Tułacze Morza Egejskiego

Porozumienie między Unią Europejską i Turcją na razie wyhamowało napływ uchodźców na greckie wyspy. Ale do rozwiązania problemu daleko.

03.04.2016

Czyta się kilka minut

Z lewej: uciekinierzy z Syrii – prawnik Samir, lekarka Helena i ich córka Julia. Z prawej: bracia Vorrias, wolontariusze-ratownicy. Chios, marzec 2016 r. / Fot. Paweł Reszka
Z lewej: uciekinierzy z Syrii – prawnik Samir, lekarka Helena i ich córka Julia. Z prawej: bracia Vorrias, wolontariusze-ratownicy. Chios, marzec 2016 r. / Fot. Paweł Reszka

Oczy dzieci są martwe. Gdy wysiadają z pontonu, ciągle nie zdają sobie sprawy, gdzie są. Nie pojmują, że to koniec być może najgorszej nocy w ich życiu. Chwytają za szyję mocno, jakby ciągle walczyły o życie – mówi grecki wolontariusz, który od lipca 2015 r. pomaga uchodźcom przypływającym na wyspę Chios.

1. 

Te dzieci można zrozumieć dopiero, gdy sam znajdziesz się na morzu. Nocą. W atramentowej ciemności. Zawieszony między tureckim i greckim brzegiem.

W dzień są o wyciągnięcie ręki, w nocy wydają się absurdalnie odległe. Zredukowane do majaczących na horyzoncie światełek. Fala wysoka. Bryzgi chłodnej, słonej wody. Wiatr i monotonny dźwięk marnego chińskiego silniczka.

Według danych UNHCR, w 2016 r. do Grecji poprzez morze dotarło niemal 150 tys. uchodźców. Blisko 500 poniosło śmierć podczas przeprawy albo zostało uznanych za zaginionych. Cały zeszły rok to ponad milion przepraw przez morze do Europy i ok. 3,7 tys. trupów i zaginionych.

Powstrzymać mogła ich tylko kiepska pogoda. Wtedy od tureckich brzegów odbijali jedynie najbiedniejsi. Miejsce w pontonie wypływającym na wzburzone morze kosztowało 300 euro. Miejsce w pogodną noc nie spada poniżej 800 euro.

Warto zaznaczyć, że wszystko to dotyczy „ich”, tj. Syryjczyków (tych wśród tułaczy jest najwięcej, bo blisko połowa), Afgańczyków czy Irakijczyków. Europejczycy albo obywatele Turcji mogą na greckie wyspy podróżować wygodnym promem. Bilet kosztuje 20-30 euro. Na miejscu można być w godzinę, a nawet szybciej.

Cena, którą płacą uchodźcy, nam wystarczyłaby na kilkudniowy rejs po wyspach pięknym statkiem wycieczkowym. Takie atrakcje są dla nas. Oni muszą ryzykować życiem.

2. 

Sto dolarów nosiłem przy sobie od miesięcy. Miałem „polecenie” oddać je syryjskiemu dziecku.

Wielki biały namiot ustawiony był nie dalej niż 100 metrów od kapitanatu greckiego portu na Chios. Samir Ahmed był pierwszą osobą, która rzuciła mi się w oczy. Stał wyprostowany ponad ludzkim kłębowiskiem. Siwa, zaczesana do tyłu czupryna. Elegancki, choć lekko już zgnieciony płaszcz. U jego stóp owinięta w szary koc żona Helena. Do serca przytulała małą Julię. Cała trójka wyglądała jak pomnik ludzkiej godności, która usiłuje przeciwstawić się ogólnemu nieszczęściu.

Samir popatrzył mi w oczy, ukłonił się i uśmiechnął zachęcająco. To pewnie wyćwiczony trik z czasów, gdy w Damaszku prowadził, jak mówi, kancelarię prawną. Klientów trzeba ośmielić, wzbudzić zaufanie – wiedzą to adwokaci na całym świecie.

– Moja małżonka, lekarz ginekolog – przedstawił Helenę. – A to Julia – wskazał córkę. Julia doszła już do siebie po morskiej przeprawie. Potrafiła się nawet uśmiechać.

Samir i Helena sąsiadowali z rodziną syryjskiego oficera, dezertera z armii Asada, którego nazwiska nie wolno mi wymieniać. Ci byli przerażeni. Po pierwsze, podróżą przez morze – ich półtoraroczny syn zniósł ją fatalnie. Woskowa twarz, nieruchome oczy. Po drugie, dotarło do nich, że mogą zostać odesłani z Grecji do Turcji: – My nie możemy tam wrócić! Zabiją męża, mnie, syna. Wszystkich nas pozabijają – mówiła żona oficera. Oboje byli na granicy histerii.

Pomyślałem, że oddam pieniądze Samirowi. Niech to podzieli między dwie rodziny, jakoś sprawiedliwie... Samir popatrzył badawczo, w milczeniu. Jego zmarszczone czoło mówiło: „Nic nie rozumiem”.

