Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Tym razem Büscher wyruszył w podróż pozornie łatwiejszą, wzdłuż granic Niemiec. Piechotą, autostopem, lokalnymi połączeniami, po sezonie. Po górach, zapomnianych wioskach, dolinami potoków, stąpając po liniach demarkacyjnych jak linoskoczek, to tu, to tam, przeskakując do krajów ościennych. Emmerich, Helgoland, Guben, Dubi, Lindau, Jezioro Bodeńskie, Ren. Rytm tej książki wyznaczają spotkania z dziwakami, leksykon samotników, postaci zanurzonych w czasie przeszłym. Czytelnik znowu słyszy monotonny marsz, słyszy, jak woda chlupie w butach, ze stronic nacierają jesienne zmierzchy w nieprzytulnych zajazdach lub szczerym polu, śnieg z deszczem na kapocie, zagubienia i powroty. Wszystko opisane oszczędną, suchą frazą, wyczyszczoną z emocji i niepotrzebnych słów.
W wiecznym sporze obserwacji z interpretacją Büscher przyznaje absolutny prymat tej pierwszej, unikając, jak sam pisze, "nastroju krytyka kultury". Od tego dostaje mdłości. Chce jedynie notować, przekładać krajobrazy i spotkania na litery bez dopisywania nadbudowy. Pisze: "Ten październik wciąż jeszcze miał w sobie coś z lata", "Zdarzały się dni, że nie spotykałem po drodze żywej duszy. Pączkujące zamglone dni" albo: "Barwy Południa już zdecydowanie miałem za sobą". Podsuwa mroczne, wizyjne obrazy. Młyn miele resztki wschodnioniemieckich bloków. Po zmroku na granicy czeskiej rozgrywa się okrutny spektakl, z dziesiątkami prostytutek w podświetlonych witrynach. W opuszczonych knajpach miejscowi rozmawiają o niczym. "Na pustych już polach zbierały się wędrowne ptaki".
Pisarstwo Büschera wychodzi daleko poza kanony zwykłego reportażu. Więcej, czytelnik musi postawić sobie pytanie, czy autor "Podróży przez Niemcy" to jeszcze dziennikarz. Nie stara się zobaczyć jak najwięcej, wejść w dialog z każdym i dotknąć wszystkiego. Jest wybredny, szuka wyłącznie oryginałów, odszczepieńców, depozytariuszy mitów i historii. Podróż to dla niego sposób na pozbycie się zbędnych myśli, medytacja, trans. Nad dziennikarzem bierze górę postromantyk, poszukiwacz miejsc możliwie najbardziej oddalonych od centrum, pielgrzym wędrujący przez zapomnienie, ciszę, rozpad, uważny badacz czasu, kolekcjoner ułomków pozostawionych na poboczach głównych arterii.
Büscher dotyka prawidłowości obowiązującej w każdym miejscu kuli ziemskiej: jest jakieś centrum, ciepłe, jasne, uspokajające, a w opozycji - odległa prowincja. Niemcy z tej podróży to kraj raczej posępny, w którym niezwykle istotną rolę pełni przyćmiona nieco przez polityczny podział na Ossich i Wessich romantyczna granica pomiędzy ciemną Północą a pięknym, choć równie melancholijnym Południem. Kraj z ciągle żywym duchem niemieckiego romantyzmu.
Büscher wziął w podróż zaskakująco ciężki bagaż: Niemcy są dla niego nadal krajem przesiąkniętym wojenną traumą. Uważny wędrowiec nieustannie potyka się więc o ślady II wojny. Ogląda wyspę, która przez wiele lat służyła jako obiekt ćwiczeń dla bombowców alianckich, wie, gdzie front niespodziewanie skręcił, oszczędzając renesansowe miasto Görlitz, ogląda siedziby Bormanna i Hitlera, obok których powstaje nowoczesny hotel, lub przypomina sobie enerdowskie Drezno ze zwaliskiem gruzów w centrum miasta. Ponad 60 lat po zakończeniu wojny blizny wyglądają na zaskakująco świeże.
Czy coś z tej podróży wynika? Przyzwyczajony do solennych podsumowań czytelnik będzie zawiedziony: Büscher nie podsumowuje. Zatoczywszy koło, dociera do punktu wyjścia, starszy o kilka jesiennych miesięcy i setki nowych obrazów, po czym wraca do centrum, do "czystej, ciepłej teraźniejszości".
Żeby odpocząć i zaplanować kolejny marsz.
Wolfgang Büscher, "Podróż przez Niemcy", przeł. Renata Makarska, Wołowiec 2007, Wydawnictwo Czarne, seria "Sulina".