły nie tylko wyjść swobodnie na ulice, ale też pojawiło się dla nich więcej możliwości: edukacja, działalność publiczna, praca w mediach, w organizacjach pozarządowych i administracji państwowej.

Mimo tych zmian, Afganistan pozostaje jednym z najgorszych krajów dla kobiet, które chcą być aktywne w sferze publicznej. Zresztą nie tylko dla nich – także dla tych, które godzą się ograniczyć swoją przestrzeń życiową do domu i rodziny. Wszystkie muszą mierzyć się z niezliczoną liczbą ograniczeń – w tym tak absurdalnych, jak podjęta niedawno przez władze Kabulu próba zabronienia publicznego śpiewania dziewczynkom powyżej 12. roku życia.

Makia Munir mówi, że zakochała się w dziennikarstwie, gdy miała kilka lat. Jej tata chętnie słuchał radia, zwłaszcza ­Voice of America i BBC. Ona nasłuchiwała. Wówczas nie mogła nawet marzyć, że po latach sama rozpocznie pracę w Voice of America. – Tato mówił czasami do mnie z wyrzutem: „Idź stąd, czemu tego słuchasz”. Ale mnie się to podobało – wspomina.

Jej marzenie o dziennikarstwie stało się powodem sporu między nią a ojcem. On chciał, aby była lekarką. Ona wiedziała, że jej powołaniem jest dziennikarstwo. Postawiła się ojcu i podjęła naukę na Uniwersytecie Kabulskim, a wkrótce potem zaczęła pracować w radio.

Na początku trudno było jej się odnaleźć. – Talibów już nie było, ale mężczyźni wciąż nie chcieli, żeby kobiety chodziły bez burek – opowiada. Burka zakrywa całe ciało i twarz, tak że widać tylko oczy.

Dopiero gdy poszła na Uniwersytet Kabulski, aby przeprowadzić tam wywiad, zdobyła się na śmiałość i w trakcie rozmowy zdjęła nakrycie z głowy. Od tego czasu już nigdy więcej go nie założyła.

Myślałam, że to talibowie

Tamten czas Makia Munir wspomina jako jeden z najtrudniejszych dla niej jako dla dziennikarki. Kurz wojenny ledwie opadł, ład w Kabulu się zmienił, ale wciąż nie było jasne, na co można sobie pozwolić i jak rozwinie się sytuacja w kraju.

Drugi najtrudniejszy czas trwa właśnie teraz. Ze swojego kabulskiego domu Munir nie wychodzi bez potrzeby. Zaprzestała spotkań z koleżankami w kawiarni czy restauracji, nie chodzi na spacery. Gdy opuszcza dom, informuje dokładnie rodzinę, dokąd się wybiera. Zawsze proszą, by wracała szybko. Podobnie jak jej koledzy i koleżanki, większość wywiadów przeprowadza przez telefon. Dziennikarze, w tym ona, coraz częściej gotowi są poddawać się autocenzurze, żeby się nie narazić.


Czytaj także: Wojciech Jagielski: Edykt o wstrzemięźliwości


– Wszędzie, dokąd idziemy, mamy z tyłu głowy, że możemy zostać zaatakowani przez talibów. Czekamy na czas, w którym przyjdzie nam umrzeć – stwierdza Munir. Podkreśla jednak, że jej koledzy, nie tylko koleżanki, mierzą się z podobnymi zagrożeniami. Według danych UNAMA, w okresie od początku stycznia 2018 r. do końca stycznia 2021 r. zabito 33 pracowników mediów i 32 obrońców praw człowieka; w ogromnej większości to mężczyźni.

Rodzina i przyjaciele namawiają Makię, aby wyjechała z Afganistanu. Wielu dziennikarzy i aktywistów już opuściło kraj lub to planuje. Jednak ona chce zostać. Przynajmniej na razie.

Ciągłe obawy powodują, że zagrożenie widzi się niemal wszędzie. Niedawno Makia jechała do biblioteki, którą stworzył jej ojciec. Była w drodze, gdy na wysokości jej samochodu zatrzymała się taksówka. Wystraszyła się, że jadący nią mężczyźni chcą ją zaatakować. „Idą po mnie” – rzuciła do siostry. Wstrzymała oddech i wypuściła powietrze dopiero wtedy, gdy dotarło do niej, że mężczyźni pytają, gdzie znajduje się biuro paszportowe.

– A już myślałam, że to talibowie – wspomina dziś, z lekkim uśmiechem.

