Podróże z Sebaldem

Jeden z najwybitniejszych dyrygentów na świecie przemieszcza się tak często, że nie pamięta już, czym jest dom. Esa-Pekka Salonen wszędzie czuje się trochę obco, ale zawsze może liczyć na swojego towarzysza podróży: W.G. Sebalda.

15.04.2013

Czyta się kilka minut

Esa-Pekka Salonen / Fot. Katja Tähjä / MATERIAŁY PRASOWE
Esa-Pekka Salonen / Fot. Katja Tähjä / MATERIAŁY PRASOWE

Jego terminarz pęka w szwach. Tylko w tym roku Esa-Pekka Salonen dyryguje w Warszawie w ramach jubileuszu Witolda Lutosławskiego i w Paryżu, gdzie kilka dni po setnej rocznicy słynnej premiery poprowadzi „Święto Wiosny” Igora Strawińskiego. Chadza pod rękę z popkulturą, więc na obchody dziesięciolecia kalifornijskiego Walt Disney Concert Hall opracowuje surrealistyczny musical Franka Zappy „200 Motels”. Pod drugą rękę chadza z operą, więc wraz z Patrice’em Chéreau pracuje nad nową produkcją „Elektry”, którą usłyszymy tego lata na festiwalu d’Aix-en-Provence. Czasem można odnieść wrażenie, że Salonen poszedłby nawet w kilka stron naraz, byle tylko nie spocząć, nie odetchnąć w biegu. Dlatego możemy mówić o sporym szczęściu, że akurat w Warszawie pozwolił sobie na czynność dość dla siebie niecodzienną – usiadł.


PEŁNY OBRAZ

Jeszcze na moment przed rozmową wszystko wskazuje na to, że naturalnym jej bohaterem będzie Witold Lutosławski. Wszak to jeden z ulubionych kompozytorów Fina – jego wielki mentor i przyjaciel. Panowie byli sobie bliscy do tego stopnia, że polski twórca powierzył kalifornijskiej orkiestrze premierowe wykonanie swojej IV Symfonii. W ubiegłym roku, gdy dyrygent przygotowywał się do obchodów Roku Lutosławskiego, wybrał się nawet w podróż do Drozdowa – przedwojennego majątku rodziny kompozytora.

– Ta podróż mocno mnie dotknęła – mówi „Tygodnikowi” Salonen. – Wiedziałem, że jego dzieciństwo było naznaczone tragedią, ale nie potrafiłem sobie jej w żaden sposób wyobrazić. Dopiero, gdy poszliśmy do kościoła i zobaczyłem tablice dedykowane najbliższym Witolda pomordowanym w czasie wojen, zacząłem dostrzegać emocjonalny krajobraz towarzyszący jego muzyce. To bardzo wyjątkowe, bo dziś zaspokajamy się zazwyczaj skrawkami informacji. Trudno o pełny obraz.

W skompletowaniu całej palety pomogły mu też doświadczenia własnego narodu. Salonen przyznaje, że w dramatycznej historii Lutosławskiego dostrzega refleksy fińskiej historii, która przez lata wiła się w geopolitycznym tańcu pomiędzy Związkiem Radzieckim a Trzecią Rzeszą. Podróżowanie w celu zbierania kolejnych elementów układanki nie jest jednak metodą twórczą, która byłaby jakoś szczególnie bliska Lutosławskiemu – owszem, obywatelowi świata, lecz również introwertykowi. Artyście, którego natchnienie najczęściej spotykało podczas wspominania trudnej historii lat młodzieńczych. Salonen jako obieżyświat i emigrant z wyboru przypomina raczej swojego ulubionego pisarza – W.G. Sebalda, który włócząc się po odludnych zakątkach Europy, rozmyślał nad minioną chwałą Starego Kontynentu.

– Obaj jesteśmy obcy – przyznaje Salonen. – Odczuwam pewną bliskość z Londynem, a jednak z trudem uwalniam się od myśli, że opuściłem swoje miejsce, odciąłem się od korzeni. Nigdy nie jestem w domu. Nie wiem, czy kiedyś będę, bo przecież są takie fragmenty u Sebalda, w których on powraca do rodzinnej wioski tylko po to, by odkryć, że tam też jest obcy.

Rzeczywiście, wokół pisarza orbituje zaskakująco wiele wątków z biografii fińskiego nomady. Autor „Pierścieni Saturna” asystuje dyrygentowi nie tylko w formie książkowej na pokładach kolejnych samolotów – również na płaszczyźnie filozoficznej Sebald okazuje się lojalnym towarzyszem podróży.


OSTROŻNIE Z NOSTALGIĄ

Swoją najważniejszą podróż Esa-Pekka Salonen odbył w 1992 roku. Jakby w geście solidarności z bohaterami powieści „Wyjechali” Sebalda, która niedawno trafiła na nasze półki. W przeciwieństwie jednak do dręczonych przeszłością dusz z kart powieści niemieckiego autora, wyjazd Salonena miał charakter czysto zawodowy.

