Pokój z widokiem na morze

Marcin Żyła z Kos: Dla uciekinierów z Syrii i Afganistanu mała wyspa na Morzu Egejskim stała się ostatnio główną bramą do Europy.

15.08.2015

Czyta się kilka minut

Migranci z Syrii przypłynęli na grecką wyspę Kos. 13 sierpnia 2015 r. /  / fot. AFP / East News
Migranci z Syrii przypłynęli na grecką wyspę Kos. 13 sierpnia 2015 r. / / fot. AFP / East News

Ponton znaleźliśmy w sobotę, w samo południe – fale uderzały nim o betonowe nabrzeże. Kogo tu przywiózł, trudno było powiedzieć. Po pasażerach ślad się urwał.

Dwójka obecnych w porcie greckich żołnierzy nie potrafiła ukryć zdziwienia: przecież szmuglerzy, unikając wykrycia, przywożą uchodźców na Kos nocami. Gdy ich wysadzą, zwykle wiele metrów od plaży, resztę drogi ludzie muszą pokonywać wpław. Kiedy w końcu padają na piasek, kłaniają się Bogu w podzięce za szczęśliwy koniec przeprawy. Nie zawsze znają nazwę wyspy, na której wylądowali.

A ten pięciometrowy gumowy ponton zawinął do mariny niemal oficjalnie: w środku dnia, nieopodal wojskowej przystani, tuż obok amerykańskiej rodziny, która obok zakotwiczyła pięknym jachtem. Ona też nikogo nie spostrzegła.
Zaszeleściły krótkofalówki i zaraz dołączył do nas Emmanuel. Nie wyglądał na oficera: niski i szczupły, z rozbieganymi oczami, w niebieskim podkoszulku. Ostrożnie zsunął się na ponton, przegrzebał porzucone czarne koła ratunkowe.
– Pomyśl chwilę. Czy widziałeś, żeby koła ratunkowe były czarne? To stare dętki z motocykli – sprostował, gdy z powrotem wdrapał się na molo. – Zaś kamizelki, które zostawili, nikogo by nie utrzymały. Przymierzałem taką. Ważę 60 kilo, ale gdybym nie machał w wodzie nogami, od razu poszedłbym na dno.

Emmanuel urodził się w 1990 r. na Krecie. Trzy lata temu zaciągnął się do Helleńskiej Straży Wybrzeża. W lutym dostał przydział w Kos i rozkaz dowodzenia kutrem patrolującym wody wokół wyspy.

W maju dowództwo w Atenach zmieniło status jego misji – na poszukiwawczo-ratowniczą.

Najgorszy wycinek świata

O czterech wyspach na wschodzie Morza Egejskiego – Lesbos, Chios, Kos i Rodos – zrobiło się głośno z początkiem lata, gdy Urząd Wysokiego Komisarza ds. Uchodźców ONZ ogłosił, że pod względem liczby przyjmujących uchodźców i migrantów wyprzedziły one włoską Lampedusę. Położone trzy mile morskie od Turcji Kos stało się najważniejszym punktem tranzytowym na tzw. wschodnim szlaku uchodźczym, wiodącym z Azji Mniejszej na Bałkany. [Szlak zachodni wiedzie z Maroka do Hiszpanii, centralny – z Libii do Włoch; wszystkie trzy kończą się jednak na zachodzie Europy; więcej w ramce pod tekstem – red.].

Jak dotąd okręt Emmanuela podjął z wody dwa ciała. Utonięcia zdarzają się jednak częściej. – Prądy morskie wydają denatów Turcji, a tam w tej kwestii panuje zmowa milczenia – twierdzi młody oficer. Wcześniej, w kapitanacie portu, powiedziano mi: „Morze wygrywa z marzeniami”.

Jedną z nocnych akcji ratunkowych Emmanuela sfilmowała niedawno telewizja z Australii. Na nagraniu widać ponton z uchodźcami – taki sam, jak ten odkryty w marinie – który zawraca i próbuje uciekać. „Greece, Greece!” – krzyczą do uchodźców żołnierze. „Na pewno?” – upewniają się tamci. Już na pokładzie kutra reporterka pyta podjętą z wody Syryjkę, pediatrę ze szpitala w Aleppo, dokąd chciałaby trafić w Europie. Kobieta płacze: „Gdziekolwiek. Tam, gdzie mogłabym sprowadzić swoje dzieci”.

Emmanuel: – Wiem, że widzę tu tylko wycinek tego zjawiska. Ale może to jest właśnie najgorszy jego fragment? Nie masz pojęcia, co czuje załoga, gdy uchodźcy przed nią uciekają. Trafiają tu z miejsc, gdzie żołnierz to zwykle oprawca.
Może dlatego, gdy tylko mu wolno, Emmanuel zostawia mundur w domu, i zakłada kolorowe podkoszulki.