– Wie pan, ale my nie potrzebujemy pieniędzy...

– Dla dziecka.

– Nie, my nie jesteśmy ubodzy – odsunął moją rękę. Wzrokiem omiótł koce, innych uchodźców: – Chcielibyśmy wyjechać, zostawić ten namiot, w którym żyliśmy, zamieszkać gdzieś w Europie... Może pan jest w stanie nam pomóc? Proszę powiedzieć, jakie są sposoby, żeby się stąd wyrwać?

Właśnie, jakie? Niedawno, w połowie marca, Turcja i Unia podpisały porozumienie, które zakłada, że każdy, kto nielegalnie przepłynie z brzegu tureckiego na greckie wyspy, zostanie odesłany do Turcji; w zamian kraje zachodnie mają – na zasadzie dobrowolności – przyjmować syryjskich uchodźców, ale wprost z obozów w Turcji. Już wcześniej, w połowie lutego, granice zamknęły kraje leżące na tzw. szlaku bałkańskim, wiodącym na północ do dostatniej Europy.

Samir wie to doskonale. Słucha wiadomości uważniej niż każdy z nas. Dotyczą losu całej jego rodziny. Dlatego starał się „rzutem na taśmę” dostać do Europy, zanim porozumienie Bruksela-Ankara wejdzie w życie. Prawo nie powinno działać wstecz, prawda? Teraz myśli, jak wyrwać się z Chios. Kupił bilety do Pireusu, po 41,50 euro sztuka. Musi czekać kilka dni na prom.

Wymieniliśmy się telefonami. Dopóki byłem na Chios, codziennie starałem się przychodzić do namiotu, w którym koczował z rodziną. Duma opuszczała go każdego dnia. Coraz częściej przysiadał na kocu. Jadł zimną pizzę palcami. W końcu zauważyłem, że stanął w kolejce po bezpłatne ciuchy.

Ostatni raz widziałem go w zgniłozielonej czapce narciarskiej naciągniętej na siwą czuprynę. Siedział wciśnięty w kąt namiotu. Wtapiał się w szarą masę uchodźców i imigrantów. Za chwilę nic go nie będzie wyróżniać.

Statystycznie będzie jednym z 50 tys. uchodźców i imigrantów przebywających dziś na terenie Grecji i czekających na wydalenie do Turcji. Przed deportacją może ich ochronić tylko jedno: prośba o azyl w samej Grecji, czyli już bez możliwości udania się dalej.

3.

Pytam Holendra, policjanta Fronteksu – europejskiej agencji monitorującej sytuację na granicach Unii. Spotykamy się koło kapitanatu.

– Staramy się im uświadomić, że są bez szans – mówi Holender. – No, może jeszcze Syryjczycy. Ale np. Afgańczycy, ludzie bez znajomości języka, bez żadnego zawodu. Jestem pewny, że zostaną odesłani. Chodzimy do obozu, prosimy: „Dzwońcie do Turcji, niech nowi nie płyną, to niepotrzebne ryzyko, bo i tak wrócą na tamten brzeg”.

Thodoris, urzędnik merostwa w Chios, który pracuje w obozie dla uchodźców, mówi, że możliwości jego wyspy są na granicy wyczerpania: – W tym miejscu przyjmiemy jeszcze może 120 osób i będzie bardzo ciasno. Z drugiej strony, oni chcą jechać na kontynent. Co ich tam czeka? Kolejne obozy przejściowe albo podróż na północ, ku zamkniętej granicy z Macedonią. Prawdę mówiąc już lepiej, żeby tu zostali. Przynajmniej mają dach nad głową, ciepło, posiłki. A tam? Nie wiadomo.

– A pan, jako przedstawiciel władz lokalnych, mieszkaniec Chios, ma poczucie, że zostaliście zostawieni sami sobie z tą sytuacją?

– Tak.

– Zostawieni przez Europę?

– Tak właśnie się czujemy. Mam nadzieję, że coś się szybko zmieni.

– Co?

– Budowanie nowych obozów i zamykanie granic – to wszystko nie dotyka sedna problemu. Sedno tkwi w tym, że ci ludzie, Syryjczycy, uciekają przed wojną i nie mają gdzie wrócić.

4. 

Miasto Chios leży nad portową zatoką. Jest pełne wąskich uliczek, kamiennych domów, małych restauracji.

Trudno zrozumieć, jak to wszystko funkcjonuje, skoro nakładają się na siebie dwa wielkie kryzysy: grecki ekonomiczny i ogólny humanitarny. Wielu mieszkańców wyspy od miesięcy nie ma pracy, ale co wieczór wychodzą na plażę albo czekają przy telefonach komórkowych na sygnał, że pontony zbliżają się do brzegu.

