Pogorzelisko

Nic nie wskazuje na to, by nasze życie polityczne szybko otrząsnęło się po kilkumiesięcznej kampanii wyborczej. Zwłaszcza że - i nikt chyba tego nie przewidział - po wyborach jest jeszcze gorzej.

06.11.2005

Czyta się kilka minut

Wilczy dół rządowych negocjacji poprzedzających wybór prezydenta, wykopany przez Aleksandra Kwaśniewskiego i Włodzimierza Cimoszewicza celem powiększenia szans tego ostatniego, odkryto już dawno. Nikt za to nie przewidział dramaturgii wydarzeń w trzech kolejnych aktach, gdy w wyborcze wieczory przed kamerami kolejno pryskały nadzieje zrodzone przez sondaże.

Jednak intrygi i zawiedzione nadzieje tylko pogłębiły efekt czegoś znacznie poważniejszego. Nowy rząd, zanim jeszcze powstał, wpadł w pułapkę zastawioną przez sam kształt systemu politycznego. Tezę tę warto prześledzić porównując możliwości działania systemu politycznego z tym, co obserwujemy wokół. Przy okazji zastanawiając się, jakie inne warianty są tu możliwe do zastosowania - tej lekcji nie można opuścić.

Reprezentacja poglądów

Wedle powszechnie przyjętego w Polsce przekonania, kluczowym celem wyborów jest odzwierciedlenie poglądów ogółu przez ciało przedstawicielskie. Trudno zaprzeczyć tak szeroko pojętej idei. Gorzej z jej praktyczną wykładnią, wedle której poglądy są tożsame z sympatiami partyjnymi. Przecież w społeczeństwie są one bardziej zróżnicowane niż najbardziej nawet rozdrobniony system partyjny. Od czasu, gdy skończyły się wielkie ideologie, a pozostały co najwyżej ideowe ukierunkowania, nie sposób powiedzieć, ile partii skutecznie by odzwierciedlało obraz całego społeczeństwa. To, że dany polityk jest umiarkowanym przedstawicielem partii radykalnej, czy radykalnym przedstawicielem partii umiarkowanej, nie zmienia sposobu wyrażania przez niego opinii swojego środowiska. Na pewno zaś znaczenie ma charakter ugrupowań - czy umożliwiają swobodną artykulację zniuansowanych poglądów i czy mają mechanizmy znajdowania pomiędzy nimi równowagi bez groźby rozłamu.

Pod tym względem dotychczasowa polska praktyka sytuuje się poniekąd między dwoma skrajnościami - zwartymi, scentralizowanymi partiami Wielkiej Brytanii a bardzo luźnymi ugrupowaniami amerykańskimi. Pośrodku wydają się być partie francuskie i niemieckie. Jest jednak pomiędzy nimi wyraźna różnica - te niemieckie są znacznie stabilniejsze, zaś francuskie niezwykle przypominają polskie: trwają w nieustającej atmosferze rozłamów, przetasowań i "transferów". Ta właśnie atmosfera sprawia, że potencjalni sojusznicy są swoimi najgroźniejszymi przeciwnikami, wzajemne żale racjonalizowane są ideologicznie, a wyborcza taktyka podporządkowuje sobie narodową strategię.

Usprawnienie decyzji

Atmosfera stałych między- i wewnątrzpartyjnych podchodów utrudnia także wypełnianie przez partie jednego z ich podstawowych zadań - ułatwienia podejmowania decyzji. Nie każdy parlamentarzysta zna się na wszystkim, ale głos każdego liczy się w głosowaniu tak samo. Wzajemne zaufanie, jakie wytwarza przynależność do jednego ugrupowania, pozwala zaoszczędzić na przekonywaniu wszystkich do wszystkiego. Posłowie mogą się skupić na wybranym zagadnieniu, oddając jednocześnie swój głos w pozostałych sprawach tak, jak im podpowiedzą koledzy. Z nadzieją na wzajemność. To doprawdy nic złego, dopóki wszyscy patrzą na problem w długiej perspektywie, grupując poszczególne wizje dobra wspólnego oraz cząstkowe interesy w całościowy pakiet. Partia, jako sprawna organizacja, staje się w ten sposób spójną propozycją, którą wyborca przyjmuje bądź odrzuca z dobrodziejstwem inwentarza.

Wielu osobom wydaje się, że im więcej jest takich pakietów do wyboru, tym lepiej. Nic podobnego - przecież jeśli żaden z nich nie uzyska aprobaty większości, rozpoczyna się proces powyborczego uzgadniania poszczególnych elementów w sejmowych kuluarach. Nigdy nie wiadomo, co zostanie przehandlowane za co i dlaczego. Zajmuje to więcej czasu, traci na tym czytelność władzy, a sporą część wyborców każdej z takich "wyspecjalizowanych" partii i tak niechybnie czeka frustracja. Gorzej jeszcze, jeśli konieczne przetargi odbywają się publicznie. Wzajemne podchody i dramatyczne chwyty stwarzają atmosferę permanentnego kryzysu, która zatruwa nasze życie publiczne już tyle lat.