Wesoło jak w Captain Elias

– Tam nikt nie mieszka – mówi taksówkarz. Ale po chwili się poprawia: – To znaczy, mieszkają tam sami migranci.
Po kwadransie jazdy zatrzymuje auto przed wielką kałużą na styku dwóch ulic na przedmieściach miasta Kos. W kałuży odbija się niezwykły budynek.

Captain Elias – tzw. hotel uchodzców na wyspie Kos, 10 sierpnia 2015 r.

To właśnie tutaj, do zrujnowanego hotelu Captain Elias, policja przyprowadzała do niedawna wszystkich uchodźców. Szli w kolumnie, za jadącym wolno radiowozem, dwa i pół kilometra, z centrum miasta. Hotel – za niespłacone długi – przeszedł kiedyś na własność banku, który podarował go rządowi z prośbą, aby przeznaczono go dla uciekinierów.
Ale Vangelis Orfanoudakis z organizacji Lekarze Bez Granic (Médecins Sans Frontières, MSF), który podaje mi rękę przed budynkiem, nie mówi: „hotel”. Woli określenie „obóz dla uchodźców”.

– Projektowano go z myślą o 80 turystach. W ostatnich dniach nocowało w nim nawet po 600 osób. Zostają tu od kilku dni do wielu tygodni. Najkrócej mieszkają Syryjczycy – wyjaśnia Vangelis.

We framugach brakuje okien. Tu i tam odgarnięto stłuczone szkło, aby zrobić miejsce na materace. Ognia rozpalać nie wolno. Nie ma prądu. Ale da się żyć.

Mieszkać można także wokół budynku, gdzie gąszcz prowizorycznych płacht chroni przed słońcem i zapewnia uchodźcom odrobinę prywatności. MSF rozstawiło cztery olbrzymie namioty. Tylko w pomalowanej na błękit betonowej dziurze po dawnym basenie nie ma ludzi – gdy grzeje słońce, jest tam jak na patelni.

Uchodźcy i migranci z Syrii, Afganistanu, Sri Lanki, Iraku, Iranu i Konga zajęli także okoliczne łąki. Postawili na nich własne namioty – szkielet stworzyli z prętów najmocniejszych roślin, wiążąc je ze sobą za pomocą worków foliowych; na to nałożyli fragmenty tkanin, opakowań oraz kartony; szpary wypełnili słomą. Paru z nich zaanektowało nawet krzew po drugiej stronie ulicy (w środku jest dużo miejsca i gwarantowany cień; gałęzie odgarnięte są na bok, całość przypomina wielkie ptasie gniazdo). Po asfalcie chodzą dzieci – to matki wysyłają je do hotelu po wodę.

– Wieczorami, gdy nie ma światła, jest tu, wbrew pozorom, całkiem wesoło – mówi jeden z pracowników MSF.

Taras do podglądania

Wiosną 2015 r. – czyli 2470 lat po tym, gdy na wyspie Kos przyszedł na świat Hipokrates, patron medycyny – MSF otworzyło tu drugi w Europie (po ukraińskim Donbasie) punkt, w którym udziela bezpośredniej pomocy. Lekarze zajęli wpierw fragment komisariatu. Potem – pokój w hotelu Captain Elias.

– Od kilku dni sytuacja jest dramatyczna – mówi Vangelis Orfanoudakis. – W mieście jest coraz więcej uchodźców. Ustanowiliśmy lotne patrole, które mają im pomagać na skwerach, podwórkach domów, w parkach. Lokalne władze nie robią w tym zakresie nic.

Tylko do 1 lipca lekarze z MSF udzielili 2527 konsultacji. Zajmowali się głównie infekcjami górnych dróg oddechowych, skóry, leczyli bóle mięśni, choroby układu pokarmowego – to w tych miejscach ciało człowieka, narażone na trudne warunki podróży i pobytu, psuje się najpierw.

Kiedy przyjechali tu pierwsi wolontariusze, hotel był ruiną. Teraz Vangelis z dumą pokazuje mały panel słoneczny, który przed dwoma dniami MSF postawiło nad damską toaletą. Co to była za radość: patrzeć, jak w nocy muzułmańskie kobiety szły tam bez mężów! Nie żeby im coś groziło; co najwyżej grupa nastolatków z Bangladeszu, tych samych, którzy przedwczoraj zaanektowali taras pod gołym niebem, na pierwszej kondygnacji. Przytachali sofę i krzesło, dostawili miedzianą rynnę, po której wprawnie wbiegają prosto z podwórka; ze sznurów i płachty zrobili zasłonę przed słońcem. Tak powstał najlepszy pod greckim słońcem punkt do obserwacji damskich pryszniców.

