Prowincja – środek świata

Podróżuje się "gdzieś dalej, gdzieś indziej", by znaleźć to, co jest blisko. Inaczej się nie da. I na tym polega fenomen wypuszczania się w dal.

01.03.2011

Czyta się kilka minut

Matera, 2008 r. / fot. Piotr Pańkowski /
Matera, 2008 r. / fot. Piotr Pańkowski /

Podróżuje wielu. Szczególnie do Włoch. I wielu też - niestety - o tym pisze. Krajobrazy Toskanii: cyprysy, kamienne domy na szczytach wzgórz, winnice, prowincjonalne kościoły z wciąż nieodkrytymi dla turystycznej masy arcydziełami malarstwa przewijają się przez karty książek i esejów w kulturalnej prasie. Wciąż tylko estetyczne powaby, wzruszenia, zachwyty. Weźmy pod lupę jeden z typowych tekstów powielających koturnowe narracje na temat włoskiego doświadczenia.

Oto pewien znany autor (mniejsza o personalia, nie to jest istotne) z żalem opuszcza okolice Florencji, kierując się na południe, ku Apulii. "W podróży boję się miast - zwierza się. - Czas płynie w nich zbyt szybko. Omijam tereny przemysłowe z ich międzynarodową brzydotą i monotonią. Potrafią zniszczyć każdy pejzaż, choć przecież wiem, że są znakiem życia w jego codziennej odmianie. Ale najbardziej boję się, czy starczy mi sił, czy nadal będę umiał rozpalić w sobie dar zachwytu, zmieniający szary obraz w barwną fotografię".

W tych zdaniach irytuje wszystko. Najpierw to, że zamiast po prostu patrzeć i doświadczać, on już z góry wie. Wie, że przemysł musi istnieć i że co kawałek stoją miasta z brzydkimi ulicami oraz historycznymi panoramami kościelnych wież, popsutymi przez nowszą zabudowę. Dalej, że to, co się wie, można po prostu wyeliminować: wybierając boczne drogi i rozpalając dar zachwytu. Czyli, że da się patrzeć wybiórczo, jak operator kręcący film historyczny i łapiący w kadr to tylko, co nie jest późniejsze, nieestetyczne, niepasujące. Wreszcie, że podróż to ciągły stan ekstazy: "wiozę ze sobą kolory tutejszych krajobrazów, smak potraw, pamięć chwil szczęśliwych i lektur odkrywczych".

***

Dariusz Czaja w "Gdzieś dalej, gdzie indziej" notuje: "Przyjechałem rowerem z Lecce. Boczna lokalna droga przejmuje trwogą, powinno się tu wysyłać te zastępy cmokaczy od la bella Italia, tych wszystkich entuzjastów krainy włoskiej łagodności. Po obu stronach drogi syf malaryczny, czegoś takiego się już nie spotyka, to nie jest zwyczajowy brud występujący czasem na poboczach, to jest ekstaza brudu, kloaka maksima, podarte papiery, zardzewiały łańcuch, puszki po piwie, plastikowe butelki, tektura po przejściach, druty w dużych ilościach i kolorach, kawałek kibla, zwój drutu kolczastego, opona, pół tapczanu, ziemia zgryzoty, ziemia brzydoty, rower nie samochód, przyjrzeć się można dokładnie".

Opis drogi do Copertino nie tylko neguje język nadętych estetów, ale jest też czymś więcej. Rozstrzyga o tym dalsza część akapitu: "Cała ta pornografia poboczy ma za tło pola w kolorze rdzy, który miejscami przechodzi w barwę ceglanej mączki. A pośrodku tego ciągnącego się kilometrami czerwonego zagonu trwają drzewa oliwne. Drzewa są stare, pamiętają obie wojny, mają grube pnie, stoją w dużych odległościach od siebie. Dobrze ogrywają swój majestat. Wygląda to tak, jakby ktoś kiedyś miał widzenie i starał się je zmaterializować, jakby uparł się, by na korcie tenisowym posadzić rzadki las".

Ze zderzenia cywilizacyjnego brudu i żywych, owocujących gajów oliwnych wyłania się obraz Apulii - krainy, w której życie przypomina śmietnisko, a więc - peryferie cywilizacji, gdzie trudno o piękno i życie w ekstazie, gdzie rodzi się niewiele, czyli egzystuje się biednie, a spalona ziemia świadczy o klimacie, a zatem o trudzie w pocie czoła. Gdzie żyje się na przekór i mimo wszystko. Popijając Negroamaro, wino będące kwintesencją regionu, autor konkludował: "Apulia jest trudna, nie zachwyca od pierwszego wejrzenia, gorzej: nie zachwyca nawet od drugiego, może nawet w ogóle nie zachwyca, a może ona nie jest do zachwycania, do zachwycania jest Toskania. Apulia jest chłopska i przaśna, surowa i kanciasta, nie da się jej opisać metaforą ogrodu, nie rozrzewnia, w krajobrazie żadnych miękkich linii, żadnych ładności, zabudowane wybrzeże wygląda jak rozrośnięte Łomianki".

