Archipelag utopii

Wzorem były obozy komsomolskie: Miasteczko Dziecięce pod Szczecinem miało służyć edukacji w duchu komunizmu. Nie był to jedyny eksperyment społeczny w tym zakątku pojałtańskiej Polski.

22.03.2021

Czyta się kilka minut

Kolejka wąskotorowa i mali kolejarze; strona z „Życia Podgrodzia”, gazety wydawanej w Miasteczku Dziecięcym. / ZE ZBIORÓW R. FALKOWSKIEGO / REPRODUKCJA ARTUR KUBASIK
Kolejka wąskotorowa i mali kolejarze; strona z „Życia Podgrodzia”, gazety wydawanej w Miasteczku Dziecięcym. / ZE ZBIORÓW R. FALKOWSKIEGO / REPRODUKCJA ARTUR KUBASIK

Drogi Obywatelu Prezydencie – Kochany Nasz Przyjacielu!”: takimi słowami list do Bolesława Bieruta rozpoczynali członkowie Prezydium Rady Narodowej Miasteczka Dziecięcego w Podgrodziu, niewielkiej wsi położonej na ziemiach poniemieckich, ok. 50 km na północ od Szczecina. Był 16 lipca 1952 r. – w Miasteczku zaczynał się pierwszy letni turnus.

Przed jego twórcami postawiono zadanie: mieli stworzyć utopijną „republikę dziecięcą”, wychowując „nowego typu człowieka” na wzór sowiecki. W cytowanym liście „obywatele” tej republiki – czyli dzieci – pisali: „Jesteśmy szczęśliwi, że pierwsi możemy brać udział w samodzielnym kierowaniu życiem w Miasteczku, że uczymy się sztuki kierowania państwem”.

Nowy świat, nowe możliwości

Znaleźli się w miejscu niezwykłym. Niewielki półwysep leżący na zachodnim wybrzeżu Zalewu Szczecińskiego, a na nim urokliwa wioska zbudowana z podobnych do siebie parterowych domków ze skośnym dachem. Z jednej strony ogrom wody, a z drugiej puszcza, nazwana niedawno Wkrzańską. Rzut beretem od wioski granica państwa. Jedno z tych miejsc, do których nie da się trafić przypadkiem.

Przy dobrej widoczności można dostrzec stąd klify wyspy Wolin, leżącej po drugiej stronie Zalewu. U stóp jednego z nich Jan Papuga, pisarz i podróżnik, spróbuje kilka lat później zrealizować inną utopię: stworzyć rybacką wspólnotę wolnych ludzi. „Będziemy szukać doskonałości w pracy i układać ją na lata, i uczyć się rządzić na sobie. Słowo będzie się zawsze pokrywać z jego znaczeniem i będziemy mieć zaufanie do siebie. Będziemy jednoznaczni, ale i z wyobraźnią, i dowcipem” – napisze Jan Papuga o tym pomyśle w wydanym wiele lat później opowiadaniu pt. „Wspólnota”.

Zarówno wyspa Wolin, jak i tereny leżące na północny zachód od Szczecina – z Policami, Trzebieżą, Nowym Warpnem i Podgrodziem – zostały formalnie przyłączone do pojałtańskiej Polski dość późno, dopiero w październiku 1945 r. Decyzja w tej sprawie zapadła na konferencji w Poczdamie i miała podłoże strategiczne. Chodziło o to, by powojenna Polska mogła kontrolować całe ujście Odry.

W ten sposób także Podgrodzie stało się najbardziej odległym zakątkiem ziem zwanych odzyskanymi. Charakter takich miejsc przez długi czas określały obecność i władza armii sowieckiej, bliskość granicy, a także przyroda i krajobraz: wybitnie wyspiarski, zdominowany przez żywioł do tej pory słabo oswojony w polskiej wyobraźni. Wysiedlenie Niemców sprawiło, że takie miejsca zdawały się być ziemią bez właściwości kulturowych. Przestrzenią, którą można zapisać na nowo. Dlatego kusiły, by tu realizować utopijne pomysły.

Bardzo dziki Zachód

Bolesław Bierut odwiedzał ten region. Władysław Poronis, rybak z położonych na wyspie Wolin Karnocic, wspominał, jak w 1950 r. wynajęto go do holowania łodzi, z której prezydent PRL polował, strzelając do czego popadnie, „czy to mewa, czy nie mewa”.