Lada dzień MSF połączy też hotelowe rury z miejskim systemem kanalizacji. Wtedy będzie można odprowadzać z hotelu ścieki. To inwestycja strategiczna: pozwoli zainstalować więcej toalet i pryszniców. Wreszcie zniknie wielka kałuża sprzed budynku. Dotąd nieczystości spływały na ulicę, zalegały na sąsiedniej łące.

Vangelis: – Następny etap to nowe materace z syntetycznego plastyku. W tych, na których śpią teraz, wkrótce zalęgną się wszy.

Czekając na pozwolenie

Przed komisariatem w centrum Kos kolejki do „aresztowania” ustawiają się od świtu. Jeszcze słońce dobrze nie wzejdzie, jeszcze cień Drzewa Hipokratesa, miejscowej atrakcji turystycznej, nie obejmie całego placu przy meczecie – a policjanci już zaczną wyczytywać nazwiska szczęśliwców i wpuszczać ich do środka.

Bo zostać „aresztowanym” – to tutaj życzenie wszystkich. To również tylko formalność. Policja w Kos już wiosną zrezygnowała z trzymania migrantów pod kluczem (formalnie są przestępcami – nielegalnie przekroczyli granicę Grecji), gdyż zabrakło cel. Dziś nieprzyjemność trwa ledwie kilka sekund – tyle potrzeba, aby urzędnik wyciągnął dłoń w kierunku drugiego stosu formularzy i wydał pozwolenie na pobyt tymczasowy.

Kłopot w tym, że urzędników jest tuzin. Ludzi, których muszą obsłużyć – siedem tysięcy. Uchodźców spisuje się grupowo, całymi łodziami – tak jak przybyli na wyspę. Ktoś się nie stawił? To nic nie załatwimy. Cała grupa musi przyjść jutro.

Czasem mijają nawet dwa tygodnie, zanim dostaną ten najważniejszy dokument: kartkę A4 ze zdjęciem w prawym górnym rogu, dwiema okrągłymi, błękitnymi pieczęciami oraz podpisem urzędnika. Teraz mogą przebywać w Grecji legalnie. Syryjczycy, jako uciekający przed wojną – przez pół roku, wszyscy inni – miesiąc.

Wtedy zaczyna się odliczanie. Muszą dostać się do Aten. Prom do Pireusu kosztuje 58 euro. To sto razy mniej, niż zapłacili tureckim szmuglerom za przerzucenie na Kos – ale wciąż dużo. Czasem pożyczają pieniądze od znajomych. Czekają na transfer od krewnych na Zachodzie. Trwa to kolejne tygodnie.

Solidarność strajkuje

Trudno jest nie pomagać. Widać to po zmęczonej twarzy Georga Chertofilisa, nauczyciela fizyki, który uchodźcom nie pomaga już trzeci dzień. Nosi czarno-siwą brodę, koszulę w szarą kratę i, jak wielu przedstawicieli narodów bałkańskich, ma skłonność do melancholii. Ma też grubą i starą nokię, która nie mieści już żadnych danych. Dlatego George nosi ze sobą plik samoprzylepnych karteczek – na nich zapisuje namiary zgłaszających się do niego ludzi.
Jego numer telefonu znają tu prawie wszyscy, więc dzwonek słychać co chwilę. Po pierwszym telefonie George referuje: – Są dobre wieści. Wojsko będzie żywić uchodźców przez następne trzy dni.

Po drugim: – Znajomi. Pytają, czy czegoś nie trzeba.

Po trzecim: – Muszę iść. To turystka z Izraela. Przywiozła ubrania dla kobiet, prosi, żeby je odebrać z hotelu.
George stał się w mieście znany po tym, gdy pod koniec maja namówił stowarzyszenie miejscowych hotelarzy, by zaczęło mu wydawać z kuchni niewykorzystane posiłki. Skrzyknął znajomych – pięćdziesiąt osób („To było łatwe, przecież wszyscy się tu znamy”). Zaczęli zawozić jedzenie do hotelu Captain Elias. Kiedy przed miesiącem, z powodu kryzysu, na dwa tygodnie zamknięto banki, hotele przestały pomagać. George i jego paczka zaczęli więc gotować samodzielnie. Bywały dni, kiedy spędzali w kuchni 10 godzin dziennie, wydając po tysiąc racji. Nazwali się Kos Solidarity Project – Solidarność z Kos.