Swoboda w popieraniu programów i silna organizacja nie są wartościami przeciwstawnymi - co najlepiej poznać po tym, że można nie mieć ani jednej, ani drugiej. Trzeba próbować te wartości jakoś pożenić, korzystając z doświadczeń naszych zachodnich sąsiadów. Można też uznać jedną z nich za ważniejszą. Amerykańskie prawybory dają politykom niespotykaną swobodę w głoszeniu poglądów, osłabiając ich organizację. Brytyjski centralizm buduje zwarte drużyny, w których trudno się doszukać różnorodności opinii. Ci, którzy się w nich nie mieszczą, próbują przebić się do parlamentu - mniejsze partie stale zdobywają w wyborach co najmniej kilkanaście procent głosów. Takiego zjawiska nie ma w USA, gdzie zamiast zakładać nową partię, można zawsze wystartować w prawyborach w ramach jednej z wielkiej dwójki.

Krystalizacja podziałów

Doświadczenie amerykańskie pokazuje, że liczba partii wyłaniających się z politycznego spektrum nie jest tylko pochodną głównych osi podziałów społecznych. Zależy też od czegoś, co w polskich komentarzach jest najczęściej pomijane - indywidualnych strategii polityków i tych, którzy nimi chcą zostać. Te strategie nie mogą się jednak zupełnie oderwać od zbiorowych tożsamości.

Badania elektoratu pokazują, że w Polsce są dwie główne osie podziału, które wzajemnie się przecinają. Główną jest oś "postkomuniści"-"solidaruchy", nakładająca się na stosunek do Kościoła. Drugorzędną jest oś "zadowoleni"-"zawiedzeni", nakładająca się na stosunek do aktywności państwa w gospodarce. Wydawać by się mogło, że nic lepiej nie odzwierciedla tego podziału niż układ z 1997 r.: AWS - SLD jako rycerze walczący na głównej z tych osi i UW - PSL jako giermkowie na osi drugiej. Cóż, kiedy bariery i pokusy, stwarzane przez mechanizmy władzy poszczególnym politykom i środowiskom, doprowadziły do rozpadu tego układu. Powstałe na to miejsce nowe partie nie są wcale pewne, gdzie sytuować swój punkt ciężkości. Już wydawało się, że znów powstanie układ "zadowoleni plus solidaruchy", jednak logika wielopartyjnych wyborów parlamentarnych i dwuturowych wyborów prezydenckich zniszczyła te nadzieje. Brak jednego wroga po stronie "zawiedzeni plus postkomuniści" oraz potrzeba walki o poparcie 51 proc. wyborców doprowadziły do nagłego odwrócenia sojuszy. Obaj niedoszli koalicjanci zaczęli dryfować w stronę podziału "solidaruchy plus zawiedzeni" kontra "zadowoleni plus postkomuniści". Wobec stałego wzajemnego podpuszczania, czy zgoła szczucia, może ukształtować się naprawdę groźny dla Polski podział na "ciemny lud" i gardzące nim z wzajemnością "oświecone elity".

Układ taki może zostać utrwalony po wprowadzeniu ordynacji większościowej. Tyle że szczegóły mechanizmu wyłaniania posłów mogą mieć istotne znaczenie dla tego, gdzie ostatecznie ukształtuje się linia głównego podziału. Będzie ona na pewno czytelniejsza w wariancie brytyjskim, gdzie walczącym zespołowo partiom potrzebny jest jednoznaczny przekaz. Amerykańskie prawybory oddają stanowiska w bezpiecznych okręgach "jastrzębiom" każdego z obozów, lecz o tym, kto zdobędzie większość, decydują sukcesy "gołębi" odniesione tam, gdzie walka jest wyrównana. O możliwych efektach francuskiej ordynacji można powiedzieć tylko tyle, że będą zmienne i trudne do przewidzenia. Być może Lepper podzieli los Le Pena, wypchniętego z parlamentu. Choć przecież może się też zdarzyć, że to partie umiarkowane, śladem francuskich socjalistów, będą się odsuwać od politycznego środka czując na plecach oddech radykałów ze swojego obozu. Le Pena we francuskim parlamencie nie ma, ale komuniści są.