Georges Didi-Huberman uczulał na poszukiwanie w obrazach rozdarcia. Rozdarcie to symptom - splot, wyłaniający się gdzieś z tła widzialności, spomiędzy wiedzy i patrzenia, z zawieszenia wiedzy i nieuprzedzonego oglądania. Montaż, anachroniczność, przemieszczenie, które otwierają się na pokłady sensu. W widoku opisanym przez Dariusza Czaję jest właśnie owo rozdarcie, splot natury i kultury mówiący o biedzie, ubóstwie przyrody i prowincjonalności. Całościowo doświadczony widok pozwala na dostrzeżenie prześwitującego sensu. Sensu objawiającego się w pojedynczym zdarzeniu, w tym jednym jedynym, niepowtarzalnym zbiegu okoliczności.

Autor pisze we wstępie, że za każdym razem odbywał trzy podróże: najpierw przygotowawczą, palcem po mapie i przez strony lektur wprowadzających w tajniki Apulii, następnie realną, doświadczającą, i wreszcie refleksyjną, w pamięci. To dopiero na tym trzecim etapie obrazy mogły się ułożyć w całość, objawić zawarty w nich sens. Jak sam zauważył o powstającej książce: "chciałem w niej opowiedzieć samemu sobie o tym, gdzie byłem i co widziałem; u jej źródeł tkwiło więc raczej pragnienie rozumienia niż tylko chęci opisu światów innych niż nasz".

Apulia objawia się w książce jako wcielenie prowincji. Prowincja, powiada Autor za Mrożkiem, "sama jest środkiem, tylko środkiem, prowincja nie ma peryferii. I nie można być gdzie indziej, jak tylko w środku". W Lecce barok jest niezwykły, ale historia sztuki sytuuje go na marginesie sztuki włoskiej. Niezwykłość fasad kościelnych i pałacowych, profuzja i charakter ich dekoracji są prowincjonalne, bo pozbawione umiaru i reguł. A wszystko dlatego, że są miarą dla siebie.

W Lecce odbywał się też Miami International Piano Festival i Czaja wybrał się na koncert tureckiej pianistki, gdzie wśród garstki słuchaczy, wychodząc dostrzegł Bruno Monsaingeona. Taki splot to znów symptom prowincji, bo tylko na prowincji wysokie i niskie, śmieszne i wzniosłe mieszają się razem: Miami z Turcją, francuski reżyser z garstką miejscowych notabli. Lub inaczej: tylko na prowincji takie koincydencje zostaną odnotowane jako symptomatyczne, bo zderzające ze sobą światy nieprzystawalne. Ale prowincjonalności prowincji nie sposób dostrzec od wewnątrz. To, "co w niej źródłowe, najbardziej cenne, zobaczyć można (...) tylko z zewnątrz, ze świata". Dlatego sens Apulii mógł się rozświetlić dopiero podczas podróży ostatniej, mentalnej, spajającej ex post doznane we Włoszech rozdarcia, objawione wcześniej w niezwykłych splotach sytuacji, doświadczeń i wrażeń.

***

Procesje w obcym kraju mógł widzieć każdy. Wielu je fotografowało, wielu opisywało stroje, śpiewy, zwyczaje. Dariusz Czaja oglądał procesję w dniu święta Michała Archanioła w Monte Sant’Angelo. Stare zderzyło się tu z nowym, katolicka tradycja z nowoczesnym otoczeniem, żłobiącym historyczne miasteczko na górze. Na konstatacji "zwyczaju" czy "folkloru religijnego" autor nie poprzestaje: "rytualna procesja przez miasto to nie jest żaden »folklor religijny«, jeśli za tym protekcjonalnym wyrażeniem miałaby się kryć myśl o zwietrzałej i przestarzałej formie, nielicującej z duchem nowoczesności. Że nie licuje - to pewne. Ale że odpowiada na jakieś realne potrzeby, które w żaden inny sposób nie mogą zostać zaspokojone - to także pewne. Jaki jest sens trwania tego rodzaju zachowań? Po co to wszystko? - takie pytania zadaje sobie umysł sceptyczny. Nie sądzę, by można było znaleźć na nie dobre, to znaczy jednoznaczne odpowiedzi. Chyba że uznamy hałaśliwą narrację o »bogu urojonym« za jedynie obowiązujący dogmat (co za ironia!) współczesności. Wiele jednak wskazuje na to, że przestrzeń znaczeniowa słowa »wierzyć« jest zbyt niejasna i zbyt rozległa, by można ją było zamknąć w prostych formułach".

Trzeba było wyprawy do prowincjonalnej Apulii, by doświadczyć w jasny sposób wielokształtności naszego czasu. Tego, że nie ma prostej formuły nowoczesności, że postęp, racjonalizm nie wykluczają potrzeby wiary - potrzeby odżywającej w masowych rytuałach, typowych, a więc odbywanych w codziennym otoczeniu, w zwykłych, naszych ubraniach.