Po wielu latach owocnej współpracy, został on mianowany dyrektorem muzycznym filharmonii w Los Angeles. Ten krok mówi całkiem sporo o ówczesnych poglądach dyrygenta. W utalentowanym Finie wciąż buzował młodzieńczy wigor, który jeszcze w ojczyźnie pchał go w najrozmaitsze eksperymenty muzyczne. Co ważniejsze jednak, była w nim również otwartość i doskonałe zrozumienie współczesnych realiów. Świadomość, która nie pozwalała pozostać na – z góry wytyczonym – szlaku europejskich modernistów. Salonen nie mógł pojąć, dlaczego melodyjnymi kompozycjami Johna Adamsa może się zachwycać jedynie w domowym zaciszu. Za wszelką cenę pragnął poluzować więzy konwencji. Dlatego nie przerażała go Ameryka. Kraj, w którym dyrektor muzyczny musi się czasem pojawić w telewizji śniadaniowej, uśmiechnąć się do obiektywu i – co kluczowe – zgłębiać zasady show-biznesu.

Okazało się, że ma do tego dryg. W Stanach energiczny Fin prędko zrobił furorę. Alex Ross, krytyk „New Yorkera”, nie ma wątpliwości, że dzięki Salonenowi Los Angeles Philharmonic stało się „najżwawszą intelektualnie” orkiestrą w Ameryce. Aby przybliżyć rozmiar sukcesu Europejczyka, powinien dodać coś jeszcze: jest również jednym z najlepiej sytuowanych zespołów w Stanach Zjednoczonych.


AMERYKAŃSKI SEN

Już podczas pobytu w Nowym Świecie Salonen czyta „Pierścienie Saturna”, w których Sebald wspomina złotą erę Starego Kontynentu z perspektywy angielskiej prowincji. Pozornie luźne eseje poświęcone szeroko pojętej kulturze, historii i – rzadziej – polityce uginają się pod ciężarem metafor. Niemiecki emigrant przemierza zapuszczone ogrody, niszczejące pałace i pozostałości po wioskach, które pochłonęło zachłanne morze. Nie jest to bynajmniej lament nad minioną świetnością. Sebaldowi znacznie bliżej do turysty niż moralisty, a jednak trudno nie dostrzec nostalgii wyzierającej z elegancko skrojonych zdań powieści. Tęsknoty za czasami, gdy Europa była jeszcze w centrum świata, a na salonach brylowali kompozytorzy, filharmonicy i, oczywiście, dyrygenci.

– Muszę przyznać, że świat kultury wysokiej ma gdzieś wbudowaną nostalgię za tamtymi czasami – przyznaje Salonen. – Nie chciałbym jednak postrzegać muzyki klasycznej w ten sposób. To nie jest zamknięty rozdział. Oczywiście, muzyka klasyczna, jaką znamy, jest rezultatem bardzo konkretnych działań politycznych i ekonomicznych, które miały miejsce w Europie pomiędzy końcem XVII wieku a pierwszą wojną światową. W tej erze rozwinęła się przecież orkiestra symfoniczna i powstała większość repertuaru, który jest wykonywany dzisiaj. Muszę przyznać, iż przyłapuje się czasem na tym, że chciałbym spróbować życia w tamtych czasach. Fiński dyrygent przekonuje, że wspominanie i gloryfikowanie minionych epok jest czymś absolutnie naturalnym. Jego zdaniem jest to skutek uboczny gromadzonej wiedzy. Nie sposób kształcić się w zakresie historii sztuki i nie zachwycać się Mozartem, Vermeerem czy Cervantesem.

– Ważne jednak, aby nie dać się przekonać, że najlepsze już za nami – podkreśla Salonen.


TEN OBCY

Sam artysta tego nie potwierdza, ale może to właśnie niechęć do osiadania na laurach sprawiła, że cztery lata temu opuścił Los Angeles. A przecież wydawało się, że nigdzie nie będzie mu równie dobrze. O jego pozycji w Mieście Aniołów najlepiej zaświadczy fakt, że na odchodne Salonen uzyskał tytuł Dyrygenta Laureata. Takiego zaszczytu nie doczekał się żaden wcześniejszy dyrektor muzyczny kalifornijskiej filharmonii, a przecież byli wśród nich Zubin Mehta, Carlo Maria Giulini czy André Previn. Los Angeles Philharmonic to również zespół bliski Salonenowi-kompozytorowi. Dość przypomnieć, że orkiestra może się pochwalić premierowymi wykonaniami „LA Variations” i Koncertu skrzypcowego – utworów cieszących się dziś sporym powodzeniem. A jednak jej dyrektor zdecydował się wrócić do Europy, choć znów nie do rodzinnej Finlandii. Sebald parsknąłby pewnie śmiechem, ale nie można nie napisać, że historia zatoczyła koło. Po kilkunastu latach spędzonych w Kalifornii Salonen wrócił do Wielkiej Brytanii, gdzie został głównym dyrygentem i dyrektorem artystycznym londyńskiej Philharmonia Orchestra. Tej samej, która zapewniła mu spektakularny debiut w wieku dwudziestu pięciu lat, gdy z marszu musiał poprowadzić wykonanie III Symfonii Mahlera. Nic dziwnego, że nad Tamizę Fin powracał w blasku i chwale, a jednak nawet Londyn nie ma u niego taryfy ulgowej.