Niemiecka ordynacja, dzięki oddawaniu dwóch głosów, pozwolić by mogła na odrodzenie układu 2+2, najlepiej pasującego do podziałów polskiego elektoratu. Tylko czy środowiska liberalne pogodzą się z rolą Sancho Pansy przy boku solidarnościowego Don Kichota? Doświadczenia ostatnich dni zdają się pokazywać, że jest to dla nich wizja bolesna.

Wsparcie rządu

Tak czy owak, dwa głosy oddawane przez niemieckiego wyborcę znacząco wygładzają koalicyjną współpracę. Oddanie drugiego głosu na zadeklarowanego koalicjanta jest przywilejem świadomych wyborców, który sprawia, że współrządzącym ugrupowaniom nie opłaca się nieustające skakanie sobie do oczu. Problemów takich nie miały dotąd rządy brytyjskie, z reguły opierając się na bezpiecznej większości. Jednak ten sam system nie działa już tak zgrabnie w Kanadzie - od zeszłego roku władzę sprawuje tam rząd mniejszościowy. Żadnych problemów z wyłanianiem stabilnej większości nie mają za to amerykańscy kongresmeni. Oni po prostu nie wybierają rządu, zaś silny prezydent potrafi sobie radzić nawet z Kongresem zdominowanym przez drugą partię - w jej luźnych szeregach zawsze znajdzie się jakaś luka, przez którą może przepchnąć własne pomysły.

Francuski system był jak dotąd w stanie wyłaniać większość, choć częściej koalicyjną, a nigdy nazbyt trwałą. Tyle że tamtejszy rząd ma jeszcze jednego przeciwnika - prezydenta, który chętnie przejmuje wszystkie jego sukcesy, pozostawiając go sam na sam z problemami.

Dla polskiego rządu brak stabilnej większości nie jest przeszkodą w bezwładnym trwaniu. Gorzej jednak, że nawet stabilna większość nie przydaje się na wiele - każdy z posłów rządzącego obozu jest i tak niezależnym lobbystą jakichś niszowych interesów, z którymi utożsamia się bardziej niż z całościową polityką "swojego" premiera. Tej ostatniej nie poświęca na pewno ani krzty swojego czasu - nie zabiega o jej poparcie, nie konsultuje z jakimś szerszym środowiskiem szczegółowych rozwiązań. Raczej przehandlowuje swój głos w Sejmie w zamian za administracyjne koncesje dla swojego okręgu wyborczego, czy też dla tych, którzy sfinansowali druk jego plakatów. Kompletna degrengolada, której uległy polskie partie, przejawia się w ich niezdolności do podejmowania jakichkolwiek zbiorowych wysiłków. Na ten najtrudniejszy - wsparcie rządu podejmującego poważne wyzwania - na pewno nie sposób liczyć.

Odpowiedzialność władzy

Trudno się zatem dziwić, że gdy nad rządem zbierają się chmury społecznego niezadowolenia, nikt nie chce dzielić z nim swego losu. Obawa o wzajemne spychanie odpowiedzialności i "żyrowanie" cudzych niepowodzeń paraliżuje już nie tylko działanie, ale nawet tworzenie rządu. Wszyscy już znają scenariusz tej telenoweli i nikt nie chce dać się obsadzić w roli szwarccharakteru. A demokracja jako plan minimum to możliwość odsuwania od władzy tych, którzy ją sprawują. Nie służy temu pozostawienie furtki w postaci nagłego zniknięcia obozu rządzącego pod nowymi szyldami. Ostatnio gambit taki zawiódł na całej linii. Czy jednak pokusa ta została zlikwidowana raz na zawsze? Nie ma podstaw, by tak sądzić. Partie pozszywane są tak słabymi nićmi, że zaczną pękać w szwach przy najmniejszym ruchu. Właśnie ich przetasowania - pochodna możliwości i nawyków wynikających z walki o władzę w warunkach obecnej ordynacji - wydają się być źródłem obecnego kryzysu.

Obydwa zwycięskie ugrupowania planowały zmianę ordynacji. Jednak odpowiedź, w którą stronę pójść, nie jest prosta. Ze wspomnianych tu czterech wzorców jeden wypada zdecydowanie gorzej - polityka nad Sekwaną cierpi na te same choroby, które psują krew nad Wisłą. Z pozostałych systemów każdy ma swoje wady i zalety. Wybór nie jest łatwy i powinien być dokonany po poważnym zastanowieniu. Powyborczy amok nie jest dobrym doradcą - niech jednak będzie ostrzeżeniem. Zgodnie z zastanymi regułami rządzić już się chyba nie da. Nawet jako-tako.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Socjolog, publicysta, komentator polityczny, bloger („Zygzaki władzy”). Stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego”. Pracuje na Wydziale Zarządzania i Komunikacji Społecznej Uniwersytetu Jagiellońskiego. Specjalizuje się w zakresie socjologii polityki,… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 45/2005