– To była praca na cały etat. Byli nie-sa-mo-wi-ci – mówią lekarze z MSF.

Przez dziewięć tygodni pięćdziesięciu wolontariuszy robiło w sprawie uchodźców to, czego lokalne władze – jak same utrzymywały – nie były w stanie wykonać. A wtedy, jeśli można tak rzec, bezczynność władz wzrosła jeszcze bardziej. Bo gdy reportaż o Solidarności z Kos wyemitowało samo BBC, nikt już w świecie nie mógł powiedzieć, że wyspa nie pomaga potrzebującym.

Był to moment, gdy George i jego przyjaciele wywinęli władzom numer, którego się nie spodziewały.
– Wydaliśmy oświadczenie, że nie będziemy dłużej pomagać, skoro jesteśmy jedynymi, którzy to robią. „Dlaczego władze są bezczynne? Dlaczego nie zauważają tych ludzi?” – napisaliśmy w nim. Myśleliśmy, że zmusimy burmistrza do działania.

To było w poniedziałek, 3 sierpnia. Ale we wtorek nic się nie wydarzyło. W środę też – cisza.
W czwartek wygłodzeni uchodźcy przyszli do centrum miasta. Po jedzenie.

Jednak ratusz milczał jeszcze przez pięć następnych dni. – Nie chcieli nic robić, twierdząc, że jeśli ulżą migrantom, a dowiedzą się o tym ci, którzy szykują się do przeprawy na tureckim brzegu, zaczną do nas przybywać tysiącami – tłumaczy George.

Kronika jednego tygodnia

W końcu doszło do konfliktu. Zarzewiem był incydent: jeden z policjantów pogroził nożem Pakistańczykowi, który „podszedł za blisko komisariatu”. W poniedziałek 10 sierpnia władze zawiesiły funkcjonariusza w czynnościach, ale nie zapobiegło to pierwszym przepychankom.

Następne dni w Kos wyglądają tak:
Wtorek, 11 sierpnia. Władze ogłaszają, że uchodźcy mają przenieść się na stadion miejski, gdzie odtąd będzie się odbywać ich rejestracja. Kolejne starcia. Policja używa gazu łzawiącego i pocisków ogłuszających.

Środa, 12 sierpnia. Vangelis Orfanoudakis pisze na facebookowym profilu MSF: „To, co w ratuszu postanowiono w sprawie uchodźców, nie ma żadnych podstaw, jest niehumanitarne, nikomu nie służy. Ludzi, którym brakuje wszystkiego, policja traktuje jak przestępców”. Organizacja ogłasza, że na stadionie, w 35-stopniowym upale, bez dostępu do wody i toalet, co kwadrans dochodzi do przypadku omdlenia.

Czwartek, 13 sierpnia. Nad ranem władze ustępują i pozwalają ludziom na opuszczenie stadionu. Burmistrza Kos Giorgosa Kyritsisa – który przez cały tydzień odmawiał komentarzy dla prasy – dostrzega podczas lunchu korespondent „Guardiana”. Pyta go, jak długo uchodźcy przebywają średnio na wyspie. Kyritsis odpowiada: dwa dni.
Piątek, 14 sierpnia. Kwadrans przed południem do portu w Kos wpływa prom Eleftherios Venizelos – posłuży za tymczasowe centrum rejestracji. Burmistrz zapewnia, że pomieści trzy tysiące uchodźców: „To nie będzie jeszcze jeden obóz przejściowy. Gdy tylko zapełni się ludźmi, statek opuści nasz port, a na jego miejsce przypłynie następny”.

Pod Drzewem Hipokratesa

Co myślą uchodźcy – w większości muzułmanie – gdy w centrum Kos, gdzie również ustawili namioty, patrzą na stary otomański meczet, zamieniony dziś na sklepy z pamiątkami (od strony Mekki – stoisko z okularami przeciwsłonecznymi)?

Kiedy zaczął się sezon urlopowy i na miejscowym lotnisku wylądowały pierwsze czartery, europejskie gazety wydrukowały fotografie turystów i migrantów. Ci pierwsi opalali się na plaży, ci drudzy spali na ławkach przy deptakach. Paru wczasowiczów z Wielkiej Brytanii ponarzekało na smród i nieprzyjemny widok. Przekaz był jasny: oto syty Zachód spotyka się z prawdziwym cierpieniem – i pozostaje na nie obojętny.

Było to jednak nadużycie. Wielu turystów przystaje na ulicach Kos i rozmawia z uchodźcami. Wielu przynosi wodę i jedzenie. Nie rezygnują z odpoczynku, czasem nie wiedzą, jak się zachować, ale wszyscy – Niemcy, Anglicy, Polacy czy Holendrzy – częściej łamią, niż potwierdzają negatywne stereotypy.

