Podróże emeryta

Zmroziło mnie, kiedy ktoś spytał, czy należę do tego samego Kościoła, co ojciec Rydzyk. „Do czegośmy doprowadzili?” – pomyślałem.

02.07.2012

Czyta się kilka minut

 / fot. Grażyna Makara
/ fot. Grażyna Makara

W tym półroczu spotkałem się z czytelnikami „Tygodnika Powszechnego” 60 razy, w ponad 50 miejscowościach (w kilku miastach spotkań było więcej); nie licząc rekolekcji, które zajęły mi okres Wielkiego Postu. Zaproszono mnie do kilku uniwersytetów, domów kultury, bibliotek i klubów. Zwykle pretekstem było promowanie książek, lecz nie sądzę, by to one przyciągnęły takie tłumy ludzi. Przyciągało ich hasło „Tygodnik Powszechny”. Podobnych przeżyć życzę wszystkim moim kolegom z redakcji. Spotkania i rozmowy z tymi, którzy „Tygodnik” czytają z uwagą, dla których jest on ważny, jest niemal ostoją wiary, niezmiernie podnoszą na duchu i uświadamiają sens tego, co robimy.

Jeśli spotkania w wielkich miastach różniły się od spotkań w małych miasteczkach i wiejskich ośrodkach, to temperaturą rozmów, zaangażowaniem rozmówców i pasją – na korzyść tych ostatnich. Bo niegdysiejsze różnice między miastem a wsią się zniwelowały; tak pod względem materialnym, jak i kulturowym. Wszędzie spotykałem ludzi wykształconych, myślących, oczytanych. Zachwycił mnie też lokalny patriotyzm, znajomość własnej historii, kultywowana przez miejscowych pasjonatów. Moja biblioteka wzbogaciła się o książki i albumy prezentujące piękno i dorobek, także literacki, odwiedzanych miejscowości.


Na spotkania przychodzili przedstawiciele wszystkich pokoleń, wierzący i niewierzący. Zjawiali się czasem miejscowi księża. Tam, gdzie przypadło mi nocować, odprawiałem Mszę w miejscowych kościołach, zawsze, bez wyjątku przyjmowany w duchu prawdziwie braterskiej gościnności. Kilka razy skorzystałem też z gościny na plebanii.

Nie wygłaszałem referatów, ale odpowiadałem na pytania. Zwykle w pierwszej części stawiane przez prowadzącego spotkanie, potem przez uczestników. Spotkania prowadzili kierownicy bibliotek lub centrów kultury albo zaproszeni w tym celu goście, zwykle lokalni dziennikarze albo nauczyciele liceum. Często erudycja tych osób, znakomite przygotowanie, mistrzostwo w prowadzeniu onieśmielały mnie, budziły zachwyt i zmuszały do myślenia. Prowadzącym spotkania szczególnie jestem wdzięczny.

Niektóre wątki rozmów w różnych miejscowościach zwykle się powtarzały. Pytano o nałożony na mnie przez moich przełożonych zakaz występowania w mediach, o wolność, o Kościół, o laicyzację, o relacje wiara-niewiara i oczywiście o „Tygodnik Powszechny”.

Zakaz stał się kiedyś okazją do znamiennego nieporozumienia. Organizatorzy poprosili księdza proboszcza, by o spotkaniu – jak to nieraz czynił – ogłosił z ambony. On – co jest zrozumiale – zadzwonił do moich przełożonych, by się upewnić, czy działam legalnie. Kiedy usłyszał, że tak , zadzwonił jeszcze do swego biskupa. Jaka była odpowiedź biskupa, nie wiemy; wiemy, że proboszcz o spotkaniu nie ogłosił. W innej miejscowości ksiądz proboszcz na wieść, że w jego parafii ma być spotkanie ze mną, telefonicznie zawiadomił mój klasztor, że sobie nie życzy. Jeśli spotkanie się odbędzie – informował – nagra jego przebieg i w najbliższą niedzielę z ambony będzie dementował wszystko, co powiem. Zapowiadała się absurdalna awantura, więc razem z organizatorami ze spotkania zrezygnowaliśmy.


Tematem, który powracał wszędzie, był Kościół w Polsce, a ściśle mówiąc – podziały w naszym Kościele. Zmroziło mnie, kiedy ktoś spytał, czy należę do tego samego Kościoła, co ojciec Rydzyk.

– Do czegośmy doprowadzili? – myślałem. – Sprawujemy tę samą Eucharystię, te same sakramenty, głosimy tę samą Ewangelię, uznajemy władzę tego samego papieża i tych samych biskupów, czcimy tych samych świętych i prawdopodobnie w seminarium uczyliśmy się z tych samych podręczników, byliśmy duszpasterzami akademickimi w tym samym Krakowie, choć nie w tym samym czasie. ... ktoś teraz pyta, czy jesteśmy w tym samym Kościele?

Moich rozmówców bolą i niepokoją nie tyle różnice w postrzeganiu sytuacji Kościoła czy różnice stylu głoszenia Królestwa, ale uznawanie przez jednych siebie za jedynych prawowiernych katolików, prawdziwych Polaków, z wykluczeniem wszystkich, którzy nie podzielają ich poglądów. Bez względu na wyznawaną wiarę.

Uczestniczący w jednym ze spotkań emeryt, zasłużony dyplomata o ogromnym doświadczeniu, sugerował w rozmowie ze mną konieczność zwołania „okrągłego stołu” polskich katolików. Kilka tygodni temu, na Boże Ciało, z podobną propozycją wystąpił na tych łamach Tomasz Ponikło. Zwołujemy?

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Urodził się 25 lipca 1934 r. w Warszawie. Gdy miał osiemnaście lat, wstąpił do Zgromadzenia Księży Marianów. Po kilku latach otrzymał święcenia kapłańskie. Studiował filozofię na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Pracował z młodzieżą – był katechetą… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 28/2012