– Wszędzie jest tak samo – mówi Salonen. – W Sztokholmie, Los Angeles, Londynie, Mediolanie – wszędzie odczuwałem taką mieszankę swojskości i dystansu. Może to właśnie ona sprawiła, że zaintrygował mnie Sebald. Pisarz, którego siły twórcze wywodzą się właśnie z tej alienacji. To jest jego paliwo. Ta dyslokacja, czyli nieuleczalne zachwianie pewnego porządku.

Prawda jest również taka, że dyrygent nie daje też kolejnym miastom zbyt wielu szans do nawiązania bliższych relacji, nad czym ubolewają fani jego kompozytorskiego talentu. Jeszcze dwa lata temu zapowiadał, że w 2013 r. zrobi sobie dwuletnią przerwę od dyrygowania i zamknie się w domu z papierem nutowym. Nie udało się. Na pewno nie znalazł czasu, prawdopodobnie nie znalazł też domu.

– Często odwiedzam Finlandię, a w Helsinkach znam każdy zakątek – mówi dyrygent. – Bardzo lubię spacerować wokół swojej dawnej szkoły. W parku nieopodal rozpoznaję każde drzewo, pamiętam każdy kamień. To wszystko jest mi doskonale znajome, a mimo to wiem, że już tam nie przynależę.


TURYSTA W SIECI

Naczelną zasadą Salonena-dyrygenta jest budowanie i oddawanie pełnych obrazów, które powstawały przed laty w głowach najwybitniejszych kompozytorów. Należałoby więc wyjść poza wygodny schemat i spojrzeć na niego w możliwie najszerszej perspektywie. Szczerość fińskiego artysty, gdy opowiada o poczuciu wyobcowania, jest godna podziwu, ale wynika raczej z trzeźwego osądu sytuacji niż sentymentalizmu. Salonen opowiada o kolejnych przeprowadzkach bez żalu czy grama frustracji. Doskonale rozumie charakter swojej pracy, a w Sebaldzie dostrzega raczej nie towarzysza tułaczej niedoli, lecz erudycyjnego przewodnika, z którym łatwiej odbiera się wirujący świat. Nabrałem co do tego pewności, gdy zapytałem go o nieobecność Benjamina Brittena na kartach „Pierścieni Saturna”. Nocując w Lowestoft, tak biegły w historii sztuki niemiecki intelektualista nie wspomniał choćby słowem o wywodzącym się z tych rejonów kompozytorze.

– Nigdy o tym nie myślałem – przyznaje z rozbrajającą szczerością Salonen. – Nie wiem, czy to cokolwiek wyjaśnia, ale zauważ, jak on buduje swoje książki. Trochę tak, jakby zamieszczał informacje na Twitterze. Dla mnie „Pierścienie Saturna” to właśnie taki zbiór krótkich, zagadkowych zapisków, które ilustrują jego podróże. „Cześć, jestem w starym hotelu na prowincji i mam taki widok”. Tutaj następuje fotografia. Zdjęcie, na którym absolutnie nic nie widać. Sprawdziłem to dopiero kilka dni po rozmowie: Esa-Pekka Salonen chętnie korzysta z Twittera. Niemal codziennie dzieli się z fanami krótkimi zapiskami ze swojego życia. Prawie każda z nich dotyczy podróży. W Edynburgu wspomina koncert, podczas którego ugodził się batutą, w chicagowskim hotelu zastanawia się, czy na recepcji nie stoi aby posąg Lenina, a mierząc się z korkami na trasie Heathrow–filharmonia, żartuje, że w przerwach od nauczania kontrapunktu powinni też instruować, jak postępować w takich wypadkach.

Nabija się z siebie, kiedy przyłapuje się na pogwizdywaniu Koncertu wiolonczelowego Lutosławskiego podczas parzenia kawy, a także prosi fanów o radę, gdy chce sprawić sobie nowy telefon. Każdy kolejny wpis cechuje naturalność i bezpośredniość, która sprawia, że konto wydaje się być prowadzone przez rezolutnego turystę, a nie czołowego dyrygenta naszych czasów. Jak widać, nauka nie poszła w las. Kapuściński miał Herodota, Salonen – Sebalda.  


13 kwietnia TVP Kultura wręczyła dwie nagrody w kategorii Supergwarancje Kultury. Otrzymali je: Esa-Pekka Salonen za promowanie muzyki Witolda Lutosławskiego oraz Krzysztof Penderecki za współpracę z młodymi muzykami i otwartość na eksperymenty.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz i krytyk muzyczny, współpracownik „Tygodnika Powszechnego”. Autor książki „The Dom. Nowojorska bohema na polskim Lower East Side” (2018 r.).

Artykuł pochodzi z numeru TP 16/2013