Pogranicze w śpiączce

Cisza, spokój, przy targowisku dla Niemców wreszcie słychać ptaki. Dla Świnoujścia jednak taśma przecinająca promenadę nad morzem oznaczała powolne zamieranie.

15.06.2020

Czyta się kilka minut

Tzw. niemiecki rynek, Świnoujście, 5 czerwca 2020 r. / ARTUR KUBASIK
Tzw. niemiecki rynek, Świnoujście, 5 czerwca 2020 r. / ARTUR KUBASIK

Jakby czas cofnął się do lat osiemdziesiątych. Nie ma co prawda radzieckich żołnierzy, ale miasto stało się nieco klaustrofobiczne – z jednej strony Bałtyk, z drugiej Świna, z trzeciej granica. Do pełnego obrazu brakuje tylko biegaczy pustynnych, czyli roślin, których pędy przelatują na westernach przez puste ulice.

Wielu mieszkańców przyjęło zamknięcie granic z ulgą. Z Niemiec docierały plotki, że mieszkańcy najbardziej dotkniętych epidemią landów kierują się na północny wschód, gdzie liczba zakażeń jest mniejsza. W przededniu zamknięcia granic sznur niemieckich samochodów, załadowanych kanistrami, kierował się do polskich stacji benzynowych. Gdy wprowadzono już kontrole, kolega wracający zza Odry wrzucił na lokalną grupę facebookową pytanie, czy na przejściu Garz – Świnoujście są duże kolejki. „A co, chcesz nam przywieźć śmierć?” – odpowiedział ktoś.

Przaśność na pokaz

Nikt chyba się wtedy nie spodziewał, że potrwa to tak długo. W marcu sezon letni wydawał się jeszcze całkiem odległy. W sezonie wszystko powinno wrócić do normy. Miasto będzie pełne niemieckich turystów, oblegną hotele i restauracje. To będzie nas cieszyć. Będą niestety też robić korki w mieście i na przeprawie promowej. Na to będziemy wyklinać. Ale pokoje i apartamenty się zapełnią, Ukraińcy będą smażyć i sprzątać, Niemcy płacić, a my zarabiać. Przygraniczne targowisko, zwane niemieckim rynkiem, zatętni życiem. Ciągnie się kilka kilometrów wzdłuż ul. Wojska Polskiego, wygląda jak prowizorka zbita z blachy falistej, pleksi i podobnych materiałów. Głośna niemiecka muzyka, koszulki z wizerunkami zespołów muzycznych, ubrania, sery, kiełbasy, miody i przede wszystkim papierosy. I nawoływanie: „Shashlik, shashlik! Zigaretten, zigaretten!”.

Ten rynek to prawdziwy fenomen. Tłumy Niemców ciągnące od budki do budki zapewne myślą, że tak wygląda Polska. A przecież żaden Polak tam nie kupuje. Ta przaśność, te dźwięki, ta bazarowość, to wszystko specjalnie dla nich.

Tymczasem przyszedł czerwiec i cisza na rynku niemieckim stała się dokuczliwa. Zrobiło się ciepło, a stojący na plaży znak, zakazujący przejścia, nie zniknął. Żołnierze Straży Granicznej z lornetką nadal obserwują z wydm. Co rusz musieli cofać tych, którzy próbują przejść wodą. – Wydaje im się, że zakaz dotyczy tylko plaży – opowiadali pogranicznicy.

Smutny widok: taśma na promenadzie transgranicznej, otwartej zaraz po wejściu do strefy Schengen. Latem w jedną i drugą stronę przewalały się przez nią tłumy: na rowerze, na rolkach, pieszo. Tuż za nią znajduje się pomnik otwartych granic – jakby dwie nogi, jedna z flagą polską, druga niemiecką, kroczące wzdłuż granicy. Na stacji kolei Usedomer Bäderbahn na skrzyżowaniu ul. Wojska Polskiego i 11 Listopada cały czas pali się czerwone światło.