Ministerstwo jest bezradne

Roja Dadras, 40-letnia rzeczniczka prasowa Ministerstwa Spraw Kobiet, doskonale wie, że takie sytuacje to nie tylko czcze obawy. Dwa lata temu jechała na wywiad do telewizji, stała w korku. Nagle dwóch mężczyzn podbiegło do samochodu i próbowało wyciągnąć ją z pojazdu. Szarpała się z nimi, na ziemię upadł jej komputer i telefon. Uratował ją jej kierowca, który rzucił się na napastników. Po przepychankach tamci uciekli. Nikt inny nie zareagował, choć obok był posterunek policji, a na ulicy wielu przechodniów.

– Wówczas porwania kobiet były częste. Nie miały na celu ich zabicia, tylko zastraszenie, aby zrezygnowały ze swoich działań i posad. Ten cel się nie zmienił do dzisiaj, tylko oni stosują inne metody. Kobiety stały się celem ataków – twierdzi Dadras.

Do napaści, w tym na kobiety, w większości przypadków nikt się nie przyznaje, a organy ścigania nie wszczynają śledztwa lub nie prowadzą go na poważnie. Za niektóre ataki wzięło odpowiedzialność Państwo Islamskie. Talibowie twierdzą, że nie dopuszczają się ataków na cywilów, a jedynie na niektórych przedstawicieli rządu. Jednak, jak podlicza Niezależna Komisja Praw Człowieka w Afganistanie, w ciągu ostatnich sześciu miesięcy zeszłego roku zabito pięciuset przedstawicieli administracji państwowej i aktywistów społecznych. W Kabulu panuje przekonanie, że stoją za tym właśnie talibowie, którzy kontrolują ponad połowę kraju.

– Talibowie to jedyna grupa, która prowadzi działania partyzanckie na tak szeroką skalę i z taką częstotliwością – mówi Roja Dadras.

Ministerstwo jednak pozostaje bezradne wobec fali zamachów i szerzących się gróźb.

– Czasami ktoś na mnie patrzy i boję się, że chce mnie zastrzelić – mówi Dadras. – Nie możemy jednak chować się po domach. Kobiety mające głos powinny walczyć i działać, by usłyszano też te, które mieszkają w prowincjach położonych z dala od dużych miast.

Okiełznać strach

Dla wielu aktywistek problemem nie są tylko talibowie, ale także relacje społeczne między mężczyznami i kobietami, również na terytoriach kontrolowanych przez rząd.

– Większość stanowisk w polityce i administracji jest obsadzona przez mężczyzn. Oni nie chcą stracić władzy ani przekazać jej kobietom, dlatego nie chcą, by dowiedziały się o swoich prawach, biedzie i wykluczeniu – uważa Szahba Szahruchi.

Zna to z doświadczenia. W 2018 r. bezskutecznie ubiegała się o mandat parlamentarny w prowincji Samangan, w północnej części kraju. Oponenci usiłowali przedstawiać ją jako kobietę, która obraża islam i normy kulturowe – np. przeklejając jej twarz na zdjęcia innych osób, gdzie wygląda, jakby nie miała na głowie hidżabu. Do tej pory zdarza się, że nieznane osoby dzwonią do jej ojca i mówią, że zabili mu córkę, albo wypytują, gdzie się znajduje. Z powodu gróźb Szachruchi musiała się przeprowadzić.

Aktywistka ma pretensje do afgańskiego państwa: uważa, że nie robi ono nic, aby zapewnić kobietom bezpieczeństwo. Muszą dbać o nie na własną rękę. Twierdzi, że władze, ale też zagraniczne organizacje tylko mówią, że pomogą, ale ostatecznie nic z tego nie wynika.

Makia Munir twierdzi, że powszechny lęk i poczucie bezradności mają doprowadzić do tego, aby kobiety zamilkły. Ona jednak postanowiła, że tego nie zrobi.

Pytam Makię, czy to najgorszy moment w jej życiu zawodowym. Odpowiada, że tylko bardzo ciężki – najgorszy pewnie dopiero nadejdzie. © 

Współpraca ALISHER SHAHIR

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego". Relacjonował wydarzenia m.in. z Afganistanu, Górskiego Karabachu, Iraku, Syrii i Ukrainy. Autor książek „Po kalifacie. Nowa wojna w Syrii", „Wojna, która nas zmieniła" i „Pozdrowienia z Noworosji".… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 14/2021