Podobnie było z odrodzonym tarantyzmem. Czy powrót do zarzuconych tańców i śpiewu, odgrzebywanie ludowych utworów i organizowanie muzycznych festiwali to swoista "cepeliada", zachwyt nad dawnym, martwym zwyczajem, poszukiwanie lokalnej odrębności południowych Włoch? Zapewne też. Ale nocne występy w Galatinie autor podsumował: "na pytanie, co zostało z »prawdziwej« taranteli, odpowiadam prosto. Jak to co? Trans!".

Nie inaczej również patrzeć trzeba na odbywający się co roku w Materze przejazd Wozu Tryumfalnego, ozdobionego alegorycznymi dekoracjami. Na koniec imprezy wóz jest niszczony. W tym miejscu Czaja stawia kropkę nad "i": "Nie jest to teatralny spektakl dla ubogich. Akcja rytualnego zdarzenia nie jest odgrywana na użytek turystów, ale intensywnie, do krwi przeżywana. I ci sami ludzie, biorący wcześniej udział w walce, wracają teraz do domów wyposażonych w telewizory, komputery i mikrofalówki, w kieszeniach mają telefony komórkowe. (...) Fascynuje mnie to, że można żyć w dwóch światach naraz (...) To, co zwykliśmy nazywać współczesnością, nie jest jednorodną strefą, jest w niej miejsce na różne rytmy czasowe i pulsacje, bywa, że to, co należy do straconej przeszłości, świeci mocniej niż najnowocześniejszy gadżet".

***

W podróży nie wszystko się otwiera. Bywają rzeczy i zdarzenia, które w rozdarciu objawiają swą niedostępność. Castel del Monte pozostał fatamorganą. Niezwykłe zjawisko architektoniczne, zamek Fryderyka II o niejasnym do dziś przeznaczeniu, perfekcyjnie wzniesiony w myśl matematycznych reguł, kamienny, a przy tym niesprawiający wrażenia ciężkiego, "świetlisty, wypełniony powietrzem, jakby był zrodzony z pitagorejskiego snu", objawia się jako materia do budowania narracji. Jego sens zawiera się w mnożeniu nowych wyjaśnień i interpretacji, bo taka jest ludzka natura. "Nasz umysł jest tak skonstruowany, że domaga się finalnego rozstrzygnięcia, jakiegoś ostatecznego wyjaśnienia, za którym nie stoi już nic. I nie spocznie, póki nie zazna ukojenia. Dlatego, nie łudźmy się, historia zamku nie jest zamknięta, nowe opowieści wciąż jeszcze przed nami...".

Czym więc jest podróż? Atrakcyjnym spędzeniem czasu? Zabiciem nudy? Ucieczką przed dręczącymi pytaniami? Poszukiwaniem nowości? Chłonięciem nieznanego? Estetyczną delektacją? Snobizmem?

Z książki Dariusza Czai wynika, iż jest ona snuciem opowieści opartych na wnikaniu w rozdzierające się na oczach wędrowca sploty zdarzeń i krajobrazów. Poszukiwaniem sensu, który nie zawsze do końca może zostać zracjonalizowany, jak nieodkryta pozostanie tajemnica Castel del Monte. Czasem odnotować można jedynie intrygujące paralele, jak ową dziwną zbieżność balkonów w Lecce z obrazem Teresy Pągowskiej, ukazującym ścianę z balkonami. Zbieżność, której szczęśliwie żaden historyk sztuki nie zamieni na "wpływ" i obok której przejdzie wzruszając ramionami.

Autor jednak stwierdza: "Wystarcza mi ta dziwna pewność, że istnieje tajemna koincydencja obrazów i rzeczy, namalowanego i realnego, tajemnica, której wytłumaczyć nie sposób, więcej: której tłumaczyć nie trzeba". Czy rzeczywiście nic więcej powiedzieć się nie da? Dodać można, że w gruncie rzeczy podróżuje się "gdzieś dalej, gdzieś indziej", by znaleźć to, co jest blisko. Inaczej się nie da i na tym polega fenomen wypuszczania się w dal.

Opisując parę tańczącą w nocy po procesji ku czci Michała Archanioła, Czaja konkludował: "Trudno uciec od myśli, że to nie oni są tu osobliwością, ale cały świat wokół nich, że ich rytualny taniec odbywał się tu zawsze, jakby na przekór zmiennej materii rzeczywistości. Jakby po to, by zaznaczyć, że w tym utkanym z czasu świecie coś naprawdę jest". O obrazach i rzeczach, które są podobne, a przy tym są od siebie całkowicie niezależne, można powiedzieć to samo: one objawiają, że coś na tym świecie rzeczywiście jest.

Dariusz Czaja "Gdzieś dalej, gdzie indziej", Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2010, seria Sulina

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 10/2011