Oddechy miasta

Polska historia Świnoujścia to opowieść o łapaniu kolejnych oddechów. Na konferencji w Poczdamie, gdy Wielka Trójka postanowiła, że Polska będzie kontrolować ujście Odry. Mimo to przez długi czas Polacy byli w Świnoujściu kimś w rodzaju niemile widzianych gości. Większa część strategicznie położonego miasta, w tym cała strefa nadgraniczna i nadmorska, były kontrolowane przez radzieckich żołnierzy. Nawet przeprawa promowa była poza jurysdykcją polskich władz. By dostać się do centrum miasta, leżącego na wyspie Uznam, należało mieć specjalną przepustkę. Wiele urządzeń infrastruktury miejskiej, jak na przykład wodociągi, były zarządzane przez „ruskich”. Pograniczne miasto dusiło się pod naciskiem strategicznego położenia.

Gdy Armia Radziecka wycofała się w 1958 r. z części nadmorskiej i zlikwidowano obowiązek przepustek, w mieście mogła zacząć się powoli rozwijać turystyka. To był pierwszy, nieco głębszy oddech. Przygraniczne części miasta nadal były jednak poza kontrolą polskiej administracji. Polskie Świnoujście nie miało więc lądowego połączenia z resztą świata. Kolejny przełom nastąpił po zjednoczeniu Niemiec i wycofaniu się wojska. Okolica w końcu nabrała cech pogranicza: otwarto przejście Świnoujście – Ahlbeck. Co prawda tylko dla ruchu pieszego i rowerowego, ale zawsze coś. Niemcy po swojej stronie stworzyli duży parking (z kinem dla kierowców), dzięki czemu rozwinęło się targowisko. Sam Ahlbeck to mały kurort, który nie może być równorzędnym partnerem dla 40-tysięcznego Świnoujścia, największego miasta na wyspie Uznam. Dla nas wystarczyło jednak, że niedaleko granicy istniał supermarket, który błyskawicznie stał się celem pieszych i rowerowych wypraw: po proszki, żelki, alkohole i wiele innych niemieckich dóbr. Bardziej wydajnych, bardziej kolorowych, nowoczesnych, a czasami nawet tańszych.

Pełną piersią

Wejście do strefy Schengen otworzyło zupełnie nowy etap. Świnoujście ruszyło biznesowo pełną parą, wywindowano ceny usług i nieruchomości, powstały luksusowe hotele oraz liczne zakłady fryzjerskie. W końcu dokonała się rzecz, której zapowiedzi słyszałem od dziecka: otwarto restaurację McDonald’s. Powstała pierwsza galeria handlowa. Miasto zaczęto rewitalizować, wyraźnie nawiązując do przedwojennego dziedzictwa. Stojaki na rowery i kwietniki ozdobiły zdjęcia pokazujące, jak dana ulica wyglądała w czasach niemieckich.

Dla mieszkańców Świnoujścia i polskich turystów nagle otworzył się zupełnie nowy świat – bliski geograficznie i krajobrazowo, a niedawno tak daleki. Wioska Kamminke nad Zalewem Szczecińskim, leżąca przy samej granicy, zachwyca zabudową – pokryte strzechą domki na klifie boleśnie uświadamiają, jak mogłyby wyglądać nieodległe wioski na wyspie Wolin. Gdy latem od morza wiało zbyt mocno, to można było tam wyskoczyć, by wykąpać się w Zalewie Szczecińskim. Przekonaliśmy się do bułek ze śledziem. W niektórych latach lotnisko w Heringsdorfie oferowało połączenia z Warszawą i Krakowem. Świnoujście stało się tym, czym powinno być: centrum życia całych wysp ujścia Odry.

W oczekiwaniu

Pod koniec maja rozeszła się wieść, jak się okazało prawdziwa, że otworzą granicę w połowie czerwca. Na rynku niemieckim zaczął się niewielki ruch. Niektórzy przedsiębiorcy zaczęli szykować się na otwarcie, porządkować i remontować stragany. Pojawiła się nadzieja. Niektórym ten stan uśpienia mógł się podobać – cisza, spokój, bez korków, przy rynku niemieckim słychać śpiew ptaków. Ale doskonale widać było, że to przy otwartych granicach wyspiarskie miasto nabrało rozpędu. Szybko zaczęliśmy postrzegać to jako normalność. Widok pograniczników na plaży nie był po prostu smutny. Podsycił też strach, że ta normalność była tylko epizodem. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 25/2020