Legenda głosiła, że to sam Bierut podarował dzieciom Podgrodzie. W rzeczywistości pomysł ten zrodził się we władzach Związku Spółdzielni Przemysłowych i Rzemieślniczych (ZSPR) w Warszawie. Inspiracją był obóz Artek na Krymie: pierwsze i największe sowieckie miasteczko dziecięce, w którym młodzież miała uczyć się samorządności w duchu komunizmu. Jego odpowiedniki powstawały także w innych krajach bloku wschodniego. To w Podgrodziu miało działać tylko w okresie letnim, łącząc indoktrynację z wypoczynkiem wakacyjnym.

Nie wiemy, dlaczego władze ZSPR skierowały wzrok na Podgrodzie. W poświęconej Miasteczku broszurze z 1953 r. czytamy, że „komisja fachowców, która tu dotarła, od razu oceniła, iż ma przed sobą obiekt niezwykłej wartości. (…) W takich warunkach można ośrodek kolonijny postawić na wysokim poziomie, a kto wie, może nawet… sięgnąć do radzieckiego wzoru miasteczka – Arteku i stworzyć w Polsce podobną republikę dziecięcej radości”.

Wioska w takiej formie, jaką zastała wspomniana komisja, powstała na krótko przed II wojną światową. To wtedy w Altstadt (tak się wówczas nazywała) zbudowano urokliwe domki, w których podobno umieszczono rybaków wysiedlonych z okolic Peenemünde – w tej miejscowości na wyspie Uznam powstał niemiecki poligon broni rakietowych (V1 i V2).

Podczas wojny wioska nie została wprawdzie zniszczona, ale organizatorzy Miasteczka nie wchodzili na gotowe: Podgrodzie i pobliskie Nowe Warpno rozszabrowano. Irena Szydłowska, urzędniczka Państwowego Urzędu Repatriacyjnego, która latem 1946 r. odwiedziła te okolice, zanotowała: „Swoistym okazem »Dzikiego Zachodu« było Nowe Warpno – przed wojną bardzo zamożne miasteczko, pełne jeszcze wtedy Niemców. (…) Wobec tego, że leży ono na samej granicy, wszechwładnym panem był tu WOP [Wojska Ochrony Pogranicza – red.]. Wopiści ustalili godzinę policyjną na 17.00. Po tej godzinie nie tylko ludność niemiecka i nieliczni jeszcze osadnicy polscy, ale i milicjanci nie mieli prawa pokazywać się na ulicy (…). Potem opowiadano mi w Nowym Warpnie, że wszelacy dostojnicy nie tylko ze Szczecina, ale i z Warszawy, wywozili pełne ciężarówki mebli, dywanów, sprzętów domowych i różnych niemieckich objects d’art, właśnie z tego odległego miasteczka, w którym nie było innej kontroli niż WOP. Już wiedziałam, po co była godzina policyjna”.

Najlepsi do rad!

Z czasem Zachód stawał się coraz mniej Dziki, a jednym ze sposobów na jego ucywilizowanie miało być stworzenie „rzeczpospolitej najmłodszych” – tak Podgrodzie określiła Kronika Filmowa.

Pierwsze doniesienia o planowanym Miasteczku Dziecięcym pojawiły się w „Kurierze Szczecińskim” w marcu 1952 r. Przyjęto ambitny plan, że ośrodek ruszy już najbliższego lata. W efekcie nieco pospiesznych remontów udało się przygotować ponad 40 budynków mieszkalnych. Z czasem powstały cztery stołówki, sala kinowa, amfiteatr, przystań kajakowa, stadion, a także obiekty imitujące życie prawdziwego miasta: poczta, centrala telefoniczna, restauracja. Połączono dwa budynki, położone przy wjeździe do wioski, tworząc arkady, które stały się wizytówką Podgrodzia. Całość otaczały tory kolejki wąskotorowej zbudowanej na potrzeby Miasteczka. Mały pociąg, zatrzymujący się na takich stacjach jak „Las” czy „Plaża”, zapisze się potem silnie we wspomnieniach osób, które spędziły tu wakacje.

Wreszcie, w lipcu 1952 r., przyjechało tu około tysiąca dzieci. O ich komfort dbało około dwustu osób.

Po przyjeździe każdy uczestnik turnusu był przydzielany do jednej z czterech dzielnic oraz do mniejszych grup: zastępów i drużyn. Sprawne funkcjonowanie Miasteczka miało zapewniać działanie tzw. służb: dzieci miały więc okazję zostać milicjantem, listonoszem, kolejarzem, strażakiem itd. Ukazywała się nawet prasa, gazeta „Głos”, a potem „Życie Podgrodzia”.