Dobrym przykładem są Antonis i Mikales Vorrias, bracia bliźniacy. Noszą się jak piraci, jeżdżą starym chopperem. Antonis jest elektrykiem, nie ma pracy. Mikales jest kucharzem, ma pracę tylko w weekendy. Obaj są profesjonalnymi ratownikami i każdej nocy czuwają przy telefonach. Trwa to od lipca 2015 r. Są filmy, jak wynoszą dzieci, wyciągają kobiety i mężczyzn. Metodycznie, człowiek po człowieku, jakby woda, zmęczenie, chłód omijały ich w magiczny sposób. Ilu uratowali?

– Nie da się obliczyć. Czasem płynęło 35 łodzi, czasem 5, a czasem żadna – mówi Antonis.

– Kto wam za to płaci?

– Nikt nie płaci. Ale przecież nie będziemy siedzieli w domu, jak tam toną ludzie.

– Antonis, ale jak to działa? Musisz jeść, opłacać rachunki, jednym słowem zarabiać! Brat tak samo...

– Eee tam, jesteśmy chudzi, mało jemy – odpowiada ze śmiechem.

Na tym nie koniec, bo w wolnym czasie Vorriasowie chodzą do obozów uchodźców i organizują rozrywki dla dzieci, np. uczą je chodzenia po linie.

Orestis Stavrou, wolontariusz: – Jesteśmy w gotowości 24 godziny na dobę, 7 dni w tygodniu. Przybywały setki ludzi, w niektóre dni tysiące. Wyczerpani, przemoczeni. Ale szczęśliwi, że udało im się przedostać. Nie myśleli o niczym innym, nie wiedzieli, co dalej ani co ich tu czeka.

Aneta Żak, Polka, mieszkanka Chios, wolontariuszka: – Lipiec, sierpień, wrzesień, październik, listopad, grudzień, styczeń, luty, marzec. Trwa to już bardzo, bardzo długo. Każdego dnia jest inaczej, każdy ponton, każda rodzina jest inna. Każda ma swoje dramaty. Widziałam dziecko, które wpadło do wody. Dziewczynka miała cztery latka. Kiedy rozbieraliśmy ją z mokrej odzieży, okazało się, że jest cała pokaleczona. Miała blizny, potwornie zniekształcone ciało. Obie jej nóżki były wykręcone. Najpewniej ślady po złamaniach, które zostały źle złożone. Mam zdjęcie tego dziecka, w objęciach mamy. Obok ojciec, uśmiechnięty. A w oczach tego dziecka nie było nic. Może strach, przerażenie.

– Po tamtej stronie, w Turcji, ich sytuacja jest dramatyczna – mówi Aneta. – Wiem to z ich opowieści. Młode dziewczyny są sprzedawane za kromkę chleba, za papierosy, są molestowane, gwałcone. Zmuszane do pracy w fabrykach kamizelek ratunkowych, które są tak tandetne, że nabierają wody i toną, zamiast utrzymywać się na wodzie. Kamizelki, tak jak pontony, robione są w garażach. To już ogromny przemysł. Nie dziwię się, że całują ziemię, gdy tu docierają. Grecy? Przyjmują ich z otwartymi ramionami. Najpierw uchodźcy mieszkali na centralnym placu, na gołej ziemi. Ludzie zaczęli przynosić im namioty turystyczne. Potem zostali przeniesieni do obozów. Tam mają jedzenie, dach nad głową. Trwa to długo. Trudne wyzwanie dla całej wyspy. Byliśmy tu świadkami wielu złych rzeczy. Łez, brudu, chorób. Bójek między Syryjczykami i Afgańczykami. Na moich oczach ojciec uderzył syna. Syn, mały chłopiec, stracił przytomność...

Mimo wszystko Aneta wychodzi nadal na plażę, żeby pomagać: – Dzieciak wysiada z pontonu. Przemoczony, dociera do brzegu. Nagle zauważasz, że ma rozwiązane sznurowadło. Może to banalne, ale nie myślisz o niczym innym, tylko o tym, żeby przyklęknąć i mu je zawiązać.

5. 

Plaże wyspy Chios są zasypane kamizelkami ratunkowymi. Od strony morza wygląda to dziwnie, bo brzeg nie jest jasnoszary, lecz pomarańczowy.

Ostatnio kapoków przestało przybywać. Gdy weszło w życie porozumienie z Turcją o odsyłaniu uchodźców i imigrantów, pojawiło się więcej śmigłowców, a na wodzie więcej kutrów patrolowych. Liczba „tułaczy” spada. Według greckich źródeł: do stu kilkudziesięciu dziennie – gdy wcześniej było to nawet po 2-3 tys., każdego dnia.

Ankara widać na serio wzięła się za przemytników ludzi. Pytanie, jak długo zechce przestrzegać porozumienia, które wprawdzie zatyka dziurawą zewnętrzną granicę Unii, ale problemu nie rozwiązuje. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
79,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, felietonista i bloger „Tygodnika Powszechnego” do stycznia 2017 r. W latach 2003-06 był korespondentem „Rzeczpospolitej” w Moskwie. W latach 2006-09 szef działu śledczego „Dziennika”. W „Tygodniku Powszechnym” od lutego 2013 roku, wcześniej… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 15/2016