To samo ma zresztą miejsce wśród uchodźców. Kogo dziś spotkamy pod Drzewem Hipokratesa, jedną z atrakcji miasta? Byłego bankiera, który pracował w Dubaju; menedżera huty; lekarzy i farmaceutów; przyszłych studentów inżynierii biochemicznej; pięcioosobową rodzinę (jednoroczne dziecko śpi w zawiniętym podkoszulku ojca; tylko ubrania zostały im z morskiej przeprawy z Turcji). Leżą tak na niewielkim placyku przed komisariatem i prefekturą wyspy, przy wejściu na zamek zbudowany w XIV wieku przez zakon joannitów.

Nad morzem, bez komarów

Co będzie dalej? Ci, których na to stać, kupią w Atenach bilety lotnicze na Zachód. Innym dalsza droga może zająć wiele tygodni. W miejscach, które miną, wykorzystają to, czego nauczyli się na Kos: że choć władze nie patrzą na nich przychylnie, zawsze znajdą się Europejczycy, którzy pomogą.

W Atenach zapytają może o adres do Marii Ifechukude Ohilebo, imigrantki z Nigerii, która założyła grupę pomocy uchodźcom. Jeśli dopisze im szczęście, po przekroczeniu granicy z Macedonią, na stacji kolejowej w Gewgeliji, spotkają Lence Zdravkin, menedżerkę z lokalnej telewizji, która przyniesie im jedzenie. Kto wie, może w Serbii, gdy będą spać w parkach, karmić ich będą mieszkańcy Niszu i Belgradu. A gdy dotrą pod węgierską granicę – muszą się spieszyć, kończy się już budowa płotu, który ma ją uszczelnić – niewykluczone, że wesprze ich Tibor Varga, ewangelicki pastor z Suboticy.

Na razie w mieście Kos zapada wieczór. Za jakąś godzinę przestanie doskwierać upał – miło będzie wejść do wody. Przy kamienistym brzegu między mariną a zamkiem jest plaża, z której korzystają uchodźcy.

Obok stoją dwie tablice. Pierwsza zakazuje kąpieli. Druga to apel miejscowego towarzystwa miłośników zwierząt. „Zamiast dokarmiać psy i koty, które nie mają się gdzie podziać – czytamy na ogłoszeniu – zastanówmy się nad tym, czy ich nie adoptować”. ©℗
 

Wielka ucieczka

Liczba uchodźców i migrantów, którzy w tym roku dotarli na greckie wyspy wzrosła aż o 750 proc. w porównaniu z analogicznym okresem roku ubiegłego. Grecja przyjmuje dziś więcej „boat people” niż Włochy; szlak wiodący przez Morze Egejskie – i dalej, przez Bałkany, do Europy Zachodniej – stał się dla nich najważniejszy. Uchodźcom sprzyja tu geografia (wiele greckich wysp dzieli od wybrzeża azjatyckiego tylko kilkadziesiąt kilometrów), ale przeszkadza polityka (do pokonania mają więcej granic, władze np. Serbii i Węgier są do nich źle nastawione).

Opublikowany przed miesiącem raport UNHCR, oenzetowskiej agendy ds. uchodźców, wskazuje, że ze 137 tys. ludzi, którzy dobili do europejskich brzegów w pierwszej połowie 2015 r., „znacząca większość” to uchodźcy, a nie migranci ekonomiczni. Niektórzy politycy i publicyści na Starym Kontynencie ostrzegają też przed falą uciekinierów, która jakoby zalewa Europę. Dane temu przeczą: uchodźcy i migranci, którzy dotarli do Europy w tym roku, spowodowali wzrost populacji kontynentu o zaledwie 0,027 proc.

Na całym świecie, w wyniku prześladowań, wojen i łamania praw człowieka, swoje domy opuściło już 59,5 mln ludzi. 19,5 mln z nich to uchodźcy. Państwa Unii Europejskiej przyjmują tylko małą część z nich. Najwięcej przebywa ich na terytorium Turcji, Pakistanu, Libanu, Iranu, Etopii i Jordanii. Aż 89 proc. uchodźców trafia do krajów rozwijających się.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Marcin Żyła jest dziennikarzem, od stycznia 2016 do października 2023 r. był zastępcą redaktora naczelnego „Tygodnika Powszechnego”. Od początku europejskiego kryzysu migracyjnego w 2014 r. zajmuje się głównie tematyką związaną z uchodźcami i migrantami. W „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 34/2015