Całością zarządzała Miejska Rada Narodowa Miasteczka Dziecięcego. Wybory do niej odbywały się na kilku etapach: najpierw wyłaniano radę drużyny, potem zastępu i dzielnicy, a w końcu na zgromadzeniu wszystkich kolonistów w amfiteatrze wyłaniano członków tej najważniejszej rady. Czuwali nad tym oczywiście wychowawcy, jednak w pierwszych latach do dziecięcej samorządności podchodzono poważnie. Gdy członków pierwszej władzy Miasteczka przyjął przewodniczący Wojewódzkiej Rady Narodowej w Szczecinie, przestrzegał: „Karami nie szafujcie zbyt łatwo. Kara powinna wychowywać, a nie łamać…”.

Do Podgrodzia często zapraszano prasę krajową i zagraniczną. Skandal wybuchł, gdy w 1953 r. mały milicjant w rozmowie z zagranicznym dziennikarzem powiedział, że wprawdzie nie ma tu więzień, ale „przydałyby się”. Powołana specjalnie komisja pedagogów orzekła, że w Miasteczku zapanowała „pajdokracja”. Postanowiono ograniczyć nieco zakres dziecięcej samorządności, a wzorce organizacyjno-wychowawcze zaczerpnąć z harcerstwa.

Nad Podgrodziem nadal unosił się duch sowieckiego pedagoga Antona Makarenki, ale nacisk propagandowy słabł, zwłaszcza po październiku 1956 r. Gdy obchodzono z dużym rozmachem pięciolecie Miasteczka, w „Życiu Podgrodzia” nie pisano już peanów na cześć władz. Znalazło się tam za to wiele słów o uśmiechu i wspomnień radosnych wakacji.

Naturszczyk w sandałach

W życiu Jana Papugi był to trudny czas. W 1946 r., w wieku 31 lat, zadebiutował literacko wydając zbiór opowiadań „Szczury morskie”, w których opisał swe marynarskie przygody z czasów wojny (pływał w konwojach). Krytyka zachwyciła się jego autentyzmem naturszczyka. Zofia Nałkowska notowała w dzienniku: „Doskonały nowy talent – Papuga Jan. Typ tematu obcy mi: egzotyka, zabicie lwa, krótki romans z Arabką, która tego chciała. Ale zwięzłość, spokój, istotność, dobry gatunek”.

W Szczecinie Papuga stał się postacią sztandarową dla tworzonej – nieco odgórnie – kultury morskiej. A przy tym barwną: bywalec klubów literackich i portowych spelun, przechadzający się w kolorowej koszuli i sandałach. Ale sukces debiutu nie chciał się powtórzyć. Papuga pisał, wydawcy prosili o poprawki, a on odmawiał. Grono wielbicielek utwierdzało go w kulcie własnego naturszczykostwa.

Ten socjalista z przekonania, wywodzący się z łódzkich Bałut, który w swej twórczości doceniał trud pracy robotnika, coraz gorzej czuł się w świecie zdominowanym przez partyjną biurokrację. Chciał wrócić na morze i w 1951 r. zamustrował się na statek płynący do Chin. Rejs skończył się wyrzuceniem go z Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej i pozbawieniem książeczki żeglarskiej, co uniemożliwiało dalszą pracę marynarza. Poszło o jego krytyczne wypowiedzi na temat kultu Stalina podczas spotkania komórki partyjnej na statku.

Niedoszła wspólnota chwatów

Właśnie w tych trudnych dla Jana Papugi latach w jego głowie zrodziła się wizja: stworzenia wspólnoty pisarzy, artystów i w ogóle ludzi wolnych.

Najpierw chciał ją ulokować na wyspie Karsibór (pracował tam krótko w Urzędzie Morskim). W tym czasie nie miała stałego połączenia z wyspami Wolin i Uznam, była więc najbardziej odległym miejscem tego nowego polskiego archipelagu. Swoją ideę próbował też umiejscowić w Bieszczadach, ale szybko wrócił nad Zalew Szczeciński.

Na początku lat 60. Papuga w jakiś sposób otrzymał na swój użytek sporą działkę w Lubinie, u stóp klifowego wybrzeża. Miał tam dwa małe baseny portowe, hangar i rozpadające się domostwo. Kilka lat wcześniej obserwował rekordowe połowy miejscowych rybaków – wierzył, że jego wspólnota może finansować się z połowów.

Niestety, czas rybackiej prosperity na Zalewie minął. Co więcej, na wezwania Papugi nie odpowiadali też koledzy. Przyłączył się tylko jeden. Po kilku miesiącach przyszło zniechęcenie. „Nie łowiliśmy ryb, nie łowili też rybacy z Lubina, ale oni mieli gospodarstwa z trzodą, z krowami. My przejadaliśmy ostatnie pieniądze, zaległość wypłaty Zenka, którą przysłała mu huta. Każdy z osobna zaczął myśleć o odwrocie” – pisał w opowiadaniu „Kaczy dół”. Zdaniem Papugi zawiedli ludzie i system, który zduszał w nich to, co najlepsze: „Tylko gdzie są te chwaty? Szukam ich tak długo. Różni mędrcy, z klubów, z prasy, z urzędów mówią mi, że takich dziś nie ma. Nie ma? Muszą być! Tak jak musi być powietrze, las, woda, morze. Muszą być, bo świat należy do orłów, do dzielnych, do chwatów, a nie do kameleonów, do ludzi z klubów, z urzędów”.

Konfrontacja z żywiołem

Gdy w 1945 r. pojałtańska, a właściwie popoczdamska Polska otrzymała region ujścia Odry, Zalew Szczeciński oraz tamtejsze wyspy i półwyspy mogły zachwycać – zarówno niezwykłym krajobrazem, jak też lokalną infrastrukturą. Działało to na wyobraźnię i zdawało się otwierać zupełnie nowe możliwości, zarówno w oczach władz, jak i romantycznych awanturników, takich jak Papuga. Później to właśnie natura, która tak bardzo przyciągała, zweryfikowała wiele planów.

Zalew nie był już tak rybny, jak na to liczył Papuga. Okazało się też, że połowy są trudną sztuką, która wymaga wiedzy i doświadczenia. „Ci tu półlitrowi aferzyści byli mądrzejsi od nas o niebo” – pisał. Chciał zakończyć swoją przygodę z animuszem, zdecydował się więc na przeprawę małą łódką rybacką na drugą stronę Zalewu, do Trzebieży. Udało się, choć tamtejsi żeglarze i rybacy uznali, że przy tej sile wiatru było to szaleństwo.

Żywioł wyhamował też entuzjazm Miasteczka Dziecięcego. W lipcu 1958 r. doszło do tragedii: utonęły cztery dziewczynki w wieku 10-11 lat oraz wychowawca, który próbował je ratować. Stało się to podczas wycieczki kajakowej. Silny wiatr spychał kajaki w głąb Zalewu. Większość grupy udało się ocalić, jednak dwa kajaki podryfowały na daleką wodę. Ciała tragicznie zmarłych znaleziono kilka dni później w okolicach dalekiego Kamienia Pomorskiego.

„Po tej tragedii kwitnące dotąd Miasteczko Dziecięce zaczęło podupadać na różnych płaszczyznach swej działalności, a naturalną spontaniczność towarzyszącą wypoczynkowi zaczęto wtłaczać w szczegółowe regulaminy” – pisze Barbara Sowińska-Adamczyk w książce „Miasteczko dziecięce. Monografia Podgrodzia 1952––1973”.

Po latach

Później, w roku 1962 – po dekadzie funkcjonowania – Miasteczko przeszło pod zarząd Zjednoczenia Hutnictwa Żelaza i Stali. Polska pod rządami Władysława Gomułki to nie był już czas na nowe społeczne eksperymenty, nawet te komunistyczne. Stopniowo Miasteczko ewoluowało w stronę typowego ośrodka kolonijnego, od innych wyróżniającego się przede wszystkim wielkością. W 1973 r. nastąpiła kolejna zmiana: w miejscu ośrodka kolonijnego utworzono ośrodek resocjalizacyjny. W ten sposób przez kolejnych kilkadziesiąt lat Podgrodzie służyło dzieciom i nastolatkom ze specjalnymi potrzebami. Dzisiaj znów jest malowniczą wioską, do której nie da się trafić przez przypadek.

Natomiast Jan Papuga – zmarły w 1974 r. w Szczecinie, w wieku zaledwie 58 lat – nie pomylił się aż tak bardzo. Wprawdzie jego projekt wspólnoty równych i wolnych ludzi okazał się utopią, jednak rybaczenie – mimo wszystkich trudności – miało określać charakter Lubina i okolic jeszcze przez kilka kolejnych dekad. Ale to już inna opowieść: o rybakach oraz ich walce o przetrwanie. ©

Autor jest historykiem z UAM. Wkrótce w Wydawnictwie Czarne ukaże się jego książka o historii najnowszej polskich wysp